Kalinowski Jacek - Inspektor Hagen 01 - Kształt ciemności.pdf

(1802 KB) Pobierz
Jacek Kalinowski
KSZTAŁT CIEMNOŚCI
Inspektor Hagen 01
Warszawa 2008
789866276.001.png
1
– To nie ja wystąpiłem do komendy głównej o wsparcie, inspektorze. Jestem pewien,
że możemy poradzić sobie z tą sprawą własnymi siłami. Przyznaję, że jest jedyna w swoim
rodzaju, wymaga wyjątkowej dyskrecji, taktu i tak dalej, ale nie ma żadnego powodu, by
uważać, że którejś z tych cech brakuje naszym ludziom. Proszę zauważyć, że do sprawy
przydzieliłem ogromny zespół, a na razie nic jeszcze nie przedostało się do gazet.
Podinspektor Hagen patrzył na siwiejącego mężczyznę o okrągłej, opalonej twarzy,
zaczerwienionej teraz pod wpływem silnego wzburzenia, który po raz kolejny poderwał się
zza biurka i chodził po pokoju, wzmacniając efekt wypowiadanych słów zamaszystymi
gestami.
Komendant lubelskiej policji przystanął, rozluźnił krawat i oparł się o biurko.
– Wiem, że to episkopat zwrócił się do was o pomoc. Wszyscy chcą być informowani
z pierwszej ręki o tym, co się dzieje, to jasne. Proszę jednak zrozumieć moje położenie, na
odległość pachnie mi to wotum nieufności.
– Myślę, że powinien pan na to spojrzeć bardziej jak na polisę ubezpieczeniową, panie
komendancie. Nie zaniedbał pan niczego, zaprosił do współpracy kolegów z Głównej, cóż
więcej można było zrobić? A mówiąc poważnie, również nuncjusz apostolski wystąpił do
ministra spraw wewnętrznych o włączenie nas w dochodzenie. Nie było innego wyjścia. To
nie jest kwestia zaufania czy braku zaufania, to jest polityka.
– Polityka. Polityki to ja mam potąd, inspektorze. Co dwa lata są jakieś wybory i
potem każdy robi swoją politykę, a my zawsze dostajemy w dupę. Ilu komendantów
wojewódzkich wymieniono po wyborach? A w powiecie? Jak mamy prowadzić w terenie
jakąś sensowną pracę, kiedy każdy tylko czeka, aż go wykopią ze stanowiska? Tak to
wygląda, niestety.
Komendant usiadł za biurkiem i wrócił do przeglądania papierów.
– A więc wrócił pan niedawno z Brukseli, z biura łącznikowego Europolu i od razu w
takie szambo... Czyżby nadinspektor chciał się pana pozbyć z Warszawy?
– Nadinspektor ma do mnie pełne zaufanie i pokłada wielkie nadzieje we współpracy z
komendą wojewódzką. Tak powiedział, kiedy się żegnaliśmy.
– Zapewne, zapewne... Co to dokładnie znaczy „specjalny emisariusz Jego
Świątobliwości? – Komendant spojrzał znad rozłożonych papierów.
– Nie jestem pewny. Nuncjusz uprzedził nas, że przybędzie z Rzymu. Podobno papież
jest osobiście zainteresowany postępami śledztwa i to będzie pewnie jego ucho i oko.
Zwrócone na nas i na kurię.
– Tego nam właśnie trzeba, żeby jeszcze Watykan wtrącał swoje trzy grosze do
naszego śledztwa. Brakuje tu już tylko prezydenta Stanów Zjednoczonych. – Komendant
podniósł słuchawkę telefonu. – Zaraz pozna pan prowadzącego tę sprawę nadkomisarza
Hołownię. To bardzo dobry policjant, inspektorze. Skuteczny.
* * *
Hołownia był potężnym mężczyzną koło czterdziestki, wyższym od Hagena prawie o
głowę. Jego masywne ciało rozpierało ciemnoszary garnitur, kupowany wyraźnie na
poprzednią, szczuplejszą wersję nadkomisarza. Ciemne włosy z równym przedziałkiem,
opadały na szerokie czoło, w cieniu grubych brwi kryły się małe niebieskie oczy, bystro
wpatrujące się w gościa.
– Podinspektor Hagen z komendy głównej z Warszawy – przedstawił Hagena
komendant.
Hołownia potężnie uścisnął mu prawicę.
– Niech pan wprowadzi pana podinspektora w szczegóły tej nieszczęsnej sprawy. –
Komendant gestem zaprosił ich, by usiedli.
– Ogólną sytuację pan zna, inspektorze – zaczął Hołownia, wyjmując z teczki papiery i
układając je na stole przed nimi – ale dla porządku: ósmego października, czyli dwa dni temu,
zgłoszono nam zaginięcie księdza Rafała Wygnowskiego, biskupa pomocniczego
archidiecezji lubelskiej, profesora kontraktowego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Zaginiony, lat czterdzieści sześć, niekarany, bez znaków szczególnych, nie pojawił się
poprzedniego dnia na porannej mszy w kościele akademickim, następnie nie było go na
wykładach, a potem w kurii. Nie odbierał telefonu, nie odpowiadał na SMS-y. Taka absencja
nie zdarzyła mu się nigdy wcześniej. Sekretarz kurii wysłany do mieszkania biskupa
stwierdził, że go tam nie ma oraz że najprawdopodobniej nie spał w domu również
poprzedniej nocy. Skontaktowano się z matką i siostrą mieszkającymi w... – Hołownia zajrzał
do notatek – Zamościu, ale te widziały się z nim miesiąc wcześniej, a rozmawiały w
poprzednim tygodniu. Potwierdziły, że nie planował żadnych wyjazdów. Kiedy nie pojawił
się do rana, o ósmej piętnaście złożono doniesienie o zaginięciu. Zgłoszenie przyjął oficer
dyżurny i rozpoczęto standardową procedurę. Nie poczyniono praktycznie żadnych nowych
ustaleń, poza zebraniem informacji z kurii, kiedy sytuacja zmieniła się diametralnie...
Komisarz wyjął następny dokument i rzuciwszy na niego okiem, podsunął go
Hagenowi.
– Wczoraj rano na posterunek w Wólce Kozłowieckiej przyjechał rowerem niejaki
Olejnik Mieczysław, rolnik, z synem i zgłosił znalezienie zwłok. Dzieci zamiast pójść do
szkoły, wybrały się do stojącej samotnie pod lasem dawnej gajówki, niezamieszkanej od
wielu lat, gdzie jak się zdaje, zaszywały się dosyć regularnie. Tam stwierdziły obecność ciała.
Pobiegły do rodziców, a Olejnik był pierwszy, który przyjechał na posterunek. Taak... –
Hołownia przerzucał chwilę papiery. –
To
jest
dokumentacja
miejsca
zbrodni,
zabezpieczonego przez posterunek do naszego przybycia. Proszę.
Z dużej brązowej koperty wyjął plik kolorowych zdjęć i wręczył je Hagenowi.
– Na miejscu zastaliśmy zwłoki mężczyzny około czterdziesto-,
pięćdziesięcioletniego, który zginął najprawdopodobniej od wielu ciosów nożem, ale to
dokładnie wyjaśni sekcja. Denat był nagi, przywiązany do krzesła grubym nylonowym
sznurem do bielizny. Na piersiach i na czole miał wyciętą gwiazdę pięcioramienną wpisaną w
okrąg. Taki sam niewyraźny znak namalowany był, najprawdopodobniej krwią denata, na
ścianie naprzeciwko i kredą na podłodze wokół krzesła, ale czy to rzeczywiście jest krew, to
jeszcze będzie musiało potwierdzić laboratorium. Zwłoki spoczywały tam już od pewnego
czasu, bo zdążyły się do nich dobrać jakieś zwierzęta. Nie był to ładny widok. – Wskazał na
zdjęcia, które Hagen powoli przekładał, chowając górne na spód trzymanej w ręku talii.
W zimnym świetle policyjnego flesza widać na nich było odrapany, zniszczony pokój
z siedzącym na środku człowiekiem. Jego ręce były skrępowane z tyłu, łydki przywiązane do
nóg krzesła. Silnie zaciągnięte więzy wpijały się głęboko w ciało, co można było obejrzeć na
zbliżeniach. Zdjęcia twarzy ukazywały puste, skrwawione oczodoły, pewnie ślady zwierząt, o
których wspomniał komisarz. Tłumiąc obrzydzenie, Hagen przyjrzał się pentagramowi
wydrapanemu czymś ostrym na czole ofiary. Taki sam wycięty był na jej piersiach, namazany
na ścianie, na podłodze. Pod ścianami stało kilkanaście świec, w większości całkowicie
wypalonych, inne stały lub leżały na podłodze wokół krzesła.
– Mamy też zapis wideo, jeżeli chciałby się pan zapoznać. – Hołownia położył na stole
kasetę.
– Chętnie. – Hagen skinął głową. Otwierała się przed nim perspektywa wieczoru
wypełnionego obrazami z miejsca zbrodni.
– Pies podjął ślad, ale doprowadził nas tylko do starej studni z tyłu domu, skąd
wydobyliśmy ubranie, najprawdopodobniej należące do ofiary, w tym dokumenty na
nazwisko Wygnowski, karty kredytowe i dwa telefony komórkowe. Nie było kluczy do domu
ani do samochodu. Koszula była typowa dla księży, taka z koloratką. – Komisarz wykonał
nieokreślony gest wokół szyi i opuścił rękę.
– A ten napis? – Hagen wskazał na zdjęcie brudnej ściany z niezgrabnie nakreślonymi
brązowymi literami.- Też pewnie zrobiony przez mordercę. – Hołownia upił łyk herbaty. –
Tak jak wszystkie te malunki.
Mane tekel fareg albo może fareq... – odcyfrował Hagen i przez chwilę przyglądał
się zdjęciu w milczeniu. – Nie powinno być fares? Mane tekel fares?
Hołownia i komendant spojrzeli na siebie.
– Być może, być może... – mruknął komendant.
– Czy rodzina już rozpoznała ciało? – Hagen odłożył zdjęcia na stół.
– Jeszcze nie. Przyjadą dzisiaj, ale widział je już sekretarz kurii i rozpoznał biskupa
Wygnowskiego.
– A zatem nie ma już praktycznie żadnych wątpliwości?
– Nie ma. Wygląda na to, że w tej zapadłej dziurze popełniono rytualny mord na
biskupie, profesorze KUL-u. Teraz my, jako prowadzący to śledztwo, jesteśmy wystawieni na
strzał z każdej strony.
Hagen ich rozumiał. Sprawa, która ustawi policję lubelską w świetle jupiterów, nie
była im do niczego potrzebna.
– Jakie kierunki śledztwa założyliście panowie do tej pory?
Hołownia popatrzył na komendanta, jakby szukał u niego rady.
– Powołaliśmy zespół. Teraz pan również wchodzi w jego skład – powiedział
komendant. – Na czele zespołu stoi pan nadkomisarz. W tych papierach jest lista nazwisk. W
razie potrzeby będziemy rozszerzać grupę o nowe osoby. Jeśli chodzi o aktualne założenia, to
może pan, komisarzu...
Hołownia potarł podbródek palcami prawej ręki. Widać było, że nie ma tej sprawy
jeszcze ułożonej w głowie, że ciągle obraca ją na nowo w myślach.
– Założenia wstępne są następujące: po pierwsze, trzeba wziąć pod uwagę oczywisty
fakt morderstwa rytualnego, satanistycznego, ofiary lub czegoś w tym rodzaju. Zaczęliśmy
przeczesywać środowisko sekt, wyznawców rozmaitych kultów, gromadzimy informacje.
Zwróciliśmy się o pomoc do ośrodka walki z sektami prowadzonego przez ojców
dominikanów, liczymy na pomoc kurii, być może również Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego. Koledzy od przestępczości nieletnich i z obyczajówki również próbują
uruchomić swoje kontakty... Szczerze powiedziawszy, nigdy nie słyszałem o takiej zbrodni,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin