Eloi, Eloi lema sabachthani [Mk 15, 34] – kazanie pasyjne
Kiedy człowieka dotyka poczucie bycia opuszczonym? W jakich sytuacjach odczuwa osamotnienie? Kiedy doznaje uczucia pustki spowodowanej swą samotnością?
Różne mogą być momenty w życiu, gdy człowiek ma wrażenie, że wszyscy nawet Bóg go opuścili. Najczęściej bywa tak w chwilach wielkiego cierpienia, w doświadczeniu zła. Wówczas rani głęboko niezrozumienie innych. Kiedy stajemy wobec ludzkiego cierpienia to słowa wydają się zbyt małe. Pewien francuski kardynał umierając w bólach przykuty do łóżka przez chorobę nowotworową wyznał przyjacielowi: Umiemy wypowiadać śliczne zdania o cierpieniu. Ja sam mówiłem o nim z zapałem. Powiedz księżom, by nic o nim nie mówili: nie wiemy, czym ono jest.
Rzeczywiście: Co można powiedzieć matce przytulającej swą głowę do piersi dziecka, w której właśnie zgasło życie? O czym rozmawiać z człowiekiem, który przeżył okrucieństwo Auschwitz, masakrę w Sajgonie, czy w Kosowie? Jak pocieszyć milczącą twarz niedożywionej sieroty ze slumsów w Mexico-City, z brazylijskich favelas, ze śmietnisk Nowego Jorku, chorego na raka pacjenta hospicjum? Kiedy znajdziemy się wobec kogoś, kto cierpi, wcale nie mamy ochoty na dyskusję. Lepiej chyba postąpić jak Beethoven po przybyciu z wizytą do przyjaciela, który stracił żonę: nie wypowiedziawszy ani słowa współczucia, zasiadł do fortepianu i zaczął grać.
A jednak chrześcijanin może coś odpowiedzieć, kiedy stawia mu się pytania o straszliwą rzeczywistość cierpienia. Inaczej Ewangelia nie byłaby Dobrą Nowiną. Człowiek, który zna Jezusa zna odpowiedź na pytanie: Unde malum?, o które to pytanie potykało się tak wielu myślicieli, filozofów, teologów i pisarzy. (Żeby wymienić choćby Heraklita, Marka Aureliusza, św. Augustyna, Marcina Lutra, Dostojewskiego, Camusa, czy Miłosza i jego ostatni utwór – „Traktat teologiczny”). Spojrzenie na krzyż Chrystusa może wyjaśnić więcej niż wszelkie inne próby dociekań. Tomasz z Akwinu stwierdził: Więcej się uczę przed moim krucyfiksem niż z wszystkich książek. Patrzmy więc na Ukrzyżowanego i spróbujmy zobaczyć w Nim odpowiedź na problem cierpienia człowieka.
Zbliżała się dziewiąta godzina licząc od świtu – najgorętsza pora dnia. Wiszące wysoko nad horyzontem od strony Złotej Bramy słońce przeszywało swymi promieniami nielicznych zgromadzonych u szczytu Wzgórza Czaszki. Oprócz kilku przypatrujących się nieśmiało, z daleka niewiast i syryjskiej kohorty rezydującej w Jeruzalem prawie nikt nie pozostał, by do końca oglądać egzekucję. Rozgrzana ziemia oddawała ciepło tak, iż temperatura zapierała dech odzianym w skórzane, nabijane ćwiekami zbroje żołnierzom. Od trzech niemal godzin trwali wszyscy na rozpalonym upałem szczycie obserwując trzech przybitych do krzyży skazańców. Na początku było jeszcze dość ciekawie. Liczny tłum przybył wraz z oddziałem wojska, by ujrzeć na własne oczy tego, o którym mówiono, że nauczając w Świątyni naraził się i Wysokiej Radzie, i stronnictwom faryzeuszów, saduceuszów, i Piłatowi. Nawet Herod, zeloci i kupcy świątynni byli wrogo do niego nastawieni. Wzburzył serca najbardziej wpływowych ludzi w Jerozolimie, a ci w końcu dopięli swego – postawili zarzuty, przeprowadzili błyskawiczny proces i oto egzekucja przyciągnęła spragnione widowiska rzesze szykujących się do jutrzejszego święta szabatu. Początkowy nastrój rozrywki: okrzyki, kamienie, śmiech i drwina podsycane przez kapłanów – wszystko to cichło i milkło wraz z coraz silniejszym słońcem. Tłum przerzedzał się coraz bardziej. Po trzech godzinach już tylko znudzeni żołnierze przeklinali w duchu skazańców, życząc im jak najrychlejszej śmierci. Nagle wiszący pośrodku uniósł lekko głowę. Smutnym wzrokiem powiódł po obliczach ostatnich widzów i żołnierzy. Jedno oko sklejone krwią i opuchnięte od uderzenia tyłem lancy, bądź kopnięcia wojskowym butem prawie nie otworzyło się, drugie dziwnie błyszczące, jakby pełne łez po chwili też się zamknęło. Jego zsiniałe wargi z trudem chwytały powietrze. Zakrzepła na twarzy krew i kurz zmieniły jego głowę w brudną, ciemną plamę. Zmęczone mięśnie napięły się teraz do granic możliwości. Rzężący oddech stał się szybki i urywany. Od zachodniej strony dobiegać zaczęły ciche, lecz wyraźne odgłosy śpiewu zebranych na modlitwę w Świątyni rzesz pielgrzymów. Skazaniec jęknął usłyszawszy niesione przez wiatr strzępy pieśni. Jeszcze raz uniósł głowę, po czym zawołał donośnym głosem: Eloi, Eloi lema sabachtani, to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?
Spójrz na martwe ciało wiszące na krzyżu. Posłuchaj jeszcze raz jego ostatnich słów, wsłuchaj się w to pełne wyrzutu pytanie: Boże, nawet Ty mnie opuściłeś? Nawet Ty mnie pozostawiłeś samego? Dlaczego?
Można oczywiście interpretować te słowa jako cytat z Psalmu 22, można przypomnieć, że tym Psalmem Żydzi modlili się około godziny dziewiątej, ale można też zobaczyć w nich kulminacyjny moment Ewangelii według Marka. Od początku działalności Jezusa widać w markowym opisie wrogość przywódców religijnych, brak zrozumienia i odrzucenie przez własną rodzinę i mieszkańców rodzinnego miasta. Tłumy przyjazne podczas nauczania w Galilei, ostatecznie stają się wrogie. Wreszcie uczniowie, niezdolni do pojęcia jego wizji końca, ostatecznie Go zdradzają, opuszczają i zapierają się Go. Zwraca uwagę ich nieobecność przy ukrzyżowaniu. Teraz, w chwili śmierci Jezus pyta słowami psalmisty, dlaczego (nawet) Bóg Go opuścił. Jak to? Przecież sam jest Bogiem? Jak może odczuwać takie wrażenie opuszczenia przez Boga? Otóż to jest właśnie odpowiedź na ludzkie pytanie o cierpienie. Jezus ukrzyżowany, cierpiący, zabity jest listem miłosnym Boga do ludzi. Listem pisanym gwoździem, kolcem ciernia i podpisanym krwią Boga. Jezus na krzyżu to Bóg, który żebrze o ludzką miłość. Bóg, który wyznaje: Człowieku kocham cię tak bardzo, że prędzej opuszczę Samego Siebie niż ciebie. Bóg nie jest już Nieogarnioną, Daleką Wszechpotęgą, ale staje się człowiekiem i (jakby tego było mało) pozwala się zabić, pozwala na własne cierpienie. Doświadcza tego, czego każdy człowiek w swym życiu doświadczyć musi. On nie przyszedł zniszczyć cierpienia, nie przyszedł, aby je wytłumaczyć, ale przyszedł, by je wypełnić swoją obecnością. Chrześcijanin zanim zechce zrozumieć zło musi zrozumieć Boga takim, jakim ukazał się na wzgórzu kalwaryjskim: Boga, który nie pomaga człowiekowi swoją wszechpotęgą, ale swoją słabością, Boga, który posunął się w swoim wyznaniu miłości aż do granic absurdu. Jeśli Twoje cierpienie wydaje ci się dziś nie do zniesienia, jeśli masz wrażenie, że nie zrozumie go nikt, jeśli sądzisz, że nawet Bóg cię opuścił, spójrz na oblicze Ukrzyżowanego. Jak powie Mała Święta z Lisieux: Jezus płonie miłością do nas. Popatrz na Jego śliczną twarz! Spójrz w Jego zgaszone i spuszczone oczy! Zobacz Jego rany! Przyjrzyj się Jego obliczu! Wtedy zobaczysz, jak nas kocha.
Pewien cierpiący człowiek zapytał kiedyś Chrystusa: Czy Ty naprawdę mnie kochasz?, a On nic nie odpowiedział, tylko rozłożył na krzyżu swoje ramiona i umarł, bo Bóg jest Miłością.
3
kl.grzegorz