Title Elise - Adam i Ewa.pdf

(595 KB) Pobierz
5344214 UNPDF
W grudniu proponujemy
Harlequin Temptation
BOŻE NARODZENIE W CONNECTICUT
Vicki Lewis Thompson
Anna każdą wolną chwilę spędza w swoim wiejskim domu.
Pewnego dnia spotyka Sama, który osiadł na wsi na stale.
Czy Anna na dobre zerwie z wielkomiejskim życiem?
ELISE TITLE
ADAM I EWA
SŁODKIE RÓŻNOŚCI
Judith Mc Williams
Miranda w spadku otrzymuje nie tylko farmę położoną
w pięknej, górskiej okolicy, ale także bolesną rodzinną
tajemnicę. Czy Robert pomoże jej w trudnej sytuacji?
SUKNIA ŚLUBNA
Giną Wilkins
W unormowane życie Devon wkracza Tristan,
obieżyświat, człowiek znany i sławny.
Czy Devon może liczyć na stałość uczuć Tristana?
ADAM I EWA
Elise Title
Adam, ulubieniec kobiet,
szczególnie sobie ceni uroki kawalerskiego życia. A jednak...
Nie każdej nocy znajduje się zagubione piękne dziewczyny...
harlequin
harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
5344214.001.png
Tytuł oryginału Adam & Eve
Pierwsze wydanie Harlequin Books, 1992
Przekład Małgorzata Fabianowska
Redakcja Barbara Syczewska-Olszewska
Korekta Maria Kaniewska
Małgorzata Juras
© 1992 by Elise Title
© for the Polish edition by Arlekin
- Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
Warszawa 1993
PROLOG
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
- żywych czy umarłych -jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Temptation są zastrzeżone.
17 lipca. Muszę wyznać, że już od miesięcy dostawa­
łem gęsiej skórki na myśl o tym dniu. Konkretnie mó­
wiąc, od pól roku. A naprawdę wiele trzeba, by Nolan
Fielding przyznał się do czegoś takiego. Zresztą, jeśli nie
wierzycie, spytajcie mojej sekretarki. Już ona wam po-
wie, ile alugastrinu wypiłem dziś rano, by uspokoić moje
wrzody. Dzisiaj synowie Aleksandra Fortune'a mają sta­
wić się na spotkanie punktualnie o dziesiątej. A ja myślę
tylko o tym, że kiedy stąd wyjdą, nie będą, łagodnie
mówiąc, w najlepszych humorach. Chwileczkę, muszę na
chwilę przerwać...
- Doris, nie zrobiłabyś mi kawy?
Doris, moja sekretarka, zrzędzi jak zwykle, że gdy­
bym nie pił tyle kawy, nie miałbym kłopotów z wrzoda­
mi. Co gorsza, mój lekarz podziela jej zdanie. Ja tu
Skład i łamanie: Studio Q
Printed in Germany by Elsnerdruck
ISBN 83-7070-411-5
Indeks 300543
6 • ADAM I EWA
ADAM I EWA • 7
gadam o sobie, a miałem mówić o chłopcach starego
Fortune'a!
Swoją drogą, to śmieszne, że nazywam ich jeszcze
chłopcami, choć to już stare konie. Boże, przecież zna­
łem ich, kiedy jeszcze byli rozkosznymi dzieciakami!
No, może nie zawsze rozkosznymi. Ale to całkiem inna
sprawa.
Wracając do rzeczy. Jestem wziętym adwokatem
z czterdziestosiedmioletnią praktyką i mogę powiedzieć,
że z listy moich klientów można byłoby z powodzeniem
utworzyć pokaźny tom pod tytułem „Kto jest kim
w Denver". Trzeba jednak stwierdzić, że nawet spośród
wielu znanych rodzin nazwisko rodu Fortune'ów wyróż­
niało się szczególnie.
Przez dwadzieścia siedem lat byłem adwokatem,
przyjacielem i powiernikiem Aleksandra Fortune'a, ojca
tych czterech chłopców. Świętej pamięci Aleksander był
założycielem Fortune Enterprises, przedsiębiorstwa,
które na początku dysponowało jednym magazynem
handlowym. Wkrótce rozrosło się w słynną sieć eksklu­
zywnych domów towarowych, która niepodzielnie opa­
nowała północno-zachodnią część Stanów. Pierwszy
z domów, ten w Denver, pozostał okrętem flagowym
korporacji i stał się siedzibą zarządu.
Mniej więcej przed pół rokiem mój przyjaciel, Ale­
ksander Fortune, odszedł z tego i świata zostawił prawie
osiemdziesięcioletnią matkę, Jessicę, oraz czterech sy­
nów. W swojej ostatniej woli dokonał sprawiedliwego
podziału. Matce zostawił siedzibę rodową w Denver
oraz wyznaczył jej wysoką dożywotnią pensję. Resztę
majątku pozostawił synom: Adamowi, Peterowi, Truma-
nowi i Taylorowi. Zastrzegł, że ich udziały nie mogą być
odsprzedane bądź przekazane nikomu spoza ścisłego
grona najbliższej rodziny.
Proste i jasne, prawda? Tak by się przynajmniej wyda­
wało, ale... Trzeba przyznać, że zostawił mi pole do
popisu. W testamencie dokonane zostało pewne uzupeł­
nienie, co samo w sobie jest rzeczą często praktykowa­
ną, lecz w tym przypadku miało dziwnie złowieszczy
wydźwięk.
Zapewne zastanawiacie się, o co może chodzić. Cier­
pliwości, zaraz zaspokoję waszą ciekawość.
- Doris, a może lepiej zrobiłaby mi herbata? Z łyże­
czką miodu.
0 czym to mówiliśmy? Aha, o poprawce do testamen­
tu. Lepiej będzie, jeżeli zacytuję tu dosłownie starego
Aleksandra: „Po stosownym okresie żałoby - a ponie­
waż każdy z was będzie, jak przypuszczam, miał własne
zdanie na temat, jak długi ma on być, więc określam
go dokładnie na sześć miesięcy - wszyscy zbierzecie
się ponownie w biurze Nolana Fieldinga, gdzie zapo­
znacie się z dodatkowym obwarowaniem mojego testa­
mentu".
Wzmianka o tym wywołała, co zrozumiałe, duży nie­
pokój zainteresowanych. Nawet Jessica była poruszona.
Zarówno ona, jak i chłopcy chcieli natychmiast wie­
dzieć, co zawiera uzupełnienie. Niestety, musiałem im
ciągle powtarzać, że Aleksander zabronił otwierania ko­
perty przed siedemnastym lipca.
I oto mamy ranek siedemnastego lipca.
Jako prawnik zostałem zobowiązany do przedstawie­
nia rodzinie ostatecznych postanowień Aleksandra. Nie
8 • ADAM I EWA
ADAM I EWA • 9
będzie to dla mnie łatwy moment, gdyż mogę spodzie­
wać się najróżniejszych reakcji.
W dodatku przez pół roku musiałem żyć z brzemie­
niem tej wiedzy, nie mogąc nawet przygotować chło­
pców, by w stosownym momencie mogli udźwignąć jej
ciężar. Dlatego właśnie odezwały się moje wrzody.
Mam nadzieję, że Peter, drugi z synów Aleksandra,
będzie w stanie utrzymać w ryzach emocje braci. Jest tak
poważnym i zrównoważonym młodym człowiekiem, że
przestaję się dziwić, iż stary Fortune wyznaczył go na
prezesa rady nadzorczej korporacji.
Może opowiem trochę o Peterze. Kiedy miał podjąć
pracę w firmie ojca jako świeżo upieczony absolwent
uniwersytetu, Aleksander, oczywiście, zaproponował
mu intratną posadę dyrektorską. Tymczasem Peter uparł
się, że zacznie od najniższego stanowiska i sam wypra­
cuje sobie pozycję w firmie. Niestety, nie było to takie
proste. Już na samym początku narobił zamieszania
w dziale wysyłkowym, gdzie zatrudnił się jako goniec.
Wśród pracowników zapanowała nerwowa atmosfera,
gdy znalazł się między nimi syn szefa. Peter zjawiał się
w biurze ubrany tak wytwornie, jakby właśnie wybierał
się na posiedzenie rady nadzorczej. Wyobraźcie sobie
gońca w garniturze, olśniewająco białej koszuli i staran­
nie dobranym krawacie! Mało tego, nawet w kapeluszu.
Pewnego dnia dla żartu wszyscy zjawili się w kapelu­
szach. Młody Fortune ma poczucie humoru, więc śmiał
się serdecznie razem z nimi.
Obawiam się tylko, że dzisiaj nie będzie miał ochoty
do śmiechu.
- Doris, chyba jednak nie przeżyję bez kawy. Zlituj
się i zaparz mi trochę.
Nie martwię się jednak reakcją Petera. Moim zdaniem
największego szumu narobi dziś Truman, trzeci z synów
Aleksandra, ten buntownik w czarnych skórach, ujeż­
dżający swojego harleya. Zaraz opowiem wam o nim
pewną anegdotę...
Kiedy Tru miał lat siedemnaście i był tuż przed matu­
rą, wyrzucono go z najlepszego liceum w Denver, ponie­
waż nie chciał się zgodzić, by uszyto dla niego tradycyj­
ną togę i biret. Uznał, że uniformy i dęte ceremonie przy
wręczaniu świadectw to symbol tyranii, dławiącej wol­
nego ducha jednostki. Ten chłopak nigdy nie przebierał
w słowach i buntował się przeciwko wszystkiemu, co
tradycyjne. Za to był żarliwym entuzjastą wszelkich
zmian i reform. I takim pozostał do dzisiaj. Stale kłóci
się ząb za ząb z Peterem o sposób zarządzania korpora­
cją. Och, ale miałem wam przecież opowiedzieć, jak się
stawiał w szkole. Aleksander Fortune, oczywiście, nie
chciał nawet słyszeć o tym, że promocja jego syna nie
odbędzie się. Na przemian prośbą i groźbą skłonił wre­
szcie buntowniczego potomka do zmiany zdania. Tru
musiał przywdziać znienawidzoną togę, ale nie byłby
sobą, gdyby poddał się do końca. Kiedy już z dyplomem
w ręku schodził z podium, obrócił się nagle tyłem do
szacownego audytorium złożonego z przejętych rodzi­
ców i przyjaciół rodzin - czyli także i mnie - zadarł togę
i pokazał nam wszystkim...
Pozwolicie, że daruję sobie szczegóły.
- Doris, nie zostały jeszcze jakieś pączki? Muszę za­
pełnić czymś żołądek.
5344214.002.png
10
ADAM I EWA
ADAM I EWA
1 1
O Boże, już prawie dziesiąta! Nie mogę liczyć na to,
że Peter spóźni się choć o minutę. Jest równie punktual­
ny, co skrupulatny. Za to Adam, najstarszy z synów Ale­
ksandra, nigdy jeszcze nie zjawił się w porę. Cóż, nawet
na świat przyszedł o trzy tygodnie za późno. W ogóle
muszę wam wyznać, że ten przystojniak za jedyną rzecz
godną prawdziwej uwagi uznaje tylko to, co wiąże się
z płcią przeciwną. Trzeba przyznać, że ma w sobie coś
ujmującego. Gdybym był kobietą, też nie mógłbym się
oprzeć jego blond lokom, ciemnoniebieskim oczom
i wysportowanej sylwetce. Nic dziwnego, że romansuje
na prawo i lewo. Za moich czasów nazwano by go po
prostu huncwotem i bawidamkiem. Bo też rzeczywiście,
kiedy smyk był jeszcze nie większy od konika polnego,
już miał oko na dziewczęta. To jedyny chłopiec, jakiego
znałem, który ochoczo biegał do przedszkola - oczywi­
ście pod warunkiem że była tam przynajmniej jedna
dziewczynka.
Myślę, że najmniej kłopotu sprawi mi Taylor, naj­
młodszy. To miły, skromny, bezpretensjonalny chłopak
- co nie znaczy, że nie jest tak bystry jak pozostali bra­
cia. Przeciwnie, przewyższa ich inteligencją. Rzecz
w tym, że ma marzycielską naturę, a w dodatku pasjonu­
ją go wynalazki. Muszę przynać, że niektóre są całkiem
pomysłowe. No, powiedzmy, są zalążkiem dobrego po­
mysłu. Nigdy bowiem nie chciały działać tak, jak sobie
Taylor zaplanował.
Na przykład elektryczny otwieracz do szampana, któ­
ry wystrzeliwał korki z taką siłą, że sufit był cały w dziu­
rach. Stary Fortune żartem zaproponował synowi, by
opatentował go jako tajną broń dla CIA.
Mylicie się jednak, jeśli sądzicie, że Taylor się zniechę­
cił. Przeciwnie, nadal jest pełen zapału i właśnie pracuje
nad czymś o wiele bardziej skomplikowanym - ma to być
robot pełniący rolę służącego. Muszę powiedzieć, że...
- och, przepraszam, ale Doris już na mnie dzwoni! Są
wszyscy w komplecie. Jessica przyszła także. Ta kobieta
nie pozwoli, by coś ważnego rozgrywało się bez jej udziału.
Mam dla niej ogromny respekt i podziw, a mówiąc szcze­
rze, uwielbienie. Kiedyś, ach, kiedyś byłem nią po prostu
zauroczony. Nawet i teraz nie mogę patrzeć na nią spokoj­
nie.
Zresztą nieważne, co do niej czuję. Istotne jest, iż
Jessica zawsze mnie onieśmielała. Ta kobieta ma w so­
bie coś, co sprawia, że trudno mi wykrztusić słowo.
Zachowuję się przy niej jak niezgrabny uczniak. W tej
chwili szczególnie utrudni mi to sytuację.
Przywitali się ze mną spokojnie, choć, oczywiście,
daje się wyczuć ukryte napięcie. Starannie unikając
ostrego, badawczego spojrzenia Jessiki, bez zbędnych
wstępów przechodzę do rzeczy.
- Jak wiecie, ostatnia wola waszego ojca przewiduje,
że udziały w Korporacji Fortune, które dzielicie po rów­
no, nie mogą być odstępowane ani odsprzedane poza
rodzinę. Jednakże w dokumencie, który został dołączo­
ny do właściwego testamentu, zawarte są jeszcze dodat­
kowe warunki.
Walczę z drżeniem głosu i staram się mówić spokoj­
nym, wyważonym i - mam nadzieję - autorytatywnym
tonem.
- Nolan, bądź łaskaw się streszczać - rzuca niecier­
pliwie Jessica.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin