Wylie Jonathan - Sludzy Arki 03 - Magiczne Dziecko.pdf

(1114 KB) Pobierz
Jonathan Wylie - [S³udzy Arki 03] - Magiczne Dziecko
Przełożył JACEK KOZERSKI
Amber 1993
618477.001.png 618477.002.png
Dla
Teri'ego, Rossa, Lyn, Rossa,
Iris, Teda, Gail i Milesa
za ich miłość i zachętę.
I szczególnie dla
Yvetty, Rebeki, Luke'a i Gemmy
z powodów, które staną się oczywiste.
PROLOG
Kamienie milczały, obserwując. W samym środku ich prastarego kręgu stał mężczyzna - a
raczej twór, który niegdyś był mężczyzną.
On również milczał, a niewidzialne prądy tajemnej mocy wirowały wokół niego,
wzdymając i targając nad masywnymi barkami jego srebrno-czarny płaszcz. Ogromne pięści
przycisnął do boków; mięśnie ramion drgały, napięte.
Mężczyzna stał nieruchomo; stopy wparł mocno w ziemię, która zdawała się niemal drżeć
pod jego ciężarem. Patrzył na wschód dziwacznymi bezbarwnymi źrenicami, uważnie przyglądając
się jakiemuś odległemu celowi. Złośliwe lśnienie tych oczu odpowiadało wyrazowi jego
zdeformowanej, odrażającej twarzy. Nienawiść i cierpienie przemieszane z tłumioną furią sprawiały
wrażenie, - choć przecie milczał, - że krzyczy z wściekłości, która zrównałaby miasta z ziemią,
przesunęła góry i zniszczyła całe wyspy, gdyby ją uwolnić.
Jego myśli odpowiadały w pełni jego wyglądowi i kamienie wokół niego zadrżały od ich
siły.
Tak blisko! Jak mogłyście mnie zawieść właśnie teraz? Czy zapomniałyście, kim jestem? Jak
was zrodziłem? Stworzyłem was! Nie wycofujcie się! Wróćcie! Mogę was zniszczyć, moje śliczne,
pamiętajcie o tym. Nie wycofujcie się! Nie! Nie!...
Bardzo dobrze. Postanowiłyście zostawić mnie samego. Ale to nie jest mądre. Już czuję, jak
się trzęsiecie. I macie rację. Nie zapomnę takiej zdrady. Jednak być może nie jesteście tak bez reszty
winne, moje córki. Ci intruzi...
Daleko na wschodzie mroczne niebo zaczynało jaśnieć. Bezbarwne źrenice zwęziły się
podejrzliwie, a potem zamknęły odruchowo, gdy oślepiające światło pojawiło się w polu widzenia.
Jasny, złocisty blask zalał noc, odsłaniając szarą masę mgły spowijającą całą perspektywę i
sprawiającą wrażenie, jakby pokrywała świat - wyjąwszy ten właśnie szczyt góry otoczony
nieruchomymi kamieniami.
Stojący w kamiennym kręgu mężczyzna osunął się na kolana, z ramionami uniesionymi ku
górze, jak gdyby chronił oczy przed blaskiem, który wznosił się coraz wyżej na niebie. Cała jego
sylwetka mówiła o klęsce. Płaszcz zwisał bezwładnie, okrywając pochyloną postać.
Jeszcze tam był, kiedy kilka godzin później na wschodzie znowu pojawiło się światło, tym
razem już nie w tak niezwykły sposób. Słońce wznosiło się, aby rozproszyć resztki wrogiej mgły.
Morze błyszczało pogodnie wiele lig poniżej górskiego szczytu. Mężczyzna tkwił wciąż
nieporuszony, lecz teraz jeszcze jedno stworzenie pojawiło się wewnątrz kamiennego kręgu.
Szkaradny ptak, poruszający się niezgrabnie, jak gdyby samo istnienie wywoływało w nim ból.
Jego kształt przywodził na myśl orła - okrutny, zakrzywiony dziób, potężne skrzydła i ostre jak
brzytwa szpony - jakże jednak zdeformowanego, potwornego, wykrzywionego przedziwnie, tak, że
doprawdy niemożliwe było wziąć go za zwykłego ptaka. Miał bezpiórą szyję i głowę, oczy koloru
krwi. Nieskrywany lęk lśnił w tych karmazynowych oczach, gdy wlókł się ostrożnie ku mężczyźnie
i bojaźliwie dziobnął w nieruchome fałdy jego płaszcza.
Początkowo nie wywołało to żadnej reakcji i ptak poruszył się nerwowo. Potem, powoli,
Alzedo powstał. Górował nad ptakiem, choć ten był tak ogromny, że mógłby stać ramię w ramię ze
zwykłym mężczyzną. Czerwone oczy spoglądały w górę i czarodziej popatrzył nieruchomym
wzrokiem na swojego przyjaciela.
Więc nie opuściłeś mnie, Sivadlu. Bo i przecież nie mógłbyś tego zrobić, prawda? Jestem
takim dobrym i tolerancyjnym panem. Nie cofaj się przede mną, ty rozczulająca się nad sobą
kreaturo! Rozejrzyj się wokół. Czy nie widzisz i nie czujesz mroku, rozkładu i fetoru mojej wyspy?
Czyż to nie piękne, mój kochany? Brogar jest mój, robię tutaj, co chcę. Wszystko na tej wyspie
posłuszne jest moim kaprysom, Sivadlu - również ty. Pamiętaj o tym. I byłoby tak już na wszystkich
wyspach, gdyby nie...
Tak blisko! Moje zwycięstwo było tuż!
Ale to tylko chwilowy odwrót. Muszę okiełznać moją niecierpliwość. Teraz rozumiem, że
błędem było przenosić się od razu na wszystkie wyspy. I czemuż to jesteś taki wstrząśnięty? Nawet
największy z czarodziei może uczyć się na własnych błędach. Moje posunięcia będą od tej pory
rozważniejsze, ale tym bardziej pewne.
Córki me okazały się zbyt słabe w końcowym starciu, ale przecie mogą się jeszcze przydać.
Pomogę im po kolei wypełnić ich zadania. To dość proste. Właściwie wszystkie wyspy są już
osłabione. Z wyjątkiem...
Ha! Wkrótce Arka będzie się kuliła ze strachu tak jak ty teraz, mój wspaniały ptaszku. Ta
przeklęta wyspa poczuje ciężar mojego gniewu. Już zbyt długo trwa ta skała, w której ugrzęzły moje
ambicje. Niech się cieszą w głupim przekonaniu, że zostałem zwyciężony.
Słyszysz mnie, Ferragamo? Żadne sprytne sztuczki nie uratują cię, tylko odwleką twoje
przeznaczenie. Jak możesz nazywać siebie czarodziejem? Dojrzałem, co jest twą zgubną słabością -
będziesz cierpiał nieskończone męki za to, że mi się przeciwstawiłeś. Ty i twoi patetyczni Słudzy!
Następnym razem, kiedy stawię ci czoło, będziesz czołgał się u moich stóp i błagał o litość. I
podwójną rozkosz sprawi mi odmówić tobie.
Widzisz, Sivadlu, jak jedna noc rozmyślań odnowiła moje siły duchowe? Nie martw się.
Patrz! Uśmiecham się. Już smakuję moją zemstę.
Część pierwsza
YVE
Zgłoś jeśli naruszono regulamin