Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 7.doc

(161 KB) Pobierz

7.Wypad do kina

  Jeszcze nieraz próbowaliśmy odnaleźć łąkę Belli. Niestety nie udało nam się mimo starań. Bella nie poddawała się jednak i chciała jej szukać coraz częściej. Zrobiłbym dla niej wszystko, więc szukałem razem z nią. Nauczyła się też nieźle jeździć na motorze, choć nie obyło się bez kolejnych wizyt w szpitalu. Gryzłem się tym za każdym razem. Zdarzało jej się też krzyczeć o Cullenie, co bardzo mnie martwiło. Stopniowo jednak przestawała. Ogólnie czas mijał mi starsznie szybko, kiedy Bella była ze mną. Zawsze było coś do robienia, a jak nie, to mielismy niewyczerpaną liczbę tematów do obgadania. Z Bellą nigdy się nie nudziłem. Wręcz ubóstwiałem, kiedy do mnie przyjeżdżała. Wielbiłem każde jej słowo, kochałem każdy jej dotyk, śledziłem każdy jej uśmiech. Spędzaliśmy ze sobą każde popołudnie, w które nie pracowała, oraz cały weekend. Bella wyraźnie się zmieniła. Jej oczy nie były juz przygaszone, ale zawsze błyszczące. Zrealizowałem swój cel ! Można było juz ją odróżnić od zombi. Udało mi się! I tak mijały mi dni, jeden po drugim. Spotkania z Bellą były jednak najlepsze co zdarzało się codziennie. Nie udało mi się rozwiązać zagadki Sam’a ani Embry’ego. Mój przyjaciel nie odbierał telefonów, nie chodził do szkoły, a kiedy do niego przychodziliśmy zawsze był nieobecny. W szkole nie działo się nic ciekawego, szczególnie, że razem z Quil’em tkwiliśmy tam jedynie ciałem. Sam i jego sekta razem z Harry’m coraz częściej odwiedzali dom mojego ojca. Zawsze wtedy chowałem się w garażu, ale czasem nie udawało mi się umknąć i narażałem się tylko na niepotrzebną wściekłość. Więc jednym słowem żyłem spotkaniami z Bellą.

Nadszedł 13 lutego, środa. Miałem na ten dzień już ustalone plany. Zamierzałem, jako że jutro był dzień zakochanych, sprawić Belli coś niesamowitego. Chciałem żeby miała to zawsze przy sobie, jakby na znak przynależności do mnie. Lecz najważniejsze- musiałem  odnaleźć jej łąkę. Zaraz po szkole wyruszyłem w trasę. Nie oczekiwałem dzisiaj Belli, bo niestety musiała pracować. Szukałem i szukałem no i nic. Jakby ją sobie wymyśliła! Bardzo zdołowany wróciłem do domu. No i nici z mojego romantycznego prezentu, nici z zadowolenia Belli i nici z tego, że w przypływie radości a nóż by mnie pocałowała.. Ta myśl jeszcze bardziej mnie dobiła. Dowłóczyłem się do kanapy i rzuciłem się na nią. Sprężyny jęknęły protestująco. Obkręciłem się na plecy i zanurzyłem się w ponurych myślach. No pięknie, jak już mam komu dać prezent walentynkowy, to jak zwykle muszę nawalić! Cholera. Teraz nie mogę jej dać nic prócz tej głupiej, różowej bombonierki, która leżała w kuchni. Wstałem, poszedłem do kuchni i zaniosłem bombonierkę do pokoju, żeby przypadkiem Billy jej nie zjadł.

Rano zerwałem się, kiedy tylko wstało słońce żeby dobrze się przygotować do przyjazdu Belli. Starannie się ubrałem, bo przynajmniej w Walentynki powinienem był wyglądać pociągająco. Rozczesałem też swoje długie, splątane włosy lekko je strosząc. Wydawało mi się, że one w moim wyglądzie są najlepsze. Kiedy tylko do moich uszu doszedł znajomy ryk starej furgonetki moje serce wrzuciło czwarty bieg. Ciekawe co też Bells dla mnie przygotowała.. Chwyciłem bombonierkę patrząc na nią wilkiem. A chciałem być taki romantyczny. Ruszyłem do drzwi machając Billy’emu na pożegnania. Uśmiechnął się zdziwiony, wjeżdżając do kuchni. Niemalże podfrunąłem do Belli. Zdziwiłem się lekko widząc, że jej ręce są puste. Podniosła oczy na co jak zwykle puczułem przyjemne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Uśmiechnąłem się.

- Wszystkiego njalepszego z okazji dnia Walentego- powiedziałem podchodząc bliżej do niej i wyciągając zza pleców nieszczęsną bombonierkę. Pomachałm ją Belli przed nosem. Zrobiła zdzwiwioną minę.

- Kurczę to dzisiaj Walentynki? Czuję się podle- mruknęła. Pokręciłem głową udając zdegustowanego, choć w głębii ducha było mi przykro, że zapomniała o dniu zakochanych. Ech, niepotrzebnie się łudziłem, że coś do mnie poczuje.

- Czasami jesteś niemożliwa- wzniosłem oczy do nieba- Zejdź na zemię! Tak, dzisiaj czternasty lutego, dzień zakochanych. No to jak, zgadzasz się być moją walentynką? Skoro pożałowałaś pięćdziesięciu centów na bombonierkę, zrób dla mnie, chociaż to.- zawahała się. Chyba dostrzegła drugie dno w moim pytaniu.

- A co należy do obowiązków takiej walentynki?- zapytała chytrze.  Wzruszyłem ramionami.

- Niewolnicze oddanie i takie tam, wiesz..- uśmiechnęła się, a ja nie pozostałem jej dłużny.

- Hmm.. Jeśli to wszystko, no to niech ci będzie.- przyjęła prezent, a ja ucieszyłem się jak głupi.

- To jakie mamy dziś plany?- zapytałem.

- Może poszukamy tej polany. Czasami myślę, że tylko mi się przyśniła.- zamyśliła się.

- Okej. To jutro kucie, a w piątek motory?- Podniosła głowę.

- Nie w piatek nie mogę. Już od tygodnia obiecuję mojej paczce, że wybiorę się z nimi do kina. Zwłaszcza Mike byłby wniebowzięty- poczułem jakby mi ktoś dał kopniaka prosto  w brzuch. Ma kogoś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin