Passionate Thirst Rozdział 6.pdf

(70 KB) Pobierz
751991648 UNPDF
Rozdział 6
Las Vegas, obecnie
Obok mnie, na biurku w moim biurze, mój telefon nagle zadzwonił. Wytrącona
z zadumy, podskoczyłam, moja ręka niechcący zrzuciła oprawione zdjęcie Asha na
podłogę. Usłyszałam pęknięcie szkła, gdy szybka uderzyła o róg biurka podczas
upadku. Świetnie, pomyślałam. Telefon wciąż dzwonił, zawodząc niczym odrzucone
dziecko. Zignorowałam zdjęcie i chwyciłam telefon.
- Co?
- Sądzę, że masz na myśli gdzie, nieprawdaż? - napłynął ze słuchawki
nadąsany głos Blancharda – A skoro o tym mowa, gdzie do diabła jesteś? Noc nie
trwa zbyt długo, wiesz? Mam życie towarzyskie. Dla wiadomości, nie kręci się ono
wokół Ed Dinner.
- Przepraszam, przepraszam – zapomniałam, że miałam spotkać się z
Blanchardem po przyjęciu. Cóż, cholera , pomyślałam. Wystarczyło, że Ash się
pojawił, a ja już byłam wyprowadzona z równowagi.
- Już jadę – powiedziałam Blanchardowi – Zostań tam, gdzie jesteś.
- Ktoś zabija moich ludzi! - za chwilę krzyknął Blanchard – Musisz ich
powstrzymać.
Wepchnęłam widelec pełen jajek do ust, decydując, że to nie była odpowiednia
chwila by przypomnieć wampirowi siedzącemu naprzeciwko mnie, że zabijanie jego
ludzi było moją szczególną specjalnością. Lokalizacją, na którą się jednoznacznie
zgodziliśmy, Ed Dinner, było lokalną knajpką i jednym z moich ulubionych,
czynnych całą dobę, miejsc. Nawet powietrze miało w sobie drobinki tłuszczu.
Zamówiłam śniadanie, które zawsze smakuje tak samo, niezależnie od tego, o której
godzinie je zamówisz, jakby cały czas był ten sam kucharz. Może on też jest
wampirem.
Przełknęłam resztę jajek i wzięłam łyk wody – Powiedz mi co wiesz.
- Niewiele – Blanchard powiedział ponuro. Zmienił pozycję na krzesełku,
jakby nagle było mu niewygodnie, ruch, który sprawił, że skóra, którą nosił, wydała
ten seksowny odgłos. Prawdopodobnie dlatego ją nosił, pomyślałam. Choć musiałam
przyznać, dobrze na nim wyglądała, taki przyjemny kontrast dla jego bladej cery i
jasnych blond włosów. Blancharda poznałam podczas mojego pierwszego tygodnia w
Vegas. Nie zauważył mnie od razu, ale miał na to bardzo dobry powód. Był zbyt
zajęty walcząc o swoje życie.
Przed Blanchardem – i po tym wypadku w windzie z Ashem – spotkałam kilka
wampirów, ale zawsze te na niskim poziomie, te którymi się nie martwiłam. Wampir
robiący z człowieka posiłek – którym jak się później okazało był Blanchard – był
czymś całkiem innym: rodzajem, który żywił się na ludzkiej krwi. Patrzenie jak inny
człowiek jest traktowany jako pożywienie, w sposób, w jaki Ash potraktował mnie,
coś we mnie odblokowało. Nie zatrzymałam się nawet by pomyśleć. Po prostu
pobiegłam. W kierunku wampira. W ręku miałam srebrny drut, który specjalnie
wykonałam do noszenia we włosach. Srebro jest moją najlepszą bronią w mojej
wojnie z wampirami.
Zatrzymałam się za wampirem, poklepałam go po ramieniu – Odwróć się.
Nie do końca wykonał moje polecenie. Wielka niespodzianka. Spróbowałam
ponownie, waląc go w plecy pięścią, by uzyskać jego uwagę.
- Powiedziałam odwróć się , ty martwy dupku.
Prychając, wampir uniósł głowę i odwrócił się do mnie. Pozwolił by ciało
opadło na chodnik, nieruchome niczym dywan. Normalna część mojego mózgu,
poczuła żal wobec człowieka, którego nie znałam. Walczył tak mocno, a teraz
umierał. Spóźniłam się by go uratować, ale wciąż mogłam zając się jego zabójcą.
Może to pewien sposób przyniesie mu spokój.
- Masz życzenie śmierci, dziewczynko? - zapytał miękkim głosem.
Był najbardziej odrażającym kawałkiem byłego człowieka, jaki kiedykolwiek
widziałam. Krew całkowicie zakrywała jego dolną połowę twarzy i wsiąkła w jego
śnieżno białą koszulę. Zgadywałam, że nosił białe specjalnie. Wampiry lubią
kontrasty: teraz żyjesz, teraz nie.
- Nie – powiedziałam. Nie czułam już w ogóle strachu – Chciałam ci tylko
spojrzeć w oczy, gdy oświadczę ci nadchodzącą wiadomość.
Jakkolwiek był odrażający, uniosłam twarz do jego i spojrzałam mu w oczy.
- Ty. Nie. Istniejesz.
Szybko jak wąż, wsunęłam rękę między nasze ciała, drut zaciśnięty w pięści,
po czym wykonałam szybki wymach, wbijając broń w samo centrum zakrwawionej
klatki piersiowej wampira. Miałam czas by zobaczyć jak jego oczy wypełniają się
potworną realizacją, zanim jego ciało zmieniło się w popiół. Zostałam sama w alejce
z nieruchomym ciałem u stóp.
Poza tym, że nie był nieruchomy. Nawet, gdy klęknęłam obok niego, pewna, że
nie mogę już nic zrobić, Blanchard odrzucił do tyłu głowę z sapnięciem. Jego
zdesperowane ręce chwyciły mnie za ramiona, przyciągnęły mnie bliżej, po czym
puściły mnie by złapać za własne gardło. Dźwięki jakie wydawał były prawdziwie
okropne, gdy próbował oddychać. Nie udawało mu się, jego ciało już rozumiało co
się dzieje, choć jego mózg jeszcze nie.
Są pewne rzeczy, których po prostu nie możesz robić, gdy jesteś martwy.
- Proszę – powiedział, przekręcając głową ze jednej strony na drugą, jego oczy
wyrażały czystą panikę – Proszę, potrzebuję...
- Musisz się pożywić – powiedziałam. Poznawałam symptomy. Czytałam o
nich w swoich badaniach. Widziałam je także osobiście w eleganckim domu W
Berkeley Hills.
To coś oprócz mnie w alejce, nie było jeszcze w pełni wampirem. Nie
nieumarłym. Jeszcze nie. Musiał się pożywić by to się stało. Tylko jego pierwsze
skosztowanie krwi dopełni przemianę. Jeśli tak się nie stanie... Natychmiast mój
umysł odsunął się od rzeczy, które czytałam. Wciąż był wystarczająco człowiekiem
by czuć ból, a byłoby go dużo przed końcem.
- Proszę – powiedział ponownie – Pomóż mi. Nie chcę umierać.
Tak delikatnie, jak tylko mogłam, powiedziałam mu prawdę. Doszłam do
wniosku, że na nią zasługiwał – Już nie żyjesz.
Ale nawet gdy to mówiła, pamiętałam, jak ciężko walczył. Tak samo jak ja.
Gdybym była milsza, skończyłabym to od razu, na miejscu. Ale, klęcząc obok
Blancharda w tamtej alejce, odkryłam coś niespodziewanego. Po prostu nie byłam w
stanie tego zrobić. Zabijanie wampirów, którzy pozbawiają życia innych, nie ma
problemu. Ale nie mogłam zabić kogoś, kto tak bardzo walczył o własne życie.
- Posłuchaj mnie – powiedziałam. Sięgnęłam by chwycić go za ramiona,
potrząsają nim, by się skupił. Nie zostało mu dużo czasu. Jeśli niedługo się nie
pożywi, zacznie się zamykać, gdy jego mózg zrozumie, że nie ma krwi. Jest strasznie
dużo komórek w ciele. Czułby śmierć każdej jednej z nich.
- Jest sposób bym ci pomogła, ale jeśli to zrobię, staniesz się taki, jak ten, który
cię zaatakował. Będziesz potrzebował krwi, będziesz wampirem. Rozumiesz?
Wydał słaby, załamany dźwięk, jak kwilące niemowlę, ale jego oczy wyrażały
zrozumienie. I był gotów zaakceptować moje warunki.
- I będziesz mi za to winien – dodałam – tak długo, jak oboje będziemy istnieć.
- Cokolwiek – powiedział – Zrobię cokolwiek.
Usiadłam, podwinęłam rękaw i wystawiłam ramię. Z jękiem, przystawił usta
do niego i zaczął ssać.
Tej nocy Blanchard otrzymał pewną wersję swojego życia, a ja otrzymałam
oczy i uszy w wampirzym świecie. Nie jest do końca tak, że się razem spotykamy.
Można powiedzieć, że nasz czas razem to „konieczne do odbycia”. Kontaktuję się z
nim tylko wtedy, gdy nie mam innych źródeł pozyskania informacji. Nie pyta po co
mi te informacje czy co z nimi robię. I nigdy nie rozmawiamy o wydarzeniach tamtej
nocy. Istotą koniecznych-do-odbycia spotkań jest zaakceptowanie granic.
Teraz pił filiżankę mocnej herbaty, jego wyraz twarzy był oburzony –
Dlaczego, gdy dzwoniłaś, nie powiedziałaś mi, że ofiarą był wampir?
- Nie byłam pewna – powiedziałam szczerze – Wszystko co wiedziałam to to,
że znaleziono pozbawione głowy ciało na parkingu Lipstyx. Zostało już
zidentyfikowane?
Blanchard potrząsnął głową – Nie. Ale wieść, że to jeden z nas już się rozeszła.
I nie wyszła ode mnie. Przysięgam na Boga – dodał szybko.
- Tego nie, Blanchard – powiedziałam tak cierpliwie, jak potrafiłam. Blanchard
zazwyczaj jest trochę nerwowy, ale tak zdenerwowanym jeszcze go nie widziałam.
- Blanchard – powiedziałam – Co się dzieje?
Bezmyślnie bawił się widelcem po swojej stronie stolika – Nie wiem.
Społeczność jest na krawędzi, tak jakby... - wzruszył ramionami – nastawiona na
dźwięk. Najpierw znika Nate Lawlor. Teraz jest prawdziwe ciało trupa na parkingu
Lipstyx. Wiesz jak to się dzieje. Nie przechodzimy obojętnie obok swojego.
- Znałeś Nate'a Lawlora? - zapytałam tak swobodnie, jak tylko mogłam.
Blanchard potrząsnął głową – Nie bardzo. Tylko z widzenia. Nie mój typ, w
więcej niż jednym znaczeniu. Jestem zadowolony ze swojej niskiej pozycji, ale Nate
miał złudzenie wielkości. Chciał grać z dużymi chłopcami.
- Sądzisz, że to był powód, dla którego coś mu się stało? - zapytałam.
Musiał być lepszy sposób na wypowiedzenie tego. Na swoje życie, nie mogłam
go wymyślić. Ale fakt, że Społeczność, tak określają się wampiry w Las Vegas,
utworzyła jakiś związek między Natem Lowlorem a bezgłowym ciałem na parkingu
Lipstyx, był dla mnie zdecydowanie nowością. Z tego co wiedziałam, nie było
między nimi związku. Sama pozbyłam się Nate'a.
- Być może – powiedział Blanchard.
- Wiesz- skomentowałam – zazwyczaj masz więcej do powiedzenia.
Wyrzucił w górę ręce w swoim ulubionym dramatycznym geście. Bycie
nieumarłym nie zmieniło stylu Blancharda ani o jotę. To kim byłeś, kiedy żyłeś, to to
kim jesteś, gdy jesteś nieumarłym. W żadnej książce nie napisali, że nie można być
królem dramaturgii i wampirem jednocześnie.
- Powiedziałem ci, że ciało w kostnicy było jednym z nas. Czego chcesz
jeszcze?
- Chcę wiedzieć, czego wszyscy się tak boją – powiedziałam szczerze.
Blanchard ponownie wyrzucił ręce w powietrze – Cóż, ja także. Ktoś się
wygada, pierwsza będziesz wiedzieć. Ale szczerze, złotko, nie czekałbym.
- Cóż, docenię cokolwiek znajdziesz – powiedziałam. Nie było sensu żegnać
się, gdy był obrażony – Jeśli wydarzy się cokolwiek, co uznasz, że powinnam
wiedzieć...
Nie dokończyłam zdania. Już wstawał, chętny by odejść.
- Wiem, wiem – jego głos sarkastyczny – Użyję nietoperzowego telefonu.
Zapłaciłam rachunek i skierowałam się do samochodu. Zapaliłam silnik,
wyjechałam z parkingu i pojechałam w przeciwnym kierunku niż mój dom.
Musiałam pojeździć by oczyścić głowę, która nagle była zbyt pełna wampirów.
Potrzebowałam Carla.
Równie łatwo jak modlitwa, ta myśl przepłynęła przez mój umysł. To nie było
tylko na poziomie fizycznym, pozbycie się seksualnego napięcia spowodowanego
obecnością Asha. Chciałam Carla, tylko jego. Dla jego bezpośredniego podejścia do
wszystkiego. Chciałam go dlatego, że był dokładnie taki, jaki się wydawał: żywy.
Podjechałam pod czerwone światło i zaczęłam grzebać w torbie, szukając
komórki. Zegarek na tablicy rozdzielczej pokazał, że było tuż po drugiej nad ranem.
W mieście innym niż Vegas miejsca publiczne zamykałyby swoją działalność na noc.
W mieście, gdzie bawi się 24/7, jest to pora by ponownie rozpocząć zabawę. Mniej
więcej o tej porze opuściłam wczoraj dom Carla. Biorąc pod uwagę to, co się
wydarzyło międzyczasie, mam wrażenie, że minęły wieki.
Wcisnęłam jego numer i przycisnęłam telefon brodą, gdy ruszałam na
zielonym świetle. Na ogół, nie lubiłam ludzi, którzy prowadzili i rozmawiali przez
telefon. Są większym zagrożeniem niż większość wampirów, których spotkałam. Ale
nawet ja łamię swoje zasady raz na jakiś czas.
- Tu Candace – powiedziałam, gdy Carl odebrał – Akurat jestem w drodze i
pomyślałam, że mogłabym skierować się w twoją stronę, jeśli nie masz nic
przeciwko?
- Doprawdy? - usłyszałam głęboki głos Carla. Byłam całkiem pewna, że oboje
zauważyliśmy, że nie odpowiedział na konkretną część mojej wypowiedzi. Po raz
pierwszy od wydawało by się za długiego czasu, poczułam jak moje usta wyginają
się w uśmiechu.
- Ale równie łatwo mogę iść gdzieś indziej – powiedziałam.
- Nie – powiedział Carl – Przyjedź. Szczerze mówiąc, właśnie o tobie
myślałem.
- Doprawdy? - powiedziałam i rozłączyłam się na dźwięk jego śmiechu.
Czekał na mnie, gdy zaparkowałam, otwierając frontowe drzwi. Oświetlało go
pojedyncze światło ze środka. Tuż przed tym jak minęłam próg, zza rogu wyjechał
samochód, którego przednie światła padły na twarz Carla. I w tym krótkim
przebłysku, zobaczyłam, że mogłam odłożyć swoje obawy, moja potrzeba odeszła na
bok. Nie byłam jedyna z pytaniami, na które trzeba odpowiedzieć.
Weszłam do środka. Carl zamknął za mną drzwi. Następnie, jednym ruchem,
jakbyśmy to ćwiczyli, razem ruszyliśmy, prosto sobie w ramiona. Usta Carla były
delikatne, gdy wędrowały po mojej twarzy w kierunku moich ust. Rozchyliłam usta
w odpowiedzi na jego pośpiech, witając dotyk jego języka. Witaj ponownie , mówił
pocałunek. Być może nawet witaj w domu . Skończył się i położyłam głowę na jego
ramieniu.
- Cieszę się, że zadzwoniłaś.
Podniosłam głowę, spojrzałam w jego ludzkie oczy i powiedziałam prawdę –
Cieszę się, że byłeś w domu.
- Chcesz cokolwiek - zapytał Carl Hagen.
- Po prostu ciebie – odpowiedziałam.
Pocałował mnie ponownie, mocniej tym razem. Ręka w rękę, kierowaliśmy się
w stronę sypialni. Ze światłem przesączającym się przez okna, kochaliśmy się długo i
powoli, wybierając inny rytm niż kiedykolwiek do tej pory. Prosty, dokładny, równie
łatwy i bezwarunkowy, jak tylko mógłby być między dwojgiem ludzi, którzy czasem
mają pewne sekrety. Pozwoliłam sobie unieść się na tym nagłym przypływie
przyjemności, utrzymać na krawędzi, potem zacząć długi zjazd w dół, cały czas
świadoma sposobu, w jaki poruszał się we mnie, przez napięcie w jego plecach pod
moimi palcami. Coś zdawało się otworzyć, rozkwitnąć głęboko we mnie, rzecz, którą
nie spodziewałam się poczuć, nie tej czy jakiejkolwiek innej nocy: przyjemność.
Tej nocy Carl spał głęboko, jego ciało zwinięte w moim kierunku, ramiona
wokół mnie, trzymając mnie mocno. Ale, mimo iż byłam zmęczona, nie zamknęłam
oczu. Zamiast tego, wsłuchiwałam się w powolny i stały oddech mojego kochanka,
czułam ciepło jego ciała i siłę jego ramion i wpatrywałam się w okno, aż pojawiły się
za nim pierwsze promienie słońca.
Wtedy, i tylko wtedy, zamknęłam oczy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin