sens-c5bcycia-j-m-bochec584ski.pdf

(1046 KB) Pobierz
J.M. Bocheński, O.P.
SENS ŻYCIA
I INNE ESEJE
PHILED
VII. Co to znaczy być Polakiem? 93
VIII. Problem katolicyzmu w Polsce. 110
IX. O dialogu filozoficznym...125
X. Filozofia analityczna......... 136
XI. O nawrocie w filozofii..... 148
XII. W sprawie bożycy............. 153
XIII. O światopoglądzie........... 163
XIV. Światopogląd a filozofia...172
Skład i korekta: Ewa Rosicka
Redaktor tomu: Wacław Rosicki
© Copyright: PHILED sp. z o.o. 1993
SPIS RZECZY
I. O sensie życia.............................. 7
II. Przeciw humanizmowi.............23
III. Duchowa sytuacja czasu......40
IV. Pięć myśli............................51
V. Autonomia uniwersytetu...60
VI. Filozofia przedsiębiorstwa.................. 72
ISBN 83-86238-05-4
PRINTED IN POLANO
Wydawnictwo Philed sp. z o.o.
druk: Oficyna Wydawnicza “Dajwór" Kraków 1993
I. O SENSIE ŻYCIA
Co to jest sens życia? Można by odpowiedzieć na to pytanie
zestawiając zwroty, w których wyrażenie “sens życia"
występuje, czyli stosując dobrą analityczną metodę.
Chcę jednak tutaj użyć innego sposobu a mianowicie
podejść do sprawy od konkretnego przykładu utraty tego
sensu, bo z nim jest podobnie jak ze zdrowiem: czym jest i
jak jest ważne odkrywamy dopiero, gdyśmy je stracili.
Oto więc mój przykład, nie wymyślony, ale rzeczywiście
przeżyty. Mój dawny student i przyjaciel, nazwijmy go
Andrzejem, ma lat dwadzieścia pięć, jest zdrowy,
przystojny, bardzo inteligentny - czytałem jego rozprawę
doktorską, jest pierwszej klasy. Jest sportowcem -
uważam go za doskonałego pilota i spadochroniarza.
W dodatku jest bardzo bogaty. Jeśli mnie intuicja nie
myli, gdziekolwiek on się pojawi, serduszka panienek
zaczynają bić szybciej. I nic dziwnego: jeśli o kim, to o nim
można powiedzieć, że się w czepku urodził. Otóż parę
miesięcy temu spotkałem go w barze, w opłakanym stanie.
Siedział sam, skurczony, oczy podbite, obraz fizycznej
ruiny. Wyglądał tak, jakby sobie jakieś trutki
wstrzykiwał. Pytam się go co się dzieje. “Moje życie sensu
nie ma". A dlaczego? Zawód miłosny? “Nawet nie. Po
prostu to wszystko sensu nie ma."
Oczywiście zacząłem się zastanawiać, jakby mu pomóc
w odnalezieniu tego sensu. A że się niemało logiką parałem,
pokusa była znaczna, aby mu przedłożyć taki oto
sylogizm: “Życie człowieka młodego, zdrowego itd.
ma sens; otóż ty jesteś człowiekiem młodym, zdrowym
itd.; a więc twoje życie ma sens". Tylko, że to by się na nic
nie zdało. Stosowanie takiego rozumowania do jego poło-
żenia, do sprawy sensu jego życia, sensu nie ma - jest
bezcelowe.
Dlaczego? Dlatego że mamy tu do czynienia z czymś, co
z ogólnikami (w rodzaju mojego “każdy człowiek") nie
ma nic wspólnego. Dlatego, że sprawa sensu życia jest
sprawą w najwyższym stopniu indywidualną, osobistą,
prywatną. Jest nawet, jeśli się nie mylę, podwójnie
prywatną. W wypadku Andrzeja chodzi o sens jego życia i
o sens tego życia dla niego. Andrzejowi jest najzupełniej
obojętne czy i o ile jego życie ma sens dla mnie czy dla
ciebie, dla Społeczeństwa, Proletariatu, Sprawy i tym
podobnych. Rzecz w tym, że ono dla niego sensu nie ma.
Mówienie o sensie życia “w ogóle" i wszelka próba
przekonywania takiego Andrzeja z ogólnego stanowiska są
skazane na niepowodzenie.
Piszę więc moje pierwsze twierdzenie:
1.1. Sprawa sensu życia jest sprawą prywatną.
Wyjaśniam. Chodzi najpierw o to, że nie ma sensu mówić
o sensie życia zbiorowości, na przykład narodu. Chodzi
zawsze o życie jednostki. Następnie mamy do czynienia
ze sprawą o tyle prywatną, że zbiorowość (to jest inni
ludzie) są wobec niej bezsilni. Naturalnie, że utrata sensu
życia może być w pewnych warunkach skutkiem pewnych
układów społecznych, ale bezpośredniego wpływu na ten
sens inni ludzie, a więc i zbiorowość, nie mają. Mamy do
czynienia ze sprawą prywatną.
Wydaje mi się, że należy na to położyć nacisk, bo żyjemy
w okresie rozpasanej propagandy “społecznej". Jesteśmy
wszyscy tak strasznie uspołecznieni, że nawet istnienia
spraw prywatnych nie dostrzegamy. A tymczasem właśnie
najważniejsze sprawy człowieka są czysto prywatne; tak,
obok sensu życia, cierpienie, miłość, śmierć i tym podobne.
O tym jednak jeszcze później.
Moje twierdzenie daje, przy całej swojej banalności, pewien -
jak mówią Francuzi - bouquet spirituel - obrok duchowy, a
mianowicie regułę postępowania. Sformułował ją,
znacznie lepiej niżbym ja potrafił, poeta (poeci są moim
zdaniem mistrzami w takich sprawach), a mianowicie
Kipling, w pierwszych wierszach “Do mojego syna":
If you can keep your head when all around you
Are losing theirs and blaming it on you
If you can trust yourself, when all men doubt you...
Ja to rozumiem tak: sensu życia nikt mi nie da. Muszę go
znaleźć i zachować sam. Bo keep my head znaczy między
innymi to właśnie. Nikt mi tu nie pomoże.
1
Stwierdzenie prywatności sensu życia jest pierwszym
krokiem w jego analizie. Posiada on wprawdzie pewne
znaczenie, ale jest małym, powiedziałbym formalnym,
krokiem. Trzeba nam dalej pytać: “Co to jest sens życia? Co
znaczy tutaj sens"?
Mówimy o sensie i bezsensie przede wszystkim gdy chodzi
o słowa, znaki, mowę. Dane wyrażenie ma sens dla
mnie, jeśli ja jego znaczenie rozumiem, a jest
bezsensowne, gdy tak nie jest. Na przykład wyrażenie
“krowa" ma sens dla mnie, natomiast “wokra" go nie ma
(dla Chińczyka zapewne i “krowa" i “wokra" są równie
bezsensowne). Takie jest pierwsze, najpospolitsze
znaczenie słowa “sens". Jednak w tym znaczeniu na
pewno go nie używamy, gdy mówimy o sensie życia.
Życie nie może przecież mieć znaczenia, przynajmniej w
tym słowa znaczeniu, w którym wyrażenie je posiada. Ma
natomiast, albo przynajmniej może mieć, wartość. (Nawia-
sem mówiąc wartość ma coś, co jest dla mnie znaczne,
z czego wynika, że jakieś pokrewieństwo między sensem
życia a sensem wyrażenia przecież istnieje - choć go
wytłumaczyć nie potrafię).
Powiedzmy więc, że moje życie ma sens kiedy ja uważam,
sądzę, czuję itd., że ono ma wartość dla mnie, czyli
prostszymi słowami, kiedy uważam, czuję itd., że warto
żyć. To jest, zdaje mi się, jasne.
Nieco ściślej:
1.2. Życie danego człowieka ma dla niego w danej chwili
sens, kiedy on w tej chwili sądzi, czuje itd., że warto mu żyć.
Ale kiedy tak jest? W jakich okolicznościach i pod jakimi
warunkami? Istnieje jeden wypadek, w którym o sensie
życia nie można wątpić, a mianowicie wtedy, kiedy
istnieje jakiś cel do
8
9
którego się dąży, który chciałoby się osiągnąć. Oto ilustracja
na tym samym naszym Andrzeju. Odbyłem kiedyś z nim
lot wysokogórski w złej pogodzie. Andrzej był kopilotem, z
obowiązkiem, jak zwykle w lotach na widoczność, dbania
o mechanikę. Nawalił nam silnik, oblodzenie gaźnika.
Trzeba było widzieć mojego Andrzeja w tym impasie.
Przez dobrych dziesięć minut był całkowicie pochłonięty
przez swoje zadanie, skoncentrowany, z wolą napiętą w
jednym kierunku tylko, aby doprowadzić maszynę do
porządku. Ja pilotowałem, więc to do mnie nie należało,
ale mogłem go z ukosa obserwować. Był wspaniały i
udało mu się dokonać tego, czego chciał, a mianowicie
przywrócić normalne obroty silnika. O sensie życia
Andrzeja w czasie tych minut nie można było
rozsądnie wątpić, bo on miał cel - uruchomienie maszyny,
to jest uratowanie samolotu i naszej skóry. Kiedy taki cel
komuś jasno przyświeca, sens życia, że tak powiem, pojawia
się.
1.3. Jeśli w danej chwili istnieje cel do którego dany
człowiek dąży, jego życie ma w tej chwili sens.
I znowu obrok duchowy czyli regułka moralna. Kiedy twój
sens życia jest zagrożony, staraj sobie znaleźć cel, do
którego mógłbyś intensywnie dążyć. To jest rada, którą
dałem niedawno na pół sparaliżowanemu przyjacielowi,
zagrożonemu próżnią, jaką za sobą pociąga utrata sensu
życia. Powiedziałem mu: dyktuj twoje pamiętniki. A
kiedy mi jego żona powiedziała, że to będzie dla niego miłą
rozrywką, zaprzeczyłem gwałtownie, on potrzebuje nie
rozrywki, ale poważnego celu. Niech więc myśli o tych
pamiętnikach jako o ważnej rzeczy, która ma się ukazać
drukiem. Sens życia zaraz się znajdzie.
Jak dotąd rozważania moje poruszały się na płaszczyźnie
spraw prostych, żeby nie powiedzieć banalnych. Może
niejeden czytelnik oburzy się nawet, że cenny papier na
takie banały marnuję. Odpowiedziałbym mu, że mam do
banałów, jako logik, bardzo wielki szacunek, bo
ostatecznie cała logika jest zbiorem banalności. Można się z
niej np. dowiedzieć, że deszcz pada albo nie pada i że jeśli
krowa ryczy, to krowa ryczy. Na to, powie mi ktoś,
wielkiej mądrości nie potrzeba. Tylko, że w logice z tych
banałów wyszło coś, co znowu tak bez znaczenia nie
jest: cybernetyka, a więc ta ogromna rzecz, która w tej
chwili nasz sposób życia gruntownie przemienia, a w
której nikt poza logikami niczego nie rozumie. No ale o
tym później. Na razie chciałbym tylko powiedzieć, że
wypada nam teraz wyjść z banalności, że tak powiem
łatwych, do nieco trudniejszych. Tak to zawsze w logice się
dzieje. Trzeba więc będzie trochę wysiłku.
Idzie o takie oto zagadnienie: czy nasze twierdzenie l .3 da
się odwrócić? Czy skoro ono jest prawdziwe, prawdziwe
jest także twierdzenie odwrotne:
(F 1.1) Jeśli życie danego człowieka ma sens w danej chwili,
to on dąży w tej chwili do jakiegoś celu.
Możemy sobie w stosunku do tego zdania postawić dwa
pytania. Po pierwsze, czy ono z poprzedniego twierdzenia
(1.3) wynika?, Po drugie, czy niezależnie od tego jest
prawdziwe? Odpowiedź na pierwsze pytanie jest łatwa,
przynajmniej dla logika. F 1.1 z 1.3 nie wynika. To dlatego,
że całkiem ogólnie z “jeśli A to B" nie wynika “jeśli B to
A". Na przykład, z tego że, jeśli jestem słoniem, to jestem
zwierzęciem, wcale nie wynika, że jeśli jestem zwierzę-
ciem, to jestem słoniem. Bo ja wprawdzie jestem na
pewno zwierzęciem, ale jako żywo nie słoniem,
przynajmniej w dosłownym “słonia" znaczeniu. A więc,
kto przyjmuje pierwsze nasze twierdzenie (1.3) nie musi,
logicznie, przyjąć także jego odwrócenia (F 1.1).
Teraz uwaga. Z tego, że tak jest, wcale jeszcze nie wynika,
aby drugie twierdzenie musiało być fałszywe. Bo nieraz coś z
jakichś prawdziwych przesłanek nie wynika, a przecież jest
prawdziwe. Na przykład, to że dziś deszcz pada, nie
wynika z tego, że istnieje księżyc, ale to nie przeszkadza,
że dziś rzeczywiście deszcz pada. Nasze twierdzenie (F
1.1) mogłoby więc być mimo wszystko prawdziwe.
W rzeczy samej widzę, że wielu znacznych myślicieli
2
uważało je za takie, to jest sądziło, że istnienie celu jest co
najmniej koniecznym warunkiem istnienia sensu życia. Tak,
jeśli się nie mylę (choć nie całkiem wyraźnie) sądził
Arystoteles. Tak samo bodaj większość myślicieli
chrześcijańskich. Tak wreszcie egzystencjaliści
11
10
pierwszej połowy naszego wieku. Jeśli więc autorytet ma
jakakolwiek wartość w takich sprawach, to trzeba
powiedzieć, że mamy tu dość ważki argument za
przyjęciem owej tezy (F 1.1). Mimo to po długim namyśle
przyszedłem do przekonania, że ona jest fałszywa. Chcę jej
zadać kłam i będę się starał wykazać prawdziwość
twierdzenia przeciwnego, a mianowicie, że istnienie celu, do
którego się dąży, nie jest koniecznym warunkiem istnienia
sensu życia.
1.4. Istnieją chwile, w których dany człowiek do żadnego
celu nie dąży, a w których jego życie ma przecież sens.
Zdaję sobie sprawę, że wygłaszam tu coś nie tylko bardzo
niepopularnego, ale nawet pozornie sprzecznego ze
zdrowym rozsądkiem. Bo na pierwszy rzut oka sens życia
zdaje się być tak bardzo z owym dążeniem związany, że
bez dążenia zdaje się nie być możliwego sensu. J.P. Sartre
ogłosił kiedyś świetną sztukę teatralną pt. “Le Mur" (Mur),
w której opisuje położenie człowieka skazanego na śmierć.
Ten człowiek nie może już do niczego dążyć, bo nie ma
żadnej przyszłości. Za parę godzin będzie rozstrzelany.
Jego życie jest najzupełniej pozbawione sensu.
Zdawałoby się więc, że życie nie da się pomyśleć bez
dążenia.
Nawiasem mówiąc egzystencjaliści, a więc Sartre i przede
wszystkim Heidegger, podbudowują ten pogląd swoistą
teorią istnienia ("egzystencji") ludzkiej. Sądzą bowiem,
że to co jest w człowieku istotnie człowieczego, a więc
owa “egzystencja" ( Dasein u Heideggera) jest jakimś
rzucaniem się wprzód, projektem (po niemiecku Ent-
wurf ). Być dla człowieka to to samo co być wypiętym
ku czemuś, ku przyszłej swojej egzystencji. Naturalnie,
jeśli tak jest, to bez dążenia nie może być sensu życia, bo
człowiek bez owego rzucania się wprzód w ogóle nie
istnieje. Jego istnienie jest rzucaniem się, dążeniem. I ten
pogląd wydaje mi się z gruntu fałszywy. Co prawda
nasze istnienie bardzo często, zapewne w znacznej
większości chwil, łączy się z dążeniem. Ale wydaje mi się,
że dążeniem nie jest. A jeśli tak, to może być sens życia
bez
dążenia.
Aby uzasadnić to mniemanie, wystarczy przytoczyć parę
przykładów chwil, w których człowiek do niczego nie dąży,
ale jego życie ma przecież sens i, co więcej, istnieje on
bardzo intensywnie. Przytoczę dwa takie przykłady.
Najpierw przeżycie z wakacji. Po kąpieli morskiej leżę na
piasku, zażywam wiatru i słońca. Żadne czarne myśli o
bezsensie życia mi do głowy nie przychodzą, żyję
oczywiście całkiem dobrze, sensownie, intensywnie, a
przecież do niczego nie dążę. Mamy tutaj wypadek, w
którym sens życia jest, ale żadnego dążenia nie ma. Co
prawda, kiedy ten przykład moim egzystencjalistycznym
przyjaciołom przytoczyłem, krzyknęli chórem i z
oburzeniem, że takie życie jest życiem zwierzęcym, że i
pies słońca i wiatru używa. Na co powiedziałem im, że ja
tak ogromnej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem
nie widzę (o tym będzie mowa, gdy przyjdziemy do
humanizmu) i że nie sądzę byśmy mieli prawo naszej miłej
sobace owej egzystencji odmawiać. Ale mniejsza z tym.
Mam lepszy przykład.
Opowiadają o Riemannie, że kiedy wykończył swój genialny
system nieeuklidesowej geometrii, zwierzył się
przyjacielowi z wielkiego przeżycia. Miał, mówił, jakby
intuicję całości systemu w jego pięknie, i chwilę takiej
radości, że niewielu ludziom, jak sądził, danym było
przeżyć coś równie wielkiego. Ja się teraz pytam: gdzie było,
w chwili tego estetycznego uniesienia, dążenie? Jaki cel
chciał wtedy Riemann osiągnąć? Oczywiście żadnego. Był
po prostu w chwili obecnej, używał duchowego widoku
systemu. A kto odważy się powiedzieć, że on w tej chwili
nie istniał, albo że nie istniał w sposób ludzki? Psy
przecież nieeuklidesowych geometrii nie tworzą! I kto
ośmieli się twierdzić, że jego życie nie miało sensu w tej
chwili? Powiem więcej: jeśli życie ludzkie ma w ogóle sens,
to przede wszystkim w chwilach takiego kontemplacyjnego
używania.
Tak więc pozostaję przy moim twierdzeniu 1.4: Są chwile,
w których dążenia nie ma, a sens życia przecież jest.
Widzimy teraz, że ten sens istnieje w dwóch wypadkach:
kiedy człowiek do czegoś dąży i kiedy oddaje się
używaniu chwili obecnej. Stawiam więc następne
twierdzenie:
1.5. Życie danego człowieka ma sens wtedy i tylko wtedy
kiedy albo istnieje cel, do którego on w tej chwili dąży,
albo on tej chwili używa.
13
12
Skoro używanie chwili jest jednym z dwóch sposobów
nadania życiu sensu, wolno na marginesie naszego
zdania sformułować jeszcze inną regułę moralną: Umiej
żyć w chwili obecnej i używać jej!
To przykazanie łatwiej napisać niż wprowadzić w życie.
Żyjemy w okresie aktywizmu, pod obstrzałem
propagandy, która stara się w nas wmówić, że dobre,
wielkie, piękne jest tylko działanie, że człowiek powinien
bez przestanku ku czemuś dążyć, pędzić naprzód bez
chwili odpoczynku, żyć w ruchu i dążeniu, że nie-działanie
jest czymś złym, marnym, “antyspołecznym", pogardy
godnym. W takim położeniu nie łatwo jest zrozumieć
wartość, znaczenie używania chwili, życia w
teraźniejszości a tym bardziej nauczyć się z tej chwili
3
korzystać. Inaczej mówiąc, człowiek dzisiejszy musi się
wychować przez świadomy wysiłek do postawy
kontemplacyjnej. Ona sama nie przyjdzie. Jeśli się dam
ponosić fali publicznej opinii, zostanę do śmierci
niewolnikiem aktywizmu, pędzonym od jednego celu do
innego, bez przerwy, bez wytchnienia.
Skąd się ten aktywizm bierze? Ma zapewnię wiele korzeni.
Jednym z nich jest niewątpliwie kolektywizm, mniemanie,
zgodnie z którym mamy żyć tylko i wyłącznie dla
Społeczeństwa (przez bardzo wielkie “S"), tego bałwana
współczesnego. Mamy więc pracować, działać, rzucać się
aby osiągnąć dla tegoż Społeczeństwa jak największe
wyniki. Tym kolektywistycznym zabobonem zajmę się
jeszcze w jednym z następnych rozważań na razie
wystarczy powiedzieć, że moim skromnym zdaniem
sprawa sensu mojego życia jest moją osobistą sprawą i
wydaje mi się moralnie w porządku gdy staram się ten
sens na mój sposób zapewnić, czy to się Społeczeństwu
podoba, czy nie.
Wypada jednak podkreślić, że powyższa polemika dotyczy
dążenia ku jakiemuś celowi, a nie samego działania. Bo
działanie może być używaniem. Co więcej, każde
używanie chwili jak np. owo Riemanowskie, jest pewnego
rodzaju działaniem, tylko nie jest działaniem celowym. Jeśli
o mnie chodzi, zaliczam do najprzyjemniejszych przeżyć
moje samotne loty wieczorne na niskiej wysokości. Biorę
mały samolot i lecę na jakichś 500 do 700 stóp nad ziemią,
bez celu, po prostu aby lecieć i rozkoszować się
krajobrazem, który w promieniach zachodzącego słońca
jest zawsze wyjątkowo piękny. Pilotuję, więc działam, ale
nie dążę do żadnego celu. Otóż moje życie ma rzadko tyle
sensu co w czasie takich lotów. Kto nie ma niesamowitego
przywileju jakim jest prawo lotu, może zażyć czegoś
podobnego po prostu podczas wieczornej przechadzki.
Działanie nie jest więc koniecznie dążeniem ku jakiemuś
celowi, może być używaniem.
Ale mówiąc, że takie używanie daje życiu sens, nie
twierdzę bynajmniej, że tylko ono je daje. W rzeczy
samej, nasze życie i jego sens są w większości chwil
związane z jakimś dążeniem, z jakimś celem. Jedyny
pogląd, z którym się pogodzić nie umiem to ten, który
zacieśnia sens życia do dążenia ku jakiemuś celowi. Ten
pogląd jest moim zdaniem nie tylko sprzeczny z
doświadczeniem, ale prowadzi poza tym do katastrofalnych
konsekwencji.
W związku z dążeniem do celów nasuwa się mianowicie
pytanie dotyczące szeregu dążeń. Ma ono kapitalne
znaczenie dla spraw sensu życia i tak właśnie bywało
pojmowane w dziejach filozofii, zwłaszcza ostatnio. Jak
wiadomo, cele do których dążymy są często wzajemnie
podporządkowane: dążę do pierwszego celu A, aby
następnie dążyć do drugiego B i tak dalej. Na przykład
chcę pójść na dworzec (A) po to, aby tam kupić bilet
kolejowy (B), to znowu aby pojechać do Genewy (C) i tak
dalej. Pytanie brzmi: czy życie ludzkie należy sobie
wyobrażać jako jeden jedyny szereg celów, wzajemnie
sobie podporządkowanych, czy przeciwnie wypada
przyjąć, że składa się ono z wielu małych, wzajemnie
niezależnych szeregów dążeń do celów? Pierwsze
stanowisko było tradycyjnie zajmowane przez myślicieli
chrześcijańskich i przez egzystencjalistów. W obu
wypadkach zakładano także, że sensu życia należy
szukać właśnie w owym jednym wielkim szeregu dążeń.
Jestem zdania, że ten pogląd jest podwójnie fałszywy i chcę
mu przeciwstawić parę następnych twierdzeń.
1.6. Życie ludzkie nie jest normalnie jednym jedynym
szeregiem wzajemnie sobie podporządkowanych dążeń, ale
składa się z wielu takich niezależnych szeregów.
15
14
Chodzi tutaj po prostu o stwierdzenie pewnego faktu.
Mój znajomy, niejaki Benedykt, gospodarz z okolicy
naszego miasta, jest dobrym przykładem owej wielości
życiowych szeregów. Jeśli się nie mylę, jego głównym
celem w życiu jest skrzyżować z powodzeniem żubry z
krowami i temu zadaniu poświęca się z zapałem.
Podejrzewam nawet, że owe żubro-krowy stanowią główny
sens jego życia. Ale nie jedyny. Benedykt jest także
dobrym ojcem rodziny i jego dzieci odgrywają niewątpliwie
wielką rolę w nadaniu temu życiu bogatego sensu. Jest poza
tym członkiem Partii Postępowo-Konserwatywnej, zasiada
z jej ramienia w radzie gminnej i nie kryje, że jego
ambicją, a więc celem, jest zostać członkiem
parlamentu kantonalnego. No i spotykam go na zebraniach
filatelistów, gdzie przyznał mi się że marzy o
skompletowaniu swojej serii Pro Juventute.
Myślę, że to jest bogate i sensowne życie. Co więcej, sądzę,
że to jest wypadek normalny. Co prawda nie każdy
człowiek może mieć aż tyle celów, jak mój przyjaciel,
nie każdy ma np. żubry w swojej oborze, ale choć ma
mniej celów, ma ich mimo wszystko kilka. Nie chcę przy
tym przeczyć, że możliwy jest też wypadek, w którym
człowiek ma tylko jeden cel w życiu. Tylko, że taki
wypadek skłonny jestem uważać za nienormalny.
Powyższe twierdzenie (1.6) jest tak oczywiste, że
przeciwnicy a mianowicie ci, co bronią teorii
monistycznej, jedynego szeregu, nie śmią mu wprost
przeczyć. Uciekają się za to do różnych, jak mówią
“metafizycznych" albo “egzystencjalnych" rozważań.
Powiadają na przykład, że człowiek “wirtualnie" zawsze
dąży do jednego tylko celu. Albo, że jego “autentyczna"
egzystencja ku niemu się “rzuca", jak mówią. Mówi się też
czasem, że człowiek zawsze dąży do szczęścia, że więc cel
jest jeden. Ale te wywody, albo są najzupełniej
niezrozumiałe (przynajmniej dla mnie), albo oczywiście
błędne, jak w ostatnim wypadku, bo szczęście w tym
kontekście jest pojęciem oderwanym, może być
urzeczywistnione tylko, w jakimś konkretnym celu - a
4
takich nie tylko może być, ale i jest zwykle wiele i różnych.
To jest pierwsze twierdzenie. W drugim chodzi o
rozprawienie się z poglądem, zgodnie z którym sens życia
byłby identyczny z sensem owego jedynego szeregu dążeń.
Tak myśli jeśli go dobrze rozumiem - Heidegger, a za nim
Sartre. Obaj dochodzą przy tym do różnych, ale równie
makabrycznych wniosków. Wspólne jest im stwierdzenie,
że ów jedyny szereg dążeń jest przerwany przez śmierć.
Ona jest, zdaniem Heideggera, ostatnim “projektem" (Ent-
wurf) człowieka, a więc zamyka cały szereg projektów,
tj. dążeń, tak jak ostatni akord zamyka melodię. Podobnie
więc jak ten akord, śmierć nadaje sens całości. Śmierć
byłaby więc sensem życia. U Sartre'a przeciwnie, ona nie
tylko nie jest sensem życia, ale, przerywając szereg
dążeń, pozbawia ostatnie z nich sensu, a więc i
przedostatnie i przed-przedostatnie, tak że całość zapada
się w próżnię bezsensu. Życie ludzkie jest - jak powiada
Sartre w innym kontekście - une passion inutile.
Te rozumowania zakładają dwie przesłanki: że życie
człowieka ma tylko wtedy sens, gdy on do czegoś dąży i że
to życie jest jednym jedynym szeregiem wzajemnie
podporządkowanych celów. Powiedziałem już, że uważam
obie za fałszywe. Pierwszą, bo życie ma sens niekiedy
także gdy do niczego nie dążymy, ale po prostu
używamy chwili (1.4). Drugą, bo w życiu mamy wiele
niezależnych szeregów dążeń (1.6). Ale jeśli się te
przesłanki przyjmie, trzeba też przyjąć wniosek, jaki
Sartre z nich wyciąga (jego krytyka Heideggera jest
przekonywująca). Możemy więc twierdzić że:
1.7. Jeśli tycie człowieka ma sens tylko wtedy, gdy on do
czegoś dąży i jeśli to życie jest jednym szeregiem
wzajemnie sobie podporządkowanych dążeń - to życie tego
człowieka w ogóle sensu nie ma.
Nasuwa się tu naturalnie pytanie, czy następnik tego
twierdzenia jest prawdziwy. Czy prawdą jest że życie
ludzkie sensu nie ma? Jeśli jest fałszywy, to jest jeśli życie
ludzkie ma faktycznie sens, to przynajmniej jedna z obu
przesłanek naszych egzystencja-listów byłaby też fałszywa,
a to niezależnie od naszych powyższych rozważań. Ale z
tym przechodzimy do innej dziedziny. Dotąd mowa była o
istocie życia, o tym czym ono jest. Trzeba teraz powiedzieć
słowo o jego istnieniu, starać się odpowiedzieć na pytanie,
czy życie ludzkie rzeczywiście ma sens.
17
16
2 — Bocheński: Sens życia
Jest w Starym Testamencie słynne zdanie: hawel hawelim
hakol hawel - w polskim (co prawda nie całkiem
ścisłym) przekładzie: “marność nad marnościami i wszystko
marność". Wszystko, co człowiek może spotkać w życiu,
do czego może dążyć i czego może używać jest marne,
nie warte zachodu, nie ma więc sensu. A więc i samo
nasze życie nie ma sensu. Autor biblijny uzasadnia swoje
twierdzenie powołując się na doświadczenie swojego
bogatego życia. Nie znalazł, powiada, niczego co by było
warte zachodu, ani w bogactwie, ani we władzy, ani w
rozkoszach. Wszystko wydało mu się marne, bez wartości.
Ten pogląd, albo, powiedzmy ostrożniej, tę interpretację
biblijnego zdania, chcę nazwać tutaj “hawelizmem". Jest on
w najróżniejszych kręgach kulturalnych bardzo
rozpowszechniony. Tak np. buddyzm, (przynajmniej, w
postaci uchodzącej za pierwotną) jest skrajnie
hawelistyczny. Ale i u nas nie brak zwolenników tego
rodzaju pesymizmu. Na przykład, znajdujemy go u pisarzy
chrześcijańskich, a także i u wielu niechrześcijańskich
nowoczesnych myślicieli.
Toteż hawelizm wywierał w dziejach i wywiera ciągle
jeszcze ogromny wpływ na ludzi. Ja sam byłem w ciągu
długich lat jego zwolennikiem (i ofiarą), tak dalece, że
będąc kiedyś w Izraelu kazałem sobie wyryć owe
hebrajskie zdanie na płycie, która do dziś dnia wisi na
ścianie mojej pracowni. Ale powoli przyszedłem do
przekonania, że hawelizm jest złowrogim głupstwem. Aby
się o jego fałszywości przekonać, wystarczy je zanalizować.
Ta analiza przybiera taką mniej więcej postać:
Nie można wątpić, że niektórzy ludzie przeżywają niekiedy
chwile, w których ich życie sensu nie ma - jak na
przykład mój Andrzej. Tylko, że hawelizm twierdzi
znacznie więcej, a mianowicie, mówi to samo o
wszystkich ludziach i wszystkich chwilach ich życia.
Można to sformułować tak:
(F 1.2) Życie żadnego człowieka nie ma w żadnej chwili
sensu.
A że życie człowieka ma dokładnie wtedy sens, kiedy albo
istnieje cel, do którego on w tej chwili dąży, albo on tej
chwili używa (1.5), wynika z powyższego twierdzenia także
że:
(F 1.3) Żaden człowiek w żadnej chwili ani nie dąży do
jakiegoś celu, ani nie używa tej chwili.
To ostatnie zdanie jest oczywiście fałszywe. Aby tego
dowieść wystarczyłoby wykazać, że istnieje choćby jeden
człowiek i jedna chwila, w której ten człowiek do czegoś
dąży. W rzeczywistości pewne jest znacznie mocniejsze
twierdzenie, a mianowicie, że znakomita większość ludzi
dąży do czegoś w znakomitej większości chwil. Przeczyć
temu może tylko ten, kto np. nigdy nie cierpiał na ból
zębów, nie był głodny, nie pragnął na serio kobiety, ani nie
wziął udziału w zawodach sportowych. Otóż życie
normalnych ludzi jest pełne takich sytuacji. A skoro życie
ma sens, gdy człowiek do czegoś dąży, wolno postawić
twierdzenie, że:
1.8. Życie większości ludzi ma sens w większości chwil.
To znaczy, że hawelizm jest fałszem.
Ale jeśli tak jest, jak to się dzieje, że tylu ludzi i to często
bardzo inteligentnych, a nawet genialnych, mogło mu
hołdować? Moim zdaniem było to możliwe tylko dzięki
pomieszaniu dwóch pojęć: sensu życia i szczęścia, przy
tym to ostatnie było rozumiane w pewien swoisty
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin