0683.Brooks Helen - Wiosna w Paryżu.pdf

(445 KB) Pobierz
The Parisian playboy
Helen Brooks
Wiosna w Paryżu
1
196682639.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jak się dzisiejszego ranka miewa nasza urocza Holly? Pewnie dobrze się bawiłaś
podczas weekendu, co, kotku? Bo na mój gust wyglądasz tak, jakbyś go nie zmarnowała.
Holly uniosła wzrok znad klawiatury. W drzwiach stał tłusty, niski Jeff Roberts i
lubieżnie się jej przyglądał.
- Dzień dobry, panie Roberts - powiedziała grzecznie, tłumiąc w sobie niechęć i
obrzydzenie. Ale zaraz cała zesztywniała, bo Jeff leniwym krokiem podszedł do biurka.
Był teraz wystarczająco blisko, by owionął ją ostry, wyciskający łzy z oczu zapach jego
wody po goleniu. Holly z powrotem zabrała się do przepisywania w nadziei, że Jeff zostawi ją
w spokoju.
Kilka tygodni temu, kiedy rozpoczęła pracę w Querruel International, ustaliła trzy
sposoby radzenia sobie z biurowymi obmacywaczami.
Pierwszy: ignorować typa, dając mu jednocześnie do zrozumienia lodowatym
traktowaniem, że jego zaloty nie są mile widziane.
Drugi: głośno krzyczeć, że jest molestowana.
Trzeci: pójść na całość i dać typowi prawym sierpowym w pysk.
Holly najpierw zastosowała ten pierwszy sposób, ale jej taktyka przez osiem tygodni nie
dała najmniejszego rezultatu. Gdyby uciekła się do drugiego sposobu i złożyła skargę na Jeffa,
mogłaby stracić pracę. Jeff Roberts był synem dyrektora zarządzającego i źrenicą w oku
rozczulającego się nad nim ojca.
Natomiast trzeci sposób z całą pewnością doprowadziłby do zwolnienia jej, co gorsza,
bez dobrych referencji. A praca, którą teraz miała, obiecywała świetlane perspektywy. Ale - i
ta myśl stawała się w ciągu ostatnich tygodni coraz bardziej pociągająca - obrzydliwiec
dostałby wreszcie nauczkę, której by tak szybko nie zapomniał.
Jeff pochylił się, by przeczytać tekst na ekranie, i niskim głosem powiedział:
- Już cię prosiłem, żebyś mi mówiła po imieniu, kiedy jesteśmy sami.
Typ zawsze wydzielał ohydny odór, zupełnie jakby się nigdy nie mył. Holly z trudem się
opanowała, by się nie cofnąć z obrzydzenia. Było tym gorzej, że siedziała w malutkim
pokoiku, wydzielonym z sekretariatu ojca Jeffa, z jednym tylko niewielkim oknem i z
jednymi dostępnymi drzwiami, prowadzącymi do głównego sekretariatu, bo drzwi na korytarz
zostały zastawione regałami. Jeff szybko się zorientował, jakie korzyści może mu przynieść
taki układ pomieszczenia.
- Pewnie pan szuka Margaret. Poszła do bufetu, ale zaraz wróci - powiedziała ostro.
2
196682639.003.png
- Aha - mruknął i pochylił się nad nią jeszcze bardziej, muskając przy okazji ręką jej pierś.
- Mogę na chwilę to wziąć?
Holly przestała pisać, zmuszając się, by spojrzeć na jego ciastowatą, spoconą twarz.
- Panie Roberts, już panu mówiłam, że nie życzę sobie takiego zachowania.
- Jakiego? - spytał, nawet nie udając, że jest oburzony niesłusznym podejrzeniem.
Powędrował wzrokiem od jej piersi w dół, na nogi, a potem wrócił spojrzeniem na twarz,
oblizując przy tym wargi.
- Nie życzę sobie, by pan mnie dotykał - wyjaśniła dobitnie.
- Czy ja ciebie dotykałem? - Uśmiechnął się, pochylił jeszcze niżej i szepnął: -
Pójdziemy po pracy na drinka? Podobałoby ci się to, prawda?
Prędzej piekło zamarznie, pomyślała wściekła.
- Niestety, mam inne plany.
- Więc jutro? - Spojrzenie jego oczu w kolorze błota chciwie się po niej ślizgało. -
Jeżeli okażesz się miła, mogę ci też postawić kolację. To chyba uczciwa propozycja?
Do czego ta glista zmierza? To, że jest synem dyrektora, nie daje mu jeszcze prawa, by
tak się zachowywać!
Z zasłyszanych w bufecie rozmów Holly wiedziała, że Jeff Roberts obmacuje kogo tylko
może, ale dziewczęta na ogół były bezpieczne, bo większość z nich nie pracowała w pokoju
sama.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Przykro mi, panie Roberts, ale nie pójdę z panem na drinka ani jutro, ani w żadnym
innym terminie -oświadczyła zimno.
- Mogę tu dla ciebie wiele zrobić, Holly, jeżeli dobrze rozegrasz karty - powiedział
miękko. - Ale mogę ci też bardzo zaszkodzić. Rozumiesz, co mówię?
- Bardzo dobrze rozumiem - odparła Holly lodowatym tonem.
- Więc?
- Więc moja odpowiedź pozostaje taka sama. A teraz muszę skończyć ten tekst.
Przez chwilę patrzył na nią, wreszcie się wyprostował i Holly miała już nadzieję, że sobie
pójdzie. A wtedy on pochylił się, od tyłu chwycił ją za piersi i przez trwającą całą wieczność
sekundę boleśnie je ściskał. Dopiero wtedy wyprostował się i ruszył do drzwi.
Nawet nie zastanowiła się, co robi. Natychmiast zerwała się z krzesła i z całej siły, z
głośnym plaskiem, uderzyła go w twarz.
Tego Jeff na pewno się nie spodziewał. Odstąpił w tył kilka kroków, wpadł na regał, a
potem z jego ust popłynęła wiązanka wulgarnych przekleństw. Gdy się prostował, Holly
3
196682639.004.png
wiedziała, że jej odda, więc się przygotowała. Jej niebieskie oczy rzucały błyskawice, a
szczupłe ciało napięło się w oczekiwaniu.
- Co tu się dzieje?!
Na dźwięk głosu dobiegającego od drzwi Jeff aż się okręcił wokół własnej osi, a Holly
wpatrzyła się w oszołomieniu w wysokiego mężczyznę, który stał w progu. Natychmiast się
zorientowała, kto to jest. Nigdy go jeszcze nie widziała, ale tyle już słyszała od koleżanek o
jedynym i wyłącznym właścicielu Querruel International, że mogłaby podać jego bardzo
szczegółowy rysopis.
Jacques Querruel. Trzydzieści dwa lata, wolny, ale ciągnący za sobą łańcuszek kochanek
i nawiązujący tyle romansów, że stał się ulubionym tematem zarówno poważnych
magazynów, jak i brukowców. Typowy playboy, chociaż od większości różnił się tym, że
pracował równie zażarcie, jak się bawił. Milioner, który z paryskich slumsów własną pracą
przebił się do kasty bogaczy. Teraz jego pierwotna paryska firma miała oddziały we Francji,
w Stanach Zjednoczonych i w Anglii. A w życiu kierował się własnymi zasadami. Chociaż
miał kilka świetnych samochodów, jak należało się spodziewać po młodym francuskim
milionerze, jego ulubionym pojazdem był motor marki Harley.
- Zapiera dech w piersiach - powiedział Holly w rozmarzeniu jeden z młodszych
urzędników. - Prawdziwy Król Szos! Cały czarny, a od blasku aż oczy bolą. I wprost pożera
kilometry.
- Powinnaś zobaczyć pana Querruela w czarnej skórzanej bluzie - zachwycała się
kiedyś przy lunchu jedna z sekretarek. Kobiety nie traciły czasu na omawianie powabów
motocykla, wolały omawiać urok jeźdźca. - Nie ma kobiety, której na jego widok nie
zmiękłyby kolana. Holly, mówię ci, to czysty dynamit!
A teraz widzi ten czysty dynamit na własne oczy, pomyślała, czując, jak ogarnia ją lekka
histeria. Rzeczywiście, niebezpieczny. Ale jej uwagę natychmiast przyciągnął Jeff, który
właśnie mówił:
- Panie Querruel, przepraszam, że musiał się pan w to wmieszać. Wiem, to
niewybaczalne. Właśnie udzielałem pannie Stanton reprymendy, bo bardzo niestarannie
wykonała pracę, którą jej zleciłem, a ona to bardzo źle przyjęła. Obawiam się, że straciłem
opanowanie, gdy mnie uderzyła.
- Ty kłamco! - krzyknęła Holly. - Jak śmiesz...
- Wystarczy. - Słysząc jej podniesiony głos, Jaąues Querruel ostro uciął protest. -
Porozmawiamy o tym w gabinecie pana Robertsa. Oboje pójdziecie tam ze mną.
- Chwileczkę! - Holly była tak wściekła, że już na nic nie zważała. Wiedziała, że gdy
4
196682639.005.png
pan Roberts senior zostanie powiadomiony o sprawie, natychmiast wyrzuci ją z pracy. - On
kłamie. Nie chodziło o pracę...
- Chyba wyraziłem się jasno. Przedyskutujemy całą sprawę bez świadków. Pan Roberts
wraca dopiero za godzinę, więc nikt nam nie przeszkodzi.
Czy zrozumiał, co tu zaszło? Holly spojrzała w bursztynowe oczy i zatonęła w ich głębi.
Były niepokojące. Magnetyczne, lecz zimne jak oczy drapieżnika, wilka czy wielkiego kota
czyhającego na ofiarę.
Ale zaraz się otrząsnęła, zła na siebie za te dziwaczne myśli. Co się z nią dzieje? -
zastanawiała się, idąc za mężczyznami do luksusowo urządzonego biura pana Robertsa
seniora.
Przechodząc przez sekretariat, zauważyła, że Margaret patrzy na nią z przerażeniem.
Widocznie musiała coś usłyszeć. Zaraz jednak znalazła się w zamkniętym gabinecie, sama z
Jacquesem Querruelem i gotującym się ze złości Jeffem Robertsem.
- Doprawdy, panie Querruel, nie ma potrzeby, żeby pan zaprzątał sobie uwagę tym
nieszczęsnym incydentem - mówił lizusowatym tonem. - Na pewno ma pan ważniejsze
rzeczy...
- Wprost przeciwnie, Jeff - odparł zimno Querruel, wskazując jednocześnie władczym
gestem krzesła. Jeff już się więcej nie odzywał.
Holly spodziewała się, że Querruel usiądzie za masywnym dębowym biurkiem, ale on
przysiadł na brzegu blatu, a jego przenikliwe oczy patrzyły na nią krytycznie.
Zmusiła się do spokoju, by nie bawić się kolczykami ani nie robić żadnych innych
nerwowych ruchów. Ale było to trudne w tych okolicznościach i na dodatek z Jeffem
oddalonym tylko o pół metra. Jednak nie da się stłamsić. Brawurowo uniosła brodę, a jej oczy
ciskały błyskawice.
- A więc... - przenikliwe spojrzenie Jacquesa przesunęło się z jej zarumienionej twarzy na
ponurą twarz Jeffa. Zauważył wymowny czerwony placek na jego policzku. - Mamy problem,
prawda?
- Nic takiego, czego nie mógłbym sam załatwić, panie Querruel...
- Tak, do licha. Mamy problem! - wybuchnęła Holly. - Tyle razy prosiłam pana
Robertsa, by trzymał ręce przy sobie. Dziś posunął się za daleko. To zboczeniec. Nie zniosę,
jeśli jeszcze raz mnie dotknie.
Ciemne brwi Querruela uniosły się, a pięknie rzeźbione usta lekko uśmiechnęły.
- Proszę mówić, panno Stanton. Proszę powiedzieć, co pani czuje - zachęcił ją.
A więc on myśli, że to zabawne! Holly ogarnęła taka furia, że zrobiło jej się czerwono
5
196682639.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin