004 - Ferrarella Marie - Czy to ty, Walentynko.pdf

(573 KB) Pobierz
119107651 UNPDF
Marie Ferrarella CZY TO TY, WALENTYNKO?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Chcę, Ŝebyś była mną.
T.J. z osłupieniem spojrzała na leŜącą na widełkach słuchawkę.
Telefon na biurku zadzwonił juŜ trzeci raz, kiedy Theresa Jean Cohran zdała sobie wreszcie
z tego sprawę. Zagłębiona w arkuszach kalkulacyjnych wyświetlanych na ekranie komputera,
po omacku wyciągnęła rękę po słuchawkę, lecz niechcący nacisnęła guzik uruchamiający
tryb głośnego mówienia i wtedy właśnie usłyszała te zdumiewające słowa.
- Słucham? - wymamrotała po chwili.
- Chcę... - po drugiej stronie ktoś najwyraźniej się zawahał. - To ty, T.J.? - W pełnym
słońca gabinecie T.J. rozległ się głos jej kuzynki, Theresy Joan Cohran.
T.J. z niepokojem spojrzała na telefon. Dlaczego Theresa do niej dzwoni? Dlaczego po
prostu nie wpadła bez pukania, jak to miała w zwyczaju?
Theresie chyba jeszcze nigdy nie przyszło do głowy, Ŝe mogłaby zapukać. Jako prezes C&C
Advertising przywykła do tego, Ŝe moŜe swobodnie wchodzić do wszystkich pomieszczeń
znajdujących się na trzech piętrach naleŜących do jej agencji - moŜe z wyjątkiem męskiej
toalety. ChociaŜ i to mogło z czasem ulec zmianie.
Nawet gdyby jednak Theresa nie była szefową stworzonej przez swego dziadka i
rozwiniętej przez ojca czołowej na rynku agencji reklamowej, i tak nie cofnęłaby się przed
wtargnięciem na teren kuzynki. Robiła to przecieŜ od dzieciństwa i było to dla niej równie
naturalne, co oddychanie.
Theresa Jean, podobnie jak kuzynka nazwana tak na cześć babki ze strony ojca, sięgnęła
więc z rezygnacją po słuchawkę. Choć w pomieszczeniu nie brakowało światła - promienie
słońca wpadały bowiem obficie przez dwa znajdujące się za nią okna - to zrobiło jej się nagle
zimno i ponuro. Poczuła się, jak gdyby przeŜywała deja vu .
Zbyt dobrze znała ton, którym posłuŜyła się teraz kuzynka. Theresa czegoś chciała.
Przysługi. Maleńkiej, drobniutkiej przysługi. Dobrze znała te jej prośby!
Dwie „maleńkie przysługi” zawsze pociągały za sobą bynajmniej nie „maleńkie”
konsekwencje, były jak ten drobny kamyk, który puszczony w dół po zboczu, pociąga za sobą
lawinę i wraz z wielkimi głazami zagarnia wszystko, co stanęło na drodze. Kiedy obie były
dziewczynkami, niektóre z tych przysług miały wprawdzie dość dziwaczny charakter, lecz
ich spełnienie nie było aŜ tak trudne. Te ostatnie jednak stawały się znacznie mniej wygodne,
dotyczyły bowiem głównie pracy - z reguły takiej czy innej sprawy, którą naleŜało
dyplomatycznie załatwić po przejściu przez firmę Huraganu Theresa (takim przezwiskiem
ochrzcili szefową starsi pracownicy firmy).
Nawiasem mówiąc, T.J. podejrzewała, Ŝe Theresa domyśla się, jak nazywają ją podwładni -
i uwaŜa to za komplement!
Jeśli chodzi o wiek, dzieliło je dziewięć miesięcy. T.J. była starsza, ale to Theresa zwracała
na siebie większą uwagę. Jako młoda i urodziwa szefowa wielkiej agencji skupiała na sobie
zainteresowanie mediów. W kolorowych magazynach moŜna było znaleźć jej zdjęcia z coraz
to nowymi i coraz bardziej interesującymi kawalerami, udzielała wywiadów, obdarzała
uśmiechami fotoreporterów. W istocie jednak to T.J. była szarą eminencją firmy, to ona była
owym mózgiem, siłą sprawczą, dzięki której mogli zawierać nowe kontrakty i odnawiać
stare.
Taka rola bardzo jej zresztą odpowiadała. Wolała pozostawać w cieniu, by robić to, co
uwaŜała za naprawdę wartościowe i twórcze - obliczać, planować, podejmować decyzje. I tak
T.J. uwielbiała wykonywać mrówczą pracę w zaciszu swego gabinetu, a Theresa zbierać
pochwały w blasku fleszy i jupiterów. Dobrze im się razem pracowało.
Teraz T.J. nacisnęła dwa przyciski na klawiaturze komputera, by zachować plik, po czym
usiadła wygodniej na krześle i odetchnęła głęboko. Miała przeczucie, Ŝe ta rozmowa potrwa
dłuŜej niŜ chwilę.
- Czemu zawdzięczam tę przyjemność? - Zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta.
Ciekawe, czy Theresa jest jeszcze w domu? Nie po raz pierwszy spóźniłaby się do pracy.
119107651.002.png
Po drugiej stronie usłyszała dramatyczne westchnienie. Nikt inny nie umiał wzdychać
równie dramatycznie, jak Theresa Joan Cohran. Wyglądało na to, Ŝe sprawa jest szczególnie
powaŜna.
- Posłuchaj, T.J., potrzebuję twojej pomocy. T.J. odchyliła się na krześle.
- Chodzi o jakąś kampanię reklamową, jakiś pomysł, czy moŜe o to, Ŝe... - zawiesiła głos,
licząc na to, Ŝe kuzynka dopowie resztę.
- Chodzi o to, Ŝe chcę, Ŝebyś była mną.
T.J. uniosła brwi. Nie takiego dopowiedzenia się spodziewała.
- Ale... w jakim sensie?
Theresa zdawała się nie słyszeć. Ten zwyczaj opanowała do perfekcji - nie słyszała
niczego, co nie miało związku z tym, co aktualnie zaprzątało jej myśli. Zachowywała się tak,
jakby wszystkie jej pomysły, nawet najbardziej idiotyczne i zwariowane, powinny być dla
kaŜdego jasne.
- Doskonale się nadajesz, T. J.! Zobaczysz, wszystko się uda! Zgódź się od razu i będzie po
sprawie. Zgadzasz się, prawda? To super, naprawdę super!
Hm, nie na darmo nazywają ją Huraganem Theresa, pomyślała T.J. W przeciwieństwie do
kuzynki, ona lubiła jednak zastanowić się wcześniej przed podjęciem kaŜdej decyzji, a
przede wszystkim - lubiła wiedzieć, o co chodzi.
- Chyba czegoś nie dosłyszałam, Thereso - odezwała się łagodnym tonem, niczym
pielęgniarka do pacjenta w zakładzie dla psychicznie chorych. - Przed czwartym kubkiem
kawy trochę za wolno myślę. MoŜesz dodać coś jeszcze?
Po drugiej stronie zapadła długa cisza, jak gdyby Theresa szukała właściwych słów. T.J.
miała czas, by zastanowić się, o co teŜ moŜe chodzić tym razem. Czy moŜe powinna w
zastępstwie kuzynki poprowadzić jakieś superwaŜne zebranie albo prezentację? Nie, znając
Theresę aŜ za dobrze, domyślała się, Ŝe w grę wchodzi coś bardziej niekonwencjonalnego -
jakiś pagórek, z którego koniecznie trzeba zjechać na nartach, albo męŜczyzna, który
dramatycznie potrzebuje jej towarzystwa w odludnym domku w górach. Tak czy inaczej
Theresa zaczęła coś, co ona będzie musiała dokończyć. Oczyścić pole, pozałatwiać sprawy,
wyjść na prostą. Theresa posiadała bowiem niezwykłą zdolność prowadzenia interesów i
jednocześnie radosnego uŜywania Ŝycia - oczywiście, bynajmniej nie w tym samym miejscu.
CóŜ, taki juŜ był wdzięk jej kochanej kuzyneczki. Theresa miała swoje wady, poza
wszystkim była jednak wspaniała, piękna, czarująca i bogata, toteŜ wszyscy jej wybaczali;
wszyscy łącznie z T.J., moŜe z tą jedynie róŜnicą, Ŝe ów podziw i dobroduszność były
wynikiem szczerej miłości i troski, jaką T.J. obdarzała Theresę.
Uśmiechnęła się do siebie. Dobre sobie! Gdyby Theresa dowiedziała się, Ŝe jej kuzynka
poczuwa się do opieki nad nią, roześmiałaby się pewnie ze zdumieniem.
- No dobrze, powiedz wreszcie, dlaczego miałabym być tobą, skoro sama moŜesz udawać
siebie o wiele lepiej? - zagadnęła T.J., by jak najszybciej poznać rozwiązanie tej zagadki.
- No właśnie. Problem w tym, Ŝe nie mogę. Jestem w szpitalu.
- W szpitalu! - wykrzyknęła T.J. - Thereso, nic ci nie jest? - Zaczęła machać bosą stopą w
poszukiwaniu butów. Zupełnie jakby miała za chwilę pobiec do szpitala, by na własne oczy
przekonać się, co się stało. - Który to szpital? Zaraz tam będę.
Jej głowę przebiegły czarne myśli. Wypadek... Za szybko prowadziła... Theresa zawsze za
szybko prowadziła. Dlaczego nigdy nie posłuchała i...
- Nie, nie rób tego! - Kuzynka domyśliła się widocznie, Ŝe jeśli nie zaoponuje, T.J. pojawi
się w szpitalnej sali w ciągu kilku minut. - Ze mną wszystko w porządku. Naprawdę.
Niestety, z samochodem gorzej - dodała ponuro. - Do kasacji. A to był taki piękny odcień
niebieskiego...
T.J. przejechała dłonią po czole. Jeśli kuzynka rozpacza nad utratą samochodu, to chyba
rzeczywiście jeszcze nie umiera. Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.
Musiała się uspokoić. A nade wszystko zdobyć nieco więcej informacji.
- Miałaś wypadek?
- Ale to nie była moja wina - Theresa natychmiast zaczęła się usprawiedliwiać. - To tamten
przejechał na czerwonym świetle.
- W porządku, wierzę. Jesteś pewna, Ŝe nic ci nie jest?
119107651.003.png
- Jasne, Ŝe jestem pewna. Tylko ci lekarze... Wiesz, jacy oni są. Zawsze robią trudności. -
No tak, T.J. mogła sobie wyobrazić, jakie jest samopoczucie Theresy. Nie nawykła do
słuchania cudzych poleceń, a musiała pewnie poddać się serii badań, zanim nie orzeczone
zostanie, Ŝe jest cała i zdrowa. - Chcą mnie zatrzymać na obserwacji. Niech ich... Dobrze
chociaŜ, Ŝe jest wśród nich jeden taki, któremu z radością dałabym się przebadać, zwłaszcza
po kolacji przy świecach...
T.J. odetchnęła z ulgą, słysząc te słowa. Była bardziej niŜ pewna, nawet bez badań, Ŝe jej
kuzynka ma się dobrze.
- Thereso, zbaczasz z tematu - upomniała ją.
- Jak zwykle masz rację. Posłuchaj więc: krótko mówiąc, chodzi o to, Ŝebyś była mną w
towarzystwie Christophera MacAffee.
- Christophera MacAffee, tego od MacAffee Toys?
- Zgadza się.
Kopia prezentacji przygotowanej dla tego właśnie człowieka znajdowała się na niebieskiej
dyskietce leŜącej na biurku T.J. Sporządziła ją ubiegłego wieczoru. Christopher MacAffee
był świeŜo wybranym prezesem MacAffee Toys. Przejął to stanowisko po niedomagającym
ojcu. MacAffee Toys było zaś liczącą sobie 120 lat fabryką zabawek, która od dziesięcioleci
przynosiła znaczne dochody.
Fakty te jednak w Ŝaden sposób nie dawały odpowiedzi na kłębiące się w głowie T.J.
pytania.
- Dalej nie wiem, o co ci chodzi - przyznała.
- Christopher MacAffee ma odwiedzić mnie dzisiejszego popołudnia, aby sfinalizować
umowę. Ma kilka pytań odnośnie prezentacji. Wiesz, o co chodzi, pracowałaś przecieŜ nad tą
kampanią - przypomniała jej Theresa.
Było to zgodne z prawdą, T.J. odwaliła kawał solidnej roboty.
- No i?
- PrzecieŜ wiesz, jaki z niego sztywniak.
Prawdę mówiąc, T.J. nie miała pojęcia, czy wspomniany męŜczyzna jest sztywniakiem, czy
duszą towarzystwa. Kontaktowała się tylko z jego asystentem, i to wyłącznie przez telefon, a
poza tym nie było w jej zwyczaju formułować prywatne oceny na temat swych klientów.
- Jest uparty, kompletnie niereformowalny - tłumaczyła tymczasem Theresa - twierdzi, Ŝe
ma swoje zasady i nalega na spotkanie z prezesem, to znaczy ze mną.
T.J. ogarnęły dziwne przeczucia. Zaczynała rozumieć, czego pragnie jej kuzynka.
- Więc chcesz, Ŝebym cię zastąpiła. I to całkowicie. Nie tylko cię reprezentowała, ale po
prostu była tobą. Zamieniła się na ten czas w prezesa C&C Advertising, prowadziła
negocjacje i podejmowała za ciebie decyzje.
- Musisz.
- Theresa, jedyne co muszę, to wychowywać Megan, płacić podatki i umrzeć.
Z irytacją zaczęła kreślić coś na leŜącej na biurku kartce papieru. Nie miała najmniejszego
zamiaru robić w konia prezesa wielkiej firmy, o której względy ubiegała się agencja.
- T.J., wiem, o co chodzi. Nie masz w ogóle wiary w siebie. Posłuchaj mnie. Jesteś solidną i
odpowiedzialną osobą, więc jeśli powiesz mu, Ŝe ty to ja, nie ma powodów, Ŝeby ci nie
uwierzył. - Theresa umilkła na moment, po czym dodała pośpiesznie: - Gdybyś zrobiła coś z
włosami, no wiesz, nie tylko przyczesała je jak zwykle palcami... no i moŜe załoŜyła coś
odpowiedniego, dobrze by ci poszło, wiesz przecieŜ... - Nie po raz pierwszy przebierałyby się
za siebie, choć od ostatniego razu minęły lata. - Jesteśmy bardzo do siebie podobne, no, moŜe
ja mam tylko nieco bardziej subtelne rysy.
No tak. Ta ostatnia uwaga była w stylu Theresy. Nie to, Ŝeby kuzynka miała coś złego na
myśli, Ŝeby chciała zrobić T.J. przykrość... Nie, cały urok tej przebojowej dziewczyny
polegał właśnie na tym, Ŝe Theresa była zawsze do bólu szczera. Co w sercu - to na języku.
W tym zresztą przypadku miała akurat rację: jeszcze w dzieciństwie były niemal identyczne,
dopiero potem Theresa poświęciła się starannej pielęgnacji tego, czym tak hojnie obdarzyła
ją natura, podczas gdy T.J. machnęła na to ręką i skoncentrowała się na studiach i spełnianiu
marzeń i aspiracji swego tatusia.
Była jego ukochaną córeczką, a skoro tak, to próŜność w ogóle nie wchodziła w rachubę.
119107651.004.png
Shawn Cohran był tak skromny, wielkoduszny i poboŜny, Ŝe ktoś, kto nie znał go lepiej,
mógłby go uznać za dewota. Rodzinną firmę opuścił stosunkowo szybko, po czym przekazał
pałeczkę młodszemu bratu, a sam poświęcił się pracy społecznej. Pomagał ubogim, chorym,
więc wiadomo - grosza z tego nie było. Od tej pory to matka T.J. utrzymywała rodzinę.
Tak zatem odpowiedzialność i cięŜka praca były częścią Ŝycia T.J., odkąd tylko pamiętała.
Beztroskie zabawy, flirty, ćwiczenie wdzięku i kokieterii - nie miała na to wszystko czasu.
Podobnie jak na cierpliwe siedzenie przed lustrem i udoskonalanie tego, co i tak było
doskonałe. Tym zajmowała się Theresa.
Ich Ŝyciowe drogi były róŜne, choć splatały się ze sobą. Obie pracowały w tej samej firmie.
Theresa odziedziczyła ją po ojcu, podobnie jak tę rzadką umiejętność dobierania i
zarządzania grupą znakomitych pracowników. T.J. natomiast (właśnie jeden z owych
pracowników) trafiła tu po studiach na Harvardzie, które zawdzięczała ojcu Theresy,
Philipowi, który wcześnie dostrzegł zdolności T.J. i postanowił je rozwijać. Wbrew
protestom szwagierki i bratanicy wysłał dziewczynę na tę drogą uczelnię, gdyŜ rodzice T.J.
nie byliby w stanie pokryć kosztów nauki.
To, Ŝe po zrobieniu dyplomu T.J. rozpoczęła pracę w rodzinnej firmie, było wyrazem
wdzięczności wobec Philipa. Chciała okazać mu swą lojalność, no i nadal się rozwijać, bo
praca w C&C Advertising dawała ku temu wspaniałe moŜliwości. Pracowała więc tu od
siedmiu lat i uwielbiała swą pracę nie mniej niŜ jej kuzynka. Ale teraz Theresa prosiła o coś,
co znacznie wykraczało poza ustalone obowiązki. Poza tym T.J. miała niedobre przeczucia.
- Dam ci dobrą radę - oznajmiła. - Wolałabym, Ŝebyś to ty udawała siebie. W końcu jesteś
w tym o wiele lepsza. Masz doświadczenie...
- O rany, dziewczyno. Ty nie doceniasz siebie! - upierała, się Theresa. - Pamiętasz liceum?
Po plecach T.J. przebiegł zimny dreszcz.
- Kiedy zdawałam za ciebie egzamin?
- No właśnie! Ocaliłaś mi wtedy skórę. Tylko dlatego, Ŝe ich nie przyłapano. Gdyby jednak
tak się stało...
- Obie mogłyśmy z tego powodu połoŜyć głowy pod topór - przypomniała Theresie.
To rzeczywiście było szaleństwo. Dzień przed terminem
Theresa przyszła do niej cała we łzach, oczywiście zupełnie nie przygotowana do
egzaminu, który T.J. zdała miesiąc wcześniej. Gdyby Theresa go oblała, ściągnęłaby na
siebie gniew ojca - a to byłoby gorsze niŜ apokalipsa. CóŜ było robić? T.J. poszła na ten
egzamin, udało jej się przechytrzyć całą komisję i na dodatek osiągnąć znakomity wynik.
Szczęśliwy Philip Cohran nagrodził Theresę pięknym brylantem.
Był to pierwszy z serii brylantów, jakie miała jeszcze otrzymać.
Tym razem jednak istniało bardzo proste wyjście z sytuacji i T.J. zupełnie nie mogła
zrozumieć, dlaczego Theresa o nim nie pomyślała.
- Posłuchaj, przecieŜ nie zamierzasz robić z niego idioty, Ŝeby pojechać sobie na narty -
powiedziała. - Dlaczego po prostu nie powiedzieć mu prawdy? Powiemy, Ŝe miałaś wypadek
i Ŝe wbrew twojej woli zatrzymał cię w szpitalu pewien muskularny lekarz. Sądzę, Ŝe
MacAffee to zrozumie. MoŜemy ustalić inny termin...
- Nie moŜemy - przerwała jej Theresa. - To był jedyny termin, jaki pasował nam obojgu.
Jeśli go zmienimy, on pójdzie do innej agencji, jestem pewna. Na przykład do Whitneya. -
Był to ich największy konkurent na miejscowym rynku. - Stracimy takiego klienta! Przestań
więc się krygować i zrób to jeszcze raz. MacAffee przyjeŜdŜa tylko po to, Ŝeby zerknąć na
naszą firmę. Chce sobie wyrobić zdanie, rozumiesz? No a takiego nudnego faceta kobieta w
twoim typie rajcuje z pewnością duŜo bardziej niŜ ja.
Hm, znów ta szczerość.
T.J. spojrzała na nią kwaśno, a Theresa dodała szybko, jakby reflektując się, Ŝe mogła
zranić kuzynkę:
- No wiesz, jesteś bardziej... serio.
- Chciałaś powiedzieć: sztywna - mruknęła, po czym poprawiła okulary i wbiła wzrok w
komputer.
- To ty powiedziałaś, nie ja. Zapadła cisza.
- Nie. Wolałabym tego nie robić - stwierdziła wreszcie T.J.
119107651.005.png
Theresa ze zdumienia nie mogła wydobyć z siebie głosu przez dobre kilka sekund.
- Słucham? - wycedziła w końcu. - Dlaczego nie? PrzecieŜ to kwestia kilku godzin.
PokaŜesz mu dalszy ciąg tej kampanii, nad którą pracowałaś, pochodzicie trochę po biurze...
Nie ma się czego bać. Naprawdę podobały mu się nasze propozycje.
„Nasze”! Dobre sobie! Za kaŜdym razem padało owo „my”, choć przecieŜ to ona sama,
T.J., pracowała nad załoŜeniami tej kampanii i to ona dostarczyła je do głównego biura
MacAffee Toys w San Jose.
Westchnęła cięŜko. Odwaliła kawał solidnej roboty. Głupio byłoby, gdyby poszła na mamę.
A poza tym... czy naprawdę była tak naiwna, by wierzyć, Ŝe kiedykolwiek zdoła odmówić
Theresie?
- Thereso, posłuchaj, ja...
- A więc załatwione. - Theresa usłyszała wahanie w głosie kuzynki i najwyraźniej uznała,
Ŝe jej wątpliwość rozstrzygnąć moŜna w jeden tylko sposób. - Wiedziałam, Ŝe się zgodzisz!
Dzięki! No dobra, idę teraz zobaczyć, czy uda mi się przekonać tego lekarza, aby umył mnie
gąbką. Kapujesz, nie mogę się ruszać...
T.J. wzniosła oczy do nieba.
- Lekarze nie myją gąbką swoich pacjentów - wyjaśniła. - Od tego są pielęgniarki.
Śmiech po drugiej stronie słuchawki był głęboki, gardłowy i wyjątkowo zmysłowy.
- Zawsze musi być pierwszy raz. Okay. Zadzwoń do mnie później. Jestem w szpitalu
Harrisa, pokój 312. Cześć. T.J. poczuła, Ŝe zaczyna jej się kręcić w głowie.
- Zaraz! Czekaj! Kiedy on ma tu być?
To teŜ było typowe. Nie dość, Ŝe Theresa podrzucała jej kukułcze jajo, to nie informowała
o Ŝadnych szczegółach, najwyraźniej przekonana, Ŝe T.J. i tak sobie poradzi.
- O jedenastej - rzuciła krótko kuzynka. - Przylatuje z San Jose liniami American Airways.
Lot numer 17. Emmett wyjedzie po niego limuzyną. Byłoby dobrze, gdyby ś pojechała razem
z nim.
- A jeszcze lepiej, gdybyś to ty pojechała zamiast mnie - odcięła się, lecz po drugiej stronie
usłyszała juŜ tylko urywany sygnał w słuchawce.
T.J. westchnęła. Jedenasta. Nie miała za duŜo czasu. Mniej więcej minutę później do
gabinetu weszła Heidi Wallace, asystentka Theresy. Na jej twarzy widniał pełen zrozumienia
uśmiech. Powiesiła na oparciu krzesła czarne torbę na ubrania i powiedziała:
- Widzę, Ŝe nieźle się po tobie przejechała. T.J. zerknęła znacząco na nogi.
- A co, zostały ślady opon?
- Jeszcze jak! - roześmiała się Heidi. T.J. niepewnie popatrzyła na asystentkę.
- Skąd wiedziałaś?
- Bo najpierw zadzwoniła do mnie. Emmett przyjedzie po ciebie o dziesiątej trzydzieści.
Wygląda na to, Ŝe nawet nie liczyła się z moŜliwością odmowy.
Jasne, pomyślała T.J. PrzecieŜ nigdy dotąd jej nie odmówiłam.
- Wariatka. Mam nadzieję, Ŝe nie narobimy sobie kłopotów.
Opadła na krzesło i przyjrzała się swojemu odbiciu w szybie. Westchnęła głęboko i włoŜyła
dłonie we włosy. MoŜe rzeczywiście powinna je spiąć?
- PrzecieŜ się zgodziłaś. - Heidi wzruszyła ramionami. - Jeśli jednak masz zająć miejsce
słynnej Theresy Cohran, powinnaś nieco zmodyfikować swój wygląd. - Skinęła głową w
stronę torby. Wewnątrz znajdowała się jedna z garsonek szefowej oraz odpowiednio dobrane
buty i torebka.
T.J. ominęła torbę wzrokiem. Nie musiała zgadywać, co znajdzie w środku. Z pewnością
nie dŜinsy i bawełnianą bluzę - jej ulubiony strój, który nie przeszkadzał Theresie, dopóki
T.J. sumiennie wypełniała swoje obowiązki.
- Christopher MacAffee przyjeŜdŜa tu po to, aby porozmawiać o interesach - odezwała się. -
Nie sądzę, aby dbał o to, w co jestem ubrana. WaŜne, Ŝeby kampania się udała.
- Daj spokój. Wiesz przecieŜ, co ona mi powiedziała. Mam cię przekonać, Ŝebyś się
przebrała. Proszę więc, wpraw mnie w dobry humor - i ją teŜ. Szefowa C&C Advertising nie
moŜe wyglądać, jakby właśnie szła do pralni. - Podniosła torbę i połoŜyła ją na biurku T.J.
T.J. nie odezwała się więcej. Wzięła ubrania i poszła do gabinetu Theresy, aby się przebrać.
Sama była ciekawa, jak bardzo źle jej pójdzie.
119107651.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin