Ewa Nowak Drugi by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2005 * Projekt okładki i stron tytułowych: Dorota Nowacka Redakcja: Anna Jutta-Walenko Korekta: Agnieszka Sprycha, Agnieszka Trzeszkowska Opracowanie typograficzne, skład i łamanie: Grażyna Janecka Wydanie pierwsze, Warszawa 2005 Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o. ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa tel. (0-22) 838 41 00 www.egmont.pl/ksiazki ISBN 83-237-9999-7 Druk: COLONEL, Kraków \щ\^о O Rozdział 1 - Na śmierć zapomniałem, psiakość! Która godzina? Dawaj portfel! Weź to ode mnie! - Emil wyciągnął do brata talerz z resztką drugiego dania i zakładając kurtkę, śmiesznie skakał na jednej nodze, bo usiłował jednocześnie wbić stopy w mokasyny. - Lecę. - Leeeć - machnął mu Arek. - Leeeć. Odstawił talerz, zamknął za bratem drzwi i rozejrzał się po mieszkaniu. Coś kazało mu spojrzeć w stojący na biurku Emila kalendarz. Czwartek, 2 stycznia, Izydora i Makarego. To nie było ciekawe. Ani to, że na środku strony grubym różowym mazakiem brat napisał: Ula, 16.45, kino! Idą z Ulą do kina. To też nie było nic nadzwyczajnego. Bardziej niepokojący był ten dopisek na dole strony: Matma, liceum, 17.00. Pierwszy raz. I jeszcze niechlujnie na-bazgrane: Od Domańskiej. Arek wziął kalendarz do ręki i zaczął dokładniej studiować napis. Właściwie przy bliższych oględzinach można byłoby uznać, że dotyczy piątku. Tyle tylko że Emil nigdy nie brał uczniów w piątki. W piątki zajmował się podnoszeniem tężyzny fizycznej. - O kuuurczę - jęknął Arek i już z lekką paniką spojrzał na zegarek. Była za dziesięć piąta. „Przecież nie muszę tego brać na siebie. Nie muszę. To jego sprawy. Zapomniał - nie zarobi. Jego problem. Może ojciec zaraz wróci i jakoś to będzie...". 5 Wiedział jednak, że nie będzie. Ojciec, odkąd został sam z synami, szukał pracy, gdzie mógł. A że, niestety, był dobry, ciągle ją znajdował. Na ojca nie było co w tej sprawie liczyć. „Nic mnie to nie obchodzi, nic mnie to...". Mógłby sobie jeszcze kilka lat tak powtarzać. I tak z góry wiedział, że nie wyjdzie z domu. Głupio jakoś... Ktoś przyjedzie, nie wiadomo, może mieszka gdzieś daleko, musi się tłuc szmat drogi, a tu drzwi zamknięte. Trzeba zostać. To była jedna strona medalu. Druga była taka: trzeba będzie temu komuś otworzyć drzwi i coś powiedzieć. A jeśli to będzie dziewczyna? Przecież to może być dziewczyna! Prawdopodobieństwo równe jedna druga. Jeśli to będzie dziewczyna, to wtedy na pewno się już nie odezwie. Co robić? Może biec po Hadriana? Niech on to jakoś weźmie na siebie. Nie, jest już za pięć piąta... Nie zdąży. Arek z kalendarzem w ręku podszedł do drzwi i stanął przed szafą wnękową z przesuwanymi lustrzanymi drzwiami. Za plecami miał gobelin zrobiony przez mamę. - Czczczcz... Jeszcze raz czeeee... czeeeść. „Jeśli to będzie dziewczyna, nie otworzę" - postanowił. Wrócił do aneksu kuchennego, wyjął z szuflady kartkę i napisał: „Bardzo przepraszam, coś mi wypadło. Nie mogłem uprzedzić. Nie możemy się dziś spotkać. Uprzejmie proszę o telefon i, oczywiście, pierwsza lekcja gratis". Potem wziął następną kartkę i przepisał tekst, zmieniając tylko drugą część: „Trzy lekcje gratis". Cicho otworzył drzwi i przyczepił samoprzylepną żółtą karteczkę. Zamknął drzwi i oparł się o nie. Przetarł sobie czoło rękawem koszuli. Drrrr... 6 Arek przyłożył obie dłonie do twarzy i zamarł w bezruchu. Drrrr... Ktoś widocznie nie chciał uwierzyć karteczce. Teraz pukanie. „Muszę otworzyć. Może to ktoś z sąsiadów, bo przecież nikt nie dzwonił domofonem". Kiedy tylko uchylił drzwi, pojawiła się w nich głowa w białej włóczkowej czapce z wielkim zwisającym bąblem, a zaraz potem zimowe futerko w kolorze jasnego turkusu. Były to zapewne sztuczne kozy ufarbowane na ten nietypowy kolor. Dziewczyna - bo nawet w dwudziestym pierwszym wieku chłopcy nie przychodzą na korepetycje w jasnoturkusowych kozach - rozpięła suwak przy futerku. - Pan Emil, prawda? - Wyciągnęła rękę. - Dzień dobry. Ja jestem od pani Domańskiej. Iga Górka. Wolę zapłacić z góry, bo potem zapomnę i będzie wstyd. Już raz tak miałam... Gdzie mam usiąść? - Zajrzała do jadalni, gdzie wszystkie ściany zastawione były regałami na książki. - Bardzo prze... prze... przepraszam, ale mój braaat nie mógł i ja... jestem tylko ja... - Aha. - Iga wyraźnie się zmartwiła. Stanęła bezradnie koło stołu i zaczęła wyłamywać sobie palce. Nie zwróciła natomiast najmniejszej uwagi na jego jąkanie. - Ojej, to źle. I co ja teraz zrobię? -Emil, mój br... brat, musiał wyyyjść. Tak nie... nie... niespodziewanie... - Arek zrobił nieokreślony ruch ręką w kierunku wiszącego na ścianie kalendarza. Iga sięgnęła po swoje futerko i w milczeniu zaczęła je zakładać. Jej nastrój zmienił się diametralnie. - A ty, przepraszam, że tak pytam, dobry jesteś z matmy? Zobaczyła jego nieśmiałe potakiwanie głową i zrobiła krok w jego stronę. 1 - Ale ja się jąąąkam. - Pomożesz mi? Mam jutro klasówkę. To ostatnia z ostatnich szans. Zmieniam szkołę z powodu matmy... jestem noga... nawet dwie nogi. Dwa razy dziennie mam ochotę się zabić z powodu matmy... - ćwierkała rozpromieniona. Znów zdjęła futerko, zrzuciła z nóg kozaki. - Aaaa co to za dział? - Równania kwadratowe z parametrem, mówi ci to coś? Tak? To świetnie, bo mi nic nie mówi! - No dooobrze, tylko ja... a zresztą zapraszam. Arek początkowo, jak każdy zdenerwowany człowiek, z trudem formułował to, co chciał powiedzieć. Jednak pomógł dziewczynie. Razem rozwiązali wszystkie zadania przygotowawcze. Potem jeszcze kilka z klasówki ostatniej szansy, którą dziś pisała równoległa klasa. A potem zrobiła się siódma dziesięć. - Dziękuję ci. A ty nie udzielasz korepetycji? - zdziwiła się całkiem naturalnie Iga. Arka aż zatkało. Iga zapytała tak, jakby nie słyszała jego makabrycznego jąkania się. Ale przecież nie mogła nie słyszeć. Tego nie dało się nie zauważyć. -Ja? Ja się... jąąąkam! - poinformował ją. -1 co z tego? Ale tłumaczysz wspaniale. Wiem, co mówię. Moja mama rujnuje się od lat na edukację takiego tumana jak ja... - Masz tylko zaległooości... -Jesteś bardzo uprzejmy. To ile płacę? Arek znów wpadł w panikę. Zaczęli się wykłócać. On upierał się, że zdecydowanie nie przyjmie pieniędzy, bo żaden z niego nauczyciel. A ona - że zabrała mu tyle czasu, więc musi zapłacić. Stali tak w przedpokoju i pewnie nie doszliby do żadnych wniosków, gdyby Idze nagle nie przyszedł do głowy pomysł. 8 - A co robisz teraz? Będziesz się uczył? A może masz randkę? Arek zerknął na nią podejrzliwie. Czy ona z niego drwi? Randka z jąkałą? Wolne żarty. Arek jeszcze raz zerknął, ale Iga nie kpiła. Całkiem zwyczajnie szarpała suwak przy lewym kozaczku, usiłując go zapiąć. - Nic nie rooobię. - To świetnie. Należą ci się te pieniądze, więc pozwól, że skonsumujemy je wspólnie. Ja zapraszam. - Mnie? Arka zatkało. Takie rzeczy się przecież nie zdarzały, a już na pewno nie jemu. - Pewnie, że ciebie. A co to wielkiego? Uczciwie zarobiłeś, bo wiem, co to znaczy tłumaczyć matmę, więc skoro tak głupio się upierasz, to... zapraszasz mnie na przykład na pizzę i stawiasz mi ją. - Wcisnęła mu w dłoń trzy wymięte banknoty. - Skoro nie chcesz wziąć, to będziesz musiał się ze mną jeszcze pomęczyć. Iga naciągnęła białą czapkę, otuliła się szalikiem, poprawiła torbę na ramieniu i poczekała, aż Arek się ubierze. Arek bardzo chciał się pochwalić, że tak blisko jego domu jest bar Nad Stawem, do którego na wyborne rybki ściągają smakosze z całej Warszawy. Teraz, zimą, bar był jednak zamknięty. Pozostawała im jedynie restauracja lub pizzeria. Zdecydowali się na pizzerię. Przeszli pieszo do Modlińskiej. Wybrali stolik przy oknie. Zamówili jedną dużą pizzę - pół z frutti di таге, а pół wiejskiej. Jedząc, patrzyli na światła rozpędzonych samochodów. Rozmawiali. Iga z humorem opowiadała o swoich matematycznych perypetiach, które zmusiły ją aż do zmiany szkoły. Po 9 feriach miała zacząć naukę w liceum społecznym, ale do tego pomysłu mamy była jakoś źle nastawiona. Arek stał się nagle bardzo rozmowny. Barwnie opowiadał o swojej szkole - Władysławie IY o tym, jacy tam są matematycy i na kogo mogłaby trafić. Sportretował swoich nauczycieli, sam nie wiedząc, dlaczego przedstawia ich w jak najlepszym świetle. Iga mieszkała przy Stalowej, do Władysława miałaby więc blisko. Zapaliła się do pomysłu chodzenia do ,Władka". Szkoła, w której w klasach humanistycznych uczą liberalni, tolerancyjni matematycy, najwyraźniej bardzo jej odpowiadała. Arek zauważył, że zmrużyła oczy, jakby mówiąc do siebie: „Co mi tam! Zawsze trzeba próbować. Dlaczego mieliby mnie nie przyjąć?". Po ósmej Arek odprowadził Igę do pętli autobusowej. Długo patrzył za odjeżdżającym autobusem. Kiedy znikł mu z oczu, wcisnął ręce do kieszeni i zaczął mamrotać: - Czyyy mo... mo... mogę do ciebie zaaa... czy mo... mogę do ciebie zadz... „No tak - już w myślach powiedział do siebie - zanimbym to wykrztusił, zrobiłaby się noc. Co powiem, jeśli faktycznie pójdzie do »Władka« i spotkam ją tam? Bo przecież na pewno ją spotkam. Będę musiał powiedzieć jej »cześć« na korytarzu, przy ludziach! Chyba zmienię szkołę. Jak to możliwe, że z tylu liceów ona musi akurat iść do mojego? Niefart. Co ja bredzę?! Co za fart! Takich dziewczyn nie ma u nas w szkole...". Przed sobą, na tle zaśnieżonego, nowo ułożonego chodnika, zobaczył Igę. Najpierw całą, w turkusowym futerku i białej czapce, a potem jej twarz. Z bardzo bliska. Była taka wesoła. Taka swojska. Patrzyła na niego i słuchała normalnie, a nie tylko udając, że jąkanie jej nie przeszkadza. Arek schylił się, nabrał śniegu i zaczął ugniatać kulę. 10 „Jak ja o niej zapomnę? - zapytał, patrząc w niebo, jakby pytał nie siebie, ale kogoś innego. Rzucił kulę daleko na trawnik. - Zakochałem się... - olśniło go nagle. - Zakochałem się. - Rozejrzał się wokół siebie, jakby szukając pomocy. - I co teraz?". Poczuł pustkę w głowie i zrobiło mu się tak gorąco, że nie tylko rozpiął kurtkę, ale pochylił się, wziął garść śniegu i potarł nim policzki. - Iga ...
kasiula0806