Higgins-Clark Carol - Brylantowy legat.rtf

(677 KB) Pobierz



CAROL HIGGINS CLARK

BRYLANTOWY LEGAT

Przełożyła: ALINA SIEWIOR-KUŚ

Wydanie polskie: 2003


Podziękowania

Cieszę się, mogąc podziękować tym wszystkim, którzy zachęcali mnie i wspierali podczas pisania tej książki.

Specjalne słowa wdzięczności należą się Roz Lippel, mojej przyjaciółce i wydawcy, która prowadziła mnie i udzielała mi życzliwych rad na kolejnych etapach mojej drogi.

Chciałabym również podziękować mojemu agentowi Nickowi Ellisonowi i szefowej działu zagranicznego Alice Pistek. Jestem też ogromnie wdzięczna, jak zawsze, mojej specjalistce od reklamy, Lisl Cade.

Kieruję też najserdeczniejsze podziękowanie do dyrektora artystycznego, Johna Fulbrooka, zastępczyni kierownika redakcji Gypsy da Silva i korektorki Carol Catt.

Na koniec dziękuję rodzinie i przyjaciołom, a szczególnie mojej matce, Mary Higgins Clark, która doskonale zdaje sobie sprawę z tego, z jaką radością wita się moment, gdy wreszcie można napisać słowa podziękowania.

Wy wszyscy jesteście brylantami bez skazy.


1

Regan Reilly z niecierpliwością wypatrywała drapaczy chmur na Manhattanie przez okno samolotu, którym od pięciu godzin leciała z Los Angeles. Wspaniale wracać do domu, pomyślała. Chociaż mieszkała w Kalifornii, jej miejsce było tutaj. I to z wielu powodów, z których wcale nie najmniej ważny wydawał się związek Regan z szefem Oddziału do Spraw Specjalnych nowojorskiej policji, Jackiem Reillym, Bogu dzięki żadnym krewnym.

Trzydziestojednoletnia Regan, pracująca jako prywatny detektyw w Kalifornii, zamierzała wziąć udział w konferencji kryminologicznej. Cieszyła się nie tylko na myśl o tym zjeździe, lecz także o spotkaniu z rodzicami, bo organizatorką sympozjumprzy pomocy kilku kolegów po piórzebyła jej matka, pisarka Nora Regan Reilly, której naturalnie miał towarzyszyć mąż Luke, właściciel trzech zakładów pogrzebowych w New Jersey. To w czasie poszukiwań ojca, porwanego dla okupu przed Bożym Narodzeniem, Regan poznała Jacka; od trzech miesięcy łączył ich romans na odległość, jako że mieszkali na przeciwległych krańcach kraju.

Zrobię wszystko dla twojego szczęścia, Reganżartował nieraz Luke, kiedy cały i zdrowy wrócił do domu.Nawet dam się porwać.

Tak, jestem szczęśliwa z Jackiem, myślała Regan, gdy samolot, wylądowawszy gładko, skierował się na pas.

Przy odprawie bagażowej z radością zobaczyła, że jej walizki znalazły się pośród pierwszych, które wyrzuciła taśma. Załadowała je na wózek, po czym pobiegła na postój taksówek. Stała tam tylko jedna osoba. Dzisiaj wszystko idzie jak po maśle, uznała Regan, aż za łatwo. Coś musi się stać. Choć był czwartek i piąta po południu taksówka w rekordowym czasie dotarła do miasta.

Kiedy minąwszy hotel Plaza, skręcili ku Central Park South, Regan uśmiechnęła się do siebie. Jestem niemal u celu, pomyślała. Z rodzicami miała spotkać się na koktajlu otwierającym konferencję, później czekała ich wspólna kolacja. Tego wieczoru Jack brał udział w uroczystości rozdania nagród na Long Island, tak więc zobaczą się następnego dnia.

Życie składało się z samych przyjemności.

W mieszkaniu rodziców Regan ogarnęło znajome wrażenie wygody, jak zawsze gdy tylko przekraczała próg domu. Wzięła szybki prysznic, przebrała się w czarną sukienkę, nocny uniform wielkiego miasta, i wyszła. Przyjęcie trwało w najlepsze. Nora natychmiast dostrzegła córkę.

Regan, jesteś już!zawołała rozradowana, biegnąc ku jedynaczce.

Kilka godzin później we trójkę kończyli uroczystą kolację w Gramercy Tavern. Wszystkie stoliki były zajęte, przy barze kłębił się tłum.

Ach, to było wyśmienitewestchnęła Regan, rozglądając się po zatłoczonym wnętrzu.Idealne miejsce na rozpoczęcie weekendu, nigdy nie mam dość tej okolicy.

Nie wiedziała, że dwie przecznice dalej w tej akurat chwili popełniono zbrodnię, która miała sprowadzić ją na powrót do Gramercy Park szybciej, niż się spodziewała.

 

Nat Pemrod siedział przy zabytkowym biurku w salonie swego eleganckiego apartamentu. Otwarte drzwi sejfu przed nim ukazywały całą zawartość. Nat z łezką w oku spoglądał na pierścionek zaręczynowy i obrączkę zmarłej żony Wendy, na perły, prezent z okazji pierwszej rocznicy ślubu i na śmieszny pierścionek, znaleziony w zabawce bożonarodzeniowej, który jednak dla Wendy miał większą wartość niż prawdziwa biżuteria! Przez lata małżeństwa nazbierało się tego sporo: bransoletki, kolczyki, naszyjniki i broszki. Z każdym przedmiotem, czy był to kosztowny klejnot, czy tania błyskotka, wiązało się jakieś wspomnienie.

Nat przez pół wieku był jubilerem. Kilka dni temu z Benem, przyjacielem i kolegą po fachu, uradzili, że pieniądze ze sprzedaży czterech drogocennych brylantów, które od dawna znajdowały się w ich posiadaniufakt znany jedynie najbliższymprzekażą na chylący się ku upadkowi Klub Osadników, by w ten sposób uczcić stulecie jego istnienia.

Obaj zostali jego członkami, mając trzydzieści kilka lat, a Nat przez większość życia zamieszkiwał w siedzibie klubu, usytuowanej w Gramercy Park, pięknej dzielnicy Nowego Jorku. Klub, założony przez pewnego ekscentryka dla ludzi o duszach pionierów, w czasach świetności stanowił mekkę artystów, polityków i ludzi z dobrego towarzystwa. Jego członkamipionieramibyli mężczyźni i kobiety o najróżniejszych zawodach i osobowościach, w tym naturalnie spora grupka dziwaków. Obecnie jednak Klub Osadników podzielił los wielu podobnych instytucji i groziło mu zamknięcie. Brakowało nowych członków, budynek wymagał generalnego remontu, a fundusze kurczyły się w zastraszającym tempie. Niektórzy ironicznie mówili o nim jako o Klubie Bankrutów.

Tak więc na zbliżającą się stuletnią rocznicę rozpoczęcia działalności Nat i Ben postanowili sprzedać brylanty, a uzyskane pieniądze w kwocie niemal czterech milionów dolarów przekazać tam, gdzie jak to mówili, są ich serca.

To z pewnością postawi tę dziurę na nogi!zachichotał Nat.

Doszedł też do wniosku, że najwyższy czas zdecydować, komu przypadnie biżuteria Wendy. Pragnął, by doceniono te błyskotki, kiedy go już nie będzie, nie potrafił jednak znieść myśli, że klejnoty ukochanej żony miałyby ozdobić inną kobietę za jego życia. Przeprowadziwszy sentymentalną inwentaryzację, już zamierzał włożyć wszystko do sejfu, kiedy jego wzrok padł na puzderko z czerwonego aksamitu.

Ręce lekko mu drżały, gdy po nie sięgał. Położył pudełeczko na otwartej dłoni i ostrożnie otworzył. Jego oczom ukazały się cztery ogromne, piękne brylanty, które za kilka dni miały się zmienić w zimną i twardą gotówkę.

Z przykrością pożegnam się z wami po pięćdziesięcioletniej zażyłości, ale Osadnicy naprawdę potrzebują forsyroześmiał się i odłożył puzderko na biurko.

Krew popłynęła mu szybciej w żyłach; z podniecenia zaklaskał w dłonie. To będzie niezła zabawa, pomyślał, kiedy pomożemy klubowi odzyskać dawną świetność. Ogromne przyjęcie rocznicowe w sobotni wieczór. Kolejne imprezy w ciągu roku. Ben i ja jako główni aktorzy. To z pewnością rozjaśni ponury marzec.

Nagle jak gdyby zimny wiatr wdarł się do mieszkania. Nat ciaśniej otulił się szlafrokiem i uważnie rozejrzał wokół. Wspaniała boazeria, zabytkowe meble, kute żeliwne schodki obok sięgających do sufitu półek z książkami, kominek oraz para naturalnej wielkości owieczek ustawionych przy oknie.

Kupili je na początku małżeństwa, ponieważ przypominały Wendy dzieciństwo spędzone na owczej farmie w Anglii. W kolejnych latach Nat zaskakiwał żonę każdym owczym bibelotem, jaki tylko wpadł mu w ręce, ale najbardziej lubiła te dwa wypchane zwierzaki. Były dziećmi, których nigdy nie miała. Tak bardzo je kochała, że przed trzema laty przekazała szczodrą kwotę na Klub Osadników, pod warunkiem że po śmierci jej i Nata owieczki zajmą honorowe miejsce w głównym salonie. Wendy istotnie wkrótce potem umarła.

Tak, lepszego miejsca na przeżycie ponad pięćdziesięciu lat chyba bym nie znalazł, pomyślał Nat. Ben i ja podjęliśmy słuszną decyzję, nie pozwalając klubowi zginąć.

Wstał, wziął czerwone puzderko i podszedł do owieczek, którym z Wendy nadali imiona Dolly i Bah-Bah. Wyjął szklane oczka Dolly i zastąpił brylantami, po czym tak samo postąpił z Bah-Bahem.

Ależ macie oczy!roześmiał się.Wyglądacie jak milion dolarów! Wasza mama Wendy uwielbiała, kiedy spałyście z brylantami. Nazywała was klejnocikami! Ale to już jedna z ostatnich takich nocy.

Ostrożnie opuścił wełniane rzęsy na drogocenne, błyszczące oczy i poklepał obie owieczki. Kryształy schował do puzderka i położył na biurku.

Teraz wezmę prysznic i zamknę sklep, pomyślał ruszając długim korytarzem w stronę sypialni. W jasnej marmurowej łazience odkręcił na pełną moc kurki w kabinie.

Starym kościom sprawi to przyjemnośćmruknął, mijając ogromną wannę z jacuzzi i wracając do sypialni.Niech się tam najpierw trochę zagrzejedodał i zamknął za sobą drzwi.

Dochodziła dziesiąta, zaraz zaczynały się wiadomości. Nat z pilotem w ręku położył się na łóżku i włączył telewizor. Co za dzień, pomyślał z radością i zachichotał. Planowanie, jak oddać komuś kilka milionów dolców, rzeczywiście może człowieka wykończyć. Przymknął powieki; zdawało mu się, że tylko na chwilkę, kiedy jednak je otworzył, zegar na nocnym stoliku wskazywał dziesiątą trzydzieści osiem.

Nat dźwignął swe osiemdziesięciotrzyletnie ciało ze staroświeckiego łóżka z baldachimem, które jego droga żona kupiła trzydzieści lat temu na wyprzedaży garażowej. Kiedy otworzył drzwi łazienki, otoczył go obłok gorącej pary.

Achmruknął, zdejmując szlafrok i wieszając go na haczyku.

Coś jednak było nie tak. Mrużąc oczy, spojrzał na jacuzzi. Wanna pełna była wody.

Co to?zapytał głośno, podczas gdy serce ścisnęło mu się ze strachu.Przecież jej nie napełniłem... a może?

Nie, to nie ty.

Nat okręcił się na pięcie. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy z pary wyłoniła się jakaś postać i z całej siły wepchnęła go do jacuzzi. Uderzył głową o krawędź wanny i bezwładnie zsunął się do wody.

Idealnie.Napastnik patrzył, jak ciało Nata nieruchomieje, kołysane lekko coraz słabszymi wirami.To straszne, jak wielu ludzi traci życie, bo poślizgnęli się w wannie. Okropne.

W chwilę potem kurki prysznica zostały zakręcone, a kabina wytarta do sucha.


2

Gdyby tego ranka ktoś życzył Thomasowi Pilsnerowi miłego dnia, młody człowiek odpowiedziałby automatycznie, jak zwykle, tak jak czyni to reszta świata, słysząc owo wyświechtane pozdrowienie.

Jakże wiele się zmieniło w ciągu zaledwie dwunastu godzin!

Skąd przed południem miałby wiedzieć, że w porze lunchu dwaj członkowie klubu, którego był prezesem, oznajmią mu rewelację największą z możliwych? Klub Osadników, wymagający pomocy jak biznes bez właściciela, zagrożony brakiem środków na bieżące wydatki, miał dostać darowiznę w wysokości przypuszczalnie czterech milionów!

To ci dopiero zastrzyk gotówki, pomyślał Thomas. Była jedenasta wieczorem, a on od lunchu czuł się jak naelektryzowany. Do późna zajmował się przygotowaniami do wielkiego sobotniego przyjęcia. Cóż to będzie za feta! Nat i Ben powiedzieli, że zamierzają pokazać zebranym brylanty.

Wszystko, co tylko zechcecie!oświadczył im Thomas z gwałtownością, która jemu samemu wydała się dziwna.

Załatwiając sprawy na mieście, wręcz tańczył z radości. Nikomu jeszcze nic nie powiedział, podejrzewał jednak, że wiadomość jakoś się rozeszła. Czy to ważne? Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Przyjęcie tak czy owak zapowiadało się ekscytująco.

Rozdzwonił się telefon na biurku. To pewnie moja maleńka Janey, pomyślał, zwykle bowiem telefonowali do siebie kilka razy na dzień. Poznali się przed trzema miesiącami, kiedy przyszła na odczyt do klubu, i od tej pory tworzyli paręidealnie dobraną, jak zgodnie utrzymywali wszyscy dookoła. Znakiem rozpoznawczym Janey był sznur pereł i kardigan, Thomas zaś nie wychodził z domu bez muszki. Oboje mieli po dwadzieścia kilka lat, czuli się jednak jak dusze, które spędziły ze sobą poprzednie życie i w gruncie rzeczy należą do minionej epoki.

Jakże odpowiadałoby im życie w Nowym Jorku pod koniec dziewiętnastego wieku! Kiedy jednak próbując przywrócić do życia przeszłość, wybierali się na przejażdżkę dorożką po Central Parku, wokół widzieli spoconych joggerów i deskorolkowców.

Thomas podniósł słuchawkę i nagle mina mu zrzedła.

Ben Carney? O nie...

Pobiegł korytarzem ku windzie i gwałtownie nacisnął guzik. Drzwi rozsunęły się wolno i równie wolno zamknęły, a staroświecka kabina z jękiem ruszyła na czwarte piętro. Kolejna rzecz do wymiany, przemknęło Thomasowi przez skołatany umysł. Jak przekaże Natowi tę straszną wieść o jego przyjacielu Benie?

Kiedy drzwi windy się rozsunęły, Thomas pędem ruszył w stronę apartamentu Nata Pemroda. Z drugiej strony holu dochodził gwar kolejnego przyjęcia dla samotnych, które regularnie wydawała Lydia Sevatura. Cóż, trudno to uznać za przedsięwzięcie z klasą, ale trzeba iść na ustępstwa, jeśli klub ma przyciągnąć nowych członków, powiedział sobie w duchu prezes, dzwoniąc do drzwi.

Nat nie otwierał.

Thomas zadzwonił ponownie.

I znowu na próżno. Przystawił ucho do drzwi; wydało mu się, że w środku słychać dźwięk z telewizora. Z kieszeni wyciągnął klucz uniwersalny, który zawsze nosił na wszelki wypadek, otworzył i ostrożnie wszedł do przedpokoju. Po lewej stronie miał korytarz wiodący do sypialni, kuchni i jadalni, po prawej łukowe wejście do salonu, ciągnącego się przez całą długość mieszkania.

Nat!zawołał. Obok drzwi sypialni głos z telewizora brzmiał głośniej.Nat!

Zajrzał do środka przez uchylone drzwi. Poduszki piętrzyły się przy podgłówku, narzuta była zgnieciona. Młody człowiek poczuł suchość w gardle. Wszedł do łazienki i ledwo słyszalny okrzyk wydarł mu się z ust.

Szybko ruszył z powrotem do wyjścia. Na korytarz wybiegł akurat w chwili gdy otworzyły się drzwi od mieszkania Lydii. Thomas bez tchu popędził po schodach, przeskakując po trzy stopnie na raz. W gabinecie drżącymi palcami wystukał numer 911.

Po kilku minutach pojawili się policjanci i lekarz Nata. Wróciwszy na czwarte piętro, Pilsner z przerażeniem usłyszał, że stary jubiler nie żyje.

Poślizgnął się w wanniewyjaśnił doktor Barnes.Wygląda na to, że uderzył się w głowę. Ostatnio miewał zawroty...

Do sypialni wszedł jeden z policjantów.

Na biurku leży mnóstwo biżuterii. Sejf jest pusty.

Thomas podniósł głowę.

Nat powiedział mi, że on i jego przyjaciel Ben zamierzali sprzedać cztery wielkie brylanty, a uzyskaną sumę przekazać klubowi. Trzymali kamienie w czerwonym pudełeczku.

Nie widziałem żadnego czerwonego pudełka.

Przecież pokazał mi je dzisiaj po południu!

Niech mi pan wierzy, takiego pudełka tam nie ma. Jest mnóstwo granatowych, ale ani jednego czerwonego.

Thomas stracił przytomność.


3

Regan otworzyła drzwi mieszkania rodziców i podniosła trzy dzienniki, które rzucono na próg o jakiejś niesamowitej porze, kiedy większość mieszkańców Nowego Jorku jeszcze smacznie śpi, po czym wróciła do wąskiej kuchni. Ekspres do kawy syczał, plując do dzbanka ostatnimi świeżo zaparzonymi kroplami. Muzyka dla uszu, pomyślała Regan, wyjmując kubek z szafki nad zlewem. Jeszcze chwila i kofeina znajdzie się w jej krwiobiegu.

Usiadła przy stole w jadalni, pijąc pierwszy, najlepszy łyk kawy. Przed jej oczyma rozciągał się nieprawdopodobny widok na Central Park; matka zawsze powtarzała, że to on nadaje wartość mieszkaniu. I miała rację. W pied-a-terre z dwiema sypialniami było raptem tyle miejsca, aby powiesić kapelusz, ale okna od podłogi do sufitu, z których oglądało się park z wysokości piętnastego piętra, sprawiały, że człowiek za nic by nie zrezygnował z tego apartamentu. Nawet w taki zimny i szary marcowy poranek panorama parku wręcz hipnotyzowała.

Kawa, gazety, Central Park: idealny początek. A nim dzień dobiegnie końca, zobaczę się z Jackiem, pomyślała Regan. Nagle przypomniała sobie dyskusję, jaką prowadzili w collegeu na zajęciach z angielskiego. Oczekiwanie i nadzieje to połowa radości życia. Regan się uśmiechnęła. W większości wypadków to prawda, ale spotkanie z Jackiem było o niebo lepsze od oczekiwania. Mam już po uszy czekania, czas na życie.

Wzięła do ręki brukowiec, który zawsze lubiła czytać w Nowym Jorku. Pierwsze strony zawierały zwykłe wiadomości o poważnych i niepoważnych konfliktach, jakie wybuchały w Wielkim Jabłku. Rozprawienie się z utrudniającymi ruch motocyklistami i przechodniami śmigającymi przez skrzyżowania na czerwonym świetle, napad na bank w śródmieściu i hałas na budowie, który doprowadzał do szaleństwa okolicznych mieszkańców.

Regan odwróciła stronę i aż tchu jej zabrakło z wrażenia. W środku widniało zdjęcie jej i matki na koktajlu otwierającym konferencję kryminologiczną. W krótkiej notatce podano czterodniowy program.

Podpis pod zdjęciem głosił: Autorzy powieści kryminalnych od dzisiaj do niedzieli słuchać będą wykładów ekspertów o wszelkich aspektach zwalczania przestępstw. Konferencji przewodniczy pisarka Nora Regan Reilly, mająca na koncie wiele bestsellerów. Jej córce Regan prawo także nie jest obce, pracuje jako prywatny detektyw i do miasta przyleciała z domu w Los Angeles, aby wziąć udział w seminariach i wykładach oraz, naturalnie, w przyjęciach.

Dom w Los Angeles! Mieszkanie z jedna sypialnią, pomyślała Regan. A przyleciała turystyczną klasą, w której serwowano wyschnięte, lodowate precle. Ktokolwiek powiedział, że świat to iluzja, wcale nie żartował. No, przynajmniej zdjęcie było dobre.

Na fotografii Regan, zaliczająca się do czarnych Irlandczyków ze względu na ciemne włosy, jasną cerę i niebieskie oczy, obejmowała matkę, która ze swymi niespełna stu sześćdziesięcioma dwoma centymetrami wzrostu była niższa o dziesięć centymetrów. Patrząc na nie, nikt nie miałby wątpliwości, że to matka i córka, choć Nora była blondynką. Regan odziedziczyła kolor włosów po ojcu, lecz jego głowę obecnie zdobiła nobliwa siwizna. Luke miał metr dziewięćdziesiąt, tak więc w tym względzie Regan nie faworyzowała żadnego z rodziców. A jako jedyne dziecko stanowiła też jedyny rezultat wymieszania ich genów. Doprawdy, jak w grze w kości!

Kawa pachnie wspaniale.

Regan odwróciła się do matki, która stała w progu w jasnoróżowym jedwabnym szlafroczku narzuconym na szczupłe ramiona. Jej twarz, pozbawiona makijażu, odznaczała się łagodną pięknością. Nora ziewając, wyjęła z szafki chińską filiżankę i spodek. Przebywanie w nowojorskim mieszkaniu zawsze w pewien sposób skłaniało ją do używania wyłącznie eleganckiej porcelany. Regan pomyślała, że powodem może być widok parku. Kiedy wczesnym rankiem pijesz kawę z wytwornej filiżanki, czujesz się jak gwiazda filmowa z lat czterdziestych. W zasięgu wzroku nie ma żadnych plastikowych kubków czy puszek z piwem.

Widziałaś coś ciekawego w gazecie?

Jeśli uznać, że my jesteśmy interesujący, to odpowiedź brzmi: tak.

Co?

Regan wskazała zdjęcie.

Mamusia i ja.

Nora się roześmiała.

Jakie to słodkie.Zmrużyła oczy i pochyliła się nad gazetą.Doskonała reklama dla zjazdu. Chcę się znaleźć w Paisleyu przed dziesiątą, bo jestem pewna, że przed drzwiami będzie się kłębił tłum spóźnialskich.

Hotel Paisley, usytuowany w pobliżu Seventh Avenue, był stary i niezbyt obszerny; nie ulegało wątpliwości, że najlepszy okres ma już za sobą. Odznaczał się jednak nieco przykurzonym urokiem i idealnie nadawał na konferencję. Był wystarczająco duży, aby urządzić w nim wszystkie seminaria, a jednocześnie tak mały, że niepozbawiony przytulności. Umowa, jaką Nora zawarta z szefostwem, zawierała bezpłatną kawę oraz składane krzesła dla wszystkich uczestników konferencji.

Zadzwonił telefon. Regan spojrzała na zegar stojący na kominku.

Jeszcze nie ma ósmej. Kto to może być?

Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stało.Nora westchnęła z niepokojem, podnosząc słuchawkę.

Jesteśmy do szpiku kości irlandzcy, pomyślała Regan. Jak brzmi to powiedzenie? Irlandczycy mają głębokie przeczucie tragedii, które pozwala im przetrwać dobre czasy. Co oznacza, że każdy telefon przed ósmą rano i po jedenastej wieczorem musi przynosić złe wiadomości. Jakoś nikomu nigdy nie wpadnie do głowy, że może dzwonić ktoś, kto chce pogadać wtedy, kiedy opłaty są niższe.

Regan obserwowała wyraz twarzy matki. Gdy tylko Nora rozpoznała dzwoniącego, odprężyła się i uśmiechnęła.

Jak się masz, Thomasie?

Co to za Thomas?zastanawiała się Regan.

Nic się nie stało. Wcale nas nie zaniepokoiłeś...

Jasne, pomyślała Regan. Tylko na chwilkę serca przestały nam bić, a dodatkowa porcja adrenaliny wywołana dzwonkiem telefonu dała kopa, którego tak potrzebowałyśmy.

Tak, jest tu przy mnie. Już oddaję słuchawkę...Nora zwróciła się do córki.To Thomas Pilsner.

Regan uniosła brwi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin