duch-dziejc3b3w-polski-antoni-choc582oniecki.pdf

(625 KB) Pobierz
1
Antoni Chołoniecki
sach „obłędu i występków politycznych”, o
tem, ze warstwy nieszlacheckie w Polsce prze-
żyły „okres istotnie ciężkiej i twardej niedoli”,
ze były liczne „wynaturzenia” naszego ustroju
państwowego, ze ogólnemu obrazowi wzrostu i
upadku naszej ojczyzny odpowiada „nierówny
poziom duchowej i moralnej wartości pokoleń”.
To wszystko istotnie zostało wypowiedziane
skrótami myślowymi, jeśli kto chce – tylko po-
bieżnie. Dlaczego?
Miarodajnymi były dla autora dwa
względy.
Po pierwsze, ponieważ te wszystkie
ciemne strony państwowego życia polskiego są
dostatecznie znane polskiemu ogółowi, nie tyl-
ko wykształconemu. Trzem czwartym częściom
naszego narodu od szeregu pokoleń szkoła mo-
skiewska i pruska wpajała z pilnością nic nie
zostawiająca do życzenia wszystkie saskie i nie
saskie nasze upadki, wszystkie czarne i przy-
czernione fragmenty obrazu naszej przeszłości.
Nie nazbyt w tyle pozostawała w tej pracy i
szkoła galicyjska. Przyrzuciły do niej swą
cząstkę wreszcie liczne podręczniki i liczni hi-
storycy, na których wszyscyśmy się kształcili;
wszak to o jednym z najwybitniejszym z nich i
to właśnie o tym, który przez długie lata kiero-
wał wychowaniem publicznem całej polskiej
dzielnicy, mówi prof. Konopczyński: „Wyro-
zumiały dla wszelkich wrogów polskości, a nie-
litościwy” dla przeszłości własnego narodu.
Zdawałoby się zatem chyba, że mówiąc do tak
przygotowanego pokolenia wystarczy, nie tra-
cąc słów, zamarkować „nasze cienie” dziejowe
choćby tylko w najlżejszy sposób, aby obraz
ich wystąpił od razu z całą plastyką w umyśle
czytelnika.
Ale był drugi wzgląd, istotniejszy.
Rzecz niniejsza nie jest wszak zarysem
historii, - jest próbą charakterystyki duszy dzie-
jowej. Jedno i drugie zakreśla piszącemu od-
mienne nieco obowiązku i prawa. Wychodząc z
obranego założenia autor nie tylko nie potrze-
bował, ale nie mógł zajmować się tym, jakie
sumy wypłacił był Ponińskiemu Stackelberg, a
Branickiemu Katarzyna, ani zapuszczać się w
las obskurantyzmu szlacheckiego za Sasów ani
zatrzymywać się szczegółowo przy zbrodniach
popełnianych przez możnowładców, którzy
świadomie działali na szkodę ojczyzny. Tak
samo, chcąc scharakteryzować ducha dziejów
Duch dziejów Polski
Wydanie drugie przejrzane i rozszerzo-
ne Kraków 1916 r. nakładem towarzystwa
imienia Stefana Buszczyńskiego Kraków Basz-
towa 17. Cena 6 koron (4 marki) Drukarnia Na-
rodowa w Krakowie.
Pamięci Stefana Buszczyńskiego autora
„Upadku Europy”
Żeby wskrzesić naród, trzeba wynaleźć jego
utracone jestestwo, z bacznym względem na
modyfikacje, któremi je czas zmienił i prze-
kształcił.
Nie improwizujemy Polski, ale z grobu wy-
wołujemy ojczyznę. Nie sporządzamy bez
planu i architektów fantastycznego gmachu,
ale wygrzebujemy z gruzów starożytna bu-
dowlę
We wskrzeszeniu ducha owych instytucji,
owych praw i obyczajów, które niegdyś
zdobiły republikańska monarchię polskiego
narodu, miesi się wielka myśl politycznej
restauracji.
Mochnacki
Ogłoszona niespełna przed rokiem praca
niniejsza znalazła wśród polskich kół czytelni-
czych żywy oddźwięk – czego wyrazem mie-
dzy innymi, że stosunkowo znaczny nakład jej
został wyczerpany w ciągu kilku miesięcy.
Wywołała jednak z paru stron zarzuty. Korzy-
stając ze sposobności drugiego rozszerzonego
wydania, pragnę na nie pokrótce odpowiedzieć,
tym chętniej, ze przez to uzupełni się niejeden
rys, który dopiero w polemicznej formie może
się wydobyć na jaw.
Odezwały się glosy, że w charakterysty-
ce idei przewodnich naszej historii nie
uwzględniono należycie stron ujemnych, że
obok świateł zabrakło „cieni”, co rzecz uczyni-
ło jakoby jednostronna. Zarzut ten przy bliż-
szym rozpatrzeniu nie da się utrzymać. Czytel-
nik baczny znajdzie w pracy mojej niejedno-
krotnie zaznaczone owe plamy i zgrzyty, któ-
rych obecność w dziejach musiała znaleźć od-
bicie i na kartach książki. Jest tam mowa o cza-
1
2
Anglii, będziemy mówili wszak nie o rządach
kurtyzan królewskich, o przekupstwie rozpo-
wszechnionym od góry do dołu, o tym, że
sprzedawali się nawet królowie, że Karol II
(1660-1685) wziął pieniądze od obcego władcy
za przyczynę zmian we własnym kraju, że
współdziałali przy tych haniebnych machina-
cjach doradcy korony, albo że opozycja w par-
lamencie angielskim była stale kupowana przez
pierwszego ministra Roberta Walpole (1721-
1742), gdyż to wszystko nie było konieczną
emanacją duszy narodu, było tylko przejawem
powszechnego w całej Europie upadku moral-
ności publicznej od schyłku wieku XVII do II
połowy wieku XVIII, w tym samym czasie co i
u nas, - lecz mówić będzie o kulturze wolności
jednostki, o rządach parlamentu, o zasadzie, iż
tylko ustawa uchwalona przez reprezentację
społeczeństwa może społeczeństwo obowiązy-
wać i o dążności do utrwalenia tej zasady, al-
bowiem to właśnie jest wiekuistym w dziejach
Anglii, to jest wykładnikiem, kwintesencją, tre-
ścią i cechą dziejowej duszy angielskiej.
W „Duchu dziejów Polski” jest mowa
podobnież o istotnych i naczelnych cechach na-
szej przeszłości i tylko o nich. Że Polska, której
rozwój poszedł w kierunku wykształcenia wol-
ności politycznej, otoczona państwami zabor-
czymi, zbłądziła ciężko, zaniedbując wytwo-
rzyć w nowszych czasach, choćby kosztem
zwężenia swobód wewnętrznych rząd zdolny
do obrony na zewnątrz, to prawda nie tylko
oczywista, lecz tak znana, tak przetopiona już w
komunał, że chyba nie wymagała specjalnego
podkreślenia w pracy, która nie jest podręczni-
kiem historii.
Obszerniejsze rozwodzenie się nad tą
prawdą i nad wszystkimi cieniami, jakie się do-
koła niej skupiły, nie była ni koniecznym ni po-
trzebnym dla charakterystyki dziejowego ducha
Polski. Dodajmy, że po usilnej pracy, jaką w
tym kierunku wykonała już szkołą historiogra-
fia ostatnich czasów, to pokutnicze wlepianie
wzroku wstecz nie może być również uznane za
szczególne pilne zadanie wychowawcze. Prze-
ciwnie. Braki i grzech przeszłości znamy na
wylot. Natomiast co od dziesiątek lat było jest u
nas zastraszające, to nieświadomość wielkiej
twórczości narodu przez długie wieki i utrwala-
jące się na tym tle, w umysłach słabszych i
mniej uodpornionych, ale bynajmniej nie tylko
w umysłach prostaczków, poczucie bezgranicz-
nej małości własnej i poddawanie się urokowi
potęgi, która – na pewien okres dziejów – za-
tryumfowała nad nami. Tam: wszystko we wzo-
rowym porządku, opromienione powodzeniem
w glorii sprostania ogromnym zadaniom, zdro-
we, jędrne, zdolne do przetrwania choćby do
końca świata, gdy Polska – cóż? Rupieciarnia
błędów, klęsk, heroicznych lecz nieudolnych
porywów i świadomie lub nie świadomie na
swoją własną szkodę popełnianych zbrodni. Tej
niesłychanej mistyfikacji usiłuje praca niniejsza
przeciwdziałać przez zaakcentowanie naszych
wielkich wartości dziejowych, zestawienie ich z
ówczesnym stanem rzeczy gdzie indziej i
wskazanie na ich renesansowy rozkwit w epo-
ce, której próg zaledwie zdołała ludzkość prze-
kroczyć.
Wyrażono jednak obawę, że to wywoła
w czytelniku polskim „szkodliwą dumę”. Przy
sposobności omawiania kart niniejszych zna-
komity badacz przeszłości podniósł trafnie, ile
niewyczerpanej siły daje narodowi francuskie-
mu fakt, iż czuje się on „Une grande nation”
dzięki wspaniałym kartom swojej historii. Czy
u nas inne rządzą prawa psychologiczne? Nie.
Toteż fałszywe poczuwanie się do owej „Min-
derwertigkeit”, którą tak skwapliwie wmawiają
w nas sąsiedzi z zachodu, może jedynie osła-
biać naszą siłę odporną i twórczą, podczas gdy
świadomość posiadania świetnej spuścizny
dziejowej, świadomość, która obowiązuje do
utrzymania się na odziedziczonej wyżynie, mu-
si się stać pomnożycielką naszej energii. Natu-
ralnie nawet ten wysoki cel nie uprawniałby do
improwizowania rzeczy niebyłych. Na szczę-
ście – kłamać nie potrzebujemy. Historia, jak
głosi stara maksyma ma być nauczycielką ży-
cia. Rzecz szczególna, że u nas ostatnimi czasy
to jej pedagogiczne zadanie zostało po prostu o
połowę obcięte, aczkolwiek nauczycielka jest w
pełni sił i mogłaby swoją robotę odrabiać w zu-
pełności. Jednostronnie akcentuje się wciąż
rzecz z resztą słuszną, że historia uczy unikać
błędów. Lecz czy tylko to? Ta wychowawczyni
może nam przecież nam dawać ponadto bardzo
cenne wskazania pozytywne, a właśnie wiele
naszych koncepcji posiada te zdolność w wy-
bitnym stopniu. Wystarczy przypomnieć dla
przykładu starą polską ideę łączenia narodów
na podstawie ścisłego lojalnego, nieobłudnego
2
3
przestrzegania ich prawa do rozrządzania się
sobą i nie narzucania im niczego wbrew ich
woli. Z pomyślnych skutków praktycznego sto-
sowania tej idei w Rzeczypospolitej mogliśmy
byli wiele nauczyć się w tej części Polski, w
której łaskawy los powierzył nam był po raz
drugi – w miniaturze – rozwiązania współżycia
narodów, a w której polityka małodusznych
targów o mandaty, o szkoły, o „koncesje” języ-
kowe, dała po czterdziestu latach jako rezultat:
rozpaloną do czerwoności wzajemną nienawiść.
W chwili dzisiejszych wielkich przekształceń i
narzuconej nam niestety z zewnątrz konieczno-
ści rewizji naszego stosunku do ludów, z któ-
rymi niegdyś żyliśmy pod jednym dachem pań-
stwowym, myśl polska z przed czteru stuleci,
która spajała równych z równymi, może się stać
dla naszej polityki praktycznej nieoszacowa-
nym dziedzictwem, pod warunkiem, że w
zmienionych formach potrafimy ją zastosować
niemniej uczciwie, jak czynili to pradziadowie
nasi.
dowej Europy „sprawa polska” przestała ist-
nieć; skurczyła się do lokalnego, powiatowego
zatargu w łonie państw rozbiorowych. Stała się
z nami, na widowni życia międzynarodowego,
rzecz najstraszniejsza: przejście do porządku.
Starsi z pośród nas, którzy za lat młodzieńczych
z bijącym sercem nadsłuchiwali co powie o nas
w senacie książę Ludwik Napoleon, lub czy w
Izbie Gmin odezwie się za nami lord Russel i
jak przyjmie kanclerz rosyjski zbiorową inter-
wencję za Polską połowy Europy, doczekali się
chwili, w której pojawienie się nazwy Polski na
ustach szanującego się dyplomaty byłoby uzna-
ne za objaw niepoczytalności. Ci, których mło-
dość upływała gdy centralny komitet narodowy
pertraktował o termin wybuchu z Młodą Euro-
pą, gdy Warszawa podziemna niecierpliwiła się
zwlekaniem Mazziniego i nadmierna przezor-
nością Hercena, dożyli dnia, w który międzyna-
rodowy romantyzm wolności ukorzył się przed
rosnącą wszechwładzą państwa a w pamięci lu-
dów Europy zatarło się nawet samo wyobraże-
nie o Polsce.
Ostatnie światła pogasły. Zostaliśmy sam na
sam z przemocą, która szła ku nam pijana ze-
mstą za nieprzerwany stuletni bunt, i z przemo-
cą, która zasiadłszy na katedrach uniwersytec-
kich, ustaliła według wszelkich reguł naukowe-
go myślenia tezę, że jako naród mniej warto-
ściowy powinniśmy rozpłynąć się w kulturze
„wyższej”. Czegóż nie uczynniono, aby jeden i
drugi punkt widzenia uzmysłowić nam z cała
dobitnością? Było wszystko: od tortury fizycz-
nej do rafinowanych sposobów wymienienia
polskiej duszy na inną, od zdziczałych odru-
chów nienawiści do chłodnych aktów woli, cy-
nicznie stosującym względem Polaków pro-
gram państwowy wytępienia. Wyświecona ze
wszystkich dziedzin życia, Polska skurczyła się,
jak ślimak w skorupie, w ciasnych granicach
ogniska domowego i w wąskim kole zabiegów
o chleb. Wydana na łaskę i niełaskę bezmiernej
pychy zwycięzcy, obezwładniona i bezsilna,
ujęta w potworną kuratelę gwałtu, smagana bi-
czem prześladowań i upokorzeń, ścigana i
szczwana jak osaczone zwierzę, zżyta z tem, że
można się nad nią pastwić bezkarnie, stoczyła
się w oczach pozostałej Europy tak nisko, ze
przestała budzić jakiekolwiek zainteresowanie.
Nędza polskiego bytu, o ile odgłosy jej docho-
dziły na zewnątrz, wywoływała już tylko uczu-
Ślepota było by nie widzieć istotnych
błędów i zboczeń naszej przeszłości, ale takim
samem kalectwem jest patrzeć w jej świetne,
nie tylko moralnie wzniosłe, lecz także mądre
oblicze – nie umieć z niego wyczytać żywot-
nych, płodnych i twórczych myśli jakie tam
wyrył Geniusz Narodu.
`
Kraków w
kwietniu 1918
Wstęp
Zdobyta przenikliwością natchnienia
poetyckiego prawda, że Polska jest „wielką rze-
czą”, zabrzmiała w uszach naszego pokolenia
przed latu niewielu jak paradoks smutny i szy-
derczy. Nigdy mniejszą pozornie nie wydawała
się Polska, jak właśnie w chwili wypowiedzenia
tych słów. Od roku 1870, do ostatecznego
utrwalenia się stosunków, w których tylko sil-
nym, rozporządzającym opancerzoną pięścią,
przyznano prawo bytu i głosu, straciła ona
wszelkie znaczenie. Dla urzędowej i nieurzę-
3
4
cie przykrej nudy. Dłoń oprawcy odarła nas
nawet z uroku, jaki towarzyszył niegdyś naszej
niedoli. Ulotniło się gdzieś bez śladu mistyczne
piękno polskiego męczeństwa. Tragizm nasz
zszarzał i nabrał cech wulgarnych. Nikt nie dbał
o nas i nikt się z nami nie liczył. Na obszarach
naszej ojczyzny rozwlokła się beznadziejność
najsmutniejszego okresu, jaki wypadło nam
kiedykolwiek przeżyć od rozbiorów.
Pod wpływem tego położenia zaszły w psychi-
ce polskiej głębokie zmiany. Opuściło nas, tak
niedawne jeszcze, dumne poczucie zajmowania
w świecie określonego i uprawnionego stano-
wiska. Zwęził się i aż do ziemi przybliżył hory-
zont naszych aspiracyi. Gdy jeszcze ojcom na-
szym, których myśl kształtowała się pod bezpo-
średnim tchnieniem wielkiej emigracyi, Polska
przedstawiała się jako dążenie ducha ludzkiego
wzwyż, jako potężna ujarzmiona idea, to dla
nas, ogłuszonych codziennie spadającymi cio-
sami, zaatakowanych u samego korzenia bytu,
stawała się coraz bardziej już tylko terenem
zoologicznej walki o zachowanie gatunku. Du-
sza polska straciła swój dawny lot prometejski.
Wyrabiała w sobie samozachowawczą przebie-
głość, właściwą niewolnikom. U słabszych ro-
dziła się pokora, zdająca się przepraszać cały
świat za to, że ośmielamy się jeszcze w ogóle
zabierać miejsce pod słońcem.
Nigdy tak jak wówczas nie było nam potrzeba
rzeźwiącego słowa naszych dziejów. Lecz wte-
dy właśnie - wśród poszukiwań za praprzyczy-
nami tego niesłychanego stanu rzeczy, do któ-
rego wielki i niegdyś świetny naród został do-
prowadzony – pojawiła się historyczna doktry-
na krakowska o źródłach upadku Polski, potę-
piająca ryczałem cały kierunek, jaki od wieków
przybrał nasz rozwój. Na piedestale postawiono
zwycięska siłę fizyczną, skrępowanie jednostki
posłuchem bezwzględnym już nie prawu, ale
państwu, podporządkowanie się uległe każdej
władzy, choćby legitymującej się, jak były carat
rosyjski, jedynie zbrojnym przymusem – cnoty,
do których nie umieliśmy się nigdy nagiąć, a
któremi celowali właśnie nasi prześladowcy.
Na duszę narodu, która skurczyła się już pod
ciężarem okrutnej ponad wszelką miarę rze-
czywistości, na duszę spaloną żarem męki i
spragnioną kropli wody, na dusze nawiedzana
zwątpieniem i pokuszeniem odstępstwa, jak
kamienie spadały odkrycia badaczy, że prze-
szłość była u nas od blisko pół tysiąca lat wiel-
ką pomyłką, ze duch jej zasadniczo chromał.
Instytucye w założeniu już były chybione, cier-
piały na nieprzystosowalność praktyczną i mu-
siały wieść do upadku, żeśmy zatem sami, wła-
snymi rękoma wykopali grób, w który runęła
ojczyzna. (” Upadku swego Polacy są sami
sprawcami – słowa Kalinki w przedmowie do
pracy „Ostatnie lata panowania Stanisława
Augusta”. Nie sąsiedzi, tylko nieład wewnętrzny
przyprawił nas o utratę politycznego bytu” –
słowa Bobrzyńskiego w pracy „Dzieje Polski w
zarysie”.2).Szkole krakowskiej sekundowała
publicystyka warszawska ogłuszona klęską1863
roku, mianowicie odłam jej tzw. Pozytywistycz-
ny. Swoisty ton stanowiło tu szczególnie na-
miętne piętnowanie Polski historycznej, jako
kraju który prześcignął wszystkie inne w ucisku
chłopów Wartość tych oskarżeń rozpatrzymy w
jednym z dalszych rozdziałów.) A to, w czym
chcielibyśmy upatrywać zbrodnię, t. j. akty po-
działów Polski, było nieuchronną koniecznością
dziejową. To samo głosiła równocześnie urzę-
dowa i reakcyjna historiografia rosyjska i nie-
miecka. Pobudki były tu i tam odmienne – kon-
kluzje jednakowe. U nas poglądy te powstały
pod wpływem rozpaczy: widziano bowiem z
jednej strony wzniesienie się potęg, które opar-
ły swój rozwój na tresurze niewolniczej, z dru-
giej strony pogrom narodu polskiego, który
oparł był swój byt dziejowy na zasadzie wolno-
ści. Historyografia rosyjska i niemiecka, wtóru-
jąc historykom polskim i skwapliwie powołując
się na powagę ich sądu, miała przed oczyma
własny cel – usprawiedliwić rozbiory, pozatem
zaś hołdowała przekonaniu, że ideałem państwa
jest państwo policyjne, t. j. takie, wobec które-
go duch polski znajdował się zawsze w zasad-
niczej opozycyi. Tak wiec, wychodząc z róż-
nych założeń,. Schodzili się ze sobą polscy i
obcy oskarżyciele naszej przeszłości 2) .
Poczęta niezaprzeczenie z gorącej troski patryo-
tycznej, ale i z niewolniczego ubóstwienia „sil-
nej ręki” i „silnej władzy”, będącego odbiciem
ogólnego w Europie obniżenia się ideałów poli-
tycznych, doktryna krakowska podcięła jeszcze
bardziej zwątloną siłę duchową narodu. Gdy
współczesność przypominała nam na każdym
kroku, żeśmy skazani na śmierć, historia prze-
konywała nas, żeśmy od setek lat już byli nie-
zdolni do życia. To, co na krzyżowej drodze te-
4
5
raźniejszości mogło było samo jedno podtrzy-
mać w nas zdolność do wytrwania: poczucie
głębokiego sensu naszego bytu historycznego,
zostało zachwiane aż do podstaw. Teorya szko-
ły krakowskiej, której wpływ nieliczni tylko,
jak Buszczyński, starali się zneutralizować,
przyjęła się była niemal powszechnie i stała się
straszna nauczycielką całego jednego pokolenia
polskiego, pokolenia najnieszczęśliwszego ze
wszystkich. Cóż pozostało z całej namiętnie do-
tąd umiłowanej przeszłości po druzgoczącem
przejściu po niej krytyki historycznej? Nic, tyl-
ko wina! Ulotniła się z niej wszelka treść pozy-
tywna, uleciała z niej twórcza dusza narodu.. Ze
zburzonego gmachu ocalały tylko marne rusz-
towania: suche daty, szeregi rozegranych wo-
jen, korowód królów. I nędzny koniec!
Patrząc przez pryzmat pojęć, które za-
panowały powszechnie, można było tylko za
przeszłość naszą rumienić się ze wstydu. A ten,
ktoby chciał był konsekwentnie dosnuć rzecz
do końca, stanąćby musiał przed strasznym py-
taniem: Jeśli tak – czegóż właściwie broniliśmy
dotąd z takim rozpacznym uporem? Dziedzic-
twa błędów i wynaturzeń? Jakiż sens miało i
ma to całe tragiczne szamotanie się narodu, któ-
ry wbrew wszelkiej logice życia nie chciał i nie
umiał wznieść się na wyżyny jedynie upraw-
nionych i jedynie do życia uprawniających za-
sad istnienia zbiorowego?
trzecim roku wojny lud rosyjski potężnym ude-
rzeniem pięści obalił carat. Światowładną i za-
borczą na zewnątrz, a autokratyczną w domu
ideologię starej Rosji zastąpiły tłumione do-
tychczas idee wolności politycznej, władztwa
ludu, braterstwa i samookreślenia narodów,
wprowadzane natychmiast w czyn z rozpędem
młodej rewolucyjnej energii. Po obszarach Eu-
ropy wionął gorący wiatr wewnętrznego wy-
zwolenia. Przesłoniły się jakby mgłą cele wal-
czących imperializmów. Do wrót historii zaku-
kała tęsknota za nowym porządkiem rzeczy, w
którym oprawo nieskrępowanego rozwoju by-
łoby zapewnione każdej indywidualnej i zbio-
rowej jednostce, w którym narody mogłyby żyć
obok siebie w przyjaznym związku i nie czyhać
na siebie drapieżnie, w którym nie pięść rozka-
zywałyby, lecz siła moralna. Wielkie ideały
wstrząsnęły łonem społeczności europejskiej.
Ależ to ideały – nasze!
Te, które za dni naszego państwowego bytu
stanowiły treść naszych urządzeń publicznych a
które wroga ideologia obca i rozpacz własna
potępiły jako „romantyzm”, jako dowód „nie-
udolności życiowej”, jako błąd „nieprzystoso-
wania się do potrzeb czasu”. Wszak to za nie
walczyliśmy, cierpieli i ginęli.
Cóż bowiem było kwintesencją życia w tym
państwie, które geniusz naszego narodu był
stworzył, a które przemoc zniszczyła? Oto sze-
roko rozwinięte i bezwzględnie zabezpieczone
prawo jednostki do swobodnego poruszania się
w granicach więzi społecznej. Wolność sumie-
nia i wolność sądu o sprawach publicznych. Za-
sada władztwa narodu, powołująca – na gruncie
pojęć swego czasu – wszystkich pełnoprawnych
obywateli do współudziału i współodpowie-
dzialności w rządach. Poszanowanie dla wszel-
kich form odrębności zbiorowej. Pojmowanie
państwa nie jako rzeczy istniejącej w sobie,
lecz jako narzędzia służącemu szczęściu żywej
społeczności. Nietykalność cudzych granic i
dążność do łączenia wolnych i równouprawnio-
nych ludów w dobrowolne szersze związki.
Wstręt do zbrojności i międzynarodowego ra-
bunku. Wstręt do władzy, nieupoważnionej
przez ogół, do „absolutum dominum”. Wstręt
do niewolniczego przymusu. Wysoka kultura
wolności przenikająca wszelkie dziedziny ży-
cia. To wszystko stanowi sumę myśli dziejo-
* * * *
Nadeszła wielka wojna, która miała do głębi
wstrząsnąć posadami świata. Reżyserom jej ani
wśród długich przemyślnych prac przygoto-
wawczych ani wśród pierwszych strzałów, któ-
re gromowym echem miały się odezwać we
wszystkich państwach
Europy, nie zamarzyła się możliwość głębokich
zmian, jakie wśród nieskończenie przewle-
kłych, niewymownych cierpień miały się doko-
nać w zbiorowej duszy narodów. Olbrzymi bój,
który rozpętał się był o bilanse kupieckie
współzawodniczących imperyalizmów, otrzy-
mał w pewnym momencie zgoła nieprzewi-
dzianą poprawkę: wobec nieznanej dotąd w
dziejach wielkości i intensywności ofiar, wobec
bezprzykładnego zniszczenia owoców kultury,
wydobyły się na wierzch i zażądały dla siebie
głosu istotne interesy walczących narodów. W
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin