Zapoznani geniusze – ich droga przez mękę
[Wydawnictwo Prokop Warszawa 1998, Tytuł oryginału: „Irrtümer der Wissenschaft. Verkannte Genies, Erfinderpech und kapitale Fehlurteile”, 1997 München]
Luc Bürgin, urodzony w 1970 roku w Bazylei w Szwajcarii, jest autorem wielu książek z takich dziedzin, jak między innymi paleoastronautyka i ufologia. Najbardziej znane to Ślady bogów, które niedawno ukazały się nakładem Wydawnictwa Prokop, i Geheimakte Archäologie (Tajne akta archeologii).
W 1967 roku selenolog T. Gold przedstawił interpretację księżycowych kraterów, w których wnętrzu zachowały się jego zdaniem pokłady lodu. Hipoteza ta znalazła jednak wtedy tylko garstkę zwolenników.
Ale dane, dostarczone w 1994 roku przez sondę Clementine 1, świadczyły o tym, że zachodzi duże prawdopodobieństwo występowania wody prze południowym biegunie naszego satelity. Obszar zajmowany przez lód mający grubość od trzech do trzydziestu metrów ma wymiary niewielkiego jeziora.
Istnienie lodu i wody na Księżycu potwierdzili też jednak już w latach siedemdziesiątych mineralodzy z Uniwersytetu Cambridge, którzy w próbkach księżycowej gleby odkryli uwodniony lenek żelaza. Ale wyniki ich badań nie zostały wówczas uznane. Jeden z amerykańskich ekspertów skomentował je cynicznie: „Nasikaliście na próbki”...
Pewien specjalista w dziedzinie lotów kosmicznych wyjaśnił, że potencjalne podróże międzygwiezdne są z góry skazane na niepowodzenie, bo ogranicza je prędkość światła. „Prędkości nadświetlne – perorował z oskarżycielsko uniesionym palcem – to czysta utopia”.
Dodajmy: dziś. Ale co będzie jutro, pojutrze albo za sto lat? Nic nie żyje krócej od tak zwanych naukowych faktów, nic nie jest bardziej złudne niż przepowiednie dotyczące rozwoju techniki.
Gdy w 1946 roku w Filadelfii w niektórych domach nagle spadło napięcie, ponieważ po wieloletnich przygotowaniach w pobliskim laboratorium uniwersyteckim uruchomiono wreszcie pierwszy komputer, ENIAC, badacze wpadli w euforię. Mimo że monstrum to zajmowało powierzchnię 140 metrów kwadratowych i ważyło 30 ton, nic nie było w stanie zmącić radości jego twórców. Bądź co bądź mózg elektronowy potrafił wykonać pięć tysięcy operacji dodawania na sekundę, co w owych czasach było prędkością wprost niewyobrażalną...
„Opracowując ENIAC zdobyto doświadczenia, które pozwolą w przyszłości konstruować mniejsze i prostsze maszyny", napisał w dzienniku „Prisma" zachwycony Paul Bellac, kontynuując równie entuzjastycznym tonem: .,Ale nigdy nie uda się zbudować elektronicznych maszyn liczących, które byłyby szybsze od ENIAC-a". Po pięćdziesięciu latach kwitujemy te historyczne słowa pobłażliwym uśmieszkiem.
Palmström, człowiek już niemłody,
na zakręcie pewnej drogi
dość statecznie sobie idąc
przez auto stał się prawie inwalidą.
Jak to możliwe – rzekł wstając
i nadal chęć do życia mając
jakby nieszczęść było mało,
że i to się jeszcze stało?
Trzeba by oskarżyć państwo:
złe przepisy, oszukaństwo?
Czy kierowcy pozwolenie
dano wręcz przez przeoczenie?
A może stanowi prawo:
piractwo nie jest zabawą.
Słyszeć sentencję byłoby miło:
„Czy też kierowcy wolno było...?"
Nasz Palmström, cały w kompresach,
niezmordowanie grzebie w kodeksach:
i wie wkrótce, że tą drogą
Auta jeździć już nie mogą!
Jaki wniosek stąd wypływa:
tylko we śnie rzecz możliwa.
Trzeba więc zapisać w rejestr:
czego nie wolno, to nie jest.
Autor chciałby podziękować wszystkim osobom i instytucjom, zachęcającym go do pracy nad tą książką i służącym cennymi informacjami. Na szczególne wyróżnienie zasługują: H. Beck, Werner Berends, UMch Dopatka, Flughistorische Forschungsgemeinschaft Gustav Weisskopf, Algund Eenboom, Rudolf Gantenbrink, Helmut Kaiser, Hansjörg Ruh, Laro Schatzer i Richard Vetter.
Luc Bürgin
Gdyby Mona Liza chciała wziąć udział we współczesnym konkursie piękności, słynny uśmiech szybko zniknąłby jej z twarzy. Sytuacja naukowców minionych stuleci także nie byłaby łatwa. Gdyby obecnie chcieli udowodnić swą ogólną wiedzę, szybko zrozumieliby coś, o czym kiedyś nieomal nie mieli odwagi pomyśleć: „obiektywizm" sprawdza się jedynie w kontekście historycznym.
Dopiero teraz uświadomiliśmy sobie, jak szybko zmieniają się w nauce układy odniesienia. Nigdy wcześniej nie było tak widoczne, że to, co dziś nazywamy powszechnie obiektywnym poznaniem, już jutro może okazać się subiektywną opinią.
Społeczeństwo ma skłonność do mniej lub bardziej bezkrytycznego przyjmowania naukowych opinii tylko dlatego, że padły one z ust wykształconych osób. Ów stan utrzymuje się już zbyt długo. Poza tym zawodowe pojedynki autorytetów toczą się zwykle przy drzwiach zamkniętych i przeciętny człowiek nic o nich nie wie. Tak było zawsze, ale w rezultacie społeczeństwo – a z braku krytyki z zewnątrz nierzadko także sami naukowcy – utożsamia naukowe modele z dokładnym odbiciem rzeczywistości.
Istotę tego problemu uświadomiłem sobie w 1994 roku jako gość programu publicystycznego szwajcarskiej telewizji. Pewien specjalista w dziedzinie lotów kosmicznych wyjaśnił, że potencjalne podróże międzygwiezdne są z góry skazane na niepowodzenie: ogranicza je prędkość światła. Prędkości nadświetlne – perorował z oskarżycielsko uniesionym palcem – to czysta utopia i nie mają żadnych podstaw naukowych. „Poruszanie się z prędkością nadświetlną jest po prostu niemożliwe".
Dodajmy: dziś. Ale co będzie jutro, pojutrze albo za sto lat? Nic nie żyje krócej od tak zwanych naukowych faktów, nic nie jest bardziej złudne niż przepowiednie dotyczące rozwoju technologii.
Znany z odważnych poglądów, zmarły niestety autor książek naukowych, Jacques Bergier, też nie doceniał możliwości komputeryzacji. Na początku lat siedemdziesiątych uznał, że stworzenie „maszyn translacyjnych" jest po prostu niemożliwe, ponieważ kula ziemska jest zbyt mała, aby pomieścić tak rozbudowane i pojemne systemy. Obecnie każde dziecko wie, że dobry program tłumaczeniowy zajmuje jeden CD-ROM.
Ludzie mają widocznie skłonność do przedwczesnego i negatywnego oceniania perspektyw rozwojowych pewnych dziedzin nauki. Niektóre rewolucyjne odkrycia lub idee przez lata bojkotowano i zwalczano tylko dlatego, że dogmatycznie nastawieni luminarze nauki nie umieli odrzucić swych ulubionych, choć przestarzałych i skostniałych idei i przekonań. Jednym słowem: „Niemożliwe!" hamowali postęp nauki, a przykładami można dosłownie sypać jak z rękawa:
• Gdy w XVIII wieku Antoine-Laurem de Lavoisier zaprzeczył istnieniu „flogistonu" – nieważkiej substancji, która wydziela się w trakcie procesu spalania i w którą wierzyli wszyscy ówcześni chemicy – i po raz pierwszy sformułował teorię utleniania, świat nauki zatrząsł się z oburzenia. „Observations sur la Physique", czołowy francuski magazyn naukowy, wytoczył przeciwko Lavoisierowi najcięższe działa, a poglądy uczonego upowszechniły się dopiero po zażartych walkach.
• Gdy w 1807 roku matematyk Jean-Baptiste Joseph de Fourier wystąpił przed Paryską Akademią Nauk z wykładem na temat przewodnictwa cieplnego w obwodzie zamkniętym i wyjaśnił, że każdą funkcję okresową można przedstawić w postaci nieskończonej sumy prostych funkcji okresowych (sinus, cosinus), wstał Joseph-Louis de Lagrange, jeden z najwybitniejszych matematyków tamtej epoki, i bez ogródek odrzucił tę teorię. A ponieważ przeciwko Fourierowi wystąpili także inni słynni uczeni, np. Pierre-Simon de Laplace, Jean-Baptiste Biot, Denis Poisson i Leonhard Euler, musiało minąć sporo czasu, zanim uznano doniosłość jego odkrycia. Obecnie nie można sobie wyobrazić matematyki i fizyki bez analizy Fouriera.
• Gdy w latach czterdziestych XIX wieku John James Waterston, nieznany młody fizyk, przedstawił brytyjskiemu Towarzystwu Królewskiemu swój rękopis, dwaj recenzenci nie pozostawili na nim suchej nitki. Gdyby w 1891 roku fizyk i późniejszy laureat Nagrody Nobla John William Rayleight nie odnalazł oryginalnego rękopisu w archiwach tej szacownej instytucji, na próżno szukalibyśmy w podręcznikach fizyki nazwiska Waterstona. A to właśnie on był pierwszym badaczem, który sformułował tak zwaną zasadę ekwipartycji energii dla specjalnego przypadku. W 1892 roku Rayleight napisał: „Bardzo trudno postawić się w sytuacji recenzenta z 1845 roku, ale można zrozumieć, że treść artykułu wydała mu się nadmiernie abstrakcyjna i nie przemówiły do niego zastosowane obliczenia matematyczne. Mimo to dziwi, że znalazł się krytyk, według którego: »Cały artykuł to czysty nonsens, który nie nadaje się nawet do przedstawienia Towarzystwu«. Inny opiniujący zauważył: »[...] analiza opiera się – co przyznaje sam autor – na całkowicie hipotetycznej zasadzie, z której zamierza on wyprowadzić matematyczne omówienie zjawisk materiałów sprężystych [...]. Oryginalna zasada wynika z przyjęcia założenia, którego nie mogę zaakceptować i które w żadnym razie nie może służyć jako zadowalająca podstawa teorii matematycznej«".
• Gdy pod koniec XIX wieku Wilhelm Conrad Röntgen, odkrywca promieni, bez których trudno sobie wyobrazić współczesną medycynę, opublikował wyniki swoich badań, musiał wysłuchać wielu krytycznych komentarzy. Nawet światowej sławy brytyjski fizyk lord Kelvin określił promienie rentgenowskie mianem .,sprytnego oszustwa''. Friedrich Dessauer, profesor fizyki medycznej, w czasie wykładu wygłoszonego 12 lipca 1937 roku na uniwersytecie w szwajcarskim Fryburgu powiedział w odniesieniu do odkrycia Röntgena: „Nadal widzę sceptyków wykrzykujących: »Niemożliwe!«. I nadal słyszę proroków, wielkie autorytety tamtych lat, którzy odmawiali promieniom rentgenowskim jakiegokolwiek, także medycznego, znaczenia".
• Gdy Werner von Siemens, twórca elektrotechniki, zaprezentował przed Scientific Community teorię ładunku elektrostatycznego przewodów zamkniętych i otwartych, wywołał falę gwałtownych sprzeciwów. „Początkowo nie wierzono w moją teorię, ponieważ była sprzeczna z obowiązującymi w tamtych czasach poglądami", wspominał Siemens w autobiografii wydanej pod koniec XIX wieku.
• Podobnych przeżyć doświadczył William C. Bray z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, gdy w 1921 roku poinformował o zaobserwowaniu oscylującej okresowo reakcji chemicznej. W 1987 roku w fachowym czasopiśmie „Chemical and Engineering News" ukazał się artykuł R. Epsteina, który napisał, że amerykański uczony został wyśmiany i wyszydzony, bo reakcja taka wydawała się niepodobieństwem. I choć odkrycie Braya potwierdzono w teorii i w praktyce, to musiało upłynąć pięćdziesiąt lat, nim uznano znaczenie jego pracy.
Studenci rzadko mają okazję zetknąć się z podobnymi przykładami, ponieważ naukowcy, jak wszyscy inni ludzie, przejawiają osobliwą skłonność do zapominania o rozmaitych „wpadkach", z jakimi na przestrzeni lat musiała się uporać ich dyscyplina wiedzy. Z dumnie wypiętą piersią sprzedają uczniom historię nauki jako pasmo nieustających sukcesów. Wstydliwie przemilczają opowieści o walkach, które poprzedzają wielkie przełomy.
Niniejsza książka poświęcona jest właśnie niechlubnym przykładom dramatów, które rozegrały się w świecie nauki na przestrzeni dziejów. Informacje o pomyłkach i błędnych ocenach rozmaitych dokonań albo pomija się milczeniem, albo opisuje w kilku zawoalowanych zdaniach. Historyczne wypadki mają nam uświadomić, jak szybko mogą się załamać pozornie niezbite doktryny lub poglądy pojmowane niegdyś jako przełomowe i jakimi, często wątpliwymi, strategiami i metodami się posługiwano, aby zdeprecjonować i zniszczyć prowokacyjne idee.
Gdyby udało mi się ponadto uczulić czytelników na czasy współczesne i choć trochę przetrzeć szlaki, które mają nas zaprowadzić w dwudziesty pierwszy wiek, będzie to jak najbardziej zamierzone działanie. Nawet dziś przestarzałe poglądy i klapki na oczach niektórych specjalistów uniemożliwiają postęp, a „definitywnie udowodnione" fakty przysłaniają nam przyszłość.
„Podstawową cechą naukowego dyskursu jest to, że sprzeciw wobec jakiejś nowej tezy staje się tym gwałtowniejszy, im bardziej odbiega ona od obowiązujących doktryn ", stwierdziła kiedyś Evelyn Fox, historyk ż filozof. 1 rzeczywiście, świat nauki często reaguje na nowe idee i odkrycia bardzo nerwowo, a nawet nienawistnie, ponieważ uczone autorytety nie chcą się zmienić i sprzedają nam swoje spekulacje ż ideologie jako „definitywnie udowodnione fakty".
Gdy pojawiają się informacje kwestionujące owe „fakty", natychmiast stają się one niewygodne. Pierwszą reakcją jest ich ignorowanie. Jeśli ten zabieg nie odniesie skutku, podważa się zawodowe kompetencje ich autorów Jest to tym łatwiejsze, że głosiciele nietradycyjnych i niekonserwatywnych poglądów nie należą do doborowego grona luminarzy nauki. Kto chce się wdrapać na akademicki Olimp, musi grzecznie klepać pacierze obowiązujących idei. A kto po wielu latach trudu i znoju dotrze wreszcie na sam szczyt, dwa razy się zastanowi, nim zaryzykuje utratę z trudem wywalczonej pozycji i podejmie próbę głoszenia prowokacyjnych poglądów.
Z wyjątkowego konserwatyzmu słyną egiptolodzy. Solą w oku są im spekulacje na temat wieku piramidy Cheopsa, bo przecież od dawna wiadomo, że gigantyczny kamienny monument wzniesiono ok. 2500 roku prz. Chr, za panowania faraona Cheopsa. Przeprowadzone niedawno przez znanych przyrodników badania metodą 14C, których wyniki zaprezentowano w 1986 roku na międzynarodowym sympozjum w Lyonie, poruszyły środowisko. Okazało się bowiem, że Wielka Piramida jest o wiele wieków starsza, niż zakładano, a taka różnica wymagałaby przeredagowania wielu podręczników Niewygodna sprawa! Jak się zachował kwiat archeologii? Po prostu przemilczał niewygodne dane.
Gdy monachijski inżynier Rudolf Gantenbrink chciał poinformować o wynikach swoich badań w piramidzie Cheopsa i podzielić się egiptologiczną sensacją stulecia, dzwonki alarmowe w głowach ekspertów rozdzwoniły się głośniej niż kiedykolwiek przedtem. Podjęli błyskawiczną decyzję, aby zdyskredytować odkrycie, i tak rozpoczęła się jedyna w swoim rodzaju naukowa farsa...
Rolf Schaffranke, inżynier
Egipt, 1993 rok. Na zlecenie Niemieckiego Instytutu Archeologicznego w Kairze (DAI) monachijski inżynier Rudolf Gantenbrink za pomocą niewielkiego, zdalnie sterowanego robota dokonuje przeglądu południowego szybu piramidy Cheopsa, który ciągnie się w górę od Komory Królowej. Gantenbrink stwierdził, że korytarz jest o wiele dłuższy, niż podaje literatura.
Zainstalowana w robocie kamera zarejestrowała na końcu szybu kamienną płytę z dwoma miedzianymi obiciami. To była prawdziwa sensacja. Kilkumilimetrowa szczelina pod płytą sugerowała, że być może znajduje się tam nie odkryta dotychczas pusta przestrzeń.
Gantenbrink poruszył niebo i ziemię, aby móc kontynuować badania tajemniczej konstrukcji architektonicznej, ale na próżno. Od czasu jego odkrycia wstrzymano wszystkie prace badawcze związane z tą sprawą. Do tej pory krążą najrozmaitsze domysły o powodach tej decyzji. Bez wątpienia podstawowa przyczyna tkwi w tym, że współczesna wiedza o piramidzie Cheopsa nie dopuszcza istnienia jakichkolwiek nieznanych pustych pomieszczeń. Bądź co bądź egiptolodzy, a przede wszystkim nestor badaczy piramid i szef DAI, profesor Rainer Stadelmann, już dawno z dumą zakomunikowali, że Wielka Piramida została przebadana, wymierzona wzdłuż i wszerz i nie kryje absolutnie żadnych tajemnic. Poza tym niespodziewane znalezisko wznowiło dyskusje nad staroarabskimi przekazami o bogato zdobionych tajemnych komorach, które zbudowali konstruktorzy piramidy. Nie muszę chyba dodawać, że nauka uznała te doniesienia za wytwór fantazji jakiegoś bajkopisarza.
„Przypuszczenie graniczące z pewnością, że mogłaby się tam znajdować komora, tak bardzo zaszokowało wszystkich zainteresowanych, że najchętniej powstrzymaliby jakiekolwiek dalsze badania", powiedział Gantenbrink w wywiadzie, którego udzielił w 1994 roku mojemu koledze, publicyście i znawcy Egiptu, Michaelowi Haase. „Od dawna odrzucano istnienie nie znanego dotychczas pustego pomieszczenia, a tu nagle okazało się, że być może trzeba będzie zmienić tę opinię".
Historia odkrycia, dokonanego przez Gantenbrinka, sięga 1990 roku, kiedy to Egipski Departament Zabytków zlecił DAI zainstalowanie w Komorze Królewskiej urządzenia wentylacyjnego.
W 1992 roku, równocześnie z pracami montażowymi, które zresztą nie trwały zbyt długo, Rudolf Gantenbrink rozpoczął na zlecenie DAI badanie szybów w Komorze Królowej. Ale w połowie marca 1993 roku, gdy zbliżał się do końca pracy w południowym szybie, Stadelmann odmówił dalszej współpracy i, co za tym idzie, oficjalnego poparcia DAI.
Gantenbrink postanowił kontynuować prace na własną rękę, ponieważ projekt całkowicie zawładnął jego wyobraźnią. Starania zostały nagrodzone: 22 marca robot dotarł do końca korytarza, gdzie natknął się na dziwną, pokrytą metalem płytę, która na jakiś czas uniemożliwiła dalsze badattia.
Gantenbrink zwinął obóz i wrócił do Monachium. Ponieważ DAI nie raczyła poinformować świata o jego odkryciu, przesłał część materiału filmowego dwóm autorom: Robertowi Bauvalowi i Grahamowi Hancockowi, którzy przekazali dokumentację brytyjskim mediom. Kilka dni później o sensacyjnym odkryciu pisano na pierwszych stronach gazet, a spekulacje na temat tajemnej komory obiegły świat. Jedynie szef DAI Stadelmann nie chciał zaakceptować ogólnego entuzjazmu: „To bzdura!", próbował dementować prasowe informacje. „Z pewnością nie ma żadnych innych komór..."
Latem 1994 roku wysłałem do profesora Stadelmanna faks z prośbą, aby wyjaśnił mi powody wyraźnego braku zainteresowania kontynuowaniem prac w szybie. 30 sierpnia nadeszła odpowiedź z Kairu, którą w imieniu nieobecnego profesora przysłał dr Cornelius von Pilgrim.
.,Kamień odkryty przez robota pana Gantenbrinka na końcu południowego korytarza spadł na ziemię w czasie budowy piramidy. Nie usunięto zawalidrogi i po prostu ją obmurowano. Bez wątpienia nie są to ruchome »drzwi«. Wykluczone, aby znajdowała się za nim jakakolwiek komora. Poza tym Egipski Departament Zabytków nie wstrzymał prac »w ostatniej chwili«. Planowane zbadanie i zmierzenie korytarza zakończyło się z chwilą dotarcia do ostatniego kamienia. Piramida Cheopsa nie kryje żadnych tajemnic, innego zdania mogą być jedynie »mistycy piramid«. Z naukowego punktu widzenia nie istnieją inne komory grobowe lub skarbce, a wszelkie spekulacje na ten temat służą jedynie nienaukowej pogoni za sensacją".
Sprawa nie dawała mi spokoju, więc w czerwcu 1995 roku spotkałem się z Rudolfem Gantenbrinkiem, aby opowiedział mi o kulisach całej historii. Dostałem od niego zgodę na zarejestrowanie rozmowy na taśmie.
„– Panie Gantenbrink, co pan sądzi o liście Pilgrima i jego stwierdzeniu, że piramida Cheopsa została gruntownie zbadana?
– Właściwie brakuje mi słów. Ktoś, kto uparcie twierdzi, że nie ma potrzeby prowadzenia dalszych badań, po prostu kłamie.
Oto jak wygląda sytuacja: Dokonaliśmy odkrycia, nad którym w normalnych okolicznościach nie byłoby żadnej dyskusji. Jedyne, co można stwierdzić, to to, że trzeba kontynuować badania. W tym wypadku cała historia przerodziła się nieomal w wojnę religijną, co oczywiście jest błędem. Skoro wolno mi dojść jedynie do pewnego punktu i ani kroku dalej, ponieważ grozi to obaleniem dotychczasowej wiedzy, sprawa staje się jeszcze bardziej wątpliwa!
– W takim razie w czym upatruje pan przyczyn powściągliwej reakcji DAI?
– Pierwotnie chodziło o czysto wizualne zbadanie szybów. Pomysł z wentylacją pojawił się o wiele później, gdy dostaliśmy już »zezwolenie«. Uwaga skupia się na mnie, ponieważ w chwili dokonania odkrycia nie mieliśmy jeszcze prawdziwej zgody. Oznacza to, że oficjalnie nie mieliśmy prawa robić tego, co tam robiliśmy. I to zdaje się był problem, ponieważ w normalnych okolicznościach powinniśmy natychmiast zgłosić swoje odkrycie odpowiednim władzom.
Według słów Stadelmanna, on sam podjął się załatwienia sprawy. Jeśli jednak wierzyć rozmaitym artykułom zamieszczonym w egipskiej prasie, to nawet po czterech tygodniach od zakończenia prac o znalezisku nie wiedział ani szef Departamentu Zabytków, ani minister kultury!
Nie jestem w stanie szczegółowo wyjaśnić, co poszło nie tak, ponieważ nie widziałem i nie podpisywałem kontraktu na wykopaliska. Nie wiem zatem, co się za tym kryje, ale wydaje mi się, że coś złego. W każdym razie rzucono mnie prasie na pożarcie, ponieważ łatwo było przewidzieć, że odkrycia nie uda się utrzymać w tajemnicy. Poza tym nie rozumiałem, po co ta cała konspiracja.
– W jednym z wywiadów profesor Stadehnann nazwał pana »piramidalnym fantastą«. Jak pan odbiera takie wypowiedzi?
– Uważam, że dyskwalifikują człowieka takiego formatu i pokazują wyraźnie, jakim jest naukowcem. To przecież jasne, że dzięki podobnym opiniom wszyscy inni archeolodzy zostali postawieni w sytuacji, w której z przyczyn naukowo-politycznych nie będą mogli ze mną dalej współpracować, nawet jeśli dobrze mnie znają.
W omawianym wywiadzie Stadelmann sugerował, jakoby tamten projekt konkurował czasowo i finansowo z innymi planami, a to przecież nieprawda: do kontynuowania pracy nie jest mi potrzebna żadna pomoc. Poza tym sprawa jest już wstępnie sfinansowana. Mimo to Stadelmann utrzymuje, że trzeba by przez nią odłożyć na bok jakieś bardzo ważne przedsięwzięcia, na przykład usuwanie skutków niszczenia środowiska naturalnego. To kompletny nonsens, ponieważ środki, jakie mamy, wystarczyłyby na dokładniejsze zbadanie północnego szybu, ostatniej nie poznanej jeszcze części Wielkiej Piramidy".
Wzburzenie Gantenbrinka jest zrozumiałe. Nawet artykuł o zbadanym przez niego korytarzu, zamieszczony w czasopiśmie wydawanym przez Niemiecki Instytut Archeologiczny, został – bez wcześniejszego porozumienia – tak przeredagowany językowo, że jego treść bez trudu dawała się dopasować do hipotez Stadelmanna.
A są to hipotezy, z którymi Gantenbrink – bądź co bądź technik z wykształcenia – nie może się zgodzić bez zastrzeżeń. „Stadelmann to bez wątpienia sława w swojej dziedzinie", wyjaśnił. „Niestety muszę mu odmówić zdolności rozumienia procesów technicznych, co zresztą nie należy do zadań filologa. Ale w takim razie nie powinien się wypowiadać na ten temat. W końcu ja nie mieszam się w sprawy stricte archeologiczne!"
Ktoś, kogo zainteresowała ta sprawa, może sięgnąć do oryginalnego artykułu Gantenbrinka opublikowanego w czasopiśmie „G.R.A.L." (nr 6/1994), do którego wydawca Michael Haase dołączył szczegółową listę nawet najmniejszych, ale zmieniających sens wypowiedzi zmian wprowadzonych przez redakcję „Mitteilungen des Deutschen Archäologischen Instituts". Z równą precyzją berliński publicysta udokumentował językowe i merytoryczne „szachrajstwa" w artykule Stadelmanna, które zgrabnie wprowadzają w błąd laika.
Chciałbym tu zacytować krytyczny wniosek Haasego: „Jako dziennikarzowi. zajmującemu się nauką, trudno mi zrozumieć, dlaczego manipulowano wypowiedziami i ocenami eksperta. Przeredagowano zarówno fragmenty stricte techniczne, jak i te, które dotyczyły konstrukcji budowli. W rezultacie nie zaznajomiony z tematem czytelnik otrzymał częściowo zmienione i zniekształcone informacje o okolicznościach sprawy i faktycznych wynikach przeprowadzonych badań. Narzuca się wniosek, że zamieszczone w artykule techniczne oceny Gantenbrinka zdają się nie pasować do „modelu interpretacyjnego", na którym opierają się zainteresowani archeolodzy i redaktorzy.
15 sierpnia 1995 roku telewizyjny magazyn „Spiegel-TV" zaskoczył widzów informacją, że kanadyjska firma Amtex przejmuje wraz z DAI i Egipskim Departamentem Zabytków projekt ...
robertirlandia69