Williams Cathy - Noc w Nowym Jorku.pdf

(627 KB) Pobierz
Kept by the Spanish Billionarie
Cathy Wiliams
Noc w Nowym Jorku
154783701.004.png 154783701.005.png 154783701.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rafael Vives nie był pewien, czy powinien być rozbawiony, zirytowany,
znudzony czy po prostu rozwścieczony sytuacją, w jakiej się znalazł. Dla
człowieka, którego racją bytu była wyłącznie praca, uwięzienie na dziesięć dni
w raju było wystarczającym powodem do zgrzytania zębami. Nawet towa-
rzyszący mu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę wierny laptop, bez
którego byłby naprawdę zagubiony, nie mógł sprawić, by zapomniał o tym, że
nie z własnej woli znalazł się w Hamptons, w domu swej matki.
Tak się szczęśliwie złożyło, że przebywał akurat w Nowym Jorku, ale -
choć jego biuro znajdowało się niedaleko - matka prosiła go, czy raczej roz-
kazała, by zatrzymał się u niej i miał oko na brata.
Pierwotny plan matki przewidywał udział Rafaela w przyjęciu
urządzanym w domu Jamesa. Była to zasłużona nagroda dla wybranych
pracowników z Londynu i Nowego Jorku, dla uczczenia znacznego wzrostu
dochodu firmy w ostatnim roku.
Rafael nie wiedział, kto z nich dwóch - on czy James - był bardziej temu
przeciwny.
James wyznał z nieukrywanym niepokojem, że wizja Rafaela tkwiącego
w kącie i, jak to określił, łypiącego wściekle na wystraszonych pracowników,
mrozi mu krew w żyłach. Co do Rafaela, sama myśl o plątaniu się przez cały
dzień i wieczór w tłumie ludzi, bez szansy na wcześniejsze zwolnienie za dobre
zachowanie, była dlań nie do przyjęcia. Jeśli chodzi o kierowanie korporacją,
jasnowłosy, niebieskooki James stanowił atut kampanii reklamowych, a on,
Rafael, był jej mózgiem i siłą napędową.
Ta symbioza sprawdzała się doskonale i Eva, ich matka, musiała w końcu
wyrazić zgodę na wypracowany z trudem kompromis.
- 1 -
154783701.007.png
James będzie gospodarzem przyjęcia odbywającego się w rozległej
rezydencji z zachwycającym widokiem na najpiękniejszą plażę w Hamptons.
Rafael, z zapewniającego mu ciszę i odosobnienie domku dla gości,
będzie miał oko na wszystko, pilnując, by ani muzyka, ani zabawa nie wy-
mknęły się spod kontroli.
Kiedy ostatnim razem James urządzał przyjęcie w domu, sąsiedzi
zarzucili ich pretensjami. Było to nie lada osiągnięciem, zważywszy, jaka
odległość dzieliła posiadłość od najbliższego sąsiada.
Eva Lee wciąż wzdrygała się na wspomnienie tej katastrofy oraz
nieuniknionej konieczności nieustannego przepraszania przyjaciół podczas spot-
kań East Hampton Improvement Society.
No więc tkwił tutaj dopiero jeden dzień, odgrywając rolę Wielkiego
Brata, a już marzył o powrocie do krzątaniny, którą znał i kochał.
Przez krótką, bardzo krótką chwilę myślał o tym, że zbyt rzadko odwiedza
posiadłość. W tym domu spędził dni idyllicznej młodości, z czasem jego wizyty
stawały się coraz rzadsze, pochłonęły go studia na uniwersytecie i zagraniczne
podróże. A potem rozpoczął na serio życie zawodowe - najpierw jako
samodzielny pracownik w jednym z największych domów maklerskich na
świecie, a po przedwczesnej śmierci ojczyma, ojca Jamesa, przejął ster
rodzinnej firmy.
Lata upłynęły i teraz - wpatrując się w zachwycająco piękny zachód
słońca - zastanawiał się nad możliwością, że pewnego dnia ocknie się i przeko-
na, że jest mężczyzną w średnim wieku, który wziął ślub ze swoją firmą.
Zmarszczył ponuro brwi i popijał whisky z wodą sodową, którą sam sobie
nalał. Introspekcja nie była jego ulubionym zajęciem. Był zawsze nastawiony na
osiągnięcie wyznaczonych celów i rzadko kwestionował swoje plany.
Nie zamierzał robić tego teraz.
- 2 -
154783701.001.png
Lekki powiew wiatru przyniósł odległe głosy ludzi, którzy najwyraźniej
dobrze się bawili. Wychylił do dna szklaneczkę i odetchnął głośno z ulgą, że
oszczędzono mu tej zabawy.
Właściwie nie znał nikogo z zaproszonych. James powiedział mu, że
dyrektorzy i pracownicy marketingu, którzy zawsze pławili się w blasku chwały
podczas rozdzielania pochwał za zyski korporacji, dostaną premię, ale
„zapomniana załoga" będzie mogła rozkoszować się trafiającym się raz w życiu
pobytem na Long Island. Rafael zachodził w głowę, co też brat rozumiał przez
określenie „zapomniana załoga", ale musiał przyznać, że pomysł był godny
uwagi.
Stojąc na małej, drewnianej werandzie i patrząc w morze, rozmyślał, jak
bardzo różni się od swego przyrodniego brata. Z roztargnieniem zastanawiał się
właśnie, jakim cudem osoby, które miały w sobie wspólną cząstkę kodu DNA,
mogą być do tego stopnia niepodobne, kiedy zauważył coś kątem oka. Coś albo
kogoś. Cichy szelest pomiędzy bujną, doskonale zaprojektowaną roślinnością
sygnalizował czyjąś obecność.
Ta „obecność" mogła oznaczać tylko jedno. Jakiś gość w ferworze
zabawy, pod wpływem wina, które płynęło strumieniami, nie uświadomił sobie,
że zabłądził do strefy zakazanej.
Ostrożnie odstawił szklaneczkę i zwrócił się w kierunku źródła dźwięku.
Może i zapadał zmrok, ale Rafael nie był ślepy, więc ta, która usiłowała oddalić
się na paluszkach z miejsca przestępstwa, musiała mieć najwyżej jedną szarą
komórkę w mózgu, skoro wyobrażała sobie, że jej nie zauważył. A zauważył.
Blondynka, rzecz jasna. Spłowiałe dżinsy z obciętymi nogawkami, bardzo
obcisłe. Oczywiście. Króciutki top, obowiązkowo odsłaniający fragment
brzucha. Innymi słowy - akurat ten typ kobiety, który Rafael uważał za
wyjątkowo odpychający.
- Hej, ty!
- 3 -
154783701.002.png
Amy wydała z siebie cichy okrzyk przerażenia i odwróciła się, by uciec.
Jedno spojrzenie na tego mężczyznę, sprawiającego jednocześnie wrażenie
cienia i osoby z krwi i kości, wystarczyło, by zrozumiała, że - kimkolwiek był -
nie należał do ludzi, którzy zbagatelizowaliby fakt wtargnięcia na ich teren.
Co prawda, nie można było łatwo stwierdzić, gdzie się zaczyna, a gdzie
kończy posiadłość Jamesa Lee. Zielone trawniki i mistrzowsko ukształtowane
otoczenie zachęcały ją, by przeciągnęła trochę zwiedzanie. I dlatego próbowała
teraz umknąć przed gigantycznym facetem, który gwałtownie zmniejszał
dzielący ich dystans.
Nie zdawała sobie sprawy, że podchodzi do niej chyłkiem. Zdążyła
westchnąć z ulgą, że zdołała uciec, kiedy nagle jego dłoń zacisnęła się na jej
ramieniu, zatrzymując ją w miejscu, a potem odwróciła ją, zmuszając, by
spojrzała w górę... Ujrzała najgroźniejszą twarz, jaką zdarzyło się jej widzieć w
życiu. Czarne oczy rzucały wściekłe spojrzenia. Zaciśnięte z
powstrzymywanego gniewu usta tworzyły cienką linię.
Amy zaparło dech w piersiach. Otworzyła szeroko oczy, a jej mózg
gwałtownie usiłował przeanalizować, co ją może spotkać.
- Kim jesteś, do licha?
- Do diabła, co tu robisz?
Odezwali się jednocześnie, spoglądając na siebie z jednakową
wściekłością. Wreszcie Amy zrzuciła gwałtownie jego dłoń ze swego ramienia i
cofnęła się.
- Ja pytałam pierwsza! - Demonstracyjnie potarła ramię.
Rafael zaczerpnął tchu, przywołał całą niesamowitą zdolność
samokontroli, dzięki której stał się tak znaczącym asem wielkiej finansjery.
Odwrócił się i ruszył w kierunku domu, pozwalając, by nieszczęsna blondynka
gotowała się z bezsilnego gniewu, choć jednocześnie pragnął przedłużyć tę
konfrontację, by móc utrzeć jej nosa.
- Hej ty! Dokąd się wybierasz?
- 4 -
154783701.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin