Sandemo Margit - Opowiadania 03 - Mezczyzna z ogłoszenia.rtf

(261 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

MARGIT SANDEMO

MĘŻCZYZNA Z OGŁOSZENIA

ROZDZIAŁ I

- Christine!

Bezbarwny głos matki przerwał ciszę zalegającą mieszkanie. Christine dała przykutemu chorobą do łóżka ojcu ostatnią łyżeczkę jajka na miękko, otarła mu brodę i usta, po czym wyprostowała plecy.

- Tak, mamo, już idę.

Oczy ojca skierowały się znacząco w stronę stolika nocnego.

- Jeszcze kawy? Proszę...

Nalała mu kawy do specjalnego kubka z dziobkiem. Wyglądał na zadowolonego. Skinęła głową, by dodać mu otuchy, i skierowała się do salonu.

Zastała tam matkę gotową do wyjścia.

- Christine, pójdę na chwilę do cukierni Wibego. Umówiłam się tam z Gerdą.

Cukiernię Wibego zlikwidowano już dawno, a Gerda, przyjaciółka matki, nie żyła od dziesięciu lat.

Christine westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że nie może tego powiedzieć matce wprost, gdyż jak zwykle skończyłoby się to sceną pełną rozpaczy i łez. Nie wiedziała, co wymyślić. tym razem, by zatrzymać matkę w domu. Coraz trudniej przychodziło jej wyszukiwanie nowych pretekstów.

Na szczęście uratowały ją odgłosy dochodzące od strony skrzynki na listy.

- Nie wychodź teraz, mamo, właśnie przyszła poczta. Może jest coś do ciebie...

Oby tylko tak było!

W poczcie rzeczywiście znalazł się list do matki. Christine nakłoniła ją do zdjęcia płaszcza i usadowiła w ulubionym fotelu.

Przyszedł również list do niej. Wzięła go i udała się do swojego pokoju.

List był od Ellen, dawnej koleżanki z klasy. Christine usiadła na łóżku i otwierając kopertę, usiłowała przypomnieć sobie wygląd Ellen.

Okazało się to niełatwym zadaniem. Pamiętała ją jako szarą, niepozorną myszkę, za którą żaden z chłopców nie obejrzał się dwukrotnie. Była nieporadna, a jej nieśmiałość często odbierano jako dumę. Z tego powodu nigdy nie udało jej się zdobyć przyjaciół. Nie pomógł nawet fakt, że była córką dyrektora banku i jedyną spadkobierczynią pokaźnego majątku.

Christine niezwykle zaskoczył list otrzymany po tylu latach milczenia. Od razu po ukończeniu szkoły Ellen przeniosła się wraz z rodziną do Drammen. Christine wyjęła list z koperty, nasłuchując odgłosów dobiegających z głębi dużego mieszkania, lecz wszędzie panowała cisza. Mogła się więc skupić na lekturze.

Droga Christine!

Z pewnością się zastanawiasz, dlaczego piszę właśnie teraz i właśnie do Ciebie. Idzie o to, że wkrótce wychodzę za mąż, a ponieważ wesele ma być duże, chciałabym mieć kilka druhen. Wybrałam już parę dziewcząt spośród moich znajomych tu na miejscu, ale bardzo zależy mi na tym, aby mieć też druhnę z lat szkolnych. Jeśli zgodziłabyś się nią zostać, bardzo bym się ucieszyła z Twojego przyjazdu.

Christine się skrzywiła. Była oczywiście jedyną dziewczyną z klasy, która jeszcze nie miała męża. Ellen pisała dalej:

Jestem przekonana, że polubisz mojego narzeczonego. Nazywa się Harry Berg. Jest wysoki, ciemnowłosy, elegancki i pracuje w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. A co najważniejsze - nie obchodzą Go moje pieniądze. Sam jest wystarczająco bogaty. Zawsze byłam podejrzliwa w stosunku do mężczyzn, którzy się mną interesowali. Wiesz przecież, że nie jestem szczególnie piękna ani, jak mi się wydaje, błyskotliwa, lecz tym razem wszystko wygląda wręcz IDEALNIE. Poza tym fakt, że i On nie jest całkowicie doskonały - ma mianowicie pewną mgłą ułomność - czyni Go jeszcze bardziej pociągającym. Budzi to we mnie coś w rodzaju instynktu opiekuńczego. Data ślubu nie jest jeszcze ustalona, ale byłabym wdzięczna, gdybyś odpisała mi jak najszybciej.

Twoja przyjaciółka Ellen

Przez długą chwilę Christine siedziała pogrążona w myślach. Pojechać na duże wesele? Poznać nowych ludzi, rozmawiać, śmiać się, jeść przysmaki, a może nawet tańczyć?

Wyjęła papier listowy i natychmiast napisała odpowiedź. Przesłała Ellen najserdeczniejsze życzenia szczęścia, zawiadamiając ją jednocześnie, że w tej chwili niestety nie może wyjechać z domu ze względu na rodziców - ojciec jest poważnie chory, a matka cierpi na beznadziejny przypadek sklerozy.

Przerwała pisanie w połowie listu. Kochany tatuś, którego tak uwielbiała będąc dzieckiem. Mądry, łagodny i zawsze pełen wyrozumiałości. Pierwszy wylew krwi do mózgu przyszedł niespodziewanie przed wielu lary. Od tego czasu było ich jeszcze kilka i w tej chwili ojcu pozostało już niewiele życia. Dla Christine opieka nad chorym była rzeczą oczywistą. Jej własne życie zeszło na dalszy plan. Wierzyła, że jeszcze kiedyś znajdzie czas dla siebie.

Tymczasem lata mijały; również i matka stała się całkowicie bezradna. Rodzice nie byli już młodzi, gdyż Christine urodziła się po wielu latach ich małżeństwa. Wszystko wydawało się jej tak beznadziejne i pozbawione perspektyw. Christine nigdy nie przyszłoby do głowy zostawić matkę lub oddać ją do domu opieki. Niemniej jednak ze względu na to, że starszej pani przychodziły do głowy najdziwaczniejsze pomysły, wymagała nieustannego doglądania. Tak więc ewentualne marzenia Christine oraz jej życie prywatne musiały zostać odsunięte na bok. Nigdy nie zdążyła nawet poszukać sobie pracy, jej miejsce było przy rodzicach. Ostatnio jednak znalazła niewielkie zajęcie, które sprawiało jej wiele radości. Zawsze dobrze radziła sobie z gotowaniem, nawiązała więc współpracę z pewnym miesięcznikiem, gdzie prowadziła stałą rubrykę na temat wytwornej kuchni. Dochód z tego był oczywiście bardzo skromny, lecz przynajmniej nie czuła się już tak odizolowana od świata.

Christine podeszła do lustra i spojrzała w nie w zamyśleniu.

Nie mogła się już dłużej oszukiwać. W szybkim tempie zbliżała się do wieku określanego mało precyzyjnym mianem „dojrzałej młodości”, a odległego o wiele lat od pierwszej młodości, tej prawdziwej.

Z zadumy wyrwał ją dobiegający z salonu odgłos kroków matki. W pośpiechu włożyła do koperty ukończony przed chwilą list, który udało jej się wysłać nieco później w ciągu dnia.

Nie otrzymała już jednak żadnej wiadomości od Ellen Smidt.

Minęły trzy miesiące.

I znów całkiem nieoczekiwanie Christine stała na środku swojego pokoju, trzymając w rękach dwa listy i spoglądając ze zdumieniem to na jeden, to na drugi. Pomyślała, że to chyba jakieś szaleństwo.

Pierwszy z listów zawierał stare zaproszenie na ślub Ellen Smidt. Christine odnalazła je właśnie przed chwilą w szufladzie biurka. Drugi list został dopiero co przyniesiony przez listonosza.

Tym razem przypomniała sobie o niej ta natrętna pani Melander ze Stavanger, którą Christine poznała w czasie nieudanej wycieczki do Hiszpanii przed paru laty. Miało to miejsce wtedy, gdy matka na tyle jeszcze radziła sobie z opieką nad ojcem, że Christine mogła sobie pozwolić na tygodniowy wyjazd. Niestety, okazało się, że był to tydzień pełen niezbyt przyjemnych zdarzeń, a najgorsze wspomnienie stanowiła właśnie pani Melander. Z takiego czy innego powodu upodobała sobie Christine. Być może uważała, że musi zaopiekować się tą najwyraźniej samotną i nieprzywykłą do podróży młodą dziewczyną albo też chciała po prostu przyczepić się do kogoś jak pozbawiona wszelkiej wrażliwości i taktu pijawka. Gdy wycieczka dobiegła kresu, Christine odetchnęła z ulgą, ale niestety trochę się pospieszyła. Pani Melander nie miała zamiaru zakończyć znajomości na lotnisku. Zaczęła przysyłać list za listem. Christine sumiennie i z mozołem przekopywała się przez ich treść, lecz odpisywała bardzo rzadko.

Pani Melander nie wydawała się jednak zniechęcona tym faktem i tak oto Christine trzymała w ręku jej kolejny list. Jak zwykle miała kłopoty z odczytaniem niechlujnego pisma nadawczyni.

Kochana Christine!

Gdybyś tylko WIEDZIAŁA, co mi się przydarzyło od ostatniego razu. To się po prostu nie mieści w głowie!!! Czy wiesz, na co się zdobyłam? Zamieściłam ogłoszenie w gazecie!!! Oczywiście to zwariowany pomysł, ale pomyślałam sobie, że robię się coraz starsza i muszę spróbować choćby jeszcze raz - to znaczy znaleźć męża. Wiesz przecież, że w gruncie rzeczy jestem stworzona do życia w małżeństwie, więc postanowiłam poszukać szczęścia. Młodzieńcza, rozwiedziona pani i tak dalej. Przecież nikt nie musi wiedzieć, że rozwodziłam się DWA razy! „Dobrze sytuowana, szuka współpartnera”- tak napisałam, bo brzmi to dość wytwornie, no a przecież, jak Ci wiadomo, z moich dwu poprzednich małżeństw nie wyszłam z zupełnie pustymi rękami... Wyobraź sobie tylko, ile dostałam odpowiedzi! Mogłam przebierać do woli. Niektóre listy byty rzecz jasna bardzo nieprzyzwoite.

Christine wyobraziła sobie panią Melander piszącą te słowa. Słyszała jej chichot pensjonarki, którego tak nie cierpiała.

Wybrałam jednak jeden list, który wydawał się być obiecujący, i rzeczywiście się nie zawiodłam!!! To się nazywa szczęście! Facet jak marzenie - wysoki, ciemnowłosy, dystyngowany, a równocześnie na swój sposób chwytający za serce. Spotykamy się regularnie już od dwóch miesięcy. Zastanawiam się, co mu się we mnie podoba.

Christine ponownie usłyszała w myślach jej chichot.

Cóż, trzymam się dość dobrze jak na moje czterdzieści trzy lata. Nie sądziłaś, że tyle mam, prawda?

Ależ tak! Jeśli o to chodzi, to Christine z pewnością odpowiednio ją oceniała.

A poza tym w moim towarzystwie nie sposób przecież się nudzić.

Co to, to nie!

Przeczytawszy kilka stron pełnych czczej i nadętej gadaniny, Christine dotarła do utęsknionego zakończenia.

No, ale muszę już kończyć. Mój autobus odjeżdża za chwilę, a mam jeszcze TYSIĄCE rzeczy do zrobienia. Bywaj zdrowa i napisz wkrótce. Do tej pory dostałam od Ciebie tylko jedną jedyną kartkę i wydaje mi się, że to trochę za mato. Mówię poważnie. Aha, jeszcze jedno... zapomniałam Ci powiedzieć, że mój przyjaciel nazywa się Harty Berg. Jest inżynierem i pracuje właśnie nad jakimś fantastycznym wynalazkiem. Zaproponowałam mu pożyczkę, ale on nie chciał o tym dyszeć ANI SŁOWA! Że też jeszcze istnieją tacy mężczyźni!

List kończył się niezliczonymi uściskami, pozdrowieniami oraz całą serią dopisanych bez ładu i składu PS-ów.

Christine w zadumie odłożyła oba listy. Stemple pocztowe były z dwóch różnych miast, ale nie miało to specjalnego znaczenia. Nadal głęboko zamyślona, Christine podeszła do telefonu i odszukała w książce telefonicznej numer dyrektora banku Smidta w Drammen. Po chwili usłyszała w słuchawce sygnał wolnej linii, ale po drugiej stronie nikt nie odpowiadał. Nie miała wielkiej ochoty dzwonić do pani Melander ze Stavanger, a poza tym co miałaby jej powiedzieć? Harry Berg to przecież dość pospolite nazwisko. Może to po prostu zbieg okoliczności...

A jeżeli to nie przypadek? Gdyby chodziło o tę samą osobę, Harry Berg byłby oszustem wykorzystującym samotne, łatwowierne kobiety. W takim razie trzeba ostrzec przynajmniej Ellen. Kto mógłby to wszystko sprawdzić? Policja? No tak, oczywiście policja. Być może znali już tego człowieka. Ale czy można tak po prostu pójść na policję bez żadnego dowodu?

Gdyby chociaż miała z kim na ten temat porozmawiać... Jej ukochany ojciec niedawno zmarł, a matka była, mówiąc łagodnie, nieco pomylona.

Christine przygotowała obiad z mniejszą niż zwykle starannością. Po obiedzie usadowiła matkę w fotelu, dała jej do ręki książkę i surowo zakazała się oddalać, po czym włożyła kurtkę. Podjęła już decyzję. Nic nie zaszkodzi, jeśli zbada całą sprawę trochę bliżej.

Już w drzwiach odwróciła się i spojrzała ze smutkiem na matkę, która bezmyślnie przewracała kartki książki. Widok kochanej osoby tracącej w taki sposób kontakt z rzeczywistością sprawiał jej ból. Nie mogły już ze sobą pogawędzić tak jak kiedyś... Christine było bardzo trudno. Fakt, że musiała przemawiać do własnej matki jak do dziecka, ogromnie ją przygnębiał. Na jej oczach wspaniały człowiek przeobrażał się w osobę zgorzkniałą, niecierpliwą, zrzędliwą i podejrzliwą, a ona w żaden sposób nie mogła pomóc. Tak jak w tej chwili. Musiała wyjść z domu i zostawić matkę samą, i wiedziała, że przez cały czas będzie się zastanawiała, czy nie wpadła ona na jakiś zwariowany pomysł - czy gdzieś nie wyszła albo nie próbuje zrobić sobie czegoś do jedzenia, podpalając przy tym mieszkanie i ulegając poparzeniu... Czasami matki doglądała sąsiadka, która jednak pracowała zawodowo i rzadko bywała w domu. Christine czuła się tak, jakby miała skrępowane ręce i nogi. Może nie tym, że była pozbawiona swobody, ale raniącym ją poczuciem bezsilności. Tak bardzo chciała pomóc matce.

Teraz jednak musiała się pospieszyć, aby szybko wrócić.

Na zewnątrz panowała listopadowa szaruga. Christine zapięta kurtkę pod samą szyję, żartując, że nie włożyła nic na głowę. Wiatr był tak silny, że po przejściu kilkuset metrów wydawało jej się, iż nie ma uszu. Pamiętając jednak o schowanych w torebce listach od Ellen Smidt i pani Melander, brnęła odważnie dalej.

Najlepiej jeśli nie będzie zastanawiać się nad skutkami swojej decyzji. W dalszym ciągu sprawa była przecież otwarta i wszystko mogło się wyjaśnić w sposób naturalny.

Christine nie mogła przewidzieć nadchodzących wydarzeń.

Komisarz John Bakken uniósł wzrok znad przyniesionych przez Christine listów i przyjrzał się jej uważnie.

Ciekawe, co rejestruje jego policyjne spojrzenie, pomyślała. Jak mnie właściwie ocenia? Czy uważa mnie za rozhisteryzowaną babę już nie pierwszej młodości? Nie, nie wydaje się, by tak myślał. Te obojętne oczy odnotowują chyba tylko same fakty, jak na przykład to, że mam ciemne włosy, a moje uczesanie zostało zrujnowane przez deszcz i wiatr, że mam jasne oczy i prosty nos, który z pewnością bardzo mi się w tej chwili świeci. Widzi na pewno, że z niepokojem oczekuję jego odpowiedzi, chociaż próbuję zamaskować to chłodnym zachowaniem. Patrzy na moje ręce. Niestety zdradza mnie to, że nerwowo miętoszę rękawiczki.

- Tak - odezwał się krótko z rezerwą w głosie. Niewiele można z tego wywnioskować. Czego pani ode mnie oczekuje?

- Sama nie wiem - odpowiedziała Christine bezradnie. - Czy nie należałoby zbadać tej sprawy trochę dokładniej? To znaczy...

Urwała zmieszana.

Komisarz Bakken westchnął ledwo dostrzegalnie. - Nie ma się tu na czym oprzeć - stwierdził niechętnie. - Każda z pani przyjaciółek mogła sobie przecież znaleźć innego Harry'ego Berga. Jest to najbardziej prawdopodobne.

Christine podniosła się z wahaniem z krzesła. Żałowała, że tak pochopnie poszła na policję. Poza tym miała pecha. Spodziewała się zastać tutaj dobrodusznego, starszego policjanta, z którym można porozmawiać, a nie tego... robota! Potraktował ją z góry, takie przynajmniej odniosła wrażenie, choć ton jego odpowiedzi był jak najbardziej poprawny. Mimo swego miłego wyglądu wydawał się być nieznośnie pewny siebie. Po prostu promieniowała od niego siła i swego rodzaju poczucie wyższości.

- Sądzi więc pani, że to naciągacz? - pytał dalej. - Cóż, nie jestem o tym do końca przekonana odpowiedziała powoli - ale przecież istnieje taka możliwość. W opisach obu mężczyzn występuje uderzające podobieństwo, a one obie są zamożne i samotne. Stanowią idealny łup dla takiego typa. Mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie wcale, czy uda mu się nabrać panią Melander, ale Ellen Smidt, moja koleżanka ze szkoły, nie zasłużyła sobie na to. Jej list wprost promieniuje szczęściem i miłością. O ile pamiętam, w dzieciństwie i młodości nie było jej dane zaznać tych uczuć obficie. Nie chciałabym, aby chłodny, wyrachowany uwodziciel zniszczył ją w taki sposób.

Bakken zmarszczył brwi i spojrzał na listy, które schował już do kopert. On nie kieruje się uczuciami, pomyślała Christine. Jest na wskroś realistą.

Mogła mu się teraz lepiej przyjrzeć. Typowy okaz energicznego policjanta, pomyślała z goryczą. Dość pospolite, twarde rysy twarzy, ostry wzrok. Pozbawiony wszelkiego poczucia humoru. Człowiek zadowolony z samego siebie i krytycznie nastawiony do całej reszty świata. Wydaje się nie wierzyć w moralność lub poczucie sprawiedliwości u ludzi. Ufa we własne siły i jest przekonany o słuszności swojego postępowania, może w każdej chwili wcielić się w rolę dowolnego bohatera filmowego...

Nie, ta ostatnia myśl była krzywdząca. Oceniła go zbyt surowo.

- Rzeczywiście - odezwał się tak nieoczekiwanie, że aż podskoczyła. - Faktycznie mieliśmy jakiś rok temu nie wyjaśniony przypadek oszustwa matrymonialnego. Pewna rozhisteryzowana młoda dama złożyła doniesienie, ale potem wszystko odwołała, nie podając żadnego nazwiska. To typowe dla tego rodzaju kobiet. Poza tym niezwykle trudno jest zbadać bliżej takie sprawy. Ofiary zazwyczaj niechętnie zgłaszają się na policję. Ma to prawdopodobnie związek z poczuciem urażonej godności. Z pewnością nie ma w tym nic wesołego, że zostało się oszukanym przez własnego...

Christine była przekonana, że miał zamiar powiedzieć „kochanka”, ale słowo to nie przeszło mu przez usta.

- Poza tym - kontynuował lekceważącym tonem - kobiety są same sobie winne, tracąc głowę dla pierwszego lepszego...

Poczuła, że ogarnia ją złość. Co za bezczelny typ! - Co pan może wiedzieć o samotności? - powiedziała cichym, pełnym wściekłości głosem. - Nie wie pan, jakie to uczucie, gdy kobieta całymi latami żyje pragnieniem przelania na kogoś swojej miłości, widząc, jak wszystkie jej przyjaciółki wychodzą za mąż, rodzą dzieci, podczas gdy ona przez cały czas jest pozbawiona wszelkich kontaktów z innymi! Wiele kobiet wybiera samotne życie, ponieważ im to odpowiada, choć niejedna potem z tego rezygnuje. Ale są też takie, które odczuwają w swoim sercu wieczną pustkę. Czy taka osoba może odepchnąć wyciągającą się w jej kierunku dłoń człowieka otaczającego ją uwagą i podziwem? Czy rozumie pan to poczucie spełnienia, gdy może pomóc takiemu mężczyźnie, pożyczając mu w potrzebie trochę pieniędzy? Cóż bowiem znaczą pieniądze wobec perspektywy dzielenia z kimś swojego życia? Nie chodzi tu o to, by być wampem. To kwestia posiadania przyjaciela, kogoś, kto nas zrozumie i na kim można polegać.

Przerwała nagle, zawstydzona. Znów była niesprawiedliwa, dała się ponieść uczuciom. John Bakken z zażenowaniem patrzył w dół na swoje biurko, a jej policzki płonęły żarem. Przez długą chwilę w gabinecie panowała głęboka cisza.

- Przepraszam - powiedziała zakłopotana.

- To moja wina - odrzekł krótko. Zaraz potem podjął temat, przechodząc do porządku dziennego nad jej gwałtownym wybuchem. - W obecnych okolicznościach nie mam podstaw do uruchomienia całej machiny dochodzeniowej. Materiały są na to zbyt skromne. Ale jeśli pani ma możliwość, to mogłaby pani wypytać trochę swoje przyjaciółki o tego Harry ego Berga. Proszę mnie znów odwiedzić, gdyby odkryła pani coś podejrzanego.

Nigdy w życiu, pomyślała Christine, postukując obcasami w długich korytarzach komisariatu. Możesz być pewien, że przeprowadzę własne dochodzenie, ale ciebie nie odwiedzę nigdy, ty bryło lodu!

Christine, idąc w kierunku domu ulicami, po których hulał przejmujący wiatr, była bliska płaczu z poniżenia. Po latach życia w izolacji z trudnością przychodziło jej nawiązywanie kontaktów z ludźmi poza jej własnymi czterema ścianami. Takie odosobnienie zawsze jest niebezpieczne, ponieważ człowiek zaczyna odczuwać lęk przed spotkaniem z innymi. W tej sytuacji zetknięcie się z osobą tak niewyrozumiałą jak komisarz John Bakken nie wpłynęło najlepiej na jej wiarę w samą siebie.

Jak zwykle w trudnych chwilach Christine ogarnęła chęć, by wyjechać gdzieś, gdzie nie będzie znała nikogo i nikt nie będzie znał jej. Gdzieś daleko, do słońca i ciepła, do kraju, w którym nie trzeba brać odpowiedzialności za innych, a obcy ludzie nie zadają ran...

Dlaczego miałyby ją obchodzić kłopoty innych? Czy nie miała dość własnych?

Z pewnością miała. Kiedy bowiem na powrót poczuła ciepło własnego domu, okazało się, że matka zniknęła.

W Christine natychmiast odezwały się wyrzuty sumienia, z którymi, jak jej się często zdawało, musiała się już urodzić. Dlaczego po prostu tak sobie wyszła, wiedząc, że zachowania matki nie da się przewidzieć? Ogarnęło ją zwątpienie. Chyba będzie musiała jeszcze raz udać się na policję. I do kogo ją tam skierują? Bez wątpienia do komisarza Bakkena.

Tylko nie to! Co on sobie wtedy pomyśli? Bardzo wątpliwe, żeby rozpoczął poszukiwanie matki, ponieważ jego wiara w słowa Christine musiała teraz być bliska zeru.

Jeżeli jednak nie uda jej się natychmiast odnaleźć matki, nie będzie miała innego wyjścia. Postanowiła zaryzykować i udać się tam, gdzie kiedyś znajdowała się cukiernia Wibego. Musiała znów wyjść na panujący na dworze przeszywający chłód. Płaszcz matki wisiał na swoim miejscu i już sam ten fakt był dość niepokojący.

Co za wiatr! Christine z trudem doszła do rogu ulicy.

Już z daleka dobiegł ją przenikliwy, urażony głos matki.

- Chyba sama wiem najlepiej, że tu jest cukiernia Wibego! Co to za żarty? Co tu robi sklep z odzieżą dla młodzieży?

Christine zareagowała szybko.

- Przepraszam! - zwróciła się spokojnym tonem do stojącego w drzwiach właściciela sklepu. Następnie wzięła matkę pod ramię i wyprowadziła ją na zewnątrz. - Chodź, mamo - przekonywała ją łagodnym głosem. - Jest za zimno, by chodzić po dworze w takim stroju. Włóż na siebie tę kurtkę i czapkę, którą przyniosłam.

- Christine, co się dzieje z tym dzisiejszym światem? Nic nie jest tak, jak powinno - zaprotestowała matka.

- Tak, masz rację.

Odwróciła się do młodego sprzedawcy, który uśmiechnął się znacząco i popukał w czoło. Christine poczuła się dotknięta. Troskliwie otoczyła ramieniem swoją bezbronną matkę, która była przecież kiedyś pełną wrażliwości i serdeczności osobą.

Na świecie jest teraz tyle zagubionych, zrezygnowanych kobiet, pomyślała. Moja matka należy do tych szczęśliwszych. Nie zdaje sobie sprawy z własnej sytuacji. My pozostałe musimy przez cały czas walczyć o zachowanie pozorów. Nie zawsze nam się to udaje.

ROZDZIAŁ II

Komisarz prosił ją, by przeprowadziła małe śledztwo na własną rękę, i właśnie tak chciała zrobić. Nie miała tylko zamiaru informować go o wynikach. Nie zniosłaby już kolejnych poniżających uwag z jego strony.

Jeszcze tego samego wieczoru Christine ponowiła próbę nawiązania kontaktu z Ellen Smidt. Chciała się dowiedzieć, czy przyjaciółka wyszła za mąż. Wszystko stałoby się wtedy jasne i nie byłoby już żadnych powodów do podejrzeń. Jednak i tym razem nikt nie podnosił słuchawki.

Może wyjechali w podróż poślubną?

W takim razie pani Melander? Stavanger... biuro adresowe. Szybko wykręciła uzyskany numer, chociaż nie miała pojęcia, jak przeprowadzić rozmowę.

Nie mówi się przecież po prostu: „Proszę posłuchać, pani narzeczony ma zamiar wyłudzić od pani pieniądze i uciec”. Szczególnie że mógł się okazać miłym i sympatycznym chłopakiem, który tylko przypadkiem nazywa się tak samo jak narzeczony drugiej, bogatej przyjaciółki Christine. Nie mogła tak zrobić.

Niepotrzebnie się jednak martwiła o to, co powiedzieć. Z kłopotu wybawiła ją sama pani Melander. Odebrała telefon, zanim Christine zdążyła uporządkować myśli. Jej przesadnie ożywiony głos ostro zabrzmiał w uchu dziewczyny.

- Halo - odezwała się Christine niepewnie. Mówi Christine Lyngmo. Dziękuję za list. Wieści były tak wspaniałe, że musiałam zadzwonić.

Z drugiej strony popłynął nieprzerwany potok mowy. Kiedy w końcu w przerwie między jedną a drugą rozwlekłą historią Christine zdołała wtrącić kilka słów, jej pytanie zabrzmiało dość dziwnie.

- Czy mieszka w Stavanger?

- Nie, wydaje mi się, że mieszka na stałe w Oslo, ale często mnie tu odwiedza. W tej chwili jest właśnie w drodze do Anglii w związku ze swoim wynalazkiem. Pisałam ci chyba o tym, prawda?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin