Rapacki Wincenty - Grzechy królewskie.pdf

(1798 KB) Pobierz
Rapacki Wincenty
GRZECHY KRÓLEWSKIE
POWIEŚĆ HISTORYCZNA
KSIĘGA PIERWSZA.
Było to jakoś w rok po śmierci królowej Cecylii Renaty, zaraz po sejmie, który się rozprzągł, nic nie zdziaławszy.
Bawiliśmy natenczas z królem w Kielcach, rezydencyi biskupa krakowskiego, którym zostawał od lat kilku Piotr
Gębicki, exkanclerz wielki koronny.
Zima była śnieżna. Mróz srogi, jak złapał na gromnicę, trzymał krzepko już trzeci tydzień.
Zdrowie pańskie, acz w czasie zapust szwankowano, bo przeleżał obłożnie ze dwa tygodnie na ów kamień niecnotliwy,
który go trapił z wielkiem umartwieniem całego dworu, było kwitnące — i my też wszyscy dobrej myśli a wesela w
duszy — bo nie było na świecie Pana dobroci większej. jak ongi nasz ukochany król. ś. p. Władysław.
Pan to był. co się tknie, Majestatu królewskie
go, że trudno było znaleźć drugiego w Enropie mówiono, że nieboszczyk cesarz Ferdynand mogł się z nim tylko
równać, aleć ja tego nie powiem. Widziałem go, będąc w Wiedniu z panem podskarbim, i zawsze mówię, że nasz król
był królem, że tak powiem, i z ciała, i z duszy, a tamten tylko z ciała, bo zdawało mi się zawsze, patrząc na niego, że
pod spodem tego majestatu, który udawał, inna jakai persona siedzi — jak gdyby kawałek mnicha zeń wyglądał. '
Nasz król miał królewskie serce, zdawało się. że wszystek anitnusz naszych wielkich antecessorów w nim się odbił.
Potężnej budowy ciała, o ile że w tuszę teraz rósł coraz bardziej, która ona bogdaj nie przyczyniła się najwięcej do jego
śmierci, bo to choróbsko miało się gdzie gnieździć. Twarzy szlachetnej. pełnej dobroci, która nie raz i pioruny
straszliwe umiała ciskać.
Gdy szedł w gronie senatorów, lubo i między nimi byli nie ułomki, jak kanclerz wielki lit. Radziwiłł, kanclerz koronny
Ossoliński. Opaliński marszałek. Koniecpolski hetman i inni. zdawało się Atlas, który na barkach świat niesie.
Stworzon był też. aby przynajmniej z ćwierć cnego światu wziąć na siebie. Za młodu śniła mu się korona moskiewska,
szwedzka mu się z prawa należała, polską wziął z woli wolnego narodu, a w zamysłach pańskich co tam jeszcze było, o
tem niżej się powie.
świecił też wówczas ten tron polaki lustrom nieporównanym.
Co tylko było w narodzie najprzedniejszego, ubiegało się w służby takiemu panu.
Dwór miał w posługach pacholęta największych imion, a od cudzoziemców roiło się w Warszawie i to od takich, co li z
ciekawości, a z wielkiej rewerencyi i części dla króla Władysława odwiedzać Polskę bieżeli.
Siedziało też tego przy królu co nie miara, ze szkodą nawet naszych, co mu panowie nieraz naganiali, ale niesłusznie
— chleba i dla nas nie brakło, a sławę imienia polskiego roznosili po świecie.
Dziś za to... żal się Boże!.. Alem odbiegi od materyi głównej, bo do tej po staremu dość często wracać będę. opłakując
całe me życie wielkiego króla, za którego panowania ojczyzna nasza używała błogiego spokoju, dostatku i
szczęśliwości wszelakiej tak wielkiej. jakiej już po tem nie miała i chyba nigdy mieć nie będzie (co nie daj Boże).
Ta podróż nasza do Kielc przedsięwzięta nie tyle gwoli polowaniu, choć nie było do pogardzenia w taki czas
przedziwny, ile raczej ku nawiedzeniu biskupa w jego duchownych dobrach.
Opuścił on kanclerski urząd pełen żalu do króla, że prawie gwałtem promował nań Ossolińskiego jego wroga, i gdy się
po Zadziku wakans
otworzył na biskupstwo krakowskie, pieczęć mu odjął i do Krakowa jechać zmusił.
Król szanował niezmiernie biskupa i czuł doń prawie synowski afekt — gryzło go. że gwoli polityki uraził starca, co od
jego kolebki prawie cały żywot swój przy nim spędził, dla tego leżała mu na sercu ta obraza — więc niby dla
zwiedzenia Kieleckiego zamku, który tylko co ukończony po Zadziku i obejrzenia cudnych malowideł,
reprezentujących z nieporównaną sztuką wszystkie wojny królewskie.przez Piotra Danhörs'a, Holenderczyka
malowanych, upozorowaną była ta podróż.
Wybrał się król z małym dworem, bo prócz mnie wziął tylko Fantoniego Sekretarza, Rylskiego, Zabickiego,
Platemberga i Krafta swego medyka.
Ksiądz biskup przyjmował Pana z radością wielką — i nic dziwnego, tyle lat patrzył na swego ulubieńca, aż tu w
starości rozstawać się z nim przyszło. Wdzięcznem też bardzo sercem przyjął biskup ten dowód królewsldej miłości i
radzi sobie byli obaj wielce.
Piękną była persona księdza biskupa. Twarz ściągła, szlachetna, acz nieco surowa. Oczy mądre, a takie, że aż w głąb
człowiekowi patrzały. Kos kształtny, usta zamknięte, w których czytać mogłeś energią i siłę niezłomną. Wąs rzadki
dosyć wargi mu nie przykrywał, a broda równo ucięta.
Było w tym człowieku coś z rycerza i księdza. Miasto infuły wsadź mu kołpak i daj szabit; w rękę, a wtedy idź za nim
choć do piekła, bo zwycięży pewnie. Taką dufnością człeka napełniał. Odbył on też z królem Zygmuntem i
królewiczem nie jednę kampanią, a jak chwalebnie, jak zaszczytnie, gęsto o tem w kronikach.
A co to był za myaśliwiec ! Po królu Władysławie i po panu Niewiarowskim, leśniczym mereckim, położyłbym go na
pierwszem miejscu. Lubo starzec lat sześćdziesięciu, siłę miał olbrzyma. Trzeba się przy nim było krzepko trzymać.
żeby nie oberwać jakiego pogardliwego imieniska, bo szafować tem lubił.
Kapłan był czysty, praw. Surowych obyczajów. Temu też pięknemu życiu zawdzięczał te siły i zdrowie, któremi w nas
młodych podziw budził.
Na jego dworze nie znalazłeś owego mnóztwa krewniaków, co się to zawsze rewerendy trzymać zwykli, albo owych
białychgłów podejrzanej kondycyi — było dworno ale czysto, ale bogobojnie a mądrze z taktyką wielką.
Płynął nam tu czas rozkosznie. Całemi dniami uganialiśmy się po lasach i górach za dzikiem lub trapiąc lisów, których
tu była moc wielka. Wieczorami miła gawęda lub francuzkie kartya to wszystko przy kielichu przedziwnego wina i
wybornej biskupiej kucbni.
Tylko co się skończyła Msza Śta z antyfoną do Najświętszej Panny, bo to było we Środę —
wybiegliśmy z kościoła — ja ubierać króla — inni przybierać się i parzyć sobie języki gorącą polewką.
Pan Platemberg po trzykroć kazał otrąbić siadanego, biskup już siedział w saniach.
Mróz skrzypiał pod nogami a słońce dyamentami usiało ziemię. Polowanie zapowiadało się fortunnie, ile że wczoraj
leśniczy biskupi. Skorupski wytropił czterech dzików.
Już kładłem szubę na króla, gdy wszedł Fantoni sekretarz, nieodstępny dziś przy boku pańskim ex re nawału listów i
expedycyi.
Ten Fantoni był muzykantem na dworze nieboszczyka króla, ale że zręczny a do sekretu jedyny, użył go królewicz do
korespondencyi. Czasami grywał panu na flecie.
Wszedł prędko i słów kilka powiedział po włosku. Choć zawsze jego mowa z kilku tylko wyrazów się składała, bo
Włoch był milczącym, jak ryba, tą jednak razą żywą gestykulacyą dołożył.
Król się zdziwił, potem zafrasował nieco, nareszcie nagle rozchmurzył oblicze, zrzucił szubę i wskazał ręką ku
drzwiom.
Włoch wyszedł na chwilę i wprowadził do komnaty dwie osoby.
Jedną z nich była niewiasta cała w czerni, lat średnich. pięknego kształtu i urody niepospolitej — drugi młodzian,
wyrostek jeszcze z pięknemi czarnemi kędziory, co mu na ramiona spadały, w stroju dworskim, smukły, cery
smagławej,
oczu ciemnych i dziwnie rozumnych, a tak do króla podobny, żem zdrętwiał z podziwienia.
Król dał znak Fantoniemu, aby wyszedł, a i ja też nie czekając rozkazu, wysunąłem się tylnemi drzwiami za kotarę, za
ktorą już znalazłem kilka głów i uszu par kilka ciekawie łowiących wyrazy.
Cóż na dworze uszłoby, czego uszy dworskie nie pochwyciły a nosy nie zwietrzyły?
Nie było zwyczaju, aby się nas wystrzegać — największe sprawy odbywały się w komnacie, gdzieśmy przy panu
obecni byli... a gdy któś zagadnął króla, że za wiele świadków tej rozmowy słucha, odpowiedział:
— To przyjaciele moi wierni.
i zaprawdę tem nas tak zobowiązał, że gdyby którego pieczono i smażono, języka nigdy nie popuścił, ale były sprawy
natury delikatnej a tycheśmy byli ciekawsi, niż wszelkiej polityki, a że ta właśnie taką się być zapowiadała, zostałem z
innymi przede drzwiami i słyszałem to. co wszyscy słyszeli.
— To wy Karolino?— rzekł król,— tak dawno was nie widziałem.
— Czekałam. aż się W. Kr, Mość przybliżysz ku mnie. Przeciskać się przez ciżbę dworzan w Warszawie i nawijać na
oczy nienawistnemu Marszałkowi nie chciałam, a gonić Was po Litwie nie mogłam.
Król odchrząknął mocno, co zwykł czynić, gdy mu coś nie po myśli było.
— Toż szczęśliwe fatum. że mi was oglądać pozwala. I Szymon z wami — czy się z nim co
zdarzyło?
Na to młodzian padł do nóg królewskich i głosem, w którym łkanie czuć było zawołał:
— Przybiegłem służyć W. Kr. Mości i życie moje dać dla was.
— Wstań chłopcze ! niech ci się przypatrzę dobrze. Wszak to mu szesnaście lat się dopiero liczy?
— Siedmnasty już rozpoczął.
— Jakich że ja usług do ciebie spodziewać się mogę — tobie by trzeba bakałarza.
— Nie. Miłościwy Panie, mnie potrzeba dzisiaj łaski waszej. Wszystko, co w domu Kostków było godnego nauki, jam
to już posiadł. Chcesz W. Kr. Mość usług moich w kancellaryi. czuję, że im podołam, Raczysz mnie umieścić przy
poselstwie i tam nie przyniosę ci sromu, bo władani obcemi językami tak dobrze, jak rodowitym. W wojskowej
służbie, która mi się najwięcej uśmiecha, gotowem dowieść, że krwi i życia dla Was, Miłościwy Panie, szczędzić nie
będę. Wszystkiem, czem wy zechcecie — zostanę, bylem tylko mógł patrzeć na oblicze wasze i mieć to wielkie
ukontentowanie, że Wam kiedy miłym być mogę.
Król słuchał zdumiony tej mowy, co z ust dziecka wychodziła.
Myśmy za zasłoną spoglądali po sobie, bo mowa to była. jak gdyby dojrzałego już męża. na którego słowie polegać
możesz.
Zagadnął go po francuzku, odpowiedział, jak Francuz i jakimś trefnym wyrazem okrasił tak. że król śmiechem
parsknął. Po włosku wywiązał się przedziwnie. Po niemiecku to samo — a gdy na łacinę kolej przyszła, zdawało nam
się Cycerona słyszeć a ksiądz Wydźga. kaznodzieja królewski, co słynął z pięknej łaciny, wydał nam się żakiem — i tu
już podziwienie nasze granic nie miało, bośmy wykrzykli jednym chórem wszyscy, jak staliśmy za drzwiami szkolnym
zwrotem Cycerona: Latini sermonis elegantia.
Król się wzdrygnął... ale po chwili, jak by mu jakiś namysł przyszedł, postąpił ku owej kotarze i wezwał nas do
komnaty.
— Rekomenduję Waszmościom pana Szymona Bzowskiego, od dziś mego dworzanina.
Pokłonił nam się zlekka, jakby już zpoufalony z. nami.
Patrzyliśmy na to dziwo natury i oczom swoim zdawali się nie dowierzać. On zaś. jakby mu w niesmak była ta nasza
lustracya. skrzywił się zlekka i spokojnie bawił piórem na kapeluszu. Wtedy Jej Mość dotąd milcząca, zbliżyła się do
nas i odezwała w te słowa;
— Jam matką tego młodzieńca. Polecam go miłościwemu sercu Wasz Mość panów.
— On się już sam polecił tak. że niczyja instancya więcej by tu nie mogła. — odrzekł pan Żabicki, zdradziwszy siebie i
nas wszystkich, żeśmy byli świadkami rozmowy królewskiej, co
było cale nie po dworsku. Złapał się potem i chciał poprawić, ale zagrzązł nieborak więcej. Król się uśmiechnął, kazał
zawołać Fantoniego. mnie zlecił, aby polowanie odłożono do jutra — potem zamknęli się we czworo w komnacie.
Wybiegliśmy do sieni, żeby złapać języka o tych dziwnych odwiedzinach, a tam już stał pan Rylski i opowiadał
Platembergowi.
Pani iBzowska była wdową po Rotmistrzu Andrzeju Bzowskim, chorągwi królewicza Władysława, który poległ w
okazyi moskiewskiej. Był wielce lubianym przez ongi królewicza a dziś Pana naszego tak dalece, że po powrocie z
Moskwy królewicz sam zajechał do wdowy we wsi ich dziedzicznej .Jurkowice w Sandomierskiej ziemi i tam jął
pocieszać strapioną, a affekt cały. jaki miał dla nieboszczyka dostał się pani Bzowskiej i z onego affektu wyrosło
chłopię, któreśmy tyle podziwiali przed chwilą.
Pani ta była dumna — nie przyjęła nigdy żadnych łask od królewicza a potem króla. Zezwoliła jedynie, że dziecko król
zabrał i umieścił na edukacyi u Mikołaja Kostki, starosty malborgskiego w domu słynnym z świątobliwości i nauki,
zkąd właśnie powrócił, aby służby swoje nieść królowi.
Wiadomości te powtarzaliśmy sobie i nicowali na wszystkie strony, a cobyśmy wówczas dali za to. aby się wedrzeć
choć szpareczką jaką do królewskiej komnaty.
Jej mość pani wyjechała jeszcze przed obiadem z Kielc, nie przyjmując gościny, choć ją król molestował bardzo.
Wyszła od niego z zapłakanemi oczyma, smutna. Nam się skłoniła uprzejmie i raz jeszcze poleciła swego jedynaka a
wejrzeniem tak błagalnym nas żegnała, że mi się srodze żal zrobiło niebogi.
Przystąpiłem tedy uprzejmie do niej. całując rękę:
— Niech Wasz Mość pani będzie spokojna. Syn jej. acz od kilku chwil tu bawi. tyle już zyskał u nas estymy i
kolleżeńskiego affektu. że mu tu dobrze będzie.— Ja osobliwie, jeżeli jego wola. służby mu swojo ofiaruję.
— I my. i my!—dołożyli inni.
— Bóg wam odpłaci za sierotę.
Powiadano, że do króla czuła affekt wielki zawsze i przez to wszystkie partye, jakie jej się trafiały odrzucała — a było
tego bez miary, bo urody była nadzwyczajnej.
Pan zaś nasz nigdy przy jednej miejsca nie zagrzał, ale jak na polowaniu, tak i w tej materyi coraz to nowe przeglądał
knieje i po staremu grzeszył — a grzechy to były nieraz ciężkie, które bogdaj mu były odpuszczone na wiekuistym
sądzie i skasowane przez cnoty, jakiemi świecił w życiu.
Nie jedna płakała nań gorzkiemi łzami — a ile piekła. ile zgryzot, ile plugawych intryg i czarów zakłóciło bogobojne
życie nieboszczki królowej i śmierć jej nawet przyspieszyło. Bóg jeden wie.
Dziś król stary i schorowany dał valetę temu szpetnemu nałogowi i nowych miłośnic już nie bral. ale dawne po staremu
chował i dziećmi z nich się opiekował, osobliwie jednę, o której będzie w porę.
Największym sprawcą złego z tych, co otaczali króla i prowadzili po tej stromej drodze, był pan Kazanowski Adam.
Na jego sumieniu dużo win pańskich cięży, a za każdą łakoć taką płacić sobie kazał sowicie — to też sypały się
starostwa, królewszczyzny, pieniądze i kamienie drogie tak. że urósł w najbogatszego pana w Polsce. I gdzie się to dziś
podziało? Ani dymu, ani popiołu, jak to bywa: Male parta, do czarta.
Nimeśmy siedli do .stołu a król jeszcze został z Fantonim i Bzowskim, wszedł biskup i zwracając się do mnie. rzecze:
— Cóż to za odwiedziny tak ważne, że przerwały nam dzisiaj zabawę?
Opowiedziałem mu o nich co do słowa. Zmarszczył brwi i mruknął przez zęby:
— Za wiele tych bęlkartów.
Przy stole król dość zafrasowany przedstawił biskupowi nowego dworzanina. Popatrzył on surowo na króla, jak by mu
mówił: Wiem o wszystkiem. Król spuścił oczy i jakimś żartem po francuzku powiedzianym zatarł wrażenie.
Obiad num przeszedł dość kwaśno, jakby jakiś zły wiatr po nas powiał. Biskup przyglądał się Bzowskiemu, który
wesół i swobodny opowiadał królowi o domu Kosików, gdzie młodość swoję
spędził a opowiadanie swoje szpikował gesto dowcipem, nie szczędząc nikogo z ludzi, o których mówił.
Wstaliśmy od stołu, a ja stojąc za królem, słyszałem, jak mówił do niego biskup:
— Nie będzie z niego pociechy.
Skryte sądy twoje, o panie! — i trzebaż takiego fatum, aby ten sam człowiek ..... ale idźmy porządkiem.
Za przybyciem do Warszawy, osobliwe czekały sprawy króla pana.
Żeniono go. Każdy mu chciał być dziewosłębem.
W sypialni pańskiej cały stół zawalony był konterfektami przeróżnych księżniczek i królewien, a jedna piękniejsza od
drugiej, co łacno można zdziałać, boć drewno albo płótno cierpliwe i daje się malować, jako wola. a dopiero oryginał
kłam zadaje, jak się to i nam stało — o czem niżej.
Każdy z dziewosłębów rad był przy tym ogniu i swoję pieczeń upiec.
Król słuchał, potakiwał, a w duszy krył zamiary.
Nie gwoli serca szło mu teraz o małżonkę, bo nieboszczkę miłował i szanował wysoko za jej królewskie cnoty, a
kochanie utrapione znowu chował na boku (oj utrapione to było kochanie), ale szło tu o wybór, coby przysporzył
splendoru i korzyści tronowi i Rzeczypospolitej.
Krom doradzców, co własne interessa mieli na uwadze, radzono się horoskopów, które układał królowi kapucyn ojciec
Waleryan z baronów de Magni.
Mąż świątobliwy, teolog, filozof niezrównany i astrolog. Dziwnej pokory i zaparcia się światowego. Gdy przechodził z
oczyma wlepionemi w niebo, zdawało się. że wszystkie ziemskie sprawy nie mają doń przystępu — nie widział nic
wokoło siebie, ale z Bogiem tylko rozmawiał, tymczasem czy mu jaki niewidzialny Anioł do ucha szeptał, czy mu
gwiazdy bywały szpiegami, widział i wiedział wszystko. Słowo jego miało wagę u króla. Porównywano go z owym
Ojcem Józefem Riszeliusa. co go Francuzi Eminence grise, albo jakby po polsku powiedział brudną eminencyą zwali.
Miał on pomocnika w osobie brata swego Franciszka barona Magni. Gdzie nie mogła wleźć brudną eminencya, tam
snadno właził pan baron, a gdzie panu baronowi wleźć było trudno, tam pani baronowa się wsuwała. — A cudna to
była Włoszka, piękna, niby Wenera pogańslka. a przebiegła, jak Ulisses.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin