Mittermeyer Helen - Do utraty tchu.pdf

(832 KB) Pobierz
Kobieta z ambicjami
HELEN MITTERMEYER
Do utraty tchu!
Tytuł oryginału White Heat
Przełożył Stefan Kasicki
171732530.001.png 171732530.002.png 171732530.003.png
DO UTRATY TCHU!
Pacer nie był pewny, czy potrafi odejść.
Ciepło jej ciała stało się dla niego tak niezbęd-
ne, jak powietrze czy woda. Zacisnął palce na
sukni.
Proszę mi wybaczyć, ale muszę się prze-
brać i wrócić do gości.
Oczywiście.
Puścił ją. Wpatrywał się w kuszące plecy, aż
skręciła za róg i zniknęła. Wrócił do living
roomu, wziął drinka od przechodzącego kelne-
ra i oparł się o ścianę.
„ Colm Fitzroy - pomyślał. - Piękna, a do
tego inteligentna. Rozmowa z nią to prawdzi-
wy pojedynek". Na ogół nie przejmował się
zbytnio słownymi potyczkami, lecz ta kobieta
go zaintrygowała. Zerwała welon nudy, która
go ostanio ogarnęła. Wiedział, że wcale nie
musi zostawać na party, gdyż miał z nią umó-
wione spotkanie jutro rano. Dlaczego więc nie
chce wyjść? Bo Colm Fitzroy była magnesem,
nieubłaganie przyciągającym go do siebie. Ja-
ka jest naprawdę? Co za przeżycia sprawiły, że
jej spojrzenie stało się tak zimne, wręcz stalo-
we? Kiedy zdążyła się otoczyć takim pance-
rzem niedostępności?
Rozdział 1
Pójście z rudowłosą do łóżka wydawało się najlepszym
pomysłem, jaki kiedykolwiek wpadł mu do głowy. Tylko
pytanie, czy ona by się zgodziła? Pacer Dillon uśmiechnął
się do siebie. Wygląda na taką, która potrafi podbić oko,
usłyszawszy podobną propozycję. Ale warto spróbować,
jeśli jest choć cień szansy, że odpowie mu: tak. Na samą
myśl zawrzała w nim krew. Jednocześnie uświadomił so-
bie, że najpierw jednak powinni się poznać.
Nieraz już się zdarzało, że opanowywała go równie
gwałtowna żądza, ale niepohamowane pragnienie, by na-
tychmiast włączyć rudą w orbitę swego życia, było mu
obce. Cierpliwość, cecha odziedziczona po indiańskich
przodkach, zawsze stanowiła jego mocną stronę. Jednak
nie teraz. Pragnął jej. Jaką magią była obdarzona ta smuk-
ła istotka?
Przyglądał się dziewczynie bardzo uważnie, podziwia-
jąc piękne, kształtne ciało. Bujne, rude włosy znakomicie
harmonizowały z mlecznobiałą skórą. Wyobraził sobie,
jak gniew zabarwiłby jej policzki przepysznym różem.
Długie, smukłe nogi mogły omotać każdego mężczyznę
wraz z ciałem i duszą. Była absolutnym uosobieniem ko-
biecości, pociągająca i pełna seksu.
Pacer na ogół nie spieszył się z kobietami. Wpatrując
się w rudowłosą, nie mógł się jednak powstrzymać.
- Weź się w garść! - upomniał się poirytowany, zaci-
skając zęby.
Po raz pierwszy żałował, że nie potrafi być tak przy mil-
ny jak Con czy Dev, jego przyjaciele i wspólnicy w inte-
resach. Obecnie byli szczęśliwymi żonkosiami wpatrzo-
nymi w swoje piękne żony, lecz kiedyś... kiedyś kobiety
ciągnęły do nich jak pszczoły do miodu. Pacer lubił ko-
biety, lecz zawsze zachowywał się wobec nich powścią-
gliwie, czul skrępowanie. Teraz nagła fala pożądania wy-
trąciła go z równowagi, pozbawiła samokontroli. Cóż
w niej było tak zniewalającego? Przecież ujrzał ją po raz
pierwszy zaledwie pół godziny temu.
Szedł ku niej przez zatłoczony, hałaśliwy salon. Przyję-
cia typu koktajl party nudziły go bezgranicznie. Dzisiaj
jednak było inaczej. W chwili gdy ją ujrzał, ponury na-
strój znikł bez śladu.
Na przyjazd do Houston nie miał najmniejszej ochoty.
Do podróży wręcz zmusili go obaj przyjaciele, którym żal
było rozstać się z żonami i dziećmi. Był tutaj, by dokonać
oceny stanu firmy, z którą jego korporacja prowadziła ne-
gocjacje dotyczące wykupu. Co za paradoks: wcale nie
chciał tu przyjeżdżać, a teraz się zastanawiał, jak przedłu-
żyć pobyt.
Zatrzymał się w pobliżu rudowłosej. Stała pośrodku
wysokiego na dwa piętra, eleganckiego living roomu,
otoczona półkolem mężczyzn. Z bliska była jeszcze pięk-
niejsza i jeszcze bardziej podniecająca. Promieniowała
tak, że aż w nim zaiskrzyło.
Był niemal pewny, że mieszkanie należy do rudej,
a ona sama to właśnie Colm Fitzroy; kobieta, z którą
przyjechał się spotkać.
Na przyjęcie zaprosiła go jednak nie ona, lecz Henry
Troy, wiceprezes firmy Fitzroy, którą chciał wykupić Pa-
cer i jego wspólnicy. Nie miało jednak znaczenia, kto go
zaprosił. Gdyby nie przyszedł tutaj dzisiaj wieczorem, to
jeszcze przez jakiś czas nie miałby z tą kobietą kontaktu.
W końcu jednak musieliby się spotkać. Był tego pewien.
To było jego przeznaczenie. Może nawet znał ją w któ-
rymś z poprzednich wcieleń. Jego dusza Indianina z ple-
mienia Creek mówiła mu, że mogło tak być.
Obserwował ją; przyglądał się, jak gestykulując żywo
z kieliszkiem szampana w ręku, uroniła jedną czy dwie
krople. Wysmukła, delikatnej budowy, w pantoflach na
obcasach miała niemal metr osiemdziesiąt wzrostu. Była
wyjątkowo zgrabna. Jej szyja wydawała się zbyt wiotka,
by utrzymać kaskadę ognistorudych włosów, które lśniły
przy każdym ruchu kształtnej głowy. Nie mógł dojrzeć jej
oczu. Zastanawiał się, jaki mogą mieć kolor. Jej tyłeczek
był zachwycająco rzeźbiony i mieściłby się przyjemnie
w jego dłoniach.
Jeżeli była to Colm Fitzroy, to była równie mądra, jak
śliczna. Już dwukrotnie zajmowała stanowisko kierowni-
ka biura firm inwestycyjnych. Rok temu, po śmierci swe-
go ojca, Vince'a Collamera, przejęła firmę należącą do
Fitzroyów i została jej szefem. Pacer nie miał jednak po-
jęcia, dlaczego używa nazwiska Fitzroy, a nie Collamer.
Kierował się w jej stronę, zachodząc od tyłu. Otaczają-
ca grupka rozdzieliła się w momencie, gdy był od niej
o kilka kroków. Znowu zrobiła ruch ręką trzymającą kie-
liszek szampana, po czym znieruchomiała.
Zauważył, że suwak na plecach jej koktajlowej sukni
w kolorze dojrzałej moreli zaczął się rozpinać. Odrucho-
wo sięgnęła do tyłu, lecz pod wpływem tego gestu zamek
rozsunął się jeszcze bardziej.
W tym momencie odwróciła się plecami do stojącego
na pobliskim stole bukietu kwiatów tak swobodnie, jakby
już setki razy była w podobnej sytuacji.
Pacer zbliżył się do niej. Choć jej ruch spowodował, że
suwak rozpiął się niemal zupełnie, była nadal całkowicie
opanowana. Poczuł ogarniające go rozbawienie, a może
dreszcz czegoś więcej. Zrobił jeden długi krok, zbliżył się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin