McMinn Suzanne - Powieść sentymentalna 06 - Miłosna pułapka.pdf

(1173 KB) Pobierz
It only takes a moment
Suzanne McMinn
Miłosna pułapka
Z angielskiego przełożyła Marta Gąsiorowska
Tytuł oryginału:
IT ONLY TAKES A MOMENT
1
162765683.024.png 162765683.025.png 162765683.026.png 162765683.027.png 162765683.001.png 162765683.002.png 162765683.003.png 162765683.004.png 162765683.005.png 162765683.006.png 162765683.007.png 162765683.008.png 162765683.009.png 162765683.010.png 162765683.011.png 162765683.012.png 162765683.013.png 162765683.014.png 162765683.015.png 162765683.016.png 162765683.017.png 162765683.018.png 162765683.019.png
PROLOG
- Wasza wysokość, już czas. Musimy się śpieszyć.
Książę Lucien powiódł wzrokiem po ciemnych oknach
zamku. Wzniesiona na wcinającym się w Morze Śród-
ziemne wysokim klifie rodowa siedziba prezentowała się
niezwykle majestatycznie. Na chwilę w umyśle księcia za-
gościło zwątpienie. Czy dane mu jeszcze będzie wrócić w
ojczyste strony, do ukochanego Livorno, miejsca, które
zawsze będzie chować w sercu?
Dla dobra mieszkańców tych ziem musiał ich opuścić,
musiał wymknąć się jak złodziej, pod osłoną nocy. Wie-
dział jednak, że jego decyzja jest słuszna. Nie mógł sobie
teraz pozwolić na luksus wątpliwości.
- Samochód czeka, wasza wysokość. - Bernard Rennes,
najbliższy doradca i przyjaciel zmarłego ojca księcia, lekko
pociągnął go za ramię.
Lucien wsiadł do pancernego samochodu, który stał na
podjeździe. Pełniący wartę ochroniarze czujnie rozglądali
się dokoła, wypatrując ewentualnego niebezpieczeństwa.
Lucien ostatni raz spojrzał na ciemną sylwetkę zamku. W
świetle księżyca stare kamienie zdawały się lśnić.
Samochód w szybkim tempie pokonywał kolejne za-
kręty. Podróżujący nim książę nie mógł pozbyć się my-
2
162765683.020.png
śli, że coś w jego życiu nieodwołalnie się kończy. Z każ-
dym kilometrem oddalał się od swojej ukochanej ojczyzny
i szczęśliwej przeszłości.
Gdyby jednak nie wyjechał, czekała go pewna śmierć.
3
162765683.021.png
1
- Ludzie, szykujcie się, bo zbliża się prawdziwa na-
wałnica. Krajowy Instytut Meteorologii zapowiada najsil-
niejsze w tym roku opady śniegu. Naprawdę zła pogoda
dotrze do gór już w ten weekend.
- Jeżeli myśleliście, że idzie wiosna, to byliście w błę-
dzie! Część dróg już jest zamknięta. Moja rada -jeśli na-
prawdę nie musicie wychodzić na dwór, to niech tak zosta-
nie. Najlepiej wskoczcie pod pierzynkę z ukochaną osobą i
powtarzam raz jeszcze - zostańcie w domu!
Gwendolyn Bennet wyłączyła radio, pozwalając, by mia-
rowy dźwięk pracującego silnika wypełnił wnętrze auta.
Miłość była ostatnią rzeczą, o której chciała teraz słyszeć.
Miała po dziurki w nosie ckliwych historii o pięknym księ-
ciu. Nie tak dawno sama dała się na jedną nabrać.
Właściwie było to w zeszłym tygodniu.
Jej własna historia, jak to w bajkach bywa, bliska już by-
ła szczęśliwego finału. Przygotowania do ślubu zostały
niemal ukończone, ceremonia miała się odbyć właśnie w
ten weekend... Książę zapomniał jednak wspomnieć o
drobnym szczególe. Nie przyznał się Gwen, że już ma jed-
ną narzeczoną. Ta zaś sprawiła im obojgu wspaniałą nie-
4
162765683.022.png
spodziankę, zjawiając się w kościele podczas ostatniej pró-
by przed ślubem.
Tyle, jeśli chodzi o miłość.
Gwen nie czuła się zraniona. W każdym razie usilnie sta-
rała się siebie o tym przekonać. Wmawiała sobie, że zosta-
ła uratowana przed własnym szaleństwem, że w ostatniej
chwili cofnęła się znad krawędzi przepaści. Usiłowała po-
traktować porażkę z chłodnym dystansem.
Oczywiście pierwszym niewybaczalnym błędem były za-
ręczyny. Gwen była przecież zbyt roztropna, by wychodzić
za mąż. Jej zachowanie dawało się wytłumaczyć jedynie
chwilową niepoczytalnością. Na szczęście ten stan nie
trwał długo i teraz czuła się całkowicie wyleczona.
Brakowało jednak lekarstwa na dojmujące poczucie
upokorzenia.
Zamiast lecieć na Hawaje, gdzie miała spędzać miesiąc
miodowy, postanowiła więc schronić się w niedostępnych
górach Wirginii Zachodniej w domu swego dziadka. Ni-
komu nie powiedziała, dokąd jedzie. Po prostu spakowała
swoje rzeczy i uciekła.
Teraz potrzebowała tylko samotności i czasu, który po-
dobno najlepiej leczy rany. Jeśli chodzi o samotność, trud-
no było o lepsze ustronie niż to zapomniane przez ludzi
miejsce. Czerwona Brama, bo taką nazwę nosiła posia-
dłość, w okresie gdy żyli tu pradziadkowie Gwen, była do-
brze prosperującym gospodarstwem. Później czas i siły na-
tury zrobiły swoje. Dom i brama, od której wzięła nazwę
posiadłość, popadły w ruinę, większość terenu ponownie
objął w swoje władanie las.
Gdy dziadek Gwen, Douglas Bennet, przybył tam wiele
lat później, postanowił na miejscu starego domostwa zbu-
dować drewnianą chatę. Nie szczędził pieniędzy -
5
162765683.023.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin