Jayne Castle - Amarylis.pdf

(868 KB) Pobierz
Jayne Castle
Jayne Castle
Amarylis
Rozdział pierwszy
D o jasnej cholery! Nie mam ochoty na dyskusje o sumieniu, panno Lark - Lucas Trent
patrzył twardo na kobietę siedzącą za biurkiem. - Przyszedłem tu w sprawie eksperta do spraw
bezpieczeństwa.
- W naszej firmie panuje pogląd, że jedno nie wyklucza drugiego - odparła spokojnie
Amarylis.
Lucas pomyślał, że ta dziewczyna od pierwszej chwili go irytuje i że nic nie wskazuje na
to, aby sytuacja mogła ulec zmianie.
Jak na złość Lucasowi zależało na usługach Amarylis Lark, która pracowała dla Psynergii
i była znakomitym fachowcem, ale jednocześnie bardzo niebezpiecznym partnerem.
Wyglądała jednak bardzo niewinnie ze swymi zielono-złotymi oczami i włosami o
odcieniu ciemnego bursztynu. Lucas uznał ją za najciekawszy obiekt, z jakim się zetknął od
chwili, gdy odkrył jaskinię pełną tajemniczych artefaktów.
Bardzo się sobie dziwił. Przecież Amarylis należała do wymierającego gatunku. Zawsze
układna, zasadnicza i pedantyczna, mogłaby pozować do pomnika swych bohaterskich,
zawziętych i obrzydliwie praworządnych przodków.
Miała inteligentne, lekko karcące spojrzenie i włosy związane w prosty węzeł na karku, a
jej dokładnie pozapinany żakiet skrywał wszelkie ewentualne wypukłości smukłej figury.
Spódnica zasłaniała nogi aż do połowy łydek, lecz sądząc po kształcie kostki, reszta również
nadawała się do pokazania.
Lucas podejrzewał, że Amarylis stanowi uosobienie staromodnych, nudnych i szalenie
niewygodnych zalet.
Ta kobieta zdecydowanie nie była w jego typie.
Nie to jednak stanowiło główny problem. Lucas lubił podejmować wyzwania, więc
równie dobrze mógłby stawić czoło Amarylis, ale ona pracowała dla Psynergii, a to wszystko
zmieniało.
2
Nabrał więc powietrza w płuca i zaczął się zastanawiać, z jakiego właściwie powodu
musiał zawitać do tego wspaniale zorganizowanego i świetnie funkcjonującego biura.
Wstał, położył ręce na nieskazitelnym blacie biurka i pochylił się do przodu, by skupić na
sobie całą uwagę Amarylis.
- Mówiono mi, że Psynergia to jedna z najlepszych firm w tym interesie.
- Z całą pewnością, proszę pana. - Amarylis zmarszczyła gęste brwi. - Trzymamy się
również pewnych zasad i dlatego muszę zadać parę pytań. Jeśli nie zechce pan odpowiedzieć, to
pańska sprawa. Proszę jednak nie oczekiwać, że będę z panem pracować, dopóki nie sprawdzę,
czy jest pan odpowiednim klientem.
- Odpowiednim klientem? - Lucas zacisnął zęby, by powstrzymać wybuch. - Nazywam
się Lucas Trent. Jestem prezesem Gwiazdy Polarnej. Posiadam nieograniczone linie kredytowe
we wszystkich bankach w Nowym Seattle. Zaraz mogę zatelefonować do pani burmistrz i prosić
ją o poręczenie. Gubernator również mi nie odmówi. Czego jeszcze pani potrzeba, do jasnej
cholery?
- Wiem, kim pan jest. - W jej oczach błysnęło podniecenie. - Znają pana wszyscy
mieszkańcy Nowego Seattle. - Opuściła wzrok i przełożyła leżące na biurku papiery. - I bardzo
się cieszę, że może pan sobie pozwolić na nasze usługi.
Na jej policzki wystąpił rumieniec, a Lucas oniemiał z wrażenia. Ta pedantyczna
biurokratka naprawdę się zaczerwieniła.
Zerknął na swoje wielkie, pokancerowane, spracowane dłonie i przeniósł wzrok na długie
wypielęgnowane palce i starannie wymanikiurowane paznokcie Amarylis. Nie zauważył
obrączki.
Natychmiast jednak zmusił umysł do podwójnego wysiłku, by zwalczyć swą typowo
męską reakcję na jej rumieniec.
Nie umawiał się przecież z kobietami o zdolnościach parapsychicznych. I bez tego nie
brakowało mu problemów.
Amarylis należała do szczególnie dobrze wykształconych pracowników. Nie posiadała
wprawdzie takiej siły jak Lucas, ale pomagała podobnym mu ludziom w odpowiednim
wykorzystaniu umiejętności parapsychicznych.
Problem polegał bowiem na tym, że nawet najsilniejsze medium nie potrafiłoby się skupić
na dłużej niż parę sekund bez wsparcia pryzmatu.
3
A w świecie, w jakim przyszło im żyć, takie pryzmaty jak Amarylis zarabiały świetnie,
ponieważ popyt na ich usługi przekraczał podaż.
- Skoro zadowala panią stan mojego konta, w czym problem - powiedział Lucas. -
Myślałem, że prowadzicie tu biznes.
- Interesujemy się jednak nie tylko pieniędzmi. – Policzki Amarylis przybrały normalną
barwę. - Na pewno jest pan tego świadom - dokończyła z profesjonalnym uśmiechem.
- Jasne.
Stłumiwszy jęk, Lucas odsunął się od biurka, podszedł wolnym krokiem do okna i
wyjrzał na ruchliwą ulicę.
Zbliżało się południe i miasto tętniło życiem. Lucas lubił tę nieharmonijną melodię
wygrywaną przez samochody i zaaferowanych przechodniów. Pulsował w niej bowiem wyraźnie
gorący rytm kwitnącej gospodarki i pobrzmiewało radosne murmurando społeczeństwa
patrzącego z nadzieją w przyszłość. Nowe Seattle, a także jego bracia bliźniacy, Nowe Portland i
Nowe Vancouver, wyśpiewywały te entuzjastyczne piosenki dopiero od niedawna
Znaczna część kolonistów osadzonych na Świętej Helenie tuż po jej odkryciu przed
dwustu laty pochodziła z rejonu północno wschodniego Pacyfiku. Gdy zrozumieli, że są
całkowicie odcięci od starego świata, nadali swym nowym siedzibom nazwy miast, jakich nigdy
nie było im dane zobaczyć.
W obecnej dobie Nowe Seattle, Nowe Portland i Nowe Vancouver tworzyły wspaniały,
lecz nader kruchy naszyjnik nowej cywilizacji powstałej wzdłuż zachodniego wybrzeża
największego kontynentu Świętej Heleny.
Wymyślna technologia, jaką przywieźli ze sobą z Ziemi, zawiodła ich całkowicie już po
paru miesiącach. Święta Helena przyjęła łaskawie nowe formy życia, lecz odrzuciła całkowicie
maszyny. Urządzenia nierdzewne rozsypały się w proch, plastik rozpuścił się - w skądinąd
przyjaznej - atmosferze planety. Nie przetrwało nic, co było wytworem ziemskiej cywilizacji.
Święta Helena postawiła przybyszom okrutne ultimatum: mogli przystosować się do nowego
środowiska lub umrzeć.
Koloniści wybrali oczywiście to pierwsze rozwiązanie, co wcale nie okazało się łatwe. W
końcu jednak nauczyli się wykorzystywać nowe surowce i metale, lecz ten wysiłek sporo ich
kosztował. A myśl techniczna oraz naukowa kilku pokoleń poszła na marne.
4
Potomkowie ojców założycieli dowiadywali się z książek historycznych, że maszyny
ziemskie okazały się zbyt prymitywne w stosunku do wymogów nowego świata. Nowe pokolenia
nie interesowały się jednak specjalnie Ziemią.
Po dwustu latach samodzielnego życia nikt, z wyjątkiem członków zapoznanych sekt
religijnych, nie liczył na to, że Ziemianie odnajdą swą utraconą kolonię.
Mieszkańcy Świętej Heleny uznali więc tę bogatą, zieloną krainę za swój dom. I choć
znacznej części planety jeszcze nie zbadano i nie opisano, istniały podstawy, by sądzić, że
koloniści są jedynymi żyjącymi tam istotami obdarzonymi rozumem.
Odkryte przez Lucasa artefakty wzbudziły zrozumiałe zainteresowanie w środowisku
akademickim, lecz nie wywołały paniki w społeczeństwie.
Z uwagi na ich wiek badacze wyrazili opinię, iż najprawdopodobniej nie pochodzą one w
ogóle ze Świętej Heleny. Uznano je więc za szczątki podróżników, którzy w zamierzchłej
przeszłości stworzyli sobie placówkę na tej planecie. Z całą pewnością jednak nie przebywali tam
długo, więc albo wyginęli, albo ruszyli dalej w kosmos.
Ziemianie nie znieśliby konkurencji.
- Tak więc, proszę pana - zaczęła znów Amarylis – jeśli nadal pragnie pan zatrudnić
wykształconego i kompetentnego pracownika, musimy poruszyć kolejne zagadnienie.
Nie siląc się specjalnie na subtelne aluzje położyła akcent na słowa: wykształcony i
kompetentny.
Oczywiście Lucas mógł zatrudnić kogoś nie wykształconego i nie kompetentnego, lecz
byłoby to bardzo niebezpieczne. Nawet korzystanie z pomocy znanej firmy stwarzało ogromne
ryzyko. Niestety, nie miał innego wyjścia.
- A co mi pozostało? - Lucas zerknął przez ramię na Amarylis. - Proszę zadawać te swoje
cholerne pytania - warknął przez zaciśnięte zęby.
Amarylis popatrzyła na niego przenikliwie. Lucas wiedział jednak doskonale, że potrafi
ukrywać swoje myśli. Nie narzekał na brak doświadczenia w tym względzie.
- Dobrze. - Amarylis zajrzała do notatek. - Mówi pan, że chodzi tu o sprawy związane z
bezpieczeństwem.
- Tak.
- A dokładniej?
- O bezpieczeństwo firmy.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin