Terry Brooks - Kapitan Hak.doc

(491 KB) Pobierz

Terry Brooks

Kapitan Hak

 

Podstarzały biznesmen Piotruś Pan odrzuca swój nieodłączny telefon komórkowy, by raz jeszcze skrzyżować szpadę ze starym wrogiem - Kapitanem Hakiem. Książka dla dzieci, ale bardziej jeszcze dla rodziców.

 

Spis treści

Od autora

Wszystkie dzieci, prócz jednego, dorastają

Mecz

W drodze do Anglii

Babcia Wendy

W dziecinnym pokoju

Przeszłość powraca

Opowieść Wendy

Dzwoneczek

Powrót do Nibylandii

Piraci!

Kapitan Hak

Zagubieni Chłopcy

Zemsta

Dlaczego rodzice nie cierpią swoich dzieci

Szczęśliwe myśli

Hurra, Piotr!

Cudowne chwile

Muzeum Tik-Tak

Podkręcona piłka

Witaj w domu, Piotrusiu Panie!

Czarodziejski pyłek

Złe maniery!

Krokodyl

Ogromnie wielka przygoda

 

Od autora

To jest opowieść o Piotrusiu Panie. Ale nie ta, którą zna każdy, napisana przez J. M. Barriego, czytana przez mądre dzieci i ciekawskich dorosłych od ponad osiemdziesięciu lat. To nie jest nawet jedna z mniej znanych opowieści o Panie. Jest na to zbyt nowa, bo pojawiła się całkiem niedawno, a zatem od czasów J. M. Barriego dzieli ją wiele lat. To jest jej pierwsza oficjalna prezentacja.

Nie jest to też opowieść wyłącznie o Piotrusiu Panie - podobnie zresztą jak te, które już znamy. Mówi się tu także o wielu innych rzeczach, choć Piotruś na pewno nie zgodziłby się z tym, że są jakieś bajki warte opowiadania, które nie dotyczą w pierwszym rzędzie jego. Tytuł wskazuje na przykład wyraźnie, że ta książka jest nie tylko o Piotrusiu, lecz również o kimś innym. W każdej porządnej opowieści o Piotrusiu trzeba poświęcić wiele miejsca dla Jakuba Haka, ponieważ obok pozytywnego bohatera zawsze musi pojawiać się jakiś złoczyńca. Czytelnicy mogą również słusznie zauważyć, że Piotruś Pan został już raz wykorzystany jako tytuł i nie powinno się go używać po raz drugi tylko po to, aby zadowolić purystów.

Historia ta zaczyna się wiele lat po zakończeniu pierwszej, długo po tym jak Wendy, Janek i Michał wrócili ze swojej pierwszej wyprawy do Nibylandii. Nie przedstawia Piotrusia jako chłopca, ponieważ wszystkie baśnie tego rodzaju zostały już dawno opowiedziane. Mówi o tym, co wydarzyło się wówczas, gdy stała się rzecz nie do pomyślenia, to znaczy, kiedy Piotruś dorósł.

Przekazuję wam tę historię tak, jak sam ją usłyszałem, starając się najlepiej jak potrafię zachować wiernie wszystkie szczegóły. Czasami coś upiększam i dodaję swoje uwagi tam, gdzie nie potrafiłem zamilczeć. Obawiam się, że wszyscy pisarze popełniają ten grzech.

Proszę o wybaczenie J. M. Barriego za wykorzystanie jego pomysłu, a także wszystkich innych, którzy zrobili to z takim powodzeniem przede mną.

Jest to opowieść o dzieciach i dorosłych oraz o tym, jak niebezpieczna może być dorosłość.

Wszystko zaczyna się podczas szkolnego przedstawienia.

Wszystkie  dzieci,   prócz jednego,  dorastają

Zgasły światła, wokół zaczęło się rozlegać „Pssst!” i gwar rozmów szybko ucichł. Wszyscy widzowie, młodsi i starsi, wyprostowali się w fotelach i zwrócili wzrok ku scenie. Za kurtyną trwały poważne przygotowania, ale ten podniosły nastrój zmąciły zaraz jakieś piski i śmiechy. W końcu kurtyna z wolna odsłoniła ciemną scenę; zatłoczoną salę oświetlał jedynie zielony napis „Wyjście”, umieszczony nad głównymi drzwiami.

Moira Banning, elegancka kobieta o nienagannie ułożonych, krótkich kasztanowych włosach, obejrzała się za siebie, a w jej zielonych oczach widać było irytację. Piotra wciąż jeszcze nie było. Obok niej siedział jedenastoletni łąck Banning, wpatrzony w scenę i cierpliwie oczekujący na rozpoczęcie przedstawienia. Był drobnym chłopcem o chochlikowatym wyglądzie, ciemnobrązowych włosach i oczach; uśmiechał się półgębkiem, jak gdyby w coś powątpiewał.

Na scenie zapaliło się kilka świateł, a z tyłu widowni włączono reflektor. W wąskiej smudze światła ukazała się lekturowa makieta dzwonu Big Ben z koślawo wyrysowanymi rzymskimi cyframi. Zza sceny zaskrzypiała płyta i rozległ się głęboki, donośny dźwięk dzwonu. Bim-bom, bim-bom...

Moira uśmiechnęła się i trąciła syna, który wiercił się w krześle. Kiedy umilkł dzwon, rozległo się tykanie. Tik-tak, tik-tak. Scena rozjaśniła się nieco, ukazując w delikatnej poświacie dziecinną sypialnię. Ci nieliczni z widzów, którzy nie znali opowieści o Piotrusiu Panie, nie wiedzieli jeszcze, ile dzieci śpi na dwóch zaścielonych łóżkach. Obok stała skrzynia z zabawkami, kilka półek i biurko.

Potem pojawił się Piotruś Pan. Nadleciał zza sceny zawieszony na stalowej lince, która migotała w świetle reflektora jak wilgotna pajęczyna. Moira raz jeszcze spojrzała za siebie przeszukując wzrokiem tyły sali. Jack nie musiał pytać, kogo ona szuka, ani też jakie są szansę, żeby jego tata był tutaj.

Na scenie tymczasem pewien drugoklasista, który zdobył sobie względy reżysera sztuki i otrzymał rolę Piotrusia, potknął się przy lądowaniu i przejechał ślizgiem jeszcze ze dwa metry. Na widowni rozległ się śmiech. Chłopiec zerwał się pospiesznie, rzucił wylęknione spojrzenie w stronę sali i podszedł do biurka.

Natychmiast podążyła za nim nerwowo smużka światła z latarki rzucana zza sceny. Jack ucieszył się, że wie, o co chodzi. To oczywiście wróżka Dzwoneczek. Piotruś przetrząsnął szuflady biurka i wyciągnął kawałek czarnej szmatki, przycięty na kształt chłopczyka. Podniósł ją wysoko, żeby nikt z widzów nie przegapił jego odkrycia. Cały czas krążyło wokół niego światełko latarki, ale kiedy zamknął szufladę, światło znikło. Jack pokiwał głową. Wróżka została uwięziona. Tak samo jak w książce.

Piotruś usiadł trzymając swój cień, przez chwilę starał się go sobie przymocować, a potem rzucił go teatralnym gestem i zaczął udawać, że szlocha.

Jack ożywił się: czas na Maggie.

Jego siostra wyskoczyła spod kołdry z rozwianymi jasnorudymi włosami i otworzyła szeroko oczy. Miała na sobie swoją ulubioną kremową koszulę nocną w fioletowe serduszka.

-   Dlaczego płaczesz, chłopcze? - wrzasnęła tak, że można ją było usłyszeć w promieniu stu kilometrów.

Miała może siedem lat, ale tego wieczora nikt nie miał prawu jej nie zauważyć.

- Ja nie płaczę - odparł Piotruś.

Wendy, którą grała Maggie, zeskoczyła z łóżka i podeszła aby podnieść porzucony cień. Klęcząc udawała, że go przyszywa. Kiedy już wszystko było gotowe, wstała i zgodnie z planem cofnęła się kilka kroków.

Piotruś ukłonił się jej zamaszyście, trzymając jedną rękę za plecami, a drugą zataczając koło przed sobą. Czarodziejskie przywitanie. Wendy natychmiast mu się odkłoniła.

- Jak się nazywasz? - zapytał.

- Wendy Angela Moira Darling. A ty?

- Piotruś Pan.

- Gdzie mieszkasz?

-   Druga na prawo i potem prosto aż do rana. Mieszkam w Nibylandii razem z Zagubionymi Chłopcami. To dzieciaki, które wypadają z wózków, kiedy ich nianie nie patrzą. Jestem ich kapitanem.

Wendy rozpromieniła się i klasnęła w ręce.

- To wspaniałe! Czy tam nie ma dziewczynek?

-  Nie, nie - odparł Piotruś, potrząsając energicznie głową. - Dziewczynki są na to za mądre, żeby wypadać z wózków.

Zrobił krok do tyłu, rozstawił stopy i oparł dłonie na biodrach. Kiedy światło reflektora zatrzymało się na nim, wyciągnął do góry szyję i zapiał. Jack skrzywił się. Dobra, dawajcie piratów!

Nagle smugę światła przesłonił wielki cień, zakrywając przerażonego Piotrusia Pana. Głowy widzów odwróciły się do tyłu z zaciekawieniem, a niektórzy wyraźnie się zaniepokoili Jakiś człowiek przeciskał się wzdłuż rzędów kuląc się teraz, żeby nie zasłaniać światła, potrącając krzesła i siedzących w nich ludzi.

-   Przepraszam, proszę wybaczyć, najmocniej przepraszam - szeptał pochylony, nurkując w ciemnościach i wypatrując kogoś.

Prawnik Piotr Banning potrącił nogę krzesła i mało się nie wywrócił. Zewsząd rozlegały się szepty „Cicho!” i „Pst!” Jego chłopięca twarz uśmiechała się przepraszająco, niesforny kosmyk brązowych włosów opadał mu na czoło, a w kącikach niesamowicie niebieskich oczu czaiły się zmarszczki. Do piersi przyciskał lakierowaną skórzaną teczkę i zwinięty brązowy płaszcz przeciwdeszczowy. Kiedy wydostał się ze smugi światła, zaczął przyglądać się ciemnej sali i dostrzegł Moirę, która siedziała kilka rzędów dalej i machała do niego. Przygładził klapy swojego granatowego garnituru, poprawił ulubiony żółty krawat, po czym przemaszerował obok poirytowanych widzów, depcząc im po stopach, aż dotarł w końcu do Moiry.

Jack uśmiechnął się do niego zapraszająco klepiąc wolne krzesło obok siebie. Piotr również się uśmiechnął, po czym pokazał Jackowi ręką, by zamienił się na miejsca z Moirą. Jack spojrzał na ojca wymownie, a potem przełazi po matce i rzucił się na krzesło.

- Proszę siadać tam z przodu! - syknął ktoś za nimi.

Piotr usiadł obok Moiry, położył sobie na kolanach teczkę i płaszcz i nachylił się do żony całując ją na przywitanie. Ucieszona Moira melodyjnym szeptem odpowiedziała mu „Cześć!”

-  Przepraszam. Miałem spotkanie z rodzaju tych, które nie mogą się skończyć. Wiesz, jak to jest. A później był straszny korek.

Potem nachylił się z uśmiechem do Jacka.

- Jak ci poszło, Jacku? Pracujesz nad rzutem przed jutrzejszym meczem? Popraw sobie koszulę. Jack drgnął i odwrócił się z niechęcią. Piotr spojrzał pytająco na Moirę.

- Co mu jest? Moira potrząsnęła głową, a potem pokazała na scenę.

- Twoja córka robi furorę.

Maggie jako Wendy Darling obserwowała innego małego aktora bujającego się na linie, co miało oznaczać, że lata, i klaskała rozpromieniona. Z tyłu za nią dwóch drugoklasistów odgrywających role Janka i Michała zbudziło się właśnie i przyglądało Piotrusiowi.

- Och, ty potrafisz latać! - wykrzyknęła na cały głos. - To cudowne! Jak ty to robisz?

- Wystarczy pomyśleć o czymś wspaniałym i te cudowne myśli unoszą cię w powietrzu - odpowiedział Piotruś Pan, lądując nieco zgrabniej niż poprzednim razem. - Ale najpierw muszę dmuchnąć na ciebie czarodziejskim pyłkiem skrzydlatych wróżek.

Znów pojawiła się wróżka Dzwoneczek, czyli tańczący punkcik światła. Zza sceny dobiegło delikatne dzwonienie, a na Wendy i chłopców opadł błyszczący pył. Niczym latawce unoszone przez wiatr, w powietrze wzbili się kolejno Michał, Janek, i na końcu Wendy. Widzowie nie posiadali się z zachwytu.

Piotr Banning był wstrząśnięty.

-  Moira! - poderwał się nerwowo na widok Maggie huśtającej się na linie, ale Moira zaraz posadziła go z powrotem.

- Ona może spaść, Moiro! - wyszeptał z przejęciem. - Jak mogą im w szkole pozwalać na takie rzeczy? To jest zbyt niebezpieczne! Już na sam widok robi mi się niedobrze!

-  Och, tato! - jęknął Jack, ale jego głos utonął w burzy oklasków. Moira tylko uśmiechnęła się do męża, klepnęła go uspokajająco w ramię i też zaczęła klaskać. Jack aż gwizdnął pod wrażeniem świetnego występu Maggie, nieco zazdrosny, że jego siostra może latać.

Za sceną rozległo się brzęczenie dzwonków zmieszane z dźwiękami ksylofonu, a Piotruś Pan wyprowadził wróżkę, Janka i Michasia przez okno. Maggie, czyli Wendy, rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku rodziców, po czym podążyła za tamtymi i kurtyna opadła.

Kiedy dzieci przygotowywały scenę do następnego aktu, na widowni rozbrzmiewał szmer rozmów i śmiechów. Piotr wyprostował się w krześle, stwierdzając po pięciu minutach siedzenia, że jest zdecydowanie niewygodne. Po chwili głosy i śmiech zaczęły z wolna przycichać.

Nagle rozległ się wysoki, przeraźliwy sygnał przenośnego telefonu. Wszystkie głowy się odwróciły. Piotr pospiesznie zaczął grzebać w swoim płaszczu i z jego kieszeni wyciągnął telefon. Moira jakby skuliła się, szepcząc „Piotr, błagam cię!” Jack widząc, że wszyscy patrzą na nich, zatkał sobie uszy palcami i starał się udawać, że go tam nie ma.

- Brad, mów szybko - wyszeptał do słuchawki Piotr. - Jestem z rodziną.

Kurtyna uniosła się, odsłaniając dekorację imitującą Nibylandię, przed którą stało siedem jaskrawo pomalowanych tekturowych drzew. W każdym z drzew otworzyły się drzwi, a z nich wyjrzało siedmiu Zagubionych Chłopców, ubranych w siedem różnych starych piżam. Wzięli się za ręce, stanęli przed widownią i zaśpiewali głośno: „Nigdy nie chcemy być dorośli”.

-  Ja zawsze lubiłem poważne zabawki - powiedział do siebie Piotr, starając się dosłyszeć głos w słuchawce.

Zagubieni Chłopcy skończyli śpiewać i ten, który grał Piszczałkę, zwrócił się do pozostałych i zadeklamował: „Chciałbym, żeby Piotruś już wrócił. Kiedy go nie ma, zawsze bardzo boję się piratów”.

Z prawej strony wkroczyła na scenę gromada piratów, ciągnąc za sobą tratwę. Siedział na niej krępy chłopiec, któremu powierzono rolę kapitana Jakuba Haka.

Piotr Banning skupił całą swoją uwagę na telefonie. Mówił coraz głośniej.

- Brad, przecież po to zatrudniamy ekologa! Właśnie za to mu tyle płacimy! Przypomnij mu, że już nie pracuje dla Sierra Club!

Z różnych stron dobiegło go posykiwanie widzów. Obsunął się w krześle i skulił nad telefonem osłaniając go własnym ciałem.

Tymczasem jeden z Zagubionych Chłopców biegał po scenie jak szalony uciekając przed piratami. Pirat Śmierdziuch, w okularach i w bluzce w paski wypchanej na brzuchu, wywijał groźnie kordelasem.

- Czy mam go połaskotać Jasiem Korkociągiem, kapitanie? Chłopiec grający Haka stał sztywno.

- Nie, ja muszę mieć ich kapitana, Piotrusia. To on odciął mi rękę i rzucił krokodylowi na pożarcie. Jack usłyszał, jak jego ojciec szepcze do telefonu.

- Słuchaj, Brad, jutro wieczorem lecę z rodziną do Londynu. Zwołaj zebranie na popołudnie.

Jack starał się zaprotestować.

- Tato, mecz! Piotr spojrzał na niego.

- Mój syn ma jutro mecz, nie zapomnij. Muszę tam być. A zatem krótkie spotkanie. Raz dwa poślemy ich na dno.

Wyłączył telefon i wsunął go z powrotem do kieszeni. Jack popatrzył na niego z obawą.

Tik-tak, tik-tak, dobiegało ze sceny. Śmierdziuch i Hak nastawili uszu udając przerażenie.

-  Krokodyl - wykrzyknął Hak. - Kapie mu ślinka, żeby zjeść mnie do końca! Na szczęście połknął budzik, bo inaczej nie słyszałbym, jak nadchodzi.

Dzieciaki z widowni, także i Jack, zaczęły naśladować tykanie. Piotr Banning skrzywił się i zatkał sobie uszy. Krokodyl, czyli dwóch chłopców wijących się pod starym zielonym kocem, wpełzł na scenę pośród okrzyków widowni, zmuszając Haka i Śmierdziucha do ucieczki.

Piotr Banning żachnął się i zaplótł ręce na brzuchu, po czym głęboko westchnął. W tej sztuce było coś denerwującego.

Akcja toczyła się dalej i Jack jakby wbrew sobie wciągał się coraz bardziej w przedstawienie; kiedy doszło do sceny, w której Hak i Pan toczą ze sobą ostateczną walkę, był już całkowicie nim pochłonięty. W czasie pojedynku odbywającego się przed makietą pirackiego okrętu drewniane ostrza stuknęły o siebie trzy razy.

- Piotrusiu Panie, kimżeś jest - zawołał przerażony Hak.

-  Jestem młodością i radością. Fruwam, walczę i pieję! - odpowiedział Piotruś Pan i na potwierdzenie swych słów zapiał donośnie.

Hak został pobity w walce i wpadł w paszczę krokodyla, który czatował na niego w pobliżu. Dekoracja zmieniła się po raz ostatni, ukazując znów pokój dziecinny, w którym wszystko się zaczęło. Kiedy zapaliły się światła, chłopiec w futrze, grający Nanę, głośno zaszczekał i na scenę wkroczył pan Darling; jego płaszcza trzymali się rozradowani Zagubieni Chłopcy oraz Janek i Michał. Za nimi podążały Wendy i pani Darling, które zatrzymały się na widok Piotrusia Pana unoszącego się przy oknie.

- Piotrusiu, ciebie też chcę adoptować - powiedziała pani Darling. Piotruś wzdrygnął się wkładając w to cały swój kunszt aktorski.

- Czy poślesz mnie do szkoły?

- Oczywiście.

- A potem do biura?

- Tak myślę.

- I szybko stanę się dorosłym człowiekiem?

- Tak, bardzo szybko. Piotruś Pan potrząsnął głową.

-  Nie chcę iść do szkoły i uczyć się ważnych rzeczy. Nikt mnie nie złapie i nie zrobi ze mnie dorosłego. Chcę być zawsze małym chłopcem i zawsze się bawić.

Dmuchnął w swój drewniany flet, linka przymocowana do jego pasa uniosła go w górę i Piotruś odleciał. Kiedy zniknął, przygasły światła i scena opustoszała. Znów rozległ się głos starej płyty z dzwoniącym Big Benem.

Piotr zamrugał oczami znużony, zastanawiając się, ile jeszcze będzie trwało to przedstawienie. Przynajmniej Maggie nie trzymają już w powietrzu. Co za idiota wymyślił coś takiego? Wygładził swój krawat i poprawił ukradkiem spinki przy mankietach. Jego garnitur był już niemiłosiernie wymięty. Marzył o prysznicu i drzemce. O ciszy i spokoju. O czym była ta sztuka...? Marszcząc brwi wpatrywał się w scenę.

Na scenie tymczasem z wolna zapalały się światła, delikatnie rozpraszając panującą ciemność i rzucając wokół dziwne cienie. Dorosła Wendy, ubrana w perkalową sukienkę, w okularach na nosie, siedziała na podłodze dziecinnego pokoju przy kominku zrobionym z kolorowych lampek i cynfolii. Obok stało łóżko, a w nim leżało śpiące dziecko. Wendy szyła coś przy świetle padającym od kominka. Nagle usłyszała dobiegające pianie i spojrzała w górę wyczekująco. Okno otworzyło się gwałtownie i Piotruś Pan skoczył na podłogę.

- Piotrusiu - powiedziała Wendy - czy myślisz, że polecę razem z tobą? Piotruś się obruszył.

- Oczywiście. Po to przyleciałem. Czy zapomniałaś, że już czas na wiosenne porządki? Wendy potrząsnęła smutno głową.

- Nie mogę, Piotrusiu. Zapomniałam już, jak się fruwa.

- Zaraz znowu cię nauczę.

- Och, Piotrusiu, nie marnuj na mnie czarodziejskiego pyłku. Wstała, żeby podejść do niego.

- Co to jest? - zapytał.

- Zapalę światło i sam zobaczysz.

- Nie, nie rób tego. Nie chcę niczego widzieć.

Ale ona zapaliła światło i Piotruś Pan zobaczył: Wendy nie była już mała. Była teraz dorosłą kobietą. Piotruś wybuchnął strasznym płaczem. Podeszła do niego, żeby go pocieszyć, ale on cofnął się gwałtownie.

- Co to ma znaczyć? Co ci się stało?

- Jestem dorosła, Piotrusiu. Już od bardzo dawna.

- Ale obiecałaś mi, że tego nie zrobisz.

- Nic na to nie mogłam poradzić. Jestem mężatką, Piotrusiu. Potrząsnął energicznie głową.

- Nie, to nieprawda!

- Prawda. A ta mała dziewczynka w łóżku to moja córeczka.

- Nie! To niemożliwe.

Podszedł szybko do śpiącego dziecka i podniósł groźnie swój mieczyk. Ale nie uderzył, tylko usiadł na podłodze łkając. Wendy przypatrywała mu się przez chwilę, a potem wybiegła z pokoju. Jej córeczka, Jane, zbudziła się na odgłos płaczu i usiadła w łóżku.

- Dlaczego płaczesz, chłopczyku? Piotruś Pan zerwał się i złożył jej ukłon. Jane wstała i odkłoniła się mu.

- Witaj - powiedział.

- Witaj.

- Nazywam się Piotruś Pan. Dziewczynka uśmiechnęła się.

- Tak, wiem.

Podeszli razem do okna, szykując się do lotu. Wendy wbiegła do pokoju z wyciągniętymi rękami. Światła przygasły, kurtyna opadła, po czym wszystkie dzieci wyszły razem na scenę i zaśpiewały: „Nie chcemy nigdy być dorosłe”. Cała widownia biła brawo, a dzieci na scenie uśmiechały się i kłaniały.

„Bomba!” - pomyślał Jack. Rozradowany i pełen emocji posłał swojemu tacie promienny uśmiech.

- Co za szczęście, że to już koniec! - westchnął Piotr Banning, zupełnie nie zauważając uśmiechu syna.

Mecz

Przez korony drzew sączyło się jasne i ciepłe światło słońca. Wzgórza porośnięte były zielonymi, grubymi świerkami, wznoszącymi się ku wysokim szczytom gór, pokrytych połyskującym śniegiem.

Ze stoków spadały rzeki i strumienie, szukając między drzewami drogi do jezior i stawów. Z prawej strony wypływał ze skały wodospad. A tam, po lewej, leżała łąka pełna dzikich kwiatów w kolorach tęczy.

„Wygląda niemal jak prawdziwe” - pomyślał Piotr Banning z zadowoleniem. Odwrócił się na chwilę, aby popatrzeć przez okno swojego biura na mgłę okrywającą całunem pejzaż San Francisco, a potem podszedł znów do makiety.

-  Obrońcy środowiska dadzą nam spokój, jak ich przekonamy, że nasi klienci nie zagospodarują od razu całego terenu, że przedsięwzięcie będzie realizowane stopniowo i że troszczymy się o zachowanie warunków naturalnych - zamrugał oczami. - Brad, zajmiesz się tym?

- Ron się tym zajmie - odparł Brad, wysoki mężczyzna o żółtawej cerze.

- Dobrze - zgodził się Ron.

Niski, o krągłej, opalonej twarzy, stanowił, jeśli chodzi o wygląd, dokładne przeciwieństwo Brada. Mogli jednak pracować w jednym zespole, ponieważ myśleli podobnie, a co ważniejsze, myśleli podobnie jak Piotr Banning.

Piotr rzucił im ostre spojrzenie.

- Mam nadzieję. A zatem proponuję, żebyśmy zaczęli tutaj - pokazał na łąkę. - To otwarta przestrzeń i będziemy mogli od razu pozbyć się zieloniaków, zanim zbiorą tyle sił, żeby nas zastopować.

Sięgnął ręką do pudełka, w którym znajdowały się rozmaite plastikowe modele i zaczął wciskać je w makietę. Motele, wyciągi narciarskie, sklepy i domki jednorodzinne. Mnóstwo pieniędzy do zarobienia. Szybko zapełnił łąkę, po czym zawahał się przez chwilę i wyciągnął kilkadziesiąt plastikowych drzewek. Zastąpił je ośrodek wypoczynkowy, a w środku całego kompleksu umieszczony został mały plastikowy rezerwat przyrody, czyli park z alejkami.

-  W porządku - Piotr Banning wsunął ręce do kieszeni marynarki, ale zaraz zdał sobie sprawę, że gniecie się od tego materiał i wyciągnął je z powrotem.

-  Kiedy już ten rejon będzie zatwierdzony i wszystko zostanie załatwione, a młodzież z Sierra Club zajmie się czymś innym, zaczniemy rozbudowywać. Co jakiś czas po kawałku, aż to pustkowie zamieni się w wymarzony ośrodek dla naszych klientów.

Spojrzał na Brada i Rona.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin