Mary Higgins Clark - Przybierz swoj dom ostrokrzewem (pdf).pdf

(627 KB) Pobierz
4514452 UNPDF
MARY i CAROL HIGGINS
CLARK
PRZYBIERZ SWÓJ DOM
OSTROKRZEWEM
Deck the Halls
Przełożyła: ZOFIA DĄBROWSKA
Wydanie polskie: 2002
Wydanie oryginalne: 2001
4514452.001.png
W duchu wspólnie przebytej drogi
my, Mary i Carol,
dedykujemy tę książkę sobie nawzajem
z miłością
Podziękowania
Gdy już było „po wszystkim”, często zadawano nam pytanie: „Czy trudno jest praco-
wać razem?”.
Odpowiedź brzmiała: „Nie”. W toku wspólnej pracy często, szukając jakiegoś słowa
czy zwrotu, wpadałyśmy jednocześnie na ten sam pomysł.
Oczywiście wielkim ułatwieniem były wsparcie i pomoc innych. Tak więc rado-
sny, świąteczny wieniec serdecznych podziękowań przesyłamy naszym wydawcom
— Michaelowi Kordzie, Chuckowi Adamsowi oraz Roz Lippel.
Wyrazy wdzięczności zdobne i wyszukane niczym lśniące choinkowe ozdoby nie-
chaj przyjmie Lisi Cade, specjalistka od reklamy.
Srebrzyste girlandy miłych słów przekazujemy pracownikom działów produkcji, re-
dakcji technicznej, korekty i inansów: Gypsy da Silvie, Carol Catt, Barbarze Raymor,
Steve’owi Friedemanowi, Kelly Farley, Dwayne’owi Harrisowi oraz Barbarze Decker.
Mnóstwo słodkich jak świąteczne łakocie podziękowań winne jesteśmy naszym
agentom literackim. Oto oni: Gene Winick, Sam Pinkus i Nick Ellison.
Pełną czarę wdzięczności za konsultację w sprawach prawnych i kryminalnych prze-
syłamy sierżantowi Steve’owi Marronowi i emerytowanemu pracownikowi prokuratu-
ry okręgu nowojorskiego, Richardowi Murphy’emu.
Świątecznymi pocałunkami szczodrze obdarzamy pomocników Świętego Mikołaja,
lepiej znanych jako nasza rodzina i przyjaciół, a w szczególności Johna Conheeneya,
Irenę Clark, Agnes Newton i Nadine Petry.
No i oczywiście najlepsze życzenia składamy wszystkim czytelnikom. Oby ich przy-
szłe dni płynęły szczęśliwie i pogodnie.
Boże, pobłogosław...
CZWARTEK,
22 GRUDNIA
Regan Reilly westchnęła po raz setny, spoglądając na Norę, swoją matkę, nowo przy-
jętą pacjentkę Specjalistycznego Szpitala Chirurgicznego na Manhattanie.
— I pomyśleć, że to ja kupiłam ci ten idiotyczny, ręcznie tkany dywanik, na którym
się potknęłaś — powiedziała.
— Ty go jedynie kupiłaś. Ja zahaczyłam o niego obcasem — odrzekła słabym głosem
znana autorka powieści kryminalnych. — Nie twoja wina, że włożyłam pantole na tych
idiotycznych szczudłach.
Nora próbowała zmienić pozycję ciała obciążonego grubym, sięgającym od palców
u nogi do uda, gipsem.
— Pozostawiam wam ocenę, która z was ponosi winę za złamaną nogę — skomen-
tował tę wymianę zdań Luke Reilly, mąż i ojciec kobiet, właściciel trzech domów po-
grzebowych. Wstawszy z niskiego fotela, stojącego przy łożu boleści żony, wyprostował
szczupłą i wysoką postać.
— Muszę uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej, jestem umówiony na wizytę
u dentysty, a potem, skoro nasze plany raczej już uległy zmianie, powinienem rozejrzeć
się za jakąś choinką.
Pochylił się nad żoną i pocałował ją.
— Spójrz na to w ten sposób: wprawdzie pewnie nie nacieszysz oczu falami Pacyiku,
ale za to masz dobry widok na East River.
On i Nora oraz ich jedyne dziecko, trzydziestoletnia Regan, zamierzali spędzić świę-
ta Bożego Narodzenia na jednej z hawajskich wysp, Maui.
— Dowcipniś z ciebie — odcięła się Nora. — Czy możemy mieć nadzieję, że przyj-
dziesz do domu z choinką, a nie jak zwykle, z Charlie Brown Special?
— To nie było miłe — zauważył Luke.
— Ale prawdziwe. — Nora zmieniła temat. — Luke, wyglądasz na zmęczonego. Nie
mógłbyś darować sobie pogrzebu Goodloe’a? Austin potrai wszystkiego dopilnować.
Austin Grady był prawą ręką Luke’a. Samodzielnie organizował setki pogrzebów,
lecz w tym wypadku sprawa miała się inaczej. Zmarły, Cuthbert Boniface Goodloe zo-
stawił lwią część swego majątku Stowarzyszeniu Nasiona-Sadzonki-Kwiaty-Drzewka
4
Owocowe przy Ogrodzie Stanowym w New Jersey. Niezadowolonego z takiego obrotu
sprawy siostrzeńca Goodloe’a, zresztą imiennika, Cuthberta Boniface’a Dingle’a, znane-
go jako C.B., przepełniała goryczą świadomość, że odziedziczył bardzo skromną część
majątku. Kiedy minął czas oicjalnego wystawienia zwłok wuja, C.B. zakradł się z po-
wrotem do trumny, by wepchnąć zgniłe rośliny doniczkowe w rękawy szytego na za-
mówienie garnituru w drobne prążki, który wybredny Goodloe wybrał sobie na ostat-
ni przyodziewek.
Luke, zbliżając się do C.B. od tyłu, usłyszał, jak tamten szepcze:
— Tak kochasz rośliny? Dam ja ci rośliny, ty zgrzybiały, stary hipokryto. Masz, nawą-
chaj się ich! Ciesz się nimi aż do dnia zmartwychwstania!
Luke wycofał się, gdyż nie miał ochoty na konfrontację z C.B., który dalej miotał
zniewagi pod adresem zwłok swego mniej niż mało wspaniałomyślnego wuja. Luke nie-
raz słyszał żałobników przemawiających do zmarłych, ale zastosowanie zgniłych liści
zdarzyło się po raz pierwszy. Później zresztą dyskretnie usunął wstrętnie woniejącą ro-
ślinność. Jednakże w tej sytuacji chciał mieć dziś sam na oku C.B., zwłaszcza że nie zna-
lazł okazji, by wspomnieć o tym incydencie Austinowi.
Luke zastanawiał się, czy mówić Norze o dziwacznym zachowaniu siostrzeńca zmar-
łego, ale doszedł do wniosku, że nie warto tego roztrząsać. Powiedział tylko:
— Goodloe uzgadniał ze mną szczegóły swego pogrzebu od trzech lat. Jeżeli się tam
nie pokażę, będzie mnie straszył po nocach.
— Chyba rzeczywiście powinieneś iść. — Nora mówiła sennym głosem, a oczy już
zaczynały jej się kleić. — Regan, a może tata odwiezie cię teraz do domu? Te ostatnie ta-
bletki przeciwbólowe całkiem mnie rozłożyły.
— Wolałabym pobyć z tobą, dopóki nie zjawi się tu prywatna pielęgniarka. Chcę się
upewnić, że nie zostajesz sama.
— Dobrze. Ale potem idź do domu i utnij sobie drzemkę. Przecież nigdy nie śpisz
podczas nocnego lotu.
Regan, mieszkająca w Los Angeles, z zawodu prywatny detektyw, właśnie pakowała
się przed wyjazdem na Hawaje, kiedy zadzwonił ojciec.
— Z mamą wszystko dobrze — zaczął. — Tylko miała wypadek. Złamała nogę.
— Złamała nogę? — powtórzyła Regan.
— Tak. Wybieraliśmy się na bankiet do hotelu Plaza. Mama była jedną z osób, na któ-
rych cześć wydawano to przyjęcie. Śpieszyła się raczej powoli. Poszedłem sprowadzić
windę...
To jeden z niezbyt subtelnych chwytów, jaki zawsze stosował tata, żeby ponaglić
mamę, pomyślała Regan.
— Winda się zjawiła, ale mama nie. Wróciłem do mieszkania i zastałem ją leżącą na
podłodze z dziwnie podwiniętą nogą. Ale znasz swoją matkę. Jej pierwsze pytanie doty-
czyło sukni, czy aby się nie podarła.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin