Małżeński kontrakt(1).docx

(213 KB) Pobierz

Małżeński kontrakt

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

-  On już nie przyjdzie - usłyszała znajomy głos tuż obok niej. - Celino, spójrz prawdzie w oczy. Wystawił cię do wiatru. Chyba zdajesz sobie sprawę, że już się nie zjawi. Lepiej idź do domu.

Celina wbiła wzrok w ścianę naprzeciwko. Starała się nie słuchać tych słów. Przygryzła wargi do krwi. Nagły, piekący ból sprawił, że łzy napłynęły jej do oczu. Powstrzymała je zniecierpliwiona. Nie rozpłacze się. Nie teraz. Przecież nic takiego się nie stało. To tylko jej głupia duma została roztrzaskana w kawałki. Chyba potrafi ją poskładać, przynajmniej na najbliższe pół godziny? Potem, cóż, potem będzie już wszystko jedno. Żeby tylko ten człowiek poszedł sobie i dał jej spokój.

-  On już nie przyjdzie - usłyszała, jak powtórzył to uprzejmie, z odrobiną triumfu w głosie. - Danny rozmyślił się. Jeśli chcesz, możesz czekać cały dzień, niepotrzebnie jednak tracisz czas.

Odwróciła się, spoglądając nań po raz pierwszy, i tylko rumieńce na policzkach zdradzały jej podener­wowanie.

-  Bawi cię to, prawda? - prychnęła pogardliwie, mierząc wzrokiem przystojną postać, wspartą non­szalancko o drzwi. - Nigdy mnie nie lubiłeś, nigdy. Od samego początku byłeś przeciwko mnie. Nigdy mnie nie uznałeś za wystarczająco dobrą dla Dan- ny'ego, nigdy też nie chciałeś, żeby się ze mną ożenił. Cóż, wygląda na to, że postawiłeś na swoim. Nie wiem, co mu powiedziałeś, jakim sposobem nastawiłeś


6              MAŁŻEŃSKI KONTRAKT

go przeciw mnie, ale wygrałeś. Ty, Luke Sinclair, wygrałeś. Gzy teraz jesteś zadowolony?

-  Skąd wiesz, że mam z tym coś wspólnego? Celino, Danny jest już zupełnie dorosły. Sam decyduje o sobie.

-  Ach, tak? - W jej głosie zabrzmiała ironia. - To dlaczego nie ma go tutaj? Nie, nie musisz mi mówić. Nie potrzeba mi więcej kłamstw. Sama znam od­powiedź. Chyba zresztą znałam ją zawsze, nie chciałam tylko w nią uwierzyć. Starszy brat skinął palcem i Danny zmyka. Tak jak to robił dotychczas. I jak będzie to robił zawsze.

-  Moja droga - obruszył się Luke - przeceniasz moje wpływy.

- Ty za to - syknęła Celina - obrażasz moją inteligencję.

Nastąpiła pełna napięcia cisza, jak w owej chwili, w której dwaj bokserzy, stojąc w swoich narożnikach, szacują się wzajemnie spojrzeniami, zanim gong poderwie ich na środek ringu.

Nieoczekiwanie Luke uśmiechnął się dziwnie, smut­no, na poły przepraszająco i Celina nieco złagodniała. Nigdy nie potrafiła jasno określić swojego stosunku do przyrodniego brata Danny'ego. Iskry posypały się w chwili, gdy się poznali, a wzniecony u samego początku ogień wzajemnej niechęci tlił się nadal. Oczywiście, nic nie zostało dopowiedziane do końca - Luke był na to zbyt sprytny. Lecz wzajemna animozja towarzyszyła im stale, skrywana starannie pod maską uprzejmości, tuszowana polorem chłod­nych, ale nienagannych manier. Teraz jednak, gdy stała naprzeciw niego w tej pustej, lśniącej czystością poczekalni urzędu stanu cywilnego, poczuła, że traci grunt pod nogami, a jej i tak niejednoznaczne uczucia stają się coraz bardziej zagmatwane.

Przerwał im powrót Anity. Z wyrazem napięcia na twarzy przystanęła w drzwiach, zakłopotanym spoj­rzeniem szukając wzroku Celiny. Powoli, niemal niepostrzeżenie potrząsnęła przecząco głową i wątła iskierka nadziei, którą jeszcze żywiła Celina, zgasła. Zatem stało się. Być może - podpowiadał jej to zdrowy rozsądek - stało się nawet dobrze. Danny dawał jej radość, wniósł słoneczny blask do jej życia, należało jednak na tym poprzestać. Nie powinna dać się upokorzyć, ulegając jego namowom. Małżeństwo to krok zbyt poważny, by decydować się nań po­chopnie. A jednak wszystko mogło ułożyć się lepiej, na pewno ułożyłoby się lepiej - Celina dałaby sobie przecież radę.

- Jest niedobrze - zaczęła ostrożnie Anita z tajonym współczuciem. - Danny wyjechał za granicę. Wiado­mość podana przez automatyczną sekretarkę była krótka, ale treściwa: jest w Europie, nie wie, kiedy wróci, prosi, by wszystkie zawodowe i prywatne sprawy kierować do...

- Luke'a Sinclaira - dokończyła sucho Celina. - Nietrudno zgadnąć.

Bezwiednie uniosła głowę, prześlizgnęła się spoj­rzeniem po Anicie i zatrzymała je tam, gdzie stał Luke, ciągle jeszcze w tej samej pozie, z rękami w kieszeniach, w każdym calu doskonale obojętny. Spróbowała pokryć własne zmieszanie, zlekceważyć swą świeżo zranioną dumę, wydając ciche westchnienie ulgi:

- W porządku - zwróciła się do Anity ze słabym uśmiechem. - Chodźmy. Nie ma sensu sterczeć tutaj dłużej.

Odwracała się właśnie, sięgając po torebkę, kiedy powstrzymał ją głos Luke'a:

- Celino!

Poderwała głowę. Opuścił swe miejsce przy drzwiach i podszedł do niej. Bliskość jego ciała onieśmieliła ją.

- Słucham - odpowiedziała zaczepnie. Na policzki


wystąpiły jej rumieńce i szybko znikły, a twarz przybrała blady odcień najdelikatniejszej porcelany. Zdawała sobie sprawę z obecności Anity, czuła też, jak wzbiera w niej wrogość i gniew. Zdobyła się jednak na jeszcze jeden uśmiech. Anita zrozumiała go bez słów.

- Poczekam na dole - powiedziała przeszywając Luke'a wzrokiem.

Zostali sami. Zapanowała cisza. Nie było słychać nawet tykania zegara. Nic nie zakłócało spokoju. Żadnego głosu z oddali, tylko serce łomotało w pier­siach Celiny, a jego bicie dudniło w uszach. Podniosła głowę i zobaczyła oczy Luke'a utkwione w jej twarzy. Odruchowo wyprostowała się, odpowiadając pełnym wyzwania spojrzeniem.

-  Trzeba przyznać, że masz charakter - powiedział z podziwem. - Spodziewałem się łez i awantur, ataku histerii, ale nie jadowitego, zimnego spokoju.

Łzy znów napłynęły jej do oczu. Niespodziewane słowa zburzyły jej sztuczny spokój. Mylił się. Bardzo się mylił. Wewnętrznie była zupełnie roztrzęsiona, ale nie sprawi mu przyjemności i nie pokaże mu tego. Zapewne już nigdy się nie zobaczą. Jego świat był dla niej zamknięty. Danny uchylił doń drzwi, byłajednak naiwna wyobrażając sobie, że kiedykolwiek mogłaby przestąpić jego próg. Mimo to nie odejdzie z pokorą, dla ocalenia swej dumy odegra scenę godną filmowego Oscara.

-  Na północy wychowują nas surowo - poinfor­mowała rzeczowym tonem. - Nie znamy wymyślnych gierek, obliczonych na zaspokojenie każdego kaprysu mężczyzny. Ale i my potrzebujemy silnych mężczyzn. To był mój błąd. Sądziłam, że Danny mi to zapewni, ale pojawiłeś się ty i dowiodłeś, że byłam w błędzie. Może nawet wyświadczyłeś mi przysługę.

-          Z pewnością - przyznał Luke. Zbliżył się, jego smukłe palce spoczęły na ramionach Celiny. Poczuła falę gorąca przepływającą przez ciało.

-  Słuchaj, Celino - mówił porywczo, wpatrując się w nią hipnotycznie. - Muszę z tobą porozmawiać. Muszę cię o coś zapytać. Czy możemy dokądś pójść? Dokądkolwiek? Choćby na kawę. Daj mi dziesięć minut. Jeśli nie spodoba ci się to, co mam do powiedzenia, zniknę i nigdy więcej nie będę cię niepokoił.

- Żałuję, że w ogóle się pojawiłeś - zauważyła cierpko Celina, wyswobodzając się z uchwytu jego dłoni. - Cokolwiek by to było, zachowaj to dla siebie. Nie możesz mi powiedzieć niczego takiego, czego chciałabym wysłuchać. Nie przedłużajmy tego. Miałeś dziś dobry dzień, niech więc już tak zostanie.

Odwróciła się, wsuwając pod ramię torebkę z mięk­kiej skóry koloru słoniowej kości, która doskonale pasowała do jej sukni. Żeby ją znaleźć, Celina zwiedziła mnóstwo sklepów, zrzymając się niemiłosiernie na ceny. Cały jej strój kosztował majątek. Wcale nie mogła sobie nań pozwolić, a teraz jeszcze wszystko poszło w błoto. Nawet jeśli uda się go sprzedać, pomyślała, to i tak sporo straci. Za rzeczy używane nie można zażądać wiele. Powinna chyba dać ogłoszenie do gazety: „Suk­nia ślubna, mało noszona" albo: „Ślubny strój do strojnego ślubu". Wzdrygnęła się z niesmakiem.

-  Co ci jest? - zainteresował się Luke, opacznie rozumiejąc jej gest. - Czego się boisz? Ze mną możesz czuć się bezpieczna, tym bardziej że jesteśmy tu wśród ludzi.

- Ja? - zdziwiła się, obrzucając go lekceważącym spojrzeniem. - Nie, Luke. Nie boję się ani ciebie, ani żadnego innego mężczyzny, już nie. Mam tylko zamiar raz w życiu zrobić dokładnie to, co chcę. A grzeczna konwersacja z gadem, który właśnie wypełzł spod kamienia, po prostu mnie nie pociąga.


6              MAŁŻEŃSKI KONTRAKT

Zaczyna mnie boleć głowa i świeże powietrze dobrze mi zrobi. Poza tym to niedaleko. Dam sobie radę

-      dodała, wyczuwając zdziwienie Anity.. - W końcu, nie jestem porzuconą żoną w klasycznym znaczeniu tego słowa. Dam sobie radę. Naprawdę.

-  Nie mogę cię przecież teraz zostawić - obruszyła się Anita. - Chodźmy gdzieś razem. Możemy zjeść lunch, wpaść do kina, pomyszkować po sklepach albo coś w tym rodzaju. Musisz robić coś konkretnego

-     nalegała z troską w głosie.

-  Dziękuję ci - Celina potrząsnęła przecząco głową

-     może innym razem.

-  Dziś wieczorem, co? Nie możesz przecież siedzieć u siebie i pogrążać się w rozpaczy. To nie ma sensu.

-  Nie zamartwisz się chyba na śmierć, jeśli odmówię

-      odparła Celina. - No, dobrze. Poddaję się. A więc do wieczora.

Umówiły się na ósmą w ich ulubionym barze, nie precyzując dalszych planów. Właściwie Celina wolałaby dziś własne towarzystwo, ale chyba Anita miała rację. W samotności dręczyłyby ją czarne myśli i mimo swej zwykle pogodnej natury nie poradziłaby sobie z tym, co się dziś stało. Albo raczej - co się nie stało, poprawiła się w myślach, stojąc na chodniku i obser­wując zbierające się chmury. Czemu nie zauważyła wcześniej, że zanosi się na deszcz? Jeśli zmoczy suknię, zniszczy ją doszczętnie. Oznaczało to, że trzeba będzie wziąć taksówkę. Kolejny wydatek, którego wolałaby uniknąć. Po chwili przypomniała sobie, że niedaleko jest przystanek autobusowy.

Najwidoczniej nie jest to mój szczęśliwy dzień, pomyślała zrezygnowana w chwilę potem, widząc, jak charakterystyczny, czerwony kształt odrywa się od krawężnika i znika w oddali. W duchu zaczęła litować się nad sobą. Powinna była pójść z Anitą, albo wziąć taksówkę, albo uczynić cokolwiek - wszys­tko, byle nie stać tutaj w tej chwili. Pierwsze krople deszczu spadły jej na policzki. Do jasnej cholery! Teraz na pewno zmoknie. Przeklęty Luke Sinclair, dodała jeszcze w myśli, kiedy dostrzegła taksówkę. Uniosła rękę, by ją zatrzymać. Czarny pojazd minął ją majestatycznie. Jej niechęć do Luke'a wzmogła się jeszcze bardziej. To wszystko przez niego, to on wdarł się w jej życie, skołował Danny'ego, z jakichś sobie tylko znanych powodów odegrał przed nimi samego Boga. Młody, bogaty, przystojny, bezczelny Luke Sinclair.

Pogrążona bez reszty w rozmyślaniach nie zauważyła zbliżającego się w jej kierunku srebrzystego porsche. Dopiero kiedy samochód zatrzymał się, coś znajomego w nonszalancko rozpartej wewnątrz postaci sprawiło, że spojrzała uważniej. Napotkała wzrok Luke'a.

-   Śledzisz mnie? - spytała zimno. - Jeśli tak, to marnujesz czas.

-  Wsiadaj - rozkazał. Zawahała się i Luke zmarsz­czył brwi.

-  Nie wygłupiaj się - ponaglał. - Wykończysz się, stojąc tu tak ubrana. Za chwilę lunie. Chyba nie chcesz się przeziębić?

Zdrowy rozsądek walczył w niej z przemożną ochotą, by natychmiast odejść. Krople coraz mocniej bębniły w dach samochodu, zaczęły już przenikać przez cienki materiał żakietu. Z westchnieniem rezyg­nacji Celina wsiadła, zapięła pasy i wbiła wzrok w przednią szybę.

Luke ruszył bez słowa. Przez pięć minut nic prócz miarowego pomruku potężnego silnika i szelestu wycieraczek nie zakłócało ciszy. Celina usiłowała nie zwracać na Luke'a uwagi, lecz jego bliskość bardzo to utrudniała.

-  Dokąd jedziemy? - spytała w końcu niepewnie. Sądziła, że odwiezie ją do domu, nie przypuszczała, że mógł mieć inny zamiar. Kiedy jednak znajome ulice zostały z tyłu, zaczęła się niepokoić.

- Nie denerwuj się - rzekł Luke spokojnie. - Mó­wiłem, że chcę dostać od ciebie tylko dziesięć minut. Tyle chyba możesz mi ofiarować w zamian za podrzucenie cię do domu?

- Chyba nie mam dużego wyboru, prawda? - od­burknęła.

- No, nie powiedziałbym - zaoponował z ironią w głosie. - Przecież możesz wysiąść, kiedy będziesz miała ochotę. Czy chcesz, żebym zjechał na po­bocze, czy też dasz się przekonać, że można mi zaufać?

Zwolnił, obserwując Celinę kątem oka. Deszcz lał teraz strumieniami, a niebo zaciągnęło się na dobre. Tylko kretyn zaryzykowałby w tej sytuacji podróż na piechotę. Celina westchnęła. Miała rację: wyboru nie było i Luke o tym wiedział.

- Dobrze - przyznała obojętnie, tłumiąc irytację.

-     Tym razem wygrałeś. Jestem do twojej dyspozycji przez dziesięć minut, ale tylko przez dziesięć.

- Obiecujesz? - spytał, odwracając z uśmiechem głowę w jej stronę i dodał nieoczekiwanie: - Bo jeśli tak, może się natychmiast zrobić więcej, niż wytar­gowałaś.

- Wątpię - odparła Celina. - Bardzo wątpię.

-    Wyjść za ciebie? Oszalałeś!

- Nie, Celino. Jestem przy zdrowych zmysłach i najzupełniej poważny.

- Poważny? Chyba kpisz! - Przełknęła resztkę kawy. Filiżanka zagrzechotała o spodek, kiedy ją odstawiła.

-     Ty sobie tylko tak żartujesz, prawda? - Jej nozdrza drgały, kiedy próbowała opanować narastającą wściek­łość. - Tak jak przez cały dzień? Patrzcie, oto Luke Sinclair folguje swojemu pokrętnemu poczuciu hu-


moru, obraża mnie, poniża, z przyjemnością ogląda, jak się męczę!

-  Nie, Celino - zaprzeczył łagodnie. - To zupełnie nie tak.

-   Nie kłam, Luke. Cały czas igrasz ze mną. Czemu uczciwie tego nie przyznajesz? To od początku była farsa. Nawet bardzo zabawna. Od lat się tak nie ubawiłam. Przypomnij mi kiedyś, żebym zagrała w tym jeszcze raz, dobrze?

Odsunęła gwałtownie krzesło, wstała, sięgając po torebkę. Skinęła głową w geście pożegnania.

-  Dziękuję za kawę, Luke. Pójdę już. Nie fatyguj się, sama trafię do domu.

-  Nigdzie nie pójdziesz. - Błyskawicznie wyciągnął rękę, chwytając ją nagle stalowym uściskiem za przegub. - Jeszcze nie skończyłem. Obiecałaś mi dziesięć minut, jak sądzę, zostało nam jeszcze siedem. Siadaj - dorzucił szorstko, zwalniając jednocześnie chwyt, kiedy uznał, że Celina się poddaje. - Wysłuchaj mnie do końca. To nie potrwa długo.

-  Jesteś bezczelny - rzuciła gniewnie. Za kogo on się uważa, że rozkazuje jej tak na każdym kroku, że rozporządza jej życiem, życiem Danny'ego? Dlaczego wtrąca się w nie swoje sprawy, intryguje? Skąd wziął się taki, wyniośle wszystkowiedzący? Otworzyła już usta, żeby wyrzucić z siebie wszystko, co o nim myśli, kiedy nieoczekiwanie twarz Luke'a rozjaśniła się, złagodniała. I już po raz drugi w ciągu ostatniej godziny świat Celiny przewrócił się do góry nogami.

-  Usiądź - powtórzył Luke, tym razem delikatnie, przygważdżając ją spojrzeniem swych intensywnie niebieskich oczu. - Proszę.

Celina usiadła posłusznie jak dziecko. Opuściła głowę, studiując wzór na obrusie i starając się jednocześnie przyjść do siebie. Była chyba niespełna rozumu, kiedy godziła się na tę przejażdżkę. Już i tak miała na dzisiaj dość, a teraz znowu wystawiła się na cios, pozwoliła Luke'owi kpić i naigrawać się z niej. To przez niego cała dygotała wewnętrznie, to on - raz uprzejmy, innym razem okrutny, mówiąc jedno, a czyniąc drugie - wywołał w jej duszy chaos. O tej porze miała już być żoną Danny'ego, a tymczasem prowadziła zjadliwe utarczki słowne z człowiekiem odpowiedzialnym za krach wszystkich jej planów,

- Czemu chciałaś wyjść za Danny'ego? - zapytał Luke, kiedy kel...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin