Meg Cabot - Chłopak z sąsiedztwa (1).pdf

(1214 KB) Pobierz
Meg Cabot
Chłopak z sąsiedztwa
Do: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Od: Dział Kadr <dzial.kadr@thenyjournal.com>
Temat: Spóźnienie
Drogi/a Melisso Fuller.
To jest automatyczna wiadomość z Działu Kadr „New York Journal”,
wiodącej nowojorskiej gazety codziennej. Pragniemy pana/ią zawiadomić,
że zgodnie z informacjami otrzymanymi od pana/i zwierzchnika. Zastępcy
Redaktora Naczelnego George’a Sancheza. pana/i dzień pracy rozpoczyna
się w „Journal” punktualnie o 9 rano. co oznacza, że dzisiaj spóźnił/a się
pan/i 68 minut. Melisso Fuller. w bieżącym roku jest to pana/i 57.
spóźnienie przekraczające dwadzieścia minut.
Nam, pracownikom Działu Kadr wcale nie zależy na „wyłapywaniu
spóźnialskich”, jak to zostało niesprawiedliwie sformułowane w ostatnim
numerze gazetki zakładowej. Spóźnienia to poważny i kosztowny problem,
z którym borykają się pracodawcy w całej Ameryce. Pracownicy zazwyczaj
lekceważą tę kwestię, tymczasem notoryczne spóźnianie się często bywa
objawem jakiegoś poważniejszego problemu, na przykład:
alkoholizmu
uzależnienia od narkotyków
uzależnienia od hazardu
przemocy domowej ze strony partnera
zaburzeń snu
depresji
oraz wielu innych dolegliwości. Jeżeli cierpi pan/i na którekolwiek
z wyżej wymienionych, proszę bezzwłocznie skontaktować się ze swoim
przedstawicielem Działu Kadr, Amy Jenkins. Przedstawiciel Działu Kadr
z przyjemnością zapisze pana/ią do działającego w „New York Journal”
Programu Pomocy Pracowniczej. W ramach programu zostanie pan/i
skierowany/a do odpowiedniego specjalisty, który postara się pomóc panu/i
odzyskać pełen zawodowy potencjał.
Melisso Fuller. my wszyscy tworzymy w „New York Journal” jeden
zespół. Jako zespół odnosimy sukcesy i jako zespół doznajemy porażek.
Melisso Fuller. czy nie pragnie pan/i być członkiem zwycięskiego zespołu?
Prosimy zatem dołożyć wszelkich starań, by od tej pory pojawiać się
w pracy na czas!
Z poważaniem
Dział Kadr
„New York Journal”
Proszę pamiętać, że jakiekolwiek kolejne spóźnienia mogą prowadzić
do zawieszenia w obowiązkach służbowych lub wypowiedzenia stosunku
pracy.
Do: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Od: Nadine Wilcock <nadine.wilcock@thenyjournal.com>
Temat: Masz kłopoty
Mel, gdzie ty się podziewasz? Widziałam, jak ta cała Amy Jenkins
z kadr kręciła się koło twojego boksu. Chyba czeka cię kolejne upomnienie
za spóźnienie. Które to będzie, pięćdziesiąte?
Lepiej tym razem postaraj się o sensowną wymówkę, bo George
dopiero co odgrażał się, że redaktorek kolumn plotkarskich jest na pęczki
i że mógłby w każdej chwili mieć na twoje miejsce Liz Smith, gdyby tylko
zechciał. Chyba żartował. Trudno było wyczuć, bo zepsuł się automat
z napojami i George nie dostał jeszcze swojej porannej dawki mountain
dew. Przy okazji, czy wczoraj wieczorem coś zaszło między tobą
i Aaronem? Znów słucha w swoim boksie Wagnera. Wiesz, jak to wkurza
George’a. Zaliczyliście kolejną kłótnię? Idziemy później na lunch?
Nadine:-)
Do: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Od: Aaron Spender <aaron.spender@thenyjournal.com>
Temat: Wczorajszy wieczór
Gdzie jesteś, Mel? Masz zamiar zachowywać się jak dziecko i nie
pojawić się w redakcji, dopóki się nie upewnisz, że ja już wyszedłem
z pracy? O to ci chodzi? Nie moglibyśmy usiąść i porozmawiać jak dorośli?
Aaron Spender
Redaktor Działu Zagranicznego
„New York Journal”
Do: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Od: Dolly Vargas <dolly.vargas@thenyjournal.com>
Temat: Aaron Spender
Melisso -
Tylko nie zrozum mnie źle, kotku. Ja WCALE was nie szpiegowałam,
ale musiałabym być chyba ŚLEPA, żeby nie zauważyć, jak wczoraj
wieczorem w Pastis rąbnęłaś Aarona po głowie torebką. Chyba nawet mnie
nie widziałaś; siedziałam przy barze i obejrzałam się, bo wydało mi się, że
słyszę twoje imię, co akurat w tamtym miejscu mnie zdziwiło - czy nie
miałaś czasem robić relacji z pokazu Prądy? - i wtedy nagle ŁUPS? -
pastylki odświeżające oddech i kosmetyki Maybelline sypią się po całej
podłodze. I Kochanie, to było fantastyczne.
Wiesz, naprawdę masz rewelacyjny cel. Ale bardzo wątpię, żeby Kate
Spade zaprojektowała tę śliczną małą kopertówkę do użytku w charakterze
pocisku balistycznego i jestem pewna, że dobrałaby mocniejszy zamek,
gdyby tylko wiedziała, że kobiety będą walić nią z bekhendu jak rakietą
tenisową.
A poważnie, kotku, chciałabym wiedzieć jedno: czy między tobą
i Aaronem wszystko skończone? Bo osobiście zawsze sądziłam, że do siebie
nie pasujecie. To znaczy, przecież on miał szansę na Pulitzera, na litość
boską! Chociaż, jeśli mam być szczera, każdy mógł napisać tamtą historię
o małym chłopcu z Etiopii. Wydala mi się nieznośnie ckliwa. Ten fragment,
kiedy jego siostra sprzedaje się, żeby zdobyć dla niego trochę ryżu...
Błagam, nie! Czysty Dickens.
No więc, chyba nie zamierzasz robić mi tu jakichś trudności/ prawda?
Bo dostałam zaproszenie do Stevena, do Hamptons i miałam zamiar wziąć
ze sobą Aarona. Ktoś musi mi mieszać koktajle. Ale zapomnę o tym
pomyśle, jeżeli miałabyś potem rzucić się na mnie w stylu Joan Collins. PS
Naprawdę trzeba było zadzwonić, jeżeli nie miałaś zamiaru dziś
przychodzić, kochanie. Chyba wpadłaś w tarapaty. Widziałam tego małego
trolla (Amy Cośtam?) z kadr; kręciła się jakiś czas temu koło twojego
biurka.
Buziaki
Dolly
Do: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Od: George Sanchez <george.sanchez@thenyjournal.com>
Temat: Gdzie ty jesteś, do cholery?
Gdzie ty jesteś, do cholery? Zdaje się, że masz błędne wrażenie, jakoby
dni komputerowych nie trzeba było wcześniej uzgadniać ze swoim
przełożonym. To mnie bynajmniej nie przekonuje do ciebie jako materiału
na redaktora działu wydarzeń. Nadajesz się tylko na korektorkę, Fuller.
George
Do: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Od: Aaron Spender <aaron.spender@thenyjournal.com>
Temat: Wczorajszy wieczór
Melisso, to naprawdę do ciebie nie pasuje. Przecież, na miłość boską,
Barbara i ja znaleźliśmy się razem w STREFIE DZIAŁAŃ WOJENNYCH.
Wszędzie wkoło nas eksplodowały pociski obrony przeciwlotniczej.
W każdej chwili mogli nas pojmać rebelianci. Nie potrafisz tego zrozumieć?
Melisso, dla mnie tamta sprawa nie miała żadnego znaczenia,
przysięgam.
Mój Boże, nie powinienem był nic ci wspominać. Myślałem, że
potrafisz podejść do tego w sposób dojrzały. Ale żeby tak się zachować
i znikać...
No cóż, z twojej strony nigdy się czegoś takiego nie spodziewałem. To
wszystko, co mam do powiedzenia.
Aaron Spender
Redaktor Działu Zagranicznego
„New York Journal”
Do: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Od: NadineWilcock <nadine.wilcock@thenyjournal.com>
Temat: To nie jest zabawne
Dziewczyno, gdzie ty jesteś? Zaczynam się niepokoić. Czemu do mnie
nawet nie zadzwonisz? Mam nadzieję, że nie wpadłaś pod autobus, ani nic
takiego. Podejrzewam jednak, że gdybyś wpadła, zadzwoniliby do nas. To
znaczy, pod warunkiem że nosisz przy sobie legitymację prasową.
No dobra, wcale tak bardzo się nie boję, że umarłaś. Boję się za to
okropnie, że wylecisz z pracy i znów będę musiała chodzić na lunch z Doiły.
Skoro bawisz się w Zaginionq w akcji, musiałam razem z nią zamówić sobie
jakieś jedzenie na wynos i omal mnie to nie dobiło. Ta kobieta jadła sałatkę
bez dressingu. Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć? BEZ
DRESSINGU.
A poza tym czuła się w obowiązku komentować każdy kęs, który
brałam do ust. „Masz pojęcie, ile gramów tłuszczu jest w tej frytce?”,
„Wiesz, Nadine, dobrym substytutem majonezu jest niskotłuszczowy
jogurt”.
Miałam ochotę powiedzieć jej, gdzie może sobie wsadzić ten
niskotłuszczowy jogurt.
Ale przy okazji, powinnaś chyba wiedzieć, że Spender kręci się po
redakcji i opowiada, że spóźniasz się ze względu na to, co zaszło między
wami wczoraj wieczorem. Jeżeli to cię nie ściągnie do biura, i to pronto, to
ja już nie wiem, co robić.
Nadine:-)
Do: George Sanchez <george.sanchez@thenyjournal.com>
Od: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Temat: Gdzie, do cholery, byłam
Skoro najwyraźniej dla ciebie i Amy Jenkins jest tak ważne, żeby
pracownicy dokładnie spowiadali się z każdej minuty spędzanej poza
redakcją, podaję ci szczegółowy opis zajęć i okoliczności, które sprawiły, że
absolutnie nie mogłam stawić się w pracy. Gotów? Słyszę, że automat na
dole w dziale kultury jest w pełni sprawny. Poranek Mel:
7.15 Dzwoni budzik. Naciskam guzik drzemki. 7.20 Dzwoni budzik.
Naciskam guzik drzemki.
7.25 Dzwoni budzik. Naciskam guzik drzemki.
7.26 Budzi mnie szczekanie psa sąsiadki. Wyłączam budzik.
7.27 Wlokę się do łazienki. Odprawiam poranne ablucje.
7.55 Wlokę się do kuchni. Zjadam śniadanie w postaci batonika
Nutrigrain i resztek kung pao na wynos z wtorkowego wieczoru.
7.56 Pies sąsiadki wciąż szczeka.
7.57 Suszę włosy suszarką.
8.10 Sprawdzam pogodę na Channel One.
8.11 Pies sąsiadki wciąż szczeka.
8.12 Próbuję znaleźć coś do ubrania wśród rozmaitych ciuchów
wtłoczonych do pojedynczej szafy rozmiarów lodówki, jedynej, jaką
dysponuję w tej kawalerce. 8.30 Poddaję się. Wkładam czarną spódnicę ze
sztucznego jedwabiu, czarną bluzkę ze sztucznego jedwabiu i czarne
wsuwane pantofle na płaskim obcasie. 8.35 Chwytam czarną torbę.
Rozglądam się za kluczami.
8.40 Znajduję klucze w torebce. Wychodzę z mieszkania.
8.41 Zauważam, że egzemplarz „New York Chronicie” pani
Friedlander wciąż leży na podłodze przed drzwiami do jej mieszkania (tak,
George, moja najbliższa sąsiadka prenumeruje naszego największego
rywala. Może wreszcie zgodzisz się ze mną, że naprawdę powinniśmy
spróbować przyciągnąć uwagę nieco starszych czytelników). Ona zazwyczaj
wstaje o szóstej, żeby wyprowadzić psa, i wtedy zabiera prasę.
8.42 Zauważam, że pies pani Friedlander ciągle szczeka. Pukam do
drzwi, chcąc się upewnić, czy wszystko jest w porządku. (Tak się składa, że
niektórzy spośród nas, nowojorczyków, interesują się tym, co się dzieje
z naszymi sąsiadami, George. Oczywiście, skąd ty miałbyś o tym wiedzieć,
skoro historie o ludziach, którzy faktycznie dbają o innych członków
społeczności, nie zwiększają sprzedaży gazety. Jak zauważyłam, tematy
w „Journal” ciążą raczej w stronę historii o sąsiadach, którzy strzelają do
siebie, nie takich, którzy pożyczają sobie nawzajem szklankę cukru).
8.45 Po kilkakrotnym pukaniu pani Friedlander nadal nie podchodzi do
drzwi. Paco, jej dog niemiecki, szczeka jednak ze zdwojonym zapałem.
8.46 Próbuję ruszyć klamką drzwi mieszkania pani Friedlander.
Dziwne, ale są otwarte. Wchodzę do środka.
8.47 Wita mnie dog niemiecki i dwa syjamskie koty. Ani śladu pani
Friedlander.
8.48 Znajduję panią Friedlander. Leży twarzą do ziemi na dywanie
w salonie.
No i jak, George? Chwytasz już, George? Kobieta leżała twarzą do
ziemi na dywanie w swoim salonie! Co miałam robić, George? No, co?
Zadzwonić do Amy Jenkins z kadr? Nie, George. Widzisz, ten kurs
pierwszej pomocy, do którego zmusiłeś nas wszystkich, przydał się na coś.
Sama umiałam stwierdzić i że pani Friedlander ma puls, i że oddycha. Więc
zadzwoniłam pod 911 i poczekałam przy niej, póki nie przyjechała karetka.
A z karetką, George, przyjechały gliny. I zgadnij, co gliny powiedziały,
George? Powiedziały, że wygląda im na to, że pani Friedlander została
uderzona. Od tyłu, George. Jakiś łajdak walnął tę biedną staruszkę
w potylicę!
Dałbyś wiarę? Jak można zrobić coś takiego osiemdziesięcioletniej
kobiecie?
Nie wiem, co się dzieje z tym miastem, George, skoro biedne starsze
panie nie są bezpieczne nawet we własnych mieszkaniach. Ale powiem ci
jedno. W tym tkwi pewien temat - i uważam, że powinnam go opisać. Co ty
na to, George?
Mel
Do: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Od: George Sanchez <george.sanchez@thenyjournal.com>
Temat: W tym tkwi pewien temat
Temat to tkwi tam, gdzie ja go widzę. Ja zaś widzę, że nie wiadomo
czemu, tylko dlatego, że ktoś rąbnął twoją sąsiadkę w głowę, ty nie raczyłaś
przyjść do redakcji ani choćby nawet zadzwonić i dać komuś znać, co się
z tobą dzieje. I na ten temat naprawdę chętnie czegoś posłucham.
George
Do: George Sanchez <george.sanchez@thenyjournal.com>
Od: Mel Fuller <melissa.fuller@thenyjournal.com>
Temat: Co się ze mną działo
George, masz serce z kamienia. Znalazłam swoją sąsiadkę twarzą w dół
na dywanie w salonie, ofiarę brutalnej napaści, a twoim zdaniem powinnam
była myśleć tylko o tym, żeby dzwonić do swojego pracodawcy i wyjaśniać,
czemu się spóźnię?
No cóż, przykro mi George, ale taka myśl nawet mi nie przeszła? przez
głowę. Przecież pani Friedlander to moja przyjaciółka. Chciałam wsiąść do
karetki i jechać z nią do szpitala, ale wyłonił się mały problem z Paco.
Może powinnam raczej powiedzieć: duży problem z Paco. Paco to dog
niemiecki pani Friedlander, George. Ten pies waży sześćdziesiąt cztery kilo,
George, to znaczy więcej niż ja. A on potrzebował wyjść na spacer. I to
szybko. Więc po spacerze nakarmiłam go i dałam mu wody, i napoiłam też
Tweedleduma i Pana Peppera, jej syjamskie koty (Tweedledee, przykro mi
to mówić, zmarł w zeszłym roku). Kiedy się tym zajmowałam, gliny
sprawdzały drzwi mieszkania, szukając śladów włamania. Ale, George,
żadnych śladów nie było. Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że ona
najprawdopodobniej znała tego, kto ją napadł, George. Prawdopodobnie
sama, z własnej woli, wpuściła go do środka!
Co jeszcze dziwniejsze, w portmonetce w jej torbie leżało nietknięte
dwieście siedemdziesiąt sześć dolarów gotówką. Biżuterii też nikt nie
ruszył, George. To nie był napad rabunkowy. George, czemu nie chcesz
uwierzyć, że w tym tkwi jakiś materiał na artykuł? Coś w tej sprawie
śmierdzi. Bardzo śmierdzi. Kiedy wreszcie dotarłam do szpitala,
poinformowano mnie, że pani Friedlander jest na bloku operacyjnym.
Lekarze rozpaczliwie usiłowali zmniejszyć ucisk na mózg, spowodowany
wielkim krwiakiem, który wytworzył się pod czaszką! Co miałam zrobić,
George? Odejść? Gliny nie zdołały skontaktować się z nikim z jej rodziny.
Ona ma tylko mnie, George. Dwanaście godzin. Zajęło im to dwanaście
godzin. Jeszcze dwa razy musiałam wracać do jej mieszkania
i wyprowadzać Paco, zanim operacja w ogóle się skończyła. A kiedy już się
skończyła, lekarze wyszli do mnie i powiedzieli mi, że tylko częściowo się
udała. Pani Friedlander jest w śpiączce, George! Może już nigdy z tego nie
wyjść.
A dopóki jest w śpiączce, zgadnij kto będzie się musiał zajmować
Paco, Tweedledumem i Panem Pepperem? No, George. Zgadnij.
Nie próbuję dopraszać się tutaj zrozumienia. Ja wiem. Powinnam była
zadzwonić. Ale praca niekoniecznie była tym, co mi wtedy zaprzątało
głowę, George.
Posłuchaj jednak: teraz, kiedy wreszcie jestem w redakcji, może byś mi
pozwolił napisać jakiś mały artykulik o tym, co się wydarzyło? No wiesz,
moglibyśmy spojrzeć na to pod takim kątem: uważaj człowieku, kogo
wpuszczasz do własnego domu. Gliny jeszcze nie odszukały najbliższych
krewnych pani Friedlander - chyba chodzi o jej siostrzeńca - ale kiedy go
znajdą, mogłabym z nim zrobić wywiad. Rozumiesz, to była naprawdę
cudowna kobieta. Mimo osiemdziesiątki nadal trzy razy w tygodniu chodziła
na siłownię, a w zeszłym miesiącu poleciała do Helsinek na spektakl
Pierścień Nibelunga. Serio. Jej mężem był Henry Friedlander, ten
Friedlander, który zrobił fortunę na drucikach. Tych takich, którymi się
okręca plastikowe torby ze śmieciami. Ona jest warta przynajmniej sześć
czy siedem milionów dolarów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin