Meyer Kai - Lodowy ogień.pdf

(378 KB) Pobierz
241323446 UNPDF
Kai Meyer
Lodowy ogień
Tytuł oryginału niemieckiego: Frostfeuer
Text © 2005 by Kai Meyer
© 2005 Loewe Verlag GmbH, Bindlach
© Copyright for the Polish translation by Anna Wziątek 2009
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Ksieg;
Warszawa 2009
Cover ilustration © Benita Winkler
Książkę wydrukowano na papierze Ecco-Book Cream 60g/m2 vd. 2,0.
Wydawnictwo UjOJ NASZA KSIĘGARNIA
www.naszaksiegarnia.pl
02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c
tel. 022 643 93 89, 022 331 91 49, faks 022 643 70 28
e-mail: naszaksiegarnia@nk.com.pl
Dział Handlowy
tel. 022 331 91 55, tel./faks 022 643 64 42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 022 641 56 32
e-mail: sklep.wysylkowy@nk.com.pl www.nk.com.pl
Redaktor prowadzący Anna Garbal Redakcja Emilia Słomińska Redakcja techniczna
Joanna Wieczorek Korekta Ewa Mościcka, Katarzyna Nowak DTP Mariusz Brusiewicz
ISBN 978-83-10-11516-4
PRINTED IN POLAND
Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 2009 r. Wydanie pierwsze Druk: Opolgraf
S.A.
Większość ludzi uważa, że wielkie płatki śniegu są najpiękniejsze; są na tyle
duże, że gołym okiem możemy dostrzec coś z ich ornamentyki. Tymczasem
najczęściej daleko im do doskonałości. Najbardziej oszałamiające są najmniejsze
kryształki lodu.
Wilson A. Bentley, fotograf lodu, 1925
PROLOG
Gdzie kończą się noc i północ, ponad mgłami góruje twierdza Królowej Śniegu.
Nikt nigdy nie zmierzył jej olbrzymiego królestwa. Nikt go nie odwiedza bez
ważnego powodu. I mało kto wierzy, że jej pałac jeszcze dziś tam stoi, na
ostatniej i najwyższej ze wszystkich skał, gdzie kamień i lód stapiają się ze
sobą na wieczność.
Królowa Śniegu jest stara, ale nikt nie wie, kiedy po raz pierwszy pojawiła się
na lodowatych pustkowiach. Z wiatru, mrozu i czarów wzniosła swój pałac i dziś
jeszcze burze skomlą o litość, kiedy zabłądzą w jego nieskończenie długich
korytarzach i holach. Śnieg przewala się w pełnych zakamarków komnatach, nigdy
nie widząc nieba. I nawet światło gwiazd z Początków Świata jest tutaj
zamknięte, w wieżach z lodowego kryształu i w śmiertelnych oczach Królowej.
5
#
Przed laty, które dziś wydają się odległe, lecz tak naprawdę w życiu pałacu były
zaledwie mgnieniem oka, śnieżny orzeł mknął przez labirynt komnat i rozpadlin.
Nie był to zwyczajny orzeł, ale o tym wiedzieli tylko on sam i ta, której
nienawistne spojrzenie uważnie go śledziło. Skradł to, co było jej najdroższe.
W swoich pokrytych lśniącą szadzią szponach niósł sopel lodowy - sopel z serca
Królowej Śniegu.
Kto jest tak stary, zimny i przebiegły jak władczyni Krainy Północy, ten nie ma
w piersi serca. Serce potrafi ogrzać najczarniejsze dusze - nieraz, kiedy nawet
najgorsi się z tym nie liczą - również serce Królowej mogłoby czasami odczuwać
radość albo w rzadkich chwilach szczęścia zabić szybciej.
Ale temu wszystkiemu Królowa zapobiegła. Zawsze panoszyło się w niej tylko
zimno. Już bardzo dawno temu wyjęła swoje serce z piersi i od tamtej pory
przechowywała je w jednej z pałacowych komnat, z dala od wszelkich ludzkich czy
magicznych emocji.
Nigdy nikomu nie udało się go zobaczyć - aż do tego dnia, w którym orzeł śnieżny
przedostał się do twierdzy przez szczelinę w lodzie, sfrunął na serce i odłamał
od niego sopel. Ból wywołany tą kradzieżą szybko minął. Jednak w tej samej
chwili, w której sopel oderwał się od serca, Królowa utraciła większą część
władzy. Nawet takie istoty jak ona mają słabe punkty i w jej przypadku było to -
jak się teraz zorientowała - lodowate serce.
Natychmiast rozkazała swoim okrutnym sługom, aby schwytali orła i przynieśli z
powrotem sopel. Ale nawet oni nie byli w stanie doścignąć ptaka.
6
Z rozpostartymi skrzydłami mknął przez hole i kręte przejścia. Czasami, na widok
swojego odbicia w gładkim lodzie albo gdy korytarzami pędziły śnieżne lawiny,
wyciągając po niego lodowe szpony, chwytał go strach.
W końcu odnalazł jednak szczelinę, przez którą prześlizgnął się do skarbu
Królowej, a wraz z nim na pustkowie Krainy Północy wydostały się uwięzione
wichry i burze.
Mgła spowijała stromą, lodową ścianę, która u dołu stapiała się z krawędzią
skały. Ale jeszcze głębiej nie był w stanie dotrzeć nawet jego orli wzrok:
cokolwiek po tamtej stronie nocy uderzało w skałę, na pewno nie było morzem.
Niewykluczone, że był to koniec świata; albo pozostałości po tym, czym kiedyś
był; albo wręcz to, co jeszcze nadejdzie, gdy wszystkie dni dobiegną swojego
kresu.
Orzeł śnieżny zatoczył łuk i poszybował w głąb lądu, niesiony przez rozhukane
wiatry, które radując się wolnością, niosły go ponad białą pustynią szybciej niż
jakiegokolwiek ptaka wcześniej.
Pozostawiał za sobą zaśnieżone dachy miasta, wczepionego kurczowo w skały
twierdzy, zgarbionego i spłaszczonego w pokorze i strachu przed władczynią.
Orzeł wiedział, że z dołu obserwują go ukryte w cieniu grubych, futrzanych
kapturów oczy ludzi, którzy wiedzieli, co zrobił, i byli mu za to wdzięczni.
Niczym strzała mknął nad zamarzniętym pustkowiem. Raz wydawało mu się, że słyszy
za sobą przeraźliwy krzyk, niemal oszalały z gniewu i pragnienia zemsty. Ale nie
oglądał się za siebie w stronę pałacu, ponieważ bał się ujrzeć ponad blankami i
wieżami twierdzy twarz Królowej uformowaną z zamieci śnieżnej i czarności nocy
na skraju świata.
7
Sopel jej serca trzymał mocno w szponach, machał skrzydłami najszybciej, jak
potrafił, szybując daleko, daleko w głąb lądu, na południe, w stronę imperium
carów, tam gdzie będzie mógł odpocząć i ukryć się wraz z soplem w bezpiecznym
miejscu.
Po drodze orzeł zamienił się z powrotem w niebieskowłosą kobietę, która odtąd
podróżowała saniami. Obok niej stały kufer i parasol. Wciąż jeszcze nie oglądała
się za siebie. Spodziewała się, że ruszył za nią pościg.
Daleka droga.
Dziwna kobieta.
I początek przepięknej historii.
ROZDZIAŁ,
W KTÓRYM PRAWDZIWA BOHATERKA TEJ OPOWIEŚCI JESZCZE NIE WYSTĘPUJE
Sankt Petersburg, stolica Imperium Rosyjskiego, 1893 r.
Przed Pałacem Zimowym na ławce siedział starzec i karmił płatki śniegu. Obok
niego leżał nieduży skórzany mieszek,
z którego raz po raz wyjmował garść srebrzystego pyłu i rozrzucał go w
powietrzu, śmiejąc się przy tym cicho i radośnie. Miękkie płatki, sypiące z
szarego nieba nieprzerwanie od kilku dni, zlatywały się natychmiast zewsząd i
kłębiły wokół lśniącej chmury. Kiedy opadały na ziemię, pyłu nie było już widać.
Zjadały go płatki.
Mężczyzna, mimo podeszłego wieku, był zwalistej postury. Nikt nie odważyłby się
zająć obok niego wolnego miejsca na ławce. Jego pooranej pogodą twarzy prawie
nie było widać, ponieważ skrywała ją gęsta broda, tak jasna jak śnieg w pół-
9
nocnej tajdze. Okolone głębokimi zmarszczkami oczy lśniły kryształowym błękitem.
Ubrany był w płaszcz z niedźwiedziego futra i przypudrowaną śniegiem czapkę,
jednak nie przykładał wagi ani do jednego, ani do drugiego: płaszcz miał
rozpięty, a nakrycie głowy niedbale przekrzywione. Nic sobie nie robił z zimna.
- Dzień dobry, Dziadku Mrozie.
Mężczyzna podniósł wzrok. Na chwilę przestał się uśmiechać, ponieważ ktoś
odważył się przeszkadzać mu podczas karmienia płatków. Zaraz jednak rozpoznał
intruza, który go zagadnął. Uśmiech powrócił na jego twarz.
- Lady Spellwell? - upewnił się. - Tamsin Spellwell?
Z zadymki śnieżnej wyszła kobieta wyglądająca jak pstrokata zjawa. Cynobrowy
płaszcz sięgał aż do ziemi. Buty, które spod niego wystawały, miały szpice jak
kły i fioletowy kolor. Na jej głowie tkwił o wiele za duży, filcowy cylinder,
zsunięty jak harmonijka, zupełnie jakby ktoś wcześniej na nim usiadł. Wokół szyi
miała opleciony pstrokaty szal. Był na tyle długi, że jego końce ciągnęły się po
ziemi.
Złożona parasolka, którą trzymała w jednej ręce, była w kolorach tęczy. W
drugiej niosła zniszczoną skórzaną walizkę.
Zatrzymała się przed ławką i wskazała wolne miejsce.
- Mogę?
Dziadek Mróz zawiązał mieszek i schował go za pazuchę.
- Już dawno nikt nie odważył się usiąść obok mnie. Tamsin zajęła miejsce,
wsunęła parasol przez rączkę walizki
i postawiła swój bagaż obok, w zaspie śnieżnej. Następnie położyła na kolanach
ręce w grubych rękawicach z jednym palcem. Spod pogniecionego kapelusza
wystawało kilka fiołkowych loczków, wyglądały jak piórka egzotycznego ptaka.
10
- Czy ludzie wiedzą, kim jesteś? - Wskazała na nielicznych przechodniów, którzy
przy tej pogodzie przemykali przez pałacowy plac ze skulonymi głowami. Za
śnieżną zasłoną sunęły sanie zaprzężone w konie. Nikt nie zauważał dziwnej pary
siedzącej na ławce.
Niedźwiedziowaty starzec, zniechęcony, pokręcił głową.
- Czują, co trzyma ich ode mnie z daleka. Ale prawda do nich nie dociera. Kiedyś
było inaczej.
Tamsin wydało się, że poczuła w jego oddechu zapach wódki. „Kiepskie czasy -
pomyślała - skoro nawet władca rosyjskiej zimy tęskni za przeszłością".
- Dziękuję, że wysłuchałeś mojego wezwania - powiedziała.
- Twój ojciec był moim przyjacielem. - Dziadek Mróz zawahał się przez chwilę. -
Przykro mi z powodu tego, co się wydarzyło.
Nie chciała rozmawiać o smutnym końcu swojego ojca. Od śmierci Master Spellwella
nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu.
- Jak długo już tak mocno śnieży? Dziadek Mróz spojrzał w niebo.
- Od kilku dni. I uprzedzając twoje pytanie: nie, nie mam z tym nic wspólnego. I
nie potrafię tego zmienić.
Kobieta zaklęła cicho. Przyszedł jej na myśl tylko jeden powód, dla którego
Sankt Petersburg nawiedziły tak obfite opady śniegu.
- Masz go przy sobie? - spytał bez ogródek. - Sopel z serca Królowej Śniegu?
Skinęła głową, nie ruszyła się jednak, żeby wyjąć go spod płaszcza. Czuła jego
zimno na piersi. Im dłużej miała go przy
11
sobie, tym bardziej bolała ją myśl, że będzie musiała się z nim rozstać.
- Nie chcę go - powiedział starzec. - Wiem, że dlatego przyjechałaś.
Przymknęła na moment oczy, rozczarowana i zrozpaczona.
- Komu jeszcze mogłabym go oddać?
- A dla kogo go ukradłaś?
- Parę miesięcy temu ojca i mnie zwerbowała grupa rewolucjonistów, tam, w
imperium Królowej. Już od lat planują przewrót. Wiedzieli, że tylko ktoś taki
jak mój ojciec ma... talent do złamania władzy Królowej.
- Albo ktoś taki jak ty. Człowiek z wyjątkowymi zdolnościami.
Uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd zajęła obok niego miejsce.
-W porównaniu z nim jestem jeszcze dzieckiem. -Tak. Jego dzieckiem.
Uśmiechnęła się szerzej. A potem jej twarz znów spo-chmurniała.
- Miałam nadzieję, że weźmiesz ode mnie sopel. Poza tobą nie przychodzi mi na
myśl nikt, komu mogłabym go powierzyć.
Starzec pokręcił głową.
- Zniszczyłby mnie. Tak jak mrozi każdą duszę, która zbyt długo nosi go przy
sobie. - W jego oczach pojawiła się nagle iskra, może była to podejrzliwość,
może coś innego. - Masz rację, musisz się go pozbyć. Istnieje jednak tylko jedna
możliwość.
- Tak? - Zmarszczyła czoło.
- Odnieś go z powrotem.
12
Tamsin zacisnęła usta. Były suche i spękane od przenikliwego zimna.
- Nigdy - powiedziała po chwili. -Ale sama już o tym myślałaś, prawda?
- Nie - skłamała. - Ojciec zginął, próbując ukraść sopel. Królowa Śniegu...
zabiła go. - Ciało Master Spellwella pozostało w pałacu tyranki; stał jako
zamarznięty posąg w jednej z niezliczonych katedr lodowych, gdzie towarzyszyła
mu tylko cisza.
Dolna warga Tamsin zadrżała.
- Wolałabym już, żeby spotkał mnie taki sam los, niż dobrowolnie oddać sopel.
Dziadek Mróz uśmiechnął się łagodnie i położył drżącą prawicę na jej dłonie.
- To mężne słowa, Tamsin Spellwell. Spotkaliśmy się tylko raz, byłaś wtedy
jeszcze mała. Ale twój ojciec już wtedy powiedział, że masz wielką odwagę.
- Proszę - powiedziała z naciskiem. - Przechowaj sopel.
- Nigdy. - Cofnął rękę i pogładził się po białej brodzie. - To jest teraz twoja
osobista walka. I twoja decyzja. Powiedz, ile masz lat?
- Dwadzieścia pięć. -Wyglądasz młodziej.
- Czy może to ocenić ktoś, kto jest starszy niż góry i lasy? Jego śmiech
zabrzmiał jak piłowanie lodu.
- Może i nie. Ale mimo to przyjmij radę od starego głupca. Oddaj sopel, zanim
cię zniszczy. Co cię obchodzi jej królestwo? Albo ludzie, którzy żyją tam w
niewoli?
Tamsin pokręciła kilkakrotnie głową. Podjęła już decyzję. Nagle wstąpiła w nią
nowa siła, wzbiła się niczym płomienie z zimnego popiołu w kominku.
13
-Wiesz, że nie chodzi mi o królestwo. Już nie. - Zamilkła na chwilę. - Czy ona
tu jest? W Sankt Petersburgu? Pokiwał głową.
- Przyniosła ze sobą ten śnieg. Płatki robią się gadatliwe, kiedy się je karmi.
- Gdzie się zatrzymała? Odpowiedział jej.
Tamsin poprawiła pognieciony cylinder i podniosła się z ławki.
- Co teraz zamierzasz? - zapytał.
- Postaram się, żeby mnie znalazła. -A później?
- Cóż, doprowadzę swoje zadanie do końca. To jest to, co moja rodzina robi już
od wielu pokoleń.
- A pomszczenie śmierci twojego ojca? - Wjego głosie było słychać rozczarowanie.
Tamsin podniosła parasol i walizkę, ale zatrzymała się jeszcze przed starcem.
- Chce dostać sopel z powrotem. I wie, że tylko ja mogę jej go oddać. Przyjdzie
więc do mnie.
- Zamierzasz zastawić na nią pułapkę? Tamsin nie odpowiedziała.
- Co za głupi, głupi pomysł - rzucił.
- Bądź zdrów - pożegnała się.
- Czekaj!
Opuściła głowę, a potem popatrzyła na niego.
- Powinnaś wiedzieć coś jeszcze. - Westchnął głęboko, jak dorosły, który
przemawia do nierozsądnego dziecka. - Ten nagły wybuch zimy, cały ten śnieg,
zimno... to jej sprawka.
- No i co?
14
- Myślisz, że przynosi to wszystko ze sobą jak tren z zimowej pogody, prawda?
Ale to nie jest takie proste. To inny rodzaj zimna. I na razie to tylko
przedsmak tego, co nas czeka.
Tamsin popatrzyła na niego pytająco.
- Odkąd ukradłaś jej sopel z serca, ubywa jej mocy - kontynuował. - Zimno
początków, które panowało przed nastaniem świata, uchodzi z Królowej i z
powrotem rości sobie prawo do przynależnego mu kiedyś miejsca.
- Będzie więc gorzej?
- O wiele gorzej - odrzekł ponuro. - Królowa może zapanować nad zimnem, tylko
pod warunkiem że odzyska swój sopel i dawną władzę. W przeciwnym razie grozi nam
zima, jakiej jeszcze nigdy nie było. Nawet ja nie będę w stanie długo stawiać
jej czoło.
- Ile mam czasu?
- Aby zwrócić sopel i powstrzymać zimno? Gzy na zniszczenie Królowej?
- Ile czasu?
- Kilka dni. Najwyżej.
Dłoń Tamsin zacisnęła się mocniej na rączce tęczowego parasola. W sfatygowanej
walizce coś się poruszyło i zastukało ostrożnie.
- Dziękuję - powiedziała na odchodne.
Dziadek Mróz ze smutkiem wyjął mieszek i wrócił do karmienia płatków zapomnianym
czarem.
ROZDZIAŁ,
W KTÓRYM SPOTYKAMY
DZIEWCZYNOCHŁOPCA MYSZ.
I NIEBEZPIECZNEGO PUCOŁOWATEGO
MĘŻCZYZNĘ
Tak naprawdę Mysz była dziewczynką. Ale o tym wiedzieli tylko nieliczni.
Większość uważała ją za chłopca. I kiedy Mysz przeglądała się w lustrze, sama
czasami w to wierzyła.
Prawdą jest i to, że była złodziejką. Pędziła po korytarzach szacownego Grand
Hotelu Aurora, jakby goniło ją tysiąc diabłów. Ścigający mężczyzna deptał jej
już po piętach. To nie był dobry dzień dla hotelowych złodziei. Nawet tych,
którzy kradzieży dokonywali z taką zręcznością jak Mysz.
Górne piętro hotelu było zarezerwowane dla szczególnych gości. Urządzony z
niebywałym przepychem carski apartament, którego okna wychodziły na bulwar,
słynny Newski
16
Prospekt; nocleg w nim kosztował więcej, niż zwykli mieszkańcy Petersburga
zarabiali w ciągu roku.
Mysz mknęła zwinnie pod srebrnymi świecznikami, które emitowały światło
elektryczne. Spluwaczki w kątach były z najdelikatniejszej porcelany. Wzdłuż
ścian korytarza stały ciężkie, mahoniowe komody. Koronkowe serwetki powiewały na
wietrze, kiedy Mysz mijała je w pędzie.
Czasami oglądała się za siebie, aby sprawdzić, czy prześladowca zmniejszył
dzielący ich dystans. Ale wciąż jeszcze miała przewagę. Nie pierwszy raz już by
mu umknęła.
Mysz była ubrana w liberię boya hotelowego, pocerowaną w wielu miejscach, ale
nie tylu, żeby któryś z szacownych gości zauważył to na pierwszy rzut oka.
Spodnie i kurtkę z fioletowego aksamitu zdobiły lśniące sprzączki i ręcznie
naszyte naramienniki ze złotych, dywanowych frędzli. Lakierki lśniły bez
zarzutu, ponieważ to właśnie należało do zadań Myszy w Hotelu Aurora: zbieranie
wszystkich butów wystawionych przez gości przed drzwi, znoszenie ich do piwnicy,
polerowanie na wysoki połysk i odstawianie jeszcze przed świtem z powrotem. Bez
zamienienia choćby jednej pary, ma się rozumieć.
- Do tego trzeba mieć talent - twierdził Kukuszka, fordan-ser na sali balowej.
- Nic do tego nie trzeba - mówiła Mysz. - Tylko gotowości do spędzania nocy na
nogach i odsypiania ich w dzień. I nawet to nie jest żadnym osiągnięciem, jeżeli
ktoś nie ma innego wyboru.
Kroki za plecami Myszy zadudniły głośniej.
Czy był szczególny powód, dla którego po tych wszystkich latach miałaby zostać
schwytana akurat tutaj? Wieczorem wypucowała swój talerz po resztkach po
gościach, wysłuchując
w milczeniu kpin innych boyów i pokojówek; udawała, że nie słyszy, jak wszyscy o
niej mówią, i wcale się z tym nie kryją.
- Dziewczynochłopak - dokuczali. - Kiedy przechodzi, ciągnie za sobą smród
starych butów.
To wszystko znosiła każdego dnia. Nie poczuwała się do żadnej winy, naprawdę
nie.
Może z wyjątkiem tej drobnej kradzieży. Dotychczas wszystko uchodziło jej
płazem.
Znów obejrzała się za siebie. Gruby dywan na podłodze niemal całkowicie tłumił
kroki jej prześladowcy. Mysz wyjęła z kieszeni liberii złotą broszę i zacisnęła
mocno w dłoni. Drzwi do pokoju były otwarte, nie jej wina, prawda? - Brosza
leżała na stercie ubrań. A przecież wszędzie ostrzega się przed złodziejami,
akurat w takich złych czasach. Czyjej właścicielka nie mogła bardziej uważać?
Nie, Mysz naprawdę nie ponosiła żadnej winy. Przyjęła tylko zaproszenie do
wsunięcia tego przedmiotu w kieszeń. A co się stało, to się nie odstanie. Proszę
o wybaczenie, łaskawa pani.
Zaniesienie zdobyczy do piwnicy, gdzie przechowywała wszystkie inne łupy, było
sprawą honoru. Ale to później. Najpierw musiała się j ej pozbyć. I to w miejscu,
do którego nikt poza nią nie wściubia nosa. Pozbyć się jak najszybciej, aby nikt
nie mógł przy niej znaleźć niczego. Ajuż na pewno nie Baryła, który od wieków
Zgłoś jeśli naruszono regulamin