021. Lang Rebecca - Zorza polarna.rtf

(302 KB) Pobierz

Rebecca Lang

 

Zorza polarna

 

 

 

SCAN

dalous


Rozdział 1

 

– Po raz ostatni prosimy pasażerów First Nation Air, lot 821 do Yellowknife, Terytorium Północno-Zachodnie, do odprawy na stanowisku szóstym.

Młoda kobieta przy kontuarze w poczekalni dla odlatujących zaczekała, aż komunikat zostanie powtórzony po francusku. Dopiero wtedy dopiła swoją mocną kawę i wrzuciła plastikowy kubek do kosza na śmieci. Nagłe uczucie podniecenia z domieszką niepokoju kazało jej się zastanowić, czy mądrze było wypijać aż dwa kubki przed wyruszeniem w nieznane.

Czekała do ostatniego wezwania, nie chcąc siedzieć długo w samolocie przed startem ani też tłoczyć się z pierwszą falą pasażerów. Co prawda wielkiego tłoku nie było. Wyglądało na to, że w samolocie do Yellowknife w północnej Kanadzie będzie co najmniej kilka wolnych foteli.

Dźwignąwszy swoje dwie pękate torby lotnicze, ruszyła w stronę stanowiska szóstego. Poczynając od Toronto, specjalnie dla niej rezerwowano miejsca w samolotach, jako że uważano ją poniekąd za ważną osobistość. Przynajmniej tak utrzymywano w zarządzie Northern Medical Development Corps, organizacji medycznej, która tworzyła sieć placówek leczniczych na Dalekiej Północy i która ją zatrudniła. Podejrzewała, że mówili tak tylko po to, by ją podnieść na duchu.

Jak dotąd miała wrażenie, że śni. Teraz dziwne uczucie pełności w żołądku uprzytomniło jej, że to jawa i że nie ma już odwrotu. Nie był to nawet ostatni etap podróży. Z Yellowknife trzeba będzie jeszcze lecieć do odległej miejscowości o nazwie Chalmers Bay, tuż nad Morzem Arktycznym, gdzie miała pracować przez sześć miesięcy.

– Proszę o kartę pokładową.

Walcząc z płaszczem, torbami, książką i gazetą wydostała kartę z bocznej kieszeni torebki.

– Dziękuję. Tędy, prosto.

– Dziękuję.

A więc to już! Na tych ostatnich metrach przed wejściem do samolotu nogi lekko jej drżały. Poczuła zapach paliwa.

Trzy tygodnie temu była jeszcze w Birmingham. Jej szpitalny kontrakt dobiegał końca i zastanawiała się, dokąd teraz rzuci ją los. Nagle wszystko potoczyło się bardzo szybko. W szaleńczym pośpiechu kompletowała dokumenty, planowała podróż i aż dotąd nie zdążyła złapać oddechu.

– W imieniu First Nation Air witamy na pokładzie. – To były dwie uśmiechnięte stewardesy. – Rząd dwadzieścia jeden, fotel H.

– Dziękuję.

Powoli przeciskała się wąskim przejściem między rzędami foteli. Był to znacznie mniejszy samolot niż ten, którym poprzedniego dnia leciała z Toronto do Edmonton i z pewnością mniejszy od tego, którym tydzień temu przeleciała Atlantyk. Ciekawa była, jaka maszyna zabierze ją w ostatni etap podróży.

Zerknęła na numer. To było jej miejsce, rząd 21, bliżej przejścia. Drugie zajmował mężczyzna, którego długie nogi ledwo mieściły się w przeznaczonej dla nich przestrzeni. Opuściła wzrok i napotkała jego oczy. Były szare, inteligentne i przenikliwe; wyrażały niewątpliwe zainteresowanie. A więc to będzie jej towarzysz podróży.

– Przepraszam panią.

Jeszcze jakiś spóźnialski przeciskał się obok niej przez wąskie przejście. Potrącona upuściła swoje pismo i książkę prawie na kolana siedzącego.

– Och, przepraszam! – Pochyliła się, żeby wziąć książkę; w tej samej chwili torba ześliznęła jej się z ramienia i plasnęła na puste siedzenie.

Nieznajomy uśmiechnął się, zbierając jej rzeczy. Ręce miał silne i zręczne, mocno opalone. Także twarz ma niebywale opaloną jak na początek maja, zauważyła z przelotnym zdziwieniem. Ten na pewno nie spędził ostatnich tygodni na Północy, nawet jeśli teraz tam się udaje. Wyprostował się z niedbałą swobodą.

– Pozwoli pani.

Wziął cięższą z dwóch toreb i umieścił ją, a potem jej płaszcz, w schowku na bagaż nad ich siedzeniami.

– Dziękuję.

Poczuła, że trochę straciła głowę, obca na nie znanym sobie terenie, w obliczu tego przystojnego nieznajomego, mówiącego z lekkim północnoamerykańskim akcentem, którego swobodny strój świadczył, że czuje Się jak u siebie w domu.

Zadowolona, że pozbyła się ciężarów, opadła na siedzenie. Miała pozwolenie na przewóz większej ilości bagażu. Na sześć miesięcy w arktycznym klimacie potrzebowała sporo ubrań. Gdy już się wygodnie usadowiła, mężczyzna obok zwrócił się do niej znowu:

– Przepraszam, ale czy jest pani pewna, że siedzi pani na właściwym miejscu? Sądziłem, że to siedzenie jest zarezerwowane dla kolegi, z którym miałem podróżować.

Po raz pierwszy przyjrzała mu się uważniej.

Miał wyraziste rysy, prosty nos, pięknie rzeźbione usta i wydatną szczękę, która nadawała twarzy stanowczy wygląd. Gęste ciemne włosy były krótko ostrzyżone. Klasycznie przystojny, pomyślała, aż za przystojny. Wyglądałby jak z hollywoodzkiego filmu, gdyby nie żywa inteligencja w szarych oczach i przenikliwość spojrzenia, które wróżyły, że trudno by było coś przed nim ukryć. Co też jej chodzi po głowie!

– Hm... jestem pewna, że siedzę na właściwym miejscu. – Jeszcze raz sprawdziła wygniecioną kartę pokładową. – Oczywiście, proszę.

Podała mu ją. Oględziny potwierdziły, że miejsce należało do niej.

– Dziwne. – Mężczyzna przyjrzał jej się z większą niż przedtem ciekawością. – Spodziewałem się, że spotkam się z doktorem Hargrove'em, Alanem Hargrove'em. Mam nadzieję, że jest w samolocie.

– To ja – odparła ze zdziwieniem. – Ja nazywam się Hargrove. Alanna Hargrove.

– Co takiego? To chyba jakaś pomyłka. Nic mi nie mówiono o kobiecie.

– A kim pan jest? – spytała bez ogródek.

Odpowiedź udaremnił interkom.

– Dzień dobry państwu – przemówił rześki głos o wyraźnym kanadyjskim akcencie. – Witamy na pokładzie samolotu First Nation Air, lot 821 do Yellowknife. Lot będzie trwał około dwóch godzin i dwudziestu minut. Temperatura powietrza w Yellowknife wynosi cztery stopnie Celsjusza, pogoda jest słoneczna, widoczność dobra. Proszę zapiąć pasy i przygotować się do startu. Przypominamy, że na pokładzie samolotu nie wolno palić. Dziękuję. Życzę państwu miłego dnia.

Głos kapitana zastąpiła spokojna muzyka. Silniki z rykiem przyspieszyły obroty.

Jej towarzysz podróży odezwał się dopiero, gdy samolot nabrał wysokości, a w powietrzu rozszedł się miły aromat kawy, którą rozwoziły stewardesy.

– A więc doktor Hargrove, nowa siła zatrudniona przez Northern Medical Development Corps do pracy w Chalmers Bay, to pani.

– Tak. A pan jest zapewne doktorem Danem McCormickiem. Powiedziano mi, że prawdopodobnie będzie pan leciał tym samolotem.

– Nie, nie jestem Danem. – W jego głosie pojawiła się posępna nuta. – Wygląda na to, że ktoś tu coś zdrowo pochrzanił. Pani spodziewała się Dana, a ja z całą pewnością nie spodziewałem się kobiety. Dan McCormick złamał nogę na nartach. Na razie jest wyłączony. Poproszono mnie, żebym go zastąpił. Nie mogę powiedzieć, żebym szalał z radości. Spędziłem w Chalmers Bay zimę; takiego doświadczenia nie życzę najgorszemu wrogowi. Właśnie regenerowałem się na Barbados. Do głowy mi nie przyszło, że zaraz będę musiał wracać.

– Rozumiem.

W jej duszy zaczął kiełkować strach, że jeszcze nie dotarła na miejsce przeznaczenia, a już coś się źle układa. Niezbyt to dobry znak. W NMDC dużo słyszała o Danie McCormicku: mówiono jej, że świetnie zna warunki życia na Północy i chętnie jej pomoże. A teraz okazuje się, że musi zaczynać w towarzystwie tego obcego mężczyzny, najwyraźniej bardzo niezadowolonego, że ma za współpracownika kobietę.

– Co do mnie nie ma żadnego nieporozumienia – powiedziała. – Zostałam zatrudniona ponad trzy tygodnie temu. Kiedy doktor McCormick złamał nogę?

– Przed dwoma dniami. Telefonowali do mnie i on, i NMDC z Toronto. Tak nagle nie mogli znaleźć nikogo innego.

– Teraz to jasne – mruknęła. – Zanim zdołano mnie zawiadomić, co zaszło, ja wyleciałam już z Toronto.

Obok zatrzymał się wózek. Alanna ucieszyła się z chwilowej przerwy w rozmowie. Dobre stosunki z jedynym kolegą po fachu w tak odludnym miejscu jak Chalmers Bay były sprawą pierwszorzędnej wagi. To powtarzano jej nieustannie podczas krótkiego szkolenia w Toronto. Przetrwanie w takich warunkach zależy od wzajemnej współpracy. Ten człowiek zdawał się zapominać o owej dobrej radzie.

– Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Owen Bentall. Wygląda na to, że jest nam przeznaczone pracować razem w Chalmers Bay... chyba że da się jeszcze temu zaradzić.

Ostatnie słowa zatarły miłe wrażenie, jakie zdołał przez chwilę zrobić.

Alanna odruchowo ujęła wyciągniętą dłoń. Serce podskoczyło jej w piersi, ale twarz pozostała nieruchoma.

– Miło mi – odparła oficjalnym tonem, w nadziei że nie daje po sobie poznać, jakiego doznała wstrząsu.

Więc to jest Owen Bentall! Tim, jej brat, opowiadał o nim często. Równie dobrze jak nazwisko pamiętała epitety, jakimi go obdarzał: bezlitosny... arogancki... zimny. Tim wiedział, co mówi... Nie uważała, żeby Owen Bentall był zimny, w każdym razie nie w stosunku do kobiet, mimo jego szyderczych uwag. Przy całym swoim zmieszaniu jasno to widziała. Tak... na pewno potrafi być bezlitosny, nie ma wątpliwości. Intuicja rzadko ją zawodziła. Co za dziwny zbieg okoliczności, że zamiast Dana McCormicka los postawił na jej drodze Owena Bentalla. Zastanowiła się, czy on też wie, kim ona jest. Musi być bardzo ostrożna.

– A co Dan McCormick myślał o pani? To znaczy o perspektywie tak bliskiej współpracy z kobietą?

– Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy ktoś go o to pytał. Czy to ma jakieś znaczenie?

– A pani uważa, że nie?

– Ja uważam, że w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku mężczyzna powinien traktować współpracę z kobietą jako rzecz normalną.

– Nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę, jak wyglądają warunki mieszkaniowe tam, gdzie lecimy, jak blisko siebie będziemy żyli... no, może nie spali razem, ale prawie.

Dla mnie to nie stanowi problemu – odparła zimno, czując, że na policzki wypełza jej rumieniec. – I sądzę, że gdyby ktoś spodziewał się z tego powodu jakichś kłopotów, nie zostałabym zatrudniona.

– Proszę się nie łudzić! Lekarze nie tłoczą się w kolejce do pracy na Północy. Może w środku lata, na miesiąc albo dwa... to modne. Ale nie na pół roku. Jednak jak dotąd NMDC nie zatrudniało jednocześnie kobiety i mężczyzny, którzy nie są małżeństwem, To igranie z ogniem.

Mówił spokojnie, ale jego słowa brzmiały dla niej obraźliwie. A więc i z tym będzie musiała walczyć, nie tylko z przeciwnościami życia na Północy! A przecież nawet jeszcze nie wylądowali w Yellowknife. W jej głowie znów zabrzmiało echo słów Tima: bezlitosny... arogancki...

– Jeśli mówiąc to, chciał mnie pan zrazić, doktorze Bentall – powiedziała Alanna stanowczo, okazując spokój, którego nie czuła – to proszę przyjąć do wiadomości, że niełatwo się zniechęcam. Konieczność mieszkania z mężczyzną nie wydaje mi się niczym nadzwyczajnym. Mieszkałam tak na uczelni, w wieku osiemnastu lat, a potem jeszcze w różnych okresach życia. Swobodne, przyjacielskie stosunki z przedstawicielem płci przeciwnej nie są rzeczą niemożliwą.

Sztywny ton tej przemowy nie pasował do niej, ale jej duże piwne oczy bez mrugnięcia wytrzymały jego taksujące spojrzenie.

– Oczywiście – przytaknął jakby rozbawiony. – Tylko że na Północy jest trochę inaczej. Tak mało jest ludzi, z którymi można pogadać, z którymi ma się coś wspólnego... Bywa, że człowiek czuje się bardzo samotny...

– Tak, wiem. Sądzę, że większość czasu wypełni nam praca, a w pozostałym będziemy bardzo zmęczeni.

– Każdy musi mieć jakieś wytchnienie, inaczej szybko się wypali. Wiele kobiet uznałoby moje obawy za komplement.

Alanna spojrzała zdumiona i nagle zachciało jej się śmiać.

– Rozumiem, że jest pan mężczyzną staroświeckim, dbałym o honor i tak dalej. Ale proszę się nie obawiać, doktorze Bentall. Doskonale potrafię się o siebie troszczyć i radzić sobie z mężczyznami, którzy mnie nie pociągają, a także z tymi, którzy mnie pociągają. Więc może to pan powinien mieć się na baczności... gdy ja będę się namyślać. – Z satysfakcją stwierdziła, że jej towarzysz najwyraźniej osłupiał. – Jestem nowoczesną kobietą, nie biernym przedmiotem i jeśli trzeba, potrafię przejąć inicjatywę. Zacznijmy od płaszczyzny zawodowej i zobaczymy, dokąd dojdziemy.

Sama nie wiedziała, co w nią wstąpiło, wiedziała tylko, że nie może się powstrzymać. Ze złośliwą przyjemnością przekłuwała balon jego ewidentnej pychy, rozbijała w pył jego stereotypowe przekonania. Już się go nie bała. Zanim odzyskał mowę, pojawił się opakowany w folię lunch na plastikowych tackach.

– Czy mogę nazywać pana Owenem? – spytała słodko. – Ja mam na imię Alanna.

Jedli w milczeniu. Alanna uśmiechała się do siebie, gdy on energicznie atakował swój stek zupełnie nieodpowiednimi do tego celu plastikowymi sztućcami. Wreszcie przy kawie przemówił znowu.

– A więc pani ten układ odpowiada?

– Tak... najzupełniej.

– Możemy spróbować to jeszcze zmienić. W Yellowknife jest biuro NMDC. Może zorganizują nam jakąś zamianę... Ktoś stamtąd na przykład pojechałby do Chalmers, a pani zostałaby w tamtejszym szpitalu;

– Po co miałabym tam zostawać? Przejechałam kawał drogi z Anglii, żeby pracować w Chalmers Bay i tam właśnie się wybieram. Może pan poprosić w Yellowknife o zastępstwo dla siebie, jeśli pan absolutnie nie chce pracować ze mną. Chociaż wydaje mi się to zupełnie niesłychane. Czy to po prostu przesądy?

Dziwna rozmowa, jak na ludzi, którzy widzą się po raz pierwszy w życiu. Różnych przeciwności się obawiała, ale nie pomyślała o przesądach.

– Dobrze, dobrze! – Uniósł ręce w żartobliwym geście kapitulacji. – Chciałem pani tylko umożliwić odwrót, to wszystko.

– Może pan sam z niego skorzystać, został pan zatrudniony dwa dni temu. Ja złożyłam podanie o tę pracę dwa miesiące wcześniej i ponieważ czekałam na odpowiedź, nie szukałam niczego innego. A więc szczerze mówiąc, teraz potrzebuję pieniędzy, a ta praca jest bardzo dobrze płatna. Zresztą nie chodzi tylko o pieniądze. Zobaczyć Północ to niezwykła przygoda zarówno z zawodowego, jak i osobistego punktu widzenia.

Wpatrywał się w nią w milczeniu tak długo, aż zyskał pewność, że ironiczny wyraz jego twarzy w pełni do niej dotarł.

– Proszę nie zapominać, że ja jestem starym wygą, a pani musi się wszystkiego nauczyć. To potrwa.

– Trudno nie zauważyć, że nie pozwoli mi pan o tym zapomnieć. Ale ja jestem dobrym lekarzem, czy to na północy, czy na południu, czy na wschodzie, czy na zachodzie. Pracowałam długo na oddziale urazowym bardzo dużego szpitala. Nie ma takiego typu urazu, z którym bym się nie spotkała. Uważam, że mam bardzo wysokie kwalifikacje, inaczej nie zostałabym przyjęta. Mam też za sobą staż na położnictwie, zresztą to, jak panu wiadomo, było jednym z warunków... Nie przypuszczam, żebym tam na Północy zetknęła się z czymś, z czym nie będę umiała sobie poradzić.

– Rozumiem. A jednak rok temu mieliśmy w Chalmers innego angielskiego lekarza, który też uważał, że potrafi sobie ze wszystkim poradzić... i przekonał się, iż nie potrafi.

Tim, pomyślała z goryczą. Kochany Tim...

– To był dobry chłopak, dobry lekarz – ciągnął Owen Bentall. – Zawiódł się, bo myślał, że sprzęt i całe zaplecze będzie miał takie jak w Anglii. Sęk w tym, że na Północy często w ogóle nie ma żadnego zaplecza. Między innymi to stara się zmienić NMDC.

Alanna musiała się ugryźć w język, żeby mu nie przerwać i nie okazać wzbierającego w niej gniewu. To, co mówił, nie zgadzało się z wersją Tima, a od Tima słyszała tę historię wiele razy.

– Czy pan był zatrudniony razem z nim? – spytała, choć znała odpowiedź, ale chciała usłyszeć ją od niego.

– Nie... z nim pracował Clinton Debray. Ja przyjechałem później, kiedy wynikły pewne problemy.

Szczególna nuta w jego głosie dała Alannie, wrażliwej na takie subtelności, poznać, że nie ceni zbyt wysoko swojego kolegi Debraya.

Przynajmniej pod tym względem zgadzali się z Timem. Gdy Tim wrócił do Anglii, po śledztwie i oddaleniu oskarżenia o błąd w sztuce lekarskiej, opowiadał jej o Clintonie Debrayu. Nieuku i pijaku. Taka była ocena Tima. Niestety Tim, jako człowiek z zewnątrz, był mu służbowo podporządkowany. Słyszała także o Owenie Bentallu, który przyjechał rozwikłać sytuację...

Teraz jest idealny moment, żeby mu powiedzieć, że ten angielski lekarz to jej przyrodni brat, Tim Cooke. To był jeden z powodów, dla których starała się o pracę w Chalmers Bay przez tę samą organizację, która zatrudniła Tima. Instynkt nakazał jej milczenie. Jeśli ma prowadzić jakieś własne, dyskretne poszukiwania, aby bardziej zbliżyć się do prawdy, będzie miała większe szanse, jeśli nie ujawni, że jest spokrewniona z Timem.

– I uważa pan, że ja wpadnę w tę samą pułapkę? – spytała chłodno.

– To nie jest wykluczone. Tam warunki bywają bardzo ciężkie i prymitywne.

– Słyszałam to już do znudzenia. Walka z przyrodą może być przyjemną odmianą po walce z problemami wielkich miast. Proponuję, doktorze Bentall, żebyśmy postarali się jakoś współpracować, być dla siebie uprzejmi i uczynni, tak jak to zaleca swoim pracownikom NMDC.

Zerwała się i umknęła do łazienki, świadoma, że policzki jej płoną. Za zaryglowanymi drzwiami opłukała twarz zimną wodą. Z lustra spojrzały na nią oczy rozczarowane i gniewne. Jej kontrastująca z miedzianorudymi włosami blada, wrażliwa skóra podatna na piegi ujawniała niemal wszystkie emocje zdradzieckim rumieńcem. Niech on sobie myśli, że ma do czynienia z miejską panienką, która na tej całej Północy padnie jak ścięty mrozem kwiat. Ale jej życie nie oszczędzało. Po Owenie Bentallu widać było, że pochodzi z bogatego środowiska. Widocznie uważał za oczywiste, że ona też. Cóż... może się okazać, że to ona nauczy go tego i owego.

Gdy opadła z powrotem na fotel, Owen Bentall zmierzył ją długim spojrzeniem od stóp do głów, uśmiechnął się leniwie, z podziwem w oczach, i wyciągnął rękę. Ma piękne zęby lśniące naturalną bielą, pomyślała cynicznie, czując zarazem, że trochę jednak ulega jego urokowi.

– Zacznijmy od nowa – zaproponował. – Jeszcze raz od początku. Co pani na to?

Alanna, nieco zakłopotana, ujęła jego dłoń.

– Tak... dobrze, oczywiście.

Zetknięcie z tą ciepłą ręką wywołało w niej dziwne uczucie. Powoli wycofała dłoń, usadowiła się wygodnie i zamknęła oczy. Dość już gadania. Nagle w jakiś nowy sposób zaczęła odczuwać jego bliskość. Niechętnie dopuściła do siebie natarczywą myśl, że może i jego zastrzeżenia nie były tak całkiem bezpodstawne...

– Panie i panowie, proszę o uwagę – odezwał się rześki, profesjonalnie radosny głos stewardesy. – Wkrótce lądujemy na lotnisku w Yellowknife. Proszę sprawdzić, czy bagaż podręczny jest zabezpieczony i zapiąć pasy. First Nation Air dziękuje państwu za lot i wita w krainie zorzy polarnej.

 


Rozdział 2

 

– Dlaczego pierwsze dziecko musiałaś rodzić w mieście?

To pytanie skierowała Alanna do pacjentki pod koniec pierwszego dnia pracy w Chalmers Bay. Miała wrażenie, że od dziewiątej trzydzieści przez jej małą poczekalnię przewinęła się przynajmniej połowa populacji wioski, od dwóch tygodni pozbawionej lekarza.

Młoda Inuitka, do której się zwracała, nieśmiało spoglądała z kozetki na lekarkę, myśląc, jak bardzo jest ładna z tymi wielkimi jasnymi oczami i płomiennymi włosami.

– Dziecko ... bardzo duże. Mmm... macica nie kurczy się dobrze, lekarz powiedział. Dziecko nie idzie szybko.

– Rozumiem, Lynne.

Alanna stała przy wąskiej kozetce, która prawie wypełniała maleńki pokoik ambulatorium. Powoli przeglądała kartę. Od dziś będzie dość często widywać tę kobietę.

– Widzę, że nie było postępu porodu. Tak... tutaj mamy to opisane. To doktor Bentall badał cię jako ostatni przed porodem i on skierował cię teraz do Edmonton.

Lynne Nanchook westchnęła.

– Nie chcę jechać, zostawić syna, męża... matkę. To tak daleko. Mój syn... nie rozumieć.

– Wiem. – Alanna uśmiechnęła się życzliwie i poklepała nabrzmiały brzuch. – Ale mamy jeszcze czas. Może doktor Bentall zmieni zdanie. Ale wtedy rzeczywiście skończyło się na cesarskim cięciu, więc jest prawdopodobieństwo, że i tym razem to będzie konieczne.

– Nie można zrobić tutaj, w klinice? – zapytała młoda kobieta. – Nie chcę do miasta. Nikt mnie tam nie zna. Proszę.

– Może ktoś pojechałby z tobą i został jak długo będzie trzeba? Na przykład matka?

– Pielęgniarka jechać ze mną, ale musieć wracać. Matka bać się miasta.

Chwilowo bezradna, Alanna uspokajającym gestem położyła jej dłoń na ramieniu.

– Postaraj się teraz o tym nie myśleć. Ustalimy wszystko z doktorem Bentallem. – Nie chciała szukać zwady ze swoim współpracownikiem przez choćby cień opozycji wobec jego postanowień albo sugestię, że zabieg dałoby się przeprowadzić na miejscu. – Posłuchajmy teraz tętna dziecka, a potem poproszę doktora Bentalla, żeby z tobą porozmawiał.

– Dziękuję... dziękuję.

Alanna przyłożyła jeden koniec stetoskopu do ucha, drugi ostrożnie ulokowała na brzuchu pacjentki. Nachyliła się i wsłuchała w ciche, pospieszne tętno płodu bezpiecznego w łonie matki. W tej chwili uprzytomniła sobie, że Owen stanął za nią. Choć się nie obejrzała, wiedziała, że to on, że to jego ciepła dłoń spoczęła przelotnie na jej ramieniu. Jeszcze nigdy liczenie tętna płodu nie zajęło jej tak dużo czasu.

– Kłopoty z lokalizacją serca płodu, doktor Hargrove? – W jego głosie słychać było rozbawienie i, przynajmniej tak to brzmiało w jej wyczulonych uszach, kolejna insynuacja.

– Nie......

Zgłoś jeśli naruszono regulamin