Piers Anthony - Źródła Magii.doc

(3698 KB) Pobierz
Piers Anthony

 

 


Piers Anthony

ŹRÓDŁA MAGII

 

Tytuł oryginału:

The Source Of Magic

Copyright © 1979 by Piers Anthony.

 

 

1. UKRYTY SZKIELET

 

Niuchacz magii spokojnie zbliżał się do Binka, a jego długi, zwinny pyszczek wąchał pracowicie. Kiedy stworzenie było już całkiem blisko, wybuchnęło szaleńczym entuzjazmem, wydając podobne do fletu dźwięki, machając puszystym ogonem, wyginając się w łuk.

— Oczywiście i ja ciebie lubię, niuchaczu — powiedział Bink, przykucając, by go pogłaskać. Mordka stworzenia odcisnęła mokry pocałunek na jego nosie. — Byłeś jednym z pierwszych, którzy uwierzyli w moją magię, kiedy...

Przerwał, ponieważ stworzenie dziwnie się zachowywało. Przestało merdać, przycichło prawie przestraszone.

— Co się dzieje, mały przyjacielu? — zapytał zaniepokojony Bink. — Czy powiedziałem coś, co zraniło twoje uczucia? Prze­praszam!

Lecz niuchacz podkulił ogon i wymknął się chyłkiem. Bink spoglądał za nim zasmucony. Poczuł się tak, jakby przestała działać magia, powodując, że rzeczy straciły swoje właściwości. Jednak wrodzony talent Binka nie mógł zniknąć, dopóki on żył. To coś innego musiało wystraszyć niuchacza magii.

Zaniepokojony rozejrzał się wokół. Na wschód od zamku Roogana rozciągał się sad, którego drzewa rodziły różnorodne egzotyczne owoce i rozmaite artefakty, jak bomby czereśniowe i np. klamki. Rosły tam również jarzyny. Na południu rozciągały się nieujarzmione, dzikie ostępy Xanth. Bink pamiętał, że w drodze powrotnej puszcza groźnie otoczyła jego wraz z towarzyszami podróży ciemnym gąszczem. Drzewa te były z gruntu przyjazne, chciały jedynie, aby Mag pozostał tutaj i przywrócił zamkowi Roogana znów wspaniałość i sławę. Król Trent dokonał tego. Obecnie owa znacząca siła tego regionu wywierała swój wpływ na wiele spraw ku pożytkowi królestwa. Każda rzecz wydawała się mieć swoje miejsce.

Otrząsnął się z tych myśli. Dzisiejszej nocy miał odbyć się bal, a on miał buty okropnie zniszczone. Skierował się ku najdalszej granicy sadu, gdzie zabłąkane drzewo butowe zapuściło korzenie. Buty uwielbiały się poruszać to tu, to tam — i często rosły w miejscach dalekich od dróg. Na tym było już kilka dojrzałych par butów. Bink przejrzał pojedyncze egzemplarze, unikając zerwania ich dopóki nie był pewien, że znalazł odpowiednią parę. Wtedy ukręcił je, wytrząsnął nasiona i ostrożnie wzuł na nogi. Były dość wygodne i wyglądały ładnie, ponieważ były świeże.

Ruszył z powrotem, starając się tak stawiać kroki, żeby do­stosować je do stóp bez zdzierania podeszw. Myśli nadal zaprzątał mu epizod z niuchaczem magii. Czy to był omen? Omeny zawsze się spełniały tutaj w Xanth. Rzadko jednak zdarzało się je zrozumieć, zanim nie było za późno. Czyżby miało spotkać go coś złego? Wydawało się to być niepodobieństwem. Bink wiedział, że zanim ktoś wyrządziłby mu coś złego, prędzej sam ucierpiałby. Musiał błędnie zinterpretować to zdarzenie. Niuchacz magii cierpiał zapewne na niestrawność, więc dlatego umknął.

Wkrótce Bink znalazł się w pobliżu swojego domu. Był to ładny wiejski domek z sera, leżący tuż przy pałacu. Bink zamieszkał tutaj po ślubie. Skórka dawno już stwardniała i straciła na smaku, ale ściany były ładnie licowane kremowożółtym stwardniałym serem. Spośród innych domków ten był jednym z najsmakowitszych, lecz odkąd przestał go wydrążać, nie mógł już się nim chełpić.

Bink wziął głęboki oddech, opanował się i otworzył frontowe drzwi z serowej skórki. Słodkawy zapach dojrzałego sera owiał go razem z ochrypłym, skrzekliwym głosem.

— To ty, Bink? W samą porę! Gdzież to wymknąłeś się chyłkiem, kiedy tyle jeszcze jest do zrobienia? Jesteś naprawdę nieodpowie­dzialny!

— Potrzebowałem butów — powiedział krótko.

— Butów! — wykrzyknęła z niedowierzaniem. — Masz przecież buty, ty idioto!

Teraz jego żona była mądrzejsza od niego, ponieważ inteligencja Cameleon zmieniała się z upływem miesiąca, tak jak i jej wygląd. Kiedy była piękna, była głupia — ekstremalnie w obydwu punktach kulminacyjnych. Gdy stawała się mądra, to traciła urodę. Gdy była najmędrsza, była też najbrzydsza. Dzisiaj znalazła się właśnie w koń­cowej części tej fazy. Stanowiło to jeden z powodów, dla których izolowała się, zamykając w swoim pokoju.

— Na dzisiejszą noc potrzebuję ładnych butów — odpowiedział przywołując całą swoją cierpliwość. Ale gdy wypowiadał te słowa zdał sobie sprawę ze złego ich doboru, każda bowiem wzmianka na temat ładnego wyglądu drażniła ją.

— Do diabła z tobą, ośle!

Pragnął, żeby nie wypominała mu jego niższego poziomu inteli­gencji. Zazwyczaj była wystarczająco mądra, żeby tego nie robić. Bink wiedział, że nie jest geniuszem, ale nie był także głupcem. Ona była kimś, kto jednoczył te dwie cechy.

— Muszę wziąć udział w balu jubileuszowym — wyjaśnił, chociaż oczywiście wiedziała o tym. — Byłoby obrazą Królowej, gdybym przyszedł niestarannie ubrany.

— Dureń! — wykrzyknęła ze swego odosobnienia. — Przebierz się w kostium! Nikt nie zobaczy twoich cuchnących butów! Uff! Miała rację. Zrobił sobie wycieczkę na próżno.

— Ale to takie typowe dla twojej głupoty — ciągnęła dalej z gniewem. — Hulanka na przyjęciu, podczas, gdy ja cierpię samotnie w domu, gryząc twarde ściany — było to dosłowne stwierdzenie; ser był twardy i stary. Odgryzała z niego kawałeczki, gdy naszła ją złość, a obecnie była zła przez cały czas.

Wciąż próbował być miły. Kochał Cameleon, poślubił ją zaledwie rok temu. Od początku wiedział, że będą złe i dobre chwile. Teraz nadeszła zła, bardzo zła.

— Dlaczego nie wybierzesz się również na bal, kochanie? Wybuchnęła cynicznym śmiechem.

— Ja? Z takim wyglądem? Zaoszczędź mi swego głupawego sarkazmu!

— Ale jak sama wspomniałaś to bal kostiumowy. Królowa przebiera każdego uczestnika w kostium, który sam wybiera. Więc nikt nie zobaczy...

— Ty skończony gamoniu!

Wymyślała przez ścianę i słyszał, że coś rozbija. Rzucała teraz rzeczami w prawdziwym przypływie złego humoru.

— Jak mogę pójść na bal w jakimkolwiek przebraniu, kiedy jestem w dziewiątym miesiącu ciąży?

I to właśnie ją gnębiło. Nie faza brzydoty-mądrości, do której już przy­wykła, ale olbrzymia niewygoda oraz przeciwwskazania związane z cią­żą. Bink nierozważnie spowodował ten stan podczas jej piękno-głupiej fazy, tylko po to, by dowiedzieć się kiedy zmądrzała, że nie pragnęła jeszcze dziecka. Bała się, że dziecko będzie podobne do niej — lub do niego. Chciała najpierw znaleźć jakiś czar, który zapewniłby dziecku normalny talent. A teraz stanęła wobec ślepego faktu. Zaakceptowała tę sytuację niezbyt radośnie i nie wybaczyła Binkowi. Stawała się mądrzejsza, ciąża bardziej zaawansowana i jej gniew był silniejszy.

No cóż, wkrótce złość minie, a ona wypięknieje — dokładnie na czas narodzin. Stanie się to niebawem, mniej więcej za tydzień. Być może dziecko będzie normalne, może nawet bardzo utalentowane i obawy Cameleon rozproszą się. Przestanie go wtedy zadręczać.

Gdyby jednak dziecko było nienormalne... ale lepiej nawet o tym nie myśleć.

— Przepraszam — bełkotał — zapomniałem.

— Ty zapomniałeś! — ironia w jej głosie przeszyła jego zmysły jak magiczny miecz, wycinający z bryły sera chatkę. — Imbecyl! Chciałbyś zapomnieć, prawda? Dlaczego nie pomyślałeś o tym zeszłego roku, kiedy...

Wycofując się w pośpiechu do drzwi zamruczał:

— Królowa denerwuje się, kiedy goście się spóźniają, więc muszę już iść, Cameleon.

W istocie wydawało się, że w naturze kobiety leży złość na mężczyznę i miotanie kąśliwych słów. To właśnie odróżnia nimfy od kobiet. Nimfy, zewnętrznie podobne do kobiet, w przeciwieństwie do nich ulegają nawet najbardziej bezsensownym zachciankom męż­czyzn. Podejrzewał, że i tak zalicza się do szczęśliwców, ponieważ jego żona nie posiada niebezpiecznego talentu. Mogłaby na przykład wzniecać ogień na ludziach lub wywoływać burzę z piorunami.

— Dlaczego królowa właśnie teraz musi wydawać to swoje śmieszne, bezcelowe i nudne przyjęcie? — domagała się odpowiedzi Cameleon. — Właśnie teraz, kiedy wie, że nie mogę w nim uczestni­czyć?

Ach, ta kobieca logika! Po co się trudzić jej zrozumieniem. Cała inteligencja w Xanth nie zdołałaby odnaleźć sensu w tym bezsensie. Bink zamknął za sobą drzwi.

W chwili obecnej pytanie Cameleon było retoryczne. Obydwoje znali odpowiedź. Królowa Iris wykorzystywała każdą okazję, aby popisywać się swoją pozycją. Teoretycznie bal odbywał się na cześć Króla. W rzeczywistości Król Trent mało dbał o efekty teatralne. Prawdopodobnie szybko ucieknie z tej uroczystości. Tak naprawdę to przyjęcie było dla królowej, dla nikogo innego. I chociaż nie mogła nikogo zmusić do uczestnictwa, biada niższemu urzędnikowi, który by ośmielił się pójść na wagary dzisiejszej nocy! Bink był właśnie takim urzędnikiem.

A dlaczego tak jest? Zapytywał sam siebie, gdy wlókł się w po­nurym nastroju do zamku. Wcześniej spodziewał się, że będzie ważną osobistością — Królewskim Badaczem Xanth, do którego obowiąz­ków należałoby zgłębianie tajemnic magii i opracowanie raportów dla Króla. Tymczasem wraz z ciążą Cameleon i koniecznością zajęcia się domem, Bink nie przeprowadził żadnego prawdziwego badania. Prawdę mówiąc, to tylko oszukiwał sam siebie. Powinien był oczy­wiście zastanowić się nad zapłodnieniem żony. Ojcostwo było ostatnią rzeczą, która zaprzątała jego umysł. Ale piękna Cameleon swoim wyglądem mogła zaćmić umysł mężczyzny i podniecić go — mniejsza o to.

Ach, ta nostalgia! Dawniej, kiedy miłość była nowością, wolna była od trosk, nieskomplikowana, bez odpowiedzialności. Came­leon — w fazie piękności była bardzo podobna do nimfy. Ale to fałszywe odczucie. Jego życie, zanim spotkał Cameleon, nie przebie­gało tak prosto. I spotkał ją trzy razy, zanim rozpoznał. Bał się, że nie ma talentu magicznego...

Coś zamigotało i nagle zmienił się jego wygląd. Pojawił się kostium od królowej. Psychicznie i fizycznie Bink był tą samą osobą, lecz teraz wyglądał jak Centaur. Iluzja królowej! Musiał więc grać rolę, którą obmyśliła dla niego w swojej bezgranicznej chęci tworzenia drugo­rzędnych psot. Każda osoba miała odgadnąć tożsamość tak wielu osób, ilu zdołała, zanim weszła do sali balowej. Na tego, kto odgadnie najwięcej, czekała nagroda.

Na dodatek, dla żartu, zrobiła wokół zamku labirynt z żywopłotu. Nawet gdyby nie bawił się w zgadywankę kto jest kim, byłby zmuszony do rozwiązania tej gigantycznej łamigłówki. Do cholery z królową! Jednak, tak jak wszyscy, musiał przez to przejść. Król mądrze nie mieszał się do spraw domowych i dawał królowej wolną rękę. Zrezygnowany Bink wszedł do labiryntu i rozpoczął tę czarną robotę, brnąc przez sieć fałszywych ścieżek w kierunku zamku.

Część szpaleru stanowiła złudzenie, ale połowę żywopłotu na­prawdę zasadzono. Miało to nauczyć szacunku do magii i oduczyć od forsowania przeszkody na wprost.

Królowa musiała mieć dobrą zabawę, szczególnie podczas pier­wszej rocznicy królewskiej koronacji. Potrafiła zbrzydnąć bardziej od najbrzydszej Cameleon gdy nie miała humoru.

Bink szybko wyminął zakręt i nieomal zderzył się z zombi. Zżarta przez robaki twarz tego czegoś umazana była ziemią oraz czymś lepkim, a wielkie kwadratowe oczodoły wypełniała zgnilizna. Smród przerażał.

Bink z patologicznym zainteresowaniem zagapił się w owe oczodo­ły. Wydawało się, że z ich głębi sączy się słabe światło. Podobne do światła księżyca nad nawiedzoną doliną lub do jarzącego się grzyba karmiącego się gnijącym trupim mózgiem. Wyglądało to tak, jakby pa­trzył przez bliźniacze tunele w prawdziwe źródło cmentarnej animacji, a może nawet na źródło wszelkiej magii Xanth. Na dodatek zombi był nocnym koszmarem, jednym z żywych trupów, którego powinno się szybko pogrzebać i zapomnieć. Dlaczego ten rozkładający się trup zo­stał uwolniony ze swojego cichego grobu? Zombi zazwyczaj podnosiły, się z mogił jedynie wówczas gdy zagrażało niebezpieczeństwo zamkowi Roogna, ale odkąd panowanie objął król Trent, pozostawały bierne. Zombi zrobił ku niemu krok, otwierając swoje zaskorupiałe usta.

— Uuuu! — powiedział zionąc gazem gnilnym, którym oddychał. Bink wstrząsnął się z obrzydzenia. Bał się niewielu rzeczy w Xanth, ponieważ jego waleczność i talent magiczny czyniły go jednym z najbardziej groźnych ludzi w królestwie. Odwrócił się i pomknął z powrotem boczną alejką, zostawiając za sobą żywego trupa. Ten zaś ze swoimi spróchniałymi stawami i zapleśniałym ciałem, nawet nie próbował współzawodniczyć z jego szybkością.

Nagle wyrósł przed nim lśniący miecz. Zdumiony tym widzia­dłem, Bink zatrzymał się. Nie spostrzegł żadnej osoby, niczego, co mogło powstrzymać miecz, po prostu w powietrzu unosiła się sama broń. Jaki był cel tej iluzji? O — to musi być kolejny, sprytny trik królowej. Lubiła, żeby jej przyjęcia podniecały i niosły wyzwanie. Wszystko, co musiał uczynić to przejść przez miecz, likwidując w ten sposób ad hoc tę przeszkodę. Zawahał się jednak. Ostrze wyglądało straszliwie realnie. Bink pamiętał doświadczenie z Jamą, ze swojej wczesnej młodości. Talent Jamy polegał na tworzeniu latających, materialnych, ostrych i niebezpiecznych mieczy, przez te kilka sekund. I miał skłonność do aroganckiego nadużywania swojego talentu. Jama był nieprzyjacielem Binka, więc jeżeli to on jest tutaj...

Bink dobył własnego miecza.

— Do ataku! — krzyknął, na wpół oczekując, że jego ostrze przetnie tamto bez oporu. Królowa byłaby zadowolona, że dał się nabrać. Niczego w ten sposób nie ryzykował, po prostu na wszelki wypadek...

Ten drugi miecz okazał się materialny. Stal zadźwięczała o stal. Wtem ta druga broń wywinęła młynka i szybko pchnęła go w klatkę piersiową. Bink odparował i uskoczył w bok. To nie było czasowe ostrze ani bezrozumnie latająca rzecz! Jakieś niewidoczne ręce kiero­wały nim, a to oznaczało niewidzialnego mężczyznę.

Miecz uderzał raz za razem, a Bink odparowywał ciosy. To coś naprawdę próbowało go dostać!

— Kim jesteś? — dopytywał się Bink, ale odpowiedzi nie było.

Bink ćwiczył się we władaniu mieczem przez ostatnie lata i jego nauczyciel twierdził, że jest uzdolnionym uczniem. Miał odwagę, szybkość i aż nadto siły fizycznej. Choć nie jest mistrzem, ale już i nie amatorem. Cieszył się raczej więc z tego wyzwania, choć przeciwnik był niewidzialny.

Była to jednak walka na serio... i coś jeszcze. Dlaczego został zaatakowany podczas tego święta? Kim był jego milczący tajemniczy wróg? Bink cieszył się, że zaklęcie niewidzialności dotyczy osoby, a nie samego miecza, ponieważ wtedy mógłby znaleźć się w nie lada opresji w tym starciu. Każdy rodzaj magii w Xanth przejawiał się oddzielnie, miecz nie mógłby przenieść swego koniecznego czaru ostrości i twar­dości pozostając niewidzialnym. No cóż, i to było możliwe, ponieważ w dziedzinie magii wszystko jest możliwe. To zjawisko było jednak w najwyższym stopniu odmienne. W każdym razie, Binkowi wystar­czyło, że widział broń.

— Stój! — krzyknął. — Przestań, albo będę musiał porachować się z tobą.

Znów nieprzyjacielski miecz natarł na niego z furią. Bink zdążył już rozpoznać w nim niedoświadczonego przeciwnika. Styl szermierza odznaczał się raczej zuchwałością niż zręcznością. Zblokował wrogi miecz i pchnął przeciwnika w odsłonięte miejsce klatki piersiowej. Jedyne miejsce, gdzie mogła znajdować się ta część ciała, widoczna lub nie, jak wnioskował obserwując postawę i równowagę napastnika. Uderzenie Binka nie było tak mocne by móc zranić, ale wystarczające, żeby...

Jego miecz przeszedł bez oporu prosto przez niewidzialny tors. Nie było tam niczego. Przestraszony Bink stracił równowagę. Wróg pchnął mieczem w kierunku jego twarzy. W ostatniej chwili Bink zrobił zwód. Jego instruktor, żołnierz Crombie nauczył go takich uników. Ale właściwie zdecydował szczęśliwy traf. Gdyby nie jego talent magiczny, Bink byłby już martwy. Bink nie lubił polegać na swoim talencie. Zwłaszcza ucząc się szermierki. Pragnął bronić się samemu otwarcie, nie oczekując, że trafi się jakaś szansa, która dopomoże mu w po­jedynku. Mogło to wyglądać na zwykły przypadek. Jego magia mogłaby powstrzymać lub stępić atak, powodując na przykład, że atakujący pośliznął się na skórce banana, gdyż talent nie dbał o jego dumę osobistą. Dlatego pierwszorzędne znaczenie dla Binka miało w szermierce uczciwe przestrzeganie reguł walki, by szydercy nie drwili z jego forteli. Musiał wygrywać uczciwie, mieczem. Teraz nikt się nie śmiał, ale dalej nie podobało mu się, że ktoś, lub coś zaatakowało go bez uprzedzenia.

Miecz musiał pochodzić z prywatnego, magicznego arsenału królowej, ktoś świadomie nim kierował, lecz z pewnością nie król. Mag Trent nigdy nie robił kawałów i nie pozwalał nikomu manipulować swoją bronią. Coś uaktywniło ten miecz i wysłało go, żeby urządził tę psotę. Ten ktoś powinien już wkrótce stanąć wobec straszliwego gniewu króla.

Chociaż stanowiło to małą pociechę dla Binka, nie chciał, żeby wyglądało, iż zdaje się na protekcję króla. Chciał stoczyć poje­dynek i wygrać. Oprócz tego miał trochę kłopotów z trafieniem oso­by, która była niewidoczna; działał z oddalenia. Po chwili porzucił jednak myśl — że jest to jakaś odległa osoba, która mogłaby wła­dać tym mieczem. Z punktu widzenia magii było to możliwe, ale jak daleko sięgał pamięcią, nie miał wrogów. Nikt nie zamierzał atakować go ani magicznie, ani też zwykłym sposobem. Nikt nie ośmieliłby się tego uczynić jednym z mieczy króla, w ogrodzie zamku Roogna.

Bink znowu osłonił się przed cięciem miecza wroga, wyszukując jego słabych miejsc i ciął niewidzialne ramię. Oczywiście żadnego ramienia nie było. Nie miał wątpliwości, że miecz walczył sam. Nigdy do tej pory nie walczył z czymś takim, ponieważ król nie ufał osądowi bezrozumnej broni. To doświadczenie wnosiło zatem coś nowego. Nie było oczywiście w tym nic niewłaściwego; dlaczegoż by nie stoczyć bitwy z zaczarowanym mieczem?

Zakładając, że miecz działał samodzielnie, dlaczego nastawał na jego życie? Bink czuł coś w rodzaju respektu wobec ostrej broni. Dbał bardzo o swój miecz, upewniał się nieustannie, że czar ostrości jest należyty i nigdy nie nadużywał tego narzędzia. Jego miecz nie skrzyżował się dotąd z zaprzysiężonymi mieczami innych magów. Być może, nieumyślnie znieważył ten szczególny miecz.

— Mieczu, jeśli spowodowałem, że poczułeś się dotknięty lub wyrządziłem ci krzywdę, przepraszam i ofiaruję się to naprawić — powiedział. — Nie chciałbym walczyć z tobą bez powodu.

Miecz wściekle ciął w jego nogi. O włos, a ostrze dosięgnęłoby Binka.

— Powiedz przynajmniej, jaki masz powód do ataku, jaki żal tobą kieruje?! — krzyknął Bink w samą porę odparowując cios. Miecz nieustępliwie kontynuował ataki. — Zatem muszę cię rozbroić — powiedział Bink z mieszaniną żalu, gniewu i oczekiwania. Było to prawdziwe wyzwanie! Po raz pierwszy zaczął atakować szermując zręcznie mieczem. Wiedział, że jest lepszy od przeciwnika. Ale nie mógł pokonać dzierżawcy broni, ponieważ takowego nie było. Miecz nie okazywał oznak zmęczenia: magia wzmacniała go. Jak zatem zdoła go pokonać? Bink nie wydawał się zmartwiony, ponieważ trudno obawiać się mniej zręcznego przeciwnika. A cóż dopiero, jeśli prze­ciwnik jest oddalony od ciosów...

Przecież jego magiczny talent, nie pozwoliłby temu mieczowi go zranić. Miecz w ręku zwykłego mężczyzny mógłby wyrządzić mu krzywdę, ale jego dar broniłby go przed magiczną mocą tego miecza. W Xanth niewiele było rzeczy pozbawionych magii, więc Bink po­siadał nadzwyczajną tarczę. Pytanie brzmiało: czy zamierzał uczciwie zwyciężyć stawiając odważnie czoła przeciwnikowi, czy też zdać się na jakiś fantastyczny przypadek? Jeżeli nie dokona tego na pierwszy sposób, jego talent wybierze drugi.

Znowu tak manewrował mieczem, żeby znaleźć się w pozycji nieosiągalnej dla przeciwnika i uderzył na płask w ostrze, mając nadzieję, że odłamie je od rękojeści. Nie powiodło mu się, metal był zbyt wytrzymały. Tak naprawdę, to nie miał nadziei, żeby, to przedsięwzięcie powiodło się. Wytrzymałość to jeden z podstawowych czarów wbudowanych w nowoczesne miecze. No dobrze, ale co dalej?

Usłyszał stukot czyichś kroków. Musiał uwinąć się z tym szybko, niż cierpieć wstyd z powodu niespodziewanej pomocy. Jego talent nie dbał o dumę, ale o jego ciało.

Przeciwnik przyparł go do drzewa — prawdziwego. Labirynt z żywopłotu w połowie opierał się na istniejącej wegetacji, tak że wszystko tworzyło część składową tej łamigłówki. Bink stał teraz obok klejowca. Jeśli cokolwiek skaleczyło korę tego drzewa, magicznie przyklejało się do niego. Drzewo powoli obrastało obiekt, wchłaniając go. Nieszkodliwe było tak długo, jak długo kora pozostawała nie­naruszona. Dzieci mogły bezpiecznie wspinać się po jego pniu dopóty, dopóki nie użyły ostrych narzędzi. Dzięcioły trzymały się od niego z dala. Bink mógł więc bezpiecznie oprzeć się o nie. Ale musiał zachować ostrożność...

Miecz nieprzyjaciela smagnął go nieomal w twarz. Bink nigdy nie był pewien, czy natchnienie pojawia się przed czy po akcji. Prawdopo­dobnie po, co znaczyło, że jego talent znowu zadziałał, pomimo wysiłków, by samemu wyjść z opresji. W każdym razie zamiast odparować cios, zrobił tym razem unik. Miecz przeszedł nad jego głową i z mlaśnięciem zatonął głęboko w korze. Natychmiast magia drzewa uaktywniła się i ostrze z miejsca zostało zaplombowane. Szarpało się i walczyło, ale nie zdołało się uwolnić. Nie mogło przezwyciężyć magii właściwej danej rzeczy czy osobie, w jej własnej dziedzinie!

Bink był zwycięzcą.

— Pa, mieczu — powiedział, chowając własny do pochwy. — Przepraszam, ale nie możemy dłużej gawędzić. Za tą pozorną non­szalancją krył się jednak niepokój. Kto lub co pobudziło magiczny miecz do morderczego ataku? Najwidoczniej musiał posiadać jakie­goś wroga. Nie spodobała mu się ta myśl, że jest ktoś kto do tego stopnia go nienawidzi, że próbuje się go pozbyć. Pośpieszył za następny zakręt i wpadł prosto w kolczasty kaktus, który stanowił magiczną imitację. Gdyby kaktus był prawdziwy Bink stałby się ludzką poduszką na igły.

Kaktus pochylił swoje kłujące odnóża i schwycił Binka za szyję.

— Niezdarny głupku! Czy chciałbyś, abym upiększył twoją brzy­dką gębę w błocie? — parsknął kaktus. Bink rozpoznał ten głos.

— Chester! — wyrwał się z uścisku. — Chester, centaur!

— Muchy końskie! — przeklinał Chester. — Mamisz mnie, żebym się poddał! — zwolnił znowu swój straszny chwyt. — Ale lepiej powiedz mi, kim ty jesteś, albo tak cię ścisnę...

Ścisnął go tak, że Bink sądził, iż jego głowa wystrzeli z ciała jak korek z butelki. Gdzież podział się teraz jego talent?

— Funk! Funk! — pisnął Bink, starając się wymówić swoje imię, podczas, gdy wargi nie mogły się całkiem domknąć. — Fuj... k!

— Ja naprawdę nie śmierdzę! — powiedział Chester coraz bardziej poirytowany, co sprawiło, że ścisnął Binka jeszcze mocniej. — Nie tylko jesteś ordynarny ale jeszcze impertynencki.

Dociskał go jak kleszczami.

— Hej, ty nosisz moją twarz! Bink zapomniał, że był przebrany. Zdumienie spowodowało, że centaur rozluźnił uścisk i Bink natychmiast wykorzystał tę okazję.

— Jestem Bink! Twój przyjaciel! W iluzorycznym przebraniu! Chester zastanowił się. Żaden centaur nie był głupi, ale właśnie ten zdawał się myśleć za pomocą mięśni.

— Jeżeli próbujesz mnie oszukać...

— Pamiętasz Pustelnika Hermana? Jak spotkałem go na odludziu i jak uratował Xanth od roju świdrzaków swoją magią? Naj­wspanialszy z centaurów!

Chester w końcu uwolnił Binka.

— Wuj Herman — potwierdził z uśmiechem, co spowodowało okropny grymas na twarzy kaktusa. — Sądzę, że jesteś w porządku. Ale co robisz w mojej postaci?

— To samo, co ty w postaci kaktusa — odpowiedział Bink, masując szyję. — Uczestniczę w balu maskowym.

Pojął, że nie ma uszkodzonej szyi, więc jego talent musiał zadziałać.

— O, tak — zgodził się Chester, wyginając giętko igły. — Psota Dobrej Królowej Iris, tej suki-czarodziejki. Czy odnalazłeś już drogę do pałacu?

— Nie. Prawdę mówiąc, wbiegłem na... — ale Bink nie był pewien, czy chce rozmawiać o mieczu. — Zombiego — dokończył.

— Zombiego! — śmiał się Chester. — Co za bzdury! Który kretyn przebrał się w taki kostium?

Kostium! Oczywiście! Zombi nie był prawdziwy, po prostu był następnym iluzyjnym kostiumem królowej. Bink zareagował tak samo krótkowzrocznie jak Chester, czmychając, zanim odkrył toż­samość tamtego. Jednak starcie z mieczem z pewnością nie sta­nowiło iluzji.

— Wiesz, nie bardzo podoba mi się cała ta zabawa — po­wiedział.

— Ja też nie przyszedłem na zabawę — zgodził się z nim Chester — ale ta nagroda warta jest roku mojego życia.

— Tak, zostało to jasno sprecyzowane — potwierdził przy­gnębiony Bink. — Jedna odpowiedź na pytanie Dobrego Maga Humfreja za darmo. Ale wszyscy o to współzawodniczą i ktoś inny wygra.

— Nie, jeżeli ruszymy z kopyta — rzekł Chester. — Chodźmy zdemaskować strasznego zombi, zanim ucieknie!

— Dobrze — zgodził się Bink zawstydzony swoją ucieczką. Mijali właśnie miecz, wciąż zatopiony w drzewie.

— Zguba należy do znalazcy! — wykrzyknął uszczęśliwiony Chester i sięgnął doń ręką.

— To jest kora klejowca, nie puści — perswadował Bink.

Ale centaur trzymał już miecz i ciągnął. Jego siła była tak wielka, że posypał się deszcz kory i drewna. Ale nie uwolniło to miecza.

— Hmm. Słuchaj, miłe drzewo — mamy także klejowca w Wiosce Centaurów. Podczas suszy podlewałem go codziennie, tak, że przeżył. Teraz poproszę w zamian o ten miecz, z którego ty nie masz pożytku.

Drzewo uwolniło miecz. Chester wetknął go do kołczana, po­między strzały, umocowując dodatkowo za pomocą pętli, którą także ze sobą nosił. A może Bink wyobraził sobie to wszystko, obserwując konwulsje kaktusa? Bink położył dłoń na własnym mieczu, na wpół obawiając się powrotu wrogości, ale ta broń pozostała nieruchoma. Ktokolwiek władał tym mieczem.

Chester stał się czujny, widząc jak Bink się weń wpatruje.

— Trzeba po prostu rozumieć drzewa — powiedział ruszając.

Była to oczywiście prawda, centaury nigdy nie kłamią. — Na­prawdę podlewałem to drzewo. Powiedzenie mu o tym wydawało mi się bardziej stosowne, niż czynienie z tego tajemnicy.

Więc ten klejowiec odwdzięczył się za przysługę. Dlaczego by nie? Centaury odnosiły się rzeczywiście przyjaźnie do drzew, chociaż Chester nie wykazywał szczególnej miłości do kolczastych kaktusów. Nie ulega wątpliwości, dlaczego Królowa ze swoim poczuciem humoru wymogła na nim ten kostium.

Przybyli do miejsca gdzie Bink napotkał zombi, ale to okro­pieństwo już odeszło. Tylko pokryta śluzem kupka nieczystości leżała na ścieżce. Chester trącił ją kopytem.

— Prawdziwa, od fałszywego zombi? — zdziwił się — czyżby iluzje królowej stały się prawdopodobne?

Bink skinął potwierdzająco. Ogarnął ich niepokój. Jasne, że królowa w znacznym stopniu posługiwała się iluzją, ale dlaczego aż tak się starała? Jej magia była znacznie silniejsza niż talenty zwykłych ludzi, gdyż należała do trójki najbardziej utalentowanych Magów Xanth. Ale utrzymanie każdego, najdrobniejszego detalu, na każdym kostiumie każdego gościa zaproszonego do udziału w maskaradzie wymagało znacznego wysiłku. Kostiumy Binka i Chestera były tylko wizualne...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin