007.Heyer Georgette - Oświadczyny księcia.pdf

(657 KB) Pobierz
Georgette Heyer
Georgette Heyer
Oświadczyny księcia
Tłumaczyła Weronika Mejer
PRZEDMOWA
Kiedy byłam mała, rodzice każdego lata zabierali mnie i moje rodzeństwo na trzy
tygodnie nad ocean. W bibliotece publicznej w Nowym Jorku wolno było wtedy
wypożyczać książki na sześć tygodni, dlatego nasz samochód był pełen tomów,
które stanowiły równie niezbędny element wakacyjnego wyposażenia jak stroje
kąpielowe. Któregoś lata, kiedy miałam dwanaście lat, zabrałam ze sobą książkę
autorki, o której nigdy przedtem nie słyszałam. Była to powieść ,Reluctant
Widow" Georgette Heyer. Od razu połknęłam haczyk.
Czytając książki Heyer, zanurzamy się w zdumiewający świat, który nie przypomina
XXI wieku. Panuje tam ścisła hierarchia społeczna, poczucie stosowności i
niestosowności, szacunek dla konwenansu. Postacie poruszają się w owym
znakomicie opisanym środowisku, w którym reguły postępowania wyznacza najlepsze
towarzystwo, nazywane też w książkach Heyer socjetą. Czytelnicy zostają weń
wciągnięci i uczą się rządzących nim zasad równie szybko jak główna bohaterka
czy bohater. Kupując książkę Georgette Heyer, nie nabywamy więc tylko powieści,
uzyskujemy dostęp do pewnego świata.
Natychmiast po powrocie z owych pamiętnych wakacji udałam się do biblioteki i
zapoznałam się z całą spuścizną Georgette Heyer. Nie było tam ani jednego
tytułu, który by mi nie przypadł do serca, lecz miałam też kilku zdecydowanych
faworytów. Jednym z nich była powieść,, Oświadczyny księcia". Nie sięgałam potem
po ten tom przez wiele lat, a kiedy zasiadłam do ponownej lektury przed
napisaniem tej przedmowy, byłam równie zachwycona i zafascynowana jak za
pierwszym razem.
Powieść,, Oświadczyny księcia" to „Duma i uprzedzenie" w ujęciu Georgette Heyer.
Główny bohater, Sylvester Rayne, książę Salford, przypomina pana Darcy'ego,
stworzonego przez Jane Austen - ma pieniądze, pozycję oraz bardzo dobre
mniemanie o sobie. W miejsce Elizabeth Bennet mamy Phoebe Marlow - uroczą,
szczerą i bystrą dziewczynę, która urodziła się po to, by przytrzeć nosa
każdemu, kto nie jest gotów o sobie powiedzieć, iż mu, wedle słów autorki,
korona z głowy nie spadnie".
Jednym z głównych atutów powieści jest przedstawianie na przemian punktu
widzenia dwojga głównych bohaterów. Niemal w każdym momencie wiemy, co każde z
nich myśli, porównanie zaś ich opinii na temat tego drugiego staje się źródłem
przezabawnych scen.
Najpierw poznajemy Sylvestra, Georgette Heyer po mistrzowsku przedstawia jego
charakter już w pierwszym rozdziale. Jest księciem, co jest w Anglii najwyższym
tytułem arystokratycznym, posiada rozległe włości oraz zatrudnia wielu ludzi.
Jedna z jego zalet zostaje podkreślona na samym wstępie, mianowicie książę zna
wynikające z jego pozycji obowiązki i się od nich. nie uchyla. Poznajemy go
pewnego pięknego poranka, kiedy zamiast udać się na polowanie, zostaje w domu,
by pracować, ponieważ wcześniej umówił się z rządcą i prokurentem. Heyer pisze:
Jako wysoko urodzony, został wychowany w taki sposób, by godnie kontynuować
najlepsze tradycje rodu. Nie wątpił zarówno w swe prawo do wydawania rozkazów i
żądania posłuszeństwa od wszystkich, których utrzymywał, a było ich doprawdy
wielu, jak i nie kwestionował konieczności sprostania obowiązkom, które zostały
złożone na jego barki".
Zatem bohater pozytywny. Co więcej, intrygujący. Dla nas, zwykłych, ciężko
pracujących ludzi, angielska arystokracja zawsze będzie fascynująca, a tu mamy
do czynienia z kimś należącym do najwyższych kręgów socjety.
Po tej otwierającej scenie następuje rozmowa z matką, kiedy to ujawniają się
inne cechy Sylvestra. Najwyraźniej darzy matkę głębokim uczuciem, co należy
zaliczyć mu na plus. Jednak gdy pojawia się kwestia dotrzymującej matce
towarzystwa kuzynki, wkrada się niepokojąca nuta. Panna Penistone jest osobą
wyjątkowo mało bystrą (choć pełną dobrych chęci), co irytuje Sylvestra tak
dalece, iż pragnie, by matka ją odprawiła. Księżna protestuje:
- Augusta nie jest zbyt mądra, przyznaję, ale przecież nie mogę jej odesłać.
- Z przyjemnością zrobię to za ciebie. Matka jest zaskoczona tą odpowiedzią, a
gdy dowiaduje się, iż syn nie żartował, zaczyna się martwić. Choć nie jest to
wyrażone wprost, czytelnicy domyślają się, że księżna troszczy się o los
kuzynki, niezamężnej kobiety, nieposiadającej żadnego majątku. Życie takich
kobiet w owym okresie bywało bardzo ciężkie, Sylvester jednak zdaje się zupełnie
o to nie dbać, wszak to nie jego sprawa. Jeśli owa kobieta nie zadowala jego
matki, należy ją odprawić.
To już nie jest godne pochwały.
W pierwszym rozdziale dowiadujemy się o bohaterze jeszcze jednej istotnej
rzeczy. Cztery lata wcześniej stracił brata bliźniaka i jest oczywiste, że ta
śmierć zostawiła w jego sercu głęboką ranę. Ten motyw wielokrotnie powraca na
kartach powieści, stopniowo czyniąc postępowanie Sylvestra coraz bardziej
zrozumiałym dla czytelnika.
Kolejna cecha charakteru Sylvestra ujawni się przy okazji jego spotkania z
Phoebe. Poznała go podczas balu w Londynie i powzięła o nim opinię bardzo
przypominającą opinię Elizabeth Bennet o panu Darcym - jest arogancki i
wyniosły.,,Bycie księciem tak dalece stanowi część jego natury, że oczekuje on
od wszystkich traktowania go z najwyższym szacunkiem".
W rezultacie Phoebe czyni księcia czarnym
charakterem w napisanej przez siebie powieści, a opublikowanie ,,Zaginionego
spadkobiercy" stanowi jeden z głównych wątków książki.
Pboebe jest ze wszech miar czarująca. W niczym nie przypomina kobiety, jaką
Sylvester chciałby mieć za żonę. Owa dama musi być piękna, elegancka, mieć
nieskazitelne maniery i doskonale umieć odegrać rolę księżnej Salford. Sylvester
nawet sporządził listę pięciu panien, spełniających jego wa-ninki, i poprosił
matkę (ku jej zgrozie), by wybrała jedną z nich.
Phoebe nie jest piękna. Ponieważ jej ulubionym strojem jest suknia do konnej
jazdy, nie jest też elegancka. Zamiast na balach, woli spędzać czas w stajni,
doglądając ojcowskich koni. Sztuka wykwintnej konwersacji jest jej obca, gdyż ma
zwyczaj mówić to, co naprawdę myśli (niebezpieczna cecha w każdym towarzystwie).
Do tego ma złote serce.
Jedne z najbardziej uroczych scen mają miejsce w zasypanej śniegiem wiejskiej
gospodzie, gdzie bohaterowie muszą spędzić kilka dni pod jednym dachem,
opiekując się poszkodowanym przyjacielem Phoebe, Tomem, oraz końmi jego ojca.
Niezapomniane są ciągłe utarczki między księciem, który próbuje wszystkimi
rządzić, a Phoebe, która nie przepuści żadnej okazji, by wytknąć mu jego wady.
Najbardziej przypadł mi do gustu poboczny wątek przeziębionego służącego
księcia. Phoebe od razu zauważa jego chorobę, Sylvester w ogóle jej nie
dostrzega. Phoebe prawie miesza księcia z błotem, gdy tenpróbuje wysłać biedaka
na mróz po doktora.
Czytelnik orientuje się od razu, choć dla bohaterów nie jest to oczywiste, że ci
dwoje są dla siebie stworzeni. Ona wyleczy go z dumy, on ją zaś z uprzedzeń.
Postacie drugoplanowe są równie ciekawe. Najlepszy przyjaciel Phoebe, Tom, oraz
matka Sylvestra są opisani w sposób wyjątkowo ujmujący. Heyer miała jednak
szczególny talent do tworzenia portretów komicznych.
Moją ulubioną postacią w tej powieści jest sir Nugent Fotherby, który poślubia
bratową Sylvestra, Ianthe. Karykaturalny Fotherby jest człowiekiem, za jakiego
Phoebe uważała Syhestra - ma tak wysokie mniemanie o sobie (jest najbogatszy w
całej Anglii), że poza sobą i swymi sprawami nie dostrzega zupełnie niczego. W
dodatku jest niewiarygodnie głupi.
Scena w zajeździe, gdy Fotherby odkrywa, że pies oderwał mu frędzle od butów, po
czym sir Nugent i jego służący lamentują nad utratą wspaniałych ozdób, jest
przekomiczna.
„Oświadczyny księcia” jest nie tylko powieścią pełną wybornego humoru, ale i
opowieścią o miłości. Podobnie jak Jane Austin, Georgette Heyer potrafi snuć
pasjonujące historie miłosne bez jawnych odwołań do erotyki. Podczas okresu
regencji było rzeczą nie do pomyślenia, by niezamężna panna choćby pocałowała
mężczyznę, z którym nie łączyły jej więzi rodzinne, a Heyer jest wierna realiom
opisywanej epoki. Szczerze jednak mówiąc, w jej powieściach seks wcale nie jest
konieczny. Dzięki błyskotliwym dialogom Phoebe i Sylvestra czytelnik odgaduje,
że ci dwoje wreszcie się połączą. Gdy powieść rzeczywiście kończy się
pocałunkiem, sprawia to równą satysfakcję jak namiętna erotyczna scena pióra
innej autorki.
Jeśli „Sylvester” jest pierwszą książką Georgette Heyer, jaką zamierzasz
przeczytać, Czytelniku, to trudno było na początek wybrać lepszą. Ukazuje pełnię
olśniewającego talentu autorki oraz przedstawia kilka z najciekawszych i
najbardziej pamiętnych postaci, jakie kiedykolwiek stworzyła. A jeśli już znasz
inne książki Georgette Heyer, przygotuj się na wyjątkową ucztę. „Oświadczyny
księcia” to jedna z jej najlepszych powieści.
Joan Wolf
ROZDIIAŁ PIERWSZY
Sylvester stał w oknie pokoju śniadaniowego, opierając dłonie o parapet, i
spoglądał na roztaczający się przed nim widok. Wprawdzie wschodni fronton Chance
nie wychodził na ozdobny ogrodowy staw, za to wzrok cieszyła lekko pofalowana
rozległa połać trawnika, koszonego regularnie całe lato. Na jego środku pysznił
się cedr, a na odległym skraju połyskiwały w promieniach zimowego słońca gałązki
brzeziny, która była najdalej wysuniętą odnogą lasu Home Wood. Te zarośla wciąż
nęciły Syłvestra, choć nie w taki sam sposób jak niegdyś, kiedy były krainą,
gdzie za każdym krzewem czaił się smok, a leśnymi duktami nadjeżdżali źli
rycerze. On i Harry, jego brat bliźniak, ucinali łby smokom oraz rozprawiali się
z rycerzami. Teraz nie było już ani smoków, ani rycerzy, ani Harry'ego, który
nie żył od prawie czterech lat, lecz w brzezinie wciąż kryły się bażanty, i to
one tak kusiły Sylvestra, tym bardziej że przez kilka poprzednich dni nie było
mowy o polowaniu, ponieważ nocne przymrozki ścięły ziemię, w dodatku mroźny i
porywisty wiatr zniechęcał do sięgania po fuzję nawet najbardziej zapalonego
myśliwego. Tego dnia wiatr ucichł, zza chmur wyjrzało słońce, jednak
niefortunnym trafem Sylvester, spodziewając się dalszej niepogody, postanowił
akurat ten dzień poświęcić pracy. Oczywiście mógł zmienić zdanie i wysłać do
oczekujących na jego dyspozycje osób kamerdynera z wiadomością, że zobaczy się z
nimi następnego poranka. Główny prokurent oraz rządca przybyli aż z Londynu, by
zapoznać się z jego życzeniami, lecz nawet gdyby musieli pokonać tę drogę bez
potrzeby, Sylvester nie widział powodu, dla którego mieliby narzekać. Po to ich
zatrudniał, by byli na każde jego skinienie. Gdyby odesłał ich do miasta, nie
podając powodu, przyjęliby to jako naturalny kaprys możnego chlebodawcy.
Sylvester nie był jednak kapryśny i nie zamierzał ulec pokusie. Kaprysy państwa
nieuchronnie demoralizowały służbę, tymczasem w przypadku zarządzania tak
ogromną posiadłością sumienni i rze-telni pracownicy byli niezastąpieni.
Sylvester rozpoczął dopiero dwudziesty ósmy rok życia, a odziedziczył majątek,
mając lat dziewiętnaście, i nawet jeśli zdarzało mu się pozwalać sobie na
szaleństwa i luksusy, nigdy nie traktował odziedziczonej schedy lekkomyślnie ani
też nie uchylał się od żadnych związanych z nią powinności.
Jako wysoko urodzony, został wychowany w taki sposób, by godnie kontynuować
najlepsze tradycje rodu, tak samo więc jak nie wątpił w swe prawo do wydawania
rozkazów i żądania posłuszeństwa od wszystkich, których utrzymywał, a było ich
doprawdy wielu, tak samo nigdy nie kwestionował konieczności sprostania
obowiązkom, które zostały złożone na jego barki. Gdyby go spytano, czy jego
wysoka, lecz i niezmiernie wymagająca pozycja stanowi dlań źródło satysfakcji,
odpowiedziałby zgodnie z prawdą, że nie zastanawia się nad tym, aczkolwiek jest
pewien, że nie życzyłby sobie zostać jej pozbawionym.
Oczywiście nikt nie zamierzał zadawać takiego pytania młodemu arystokracie,
obdarzonemu majątkiem, tytułem i wrodzoną elegancją. Żadna zła wróżka nie
pojawiła się u jego kolebki, by wyrównać szczęśliwe dary losu przypadłością
fizyczną, na przykład garbem lub zajęczą wargą. Sylvester był wprawdzie
średniego wzrostu, jednakże miał tak proporcjonalną budowę ciała, tak zgrabne
nogi i tak ujmującą powierzchowność, że nierzadko nazywano go przystojnym, i
nikogo to nie dziwiło. Gdyby był osobą niższego stanu, poczytano by mu za skazę
nietypowy wygląd nieco skośnych oczu i brwi, lecz u księcia Salford uznawano je
naturalnie za oznakę wytworności. Ci, którzy pamiętali jego matkę z okresu
młodzieńczego rozkwitu, rozpoznawali tę samą linię czarnych brwi, cienkich,
jakby namalowanych pędzelkiem, uniesionych ku skroniom. Księżnej ta cecha
przydawała uroku, lecz Sylvestrowi mniej było z nią do twarzy. Kiedy czasem z
irytacją marszczył brwi, wyginały się one jeszcze bardziej, przez co zaczynał
odrobinę przypominać satyra.
Właśnie miał się odwrócić od okna, gdy jego uwagę przykuła drobna postać, która
wychynęła zza cisowego żywopłotu. Mały chłopczyk ż pierścionkami jasnych loczków
wokół okrągłej buzi biegł przez trawnik w stronę brzeziny. Jego nóżki w
nankinowych spodniach aż śmigały. Biała fal-bana żabotu zawinęła mu się pod
jednym uchem, przygnieciona kurteczką, niewprawnie naciągniętą na niebieski
żakiecik.
Sylvester roześmiał się i otworzył okno. Chciał życzyć Edmundowi udanej
przygody, lecz w ostatniej chwili się zreflektował. Chłopczyk nie zatrzymałby
się na wołanie guwernera lub niani, ale z całą pewnością zawróciłby na głos
stryjka. Skoro już udało mu się uciec swym prześladowcom, nie należało zwiększać
ich szans na schwytanie małego zbiega. To byłoby nie po sportowemu. Co gorsza,
nastąpiłaby wtedy jedna z tych scen, których Sylves-ter serdecznie nie cierpiał.
Edmund błagałby o pozwolenie, by iść do lasu, i niezależnie od tego, czy by je
otrzymał, czy nie, książę i tak musiałby wysłuchać niekończącej się litanii
narzekań jego matki, wdowy po Henrym (którego rodzina zdrobniale nazywała
Harrym). W zależności od sytuacji Sylvester usłyszałby od szwagierki, że jest
okrutnikiem niedbającym o zdrowie bratanka albo też, dla odmiany, że jest
pozbawiony serca, gdyż nie troszczy się o jego wychowanie. Lady Ianthe Rayne za
nic nie chciała wybaczyć szwagrowi tego, że (według niej) nakłonił Henry'ego do
uczynienia go jedynym opiekunem Edmunda. Było to absurdalne oskarżenie, gdyż
testament został spisany z okazji ślubu Henry'ego wyłącznie po to, by w razie
jakiegokolwiek wypadku zapewnić potomstwu opiekę głowy rodu, czyli najlepszą.
Nikt nie przypuszczał, a już najmniej sam Henry, że taka okoliczność
rzeczywiście nastąpi. Wdowa podejrzewała szwagra o spisek, a Sylvester nie
pojmował, jak można zarzucać jego prawnikowi dopisywanie czegoś do testamentu.
Ponieważ mocno przeżywał śmierć brata, opuściło go zwykłe opanowanie i,
usłyszawszy zarzut Ianthe po raz pierwszy, pozwolił sobie na gorzką ripostę:
- Jeśli podejrzewasz, że chcę się dobrowolnie obarczyć tym dzieckiem, to jesteś
bardziej niemądra, niż kiedykolwiek sądziłem!
Przyszło mu potem niejednokrotnie żałować tego nieprzemyślanego wybuchu, bo choć
natychmiast odwołał swe słowa, nie zostały mu one nigdy zapomniane. Obecnie, gdy
kwestia opieki nad Edmundem stawała się coraz bardziej paląca, matka chłopca
nieodmiennie odwoływała się do tamtej wypowiedzi.
- Przecież i tak nigdy go nie chciałeś - wypominała. - Wszyscy słyszeli.
Częściowo była to prawda, gdyż dwuletni bratanek obchodził go wyłącznie z
powodów rodzinnych, nie interesował go zaś zupełnie jako dziecko.
Dwudziestoczteroletni Sylyester nie poświęcał mu zbytniej uwagi. Gdy Edmund
nieco podrósł, widywał go częściej, ponieważ ilekroć przybywał do Chance,
chłopiec nie odstępował na krok swego wspaniałego stryjka, który traktował go
zupełnie inaczej niż mama i Button, niania Edmunda (a poprzednio jego taty i
stryjka). Nie głaskał go i nie całował, nie ganił za rozdarte ubranko, odzywał
się krótko i do rzeczy, a chociaż czasem potrafił ostro mu przykazać, by nie
przeszkadzał, to zawsze zachodziła też możliwość, że posadzi go przed sobą na
siodle i zabierze na przejażdżkę po parku. Stryjek miał też mniej przyjemne
cechy, lecz napawające Edmunda równie nabożnym podziwem - żądał absolutnego
posłuszeństwa i nie puszczał płazem krnąbrności.
Zdaniem Sylvestra, Ianthe i Button (zwana przez panicza Guziczkiem) psuły
chłopca, lecz rzadko ingerował bezpośrednio w ich metody wychowawcze,
poprzestając na tym, że sam nie dawał się temu nad wyraz bystremu młodemu
dżentelmenowi owijać wokół małego palca. Edmund szybko pojął, że na podziwianego
stryjka zupełnie nie działają metody, którymi w lot rozbrajał mamę i nianię.
Dzięki temu nie stał się rozpieszczony i kapryśny, a gdy miał sześć lat,
Sylvester darzył go sentymentem już nie tylko ze względu na pamięć brata.
Edmund znikł mu z oczu i Sylvester zamknął okno. Należałoby zapewnić chłopcu
odpowiedniejszego guwernera niż wiekowy i nieco niedołężny wielebny Loftus
Leyburn, spowiednik jego matki. To Ianthe nalegała, by pastor udzielał jej
dziecku pierwszych lekcji, a Sylvester, by nie prowokować kolejnych
nieporozumień, uległ jej prośbom, choć miał na ten temat inne zdanie. Teraz zaś
załamywała ręce, gdyż Leyburn nie potrafił upilnować chłopca, który nieustannie
wymykał się do stajni, gdzie uczył się od parobków pospolitego języka. A czegóż
ona się spodziewała? - pomyślał z irytacją Sylvester.
Odwrócił się, gdy do pokoju wszedł kamerdyner wraz z młodym lokajem, który
zaczął sprzątać po śniadaniu.
- Reeth, przekaż Pewseyowi i panu Ossettowi, że zobaczę się z nimi w południe.
Chale i Brough niech przyniosą o tej samej porze księgi rachunkowe i rejestry,
przejrzę je. Uprzedź Trenta, by przygotował... - Zerknął przez okno. - Chociaż
nie. Pewnie skończę koło czwartej, już nie będzie tak ładnie.
- Wielka szkoda, że wasza książęca mość musi spędzić tak piękny dzień w
gabinecie - zgodził się kamerdyner.
- Wielka, lecz nic nie da się na to poradzić. Pójdę dotrzymać towarzystwa
księżnej pani. Dziękuję. - Sylvester uśmiechnął się miło, gdy lokaj podał mu
upuszczoną przez przypadek chusteczkę.
Uprzejmość wobec służby nic go nie kosztowała, a przynosiła znakomite rezultaty,
gdyż wystarczyło w odpowiednim momencie rzucić słówko pochwały czy zachęty lub
okrasić uśmiechem nawet najsurowsze żądanie, a służący spełniali je bez
szemrania, co więcej, z ochotą i nie szczędząc wysiłków.
Sylvester opuścił jadalnię. Wszedł do ogromnego holu i do (mogłoby się wydawać)
innego stulecia, gdyż ta część imponującej rezydencji stanowiła pozostałość
pierwotnego budynku, pochodzącego z epoki Tudorów. Potężne belki stropowe,
obwieszone dawną bronią ściany, witrażowe okna z herbem oraz kamienne płyty
podłogi kontrastowały z wykwintną elegancją pozostałych części pałacu, lecz nie
pozostawały z nią w konflikcie.
Przeciwnie, z tego zderzenia powstawała bogata harmonia.
Majestatyczne stare schody prowadziły na obiegającą cały hol drewnianą galerię,
a u ich stóp stały dwie zbroje, jakby strzegło ich dwóch rycerzy. Obok znajdował
się ogromny kominek, na którym zionęło kilka bierwion. Przed paleniskiem leżał
na płytach biało-brązowy spaniel. Ujrzawszy pana, suka uniosła głowę i zaczęła
radośnie machać ogonem, lecz wyczuwszy zapach domowych pantofli, a nie butów do
polowania, posmutniała, choć Sylvester poklepał ją po kształtnym łbie. W
najlepszym przypadku będzie mogła poleżeć u stóp pana w jego gabinecie.
Pokoje księżnej składały się z sypialni, garderoby zraz przedpokoju prowadzącego
do przestronnej : słonecznej bawialni. Matka Sylvestra rzadko opuszczała swe
apartamenty, ponieważ od lat cierpiała na artretyzm, którego nie dawało się
złagodzić żadnymi kuracjami zalecanymi jej przez najznakomitszych lekarzy. Przy
pomocy dwóch osób chora była w stanie przejść do bawialni, lecz nie dalej, a gdy
już opadła na fotel, nie mogła sama wstać. Z jej ust jednak nigdy nie padło
słowo skargi.
- Bardzo dobrze - odpowiadała nieodmiennie, gdy indagowano, jak się czuje.
Czasem ktoś wyrażał księżnej współczucie z powodu monotonnego życia, replikowała
wówczas ze śmiechem, że rozmówca lituje się nad niewłaściwą osobą, gdyż to
raczej otoczenie nudzi się z nią, nie zaś ona z nim. Syn przywoził jej z Londynu
najświeższe wieści z ich sfer, wnuk ją zabawiał, jak tylko dziecko potrafi,
synowa rozmawiała z nią o najnowszej modzie, kuzynka cierpliwie wysłuchiwała jej
poglądów i opinii, pokojówka stroiła ją z oddaniem, a stary przyjaciel, wielebny
Leyburn, chętnie towarzyszył jej przy lekturze. Wyliczywszy to wszystko,
zapytywała, czy nie należały jej raczej zazdrościć. Niewielu osobom przyznawała
się do pisania poezji, wiedzieli o tym tylko najbliżsi. Dwa tomy jej wierszy
zostały nawet opublikowane, oczywiście anonimowo, jednakże wkrótce rozszyfrowano
tożsamość autorki, co natychmiast znacząco podniosło ich wartość w oczach
czytających elit.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin