Highsmith Patricia - Opowiadania.pdf

(700 KB) Pobierz
PATRICIA HIGHSMITH
OPOWIADANIA
FIKCJE I FAKTY
919179357.001.png
RĘKA
Raz młody człowiek zwrócił się do pewnego ojca z prośbą o rękę córki i otrzymał ją w
pudełku. Była to ręka lewa.
Ojciec: Prosiłeś o jej rękę - oto ona. Choć, moim zdaniem, chciałeś czegoś innego,
czegoś, co sam sobie wziąłeś.
Młody człowiek: Co ma pan na myśli?
Ojciec: A jak ci się zdaje? Przyznasz, że - w przeciwieństwie do ciebie - ja się nie zhań-
biłem, ponieważ spełniłem twoją prośbę i dałem ci rękę córki, podczas gdy ty zabrałeś coś
mojej rodzinie bez pozwolenia.
W rzeczywistości młody człowiek nie splamił się żadnym czynem haniebnym. To tylko
ojciec był podejrzliwy i miał kosmate myśli. Teraz ojciec mógł w majestacie prawa obarczyć
młodego człowieka odpowiedzialnością za utrzymanie swojej córki i ciągnąć z niego pienią-
dze. Młody człowiek zaś nie mógł się wyprzeć faktu, że ma rękę jego córki, mimo iż w przy-
pływie rozpaczy pochował ją, wcześniej ucałowawszy. Do tej pory ręka miała już całe dwa
tygodnie.
Młodemu człowiekowi marzyło się spotkanie z córką i nawet próbował wcielić marze-
nia w czyn, lecz utknął w oblegającym dom tłumie dostawców. Córka ochoczo wystawiała
czeki prawą ręką. Daleka od wykrwawienia się na śmierć, poczynała sobie coraz śmielej.
Młody człowiek zamieścił w prasie ogłoszenie, oświadczając, iż ona przestała z nim
dzielić stół i łoże. Musiał jednak dowieść, że kiedykolwiek je z nim dzieliła. Nie zawarł z nią
„ślubu”, na papierze czy przed Bogiem, ale też nie było cienia wątpliwości, że ma jej rękę, co
zresztą pokwitował, odbierając paczkę.
- Niby gdzie mam tę rękę? - zapytywał młody człowiek na policji, zrozpaczony i
spłukany co do grosza. - Jej ręka leży pochowana w moim ogrodzie.
- A więc na dodatek jesteście przestępcą? Nie dość, ze zdezorganizowaliście wasze
życie, to jeszcze jesteście przestępcą? A może odcięliście żonie rękę przypadkiem?
- Nie odciąłem, a poza tym ona wcale nie jest moją zoną!
- Ma jej rękę, a twierdzi, że ona nie jest jego żoną! - drwili przedstawiciele prawa. - I co
z takim zrobić? To człowiek niedorzeczny, może nawet nienormalny.
- Zamknąć go. A ze jest także załamany, dajmy go do zakładu dla umysłowo chorych.
Tak więc zamknięto młodego człowieka, a raz w miesiącu dziewczyna, której rękę
otrzymał, przechodziła popatrzeć na niego przez drucianą siatkę, jak przystało na sumienną
żonę. I jak większość żon, nie miała nic do powiedzenia. Ale ładnie się uśmiechała. Pobierała
niewielką rentę, wypłacaną przez jego zakład pracy, swoje pieniądze chowając w pończochę.
Młody człowiek nie mógł już na nią patrzeć, taki był oburzony. Za karę przeniesiono go
na gorszy oddział, pozbawiono książek i towarzystwa, i faktycznie zaczął popadać w obłęd.
A kiedy już zwariował doszczętnie, zrozumiał wszystko, co mu się przydarzyło w
związku z prośbą o rękę ukochanej. Uświadomił sobie, jak okropnym błędem, jak straszliwą
zbrodnią była prośba o coś tak barbarzyńskiego, jak ręka dziewczyny.
Wyznał więc swoim prześladowcom, iż zrozumiał wreszcie, na czym polegał jego błąd.
- Co za błąd? Że poprosiliście o rękę dziewczyny? Przed ślubem zrobiłem to samo.
Młody człowiek, czując, ze postradał zmysły bezpowrotnie, skoro z nikim i z niczym
nie potrafi już nawiązać kontaktu, dzień po dniu odmawiał jedzenia, aż kiedyś położył się na
łóżku twarzą do ściany i umarł.
FIKCJE I FAKTY 8/1984
przełożył Artur Ubik
OONA, WESOŁA KOBIETA JASKINIOWA
Była nieco włochata, brakowało jej przedniego zęba ale jej sex appeal, podobnie jak
zapach, wyczuwało się z odległości dwustu metrów albo i większej. Wszystko miała okrągłe:
okrągły brzuch, okrągłe ramiona i uda; zawsze też była uśmiechnięta, zawsze wesoła. Za to
właśnie mężczyźni ją lubili. W jej kociołku nad ogniem stale coś bulgotało. Łatwowierna,
nigdy nie traciła cierpliwości. Od walenia maczugą po głowie dostała rozmiękczenia mózgu.
Oony nie trzeba było wprawdzie walić maczugą, żeby ją posiąść, ale stało się to tradycją i
Oona nie zawracała sobie nawet głowy unikaniem ciosów.
Oona bez przerwy była w ciąży i nie miała okazji poznać objawów pokwitania, skoro,
odkąd skończyła lat pięć, regularnie dopadał jej ojciec, a po nim bracia. Pierwsze dziecko
powiła mając lat siedem. Napastowano ją nawet w ostatnich dniach przed rozwiązaniem, a te
pół godziny czy coś koło tego, potrzebne jej na poród, mężczyźni przeczekiwali z niecierpli-
wością, nim znów się na nią rzucali.
O dziwo, utrzymując przyrost naturalny w plemieniu na mniej więcej stałym poziomie,
przyczyniała się jednocześnie do spadku liczebności populacji, a to dlatego, że mężczyźni, za-
jęci marzeniami o niej, zaniedbywali swoje żony, no i poza tym od czasu do czasu w walkach
o nią tracili życie.
Oona zginęła w końcu z ręki zazdrosnej kobiety, której mąż nie tykał od miesięcy. Mąż
ów był pierwszym, który się zakochał. Nazywał się Vipo. Inni mężczyźni wyśmiewali go, że -
w tych momentach, kiedy Oona była nieosiągalna - nie bierze jakiejś innej kobiety czy nawet
własnej żony. W bojach z rywalami Vipo stracił oko. Cóż, był ledwie średniej postury.
Wracając z polowania, zawsze znosił Oonie najprzedniejsze kąski. Przez długi czas pracował
w pocie czoła nad ozdobą z kamienia, stając się pierwszym artystą w swoim plemieniu. Inni
używali kamieni tylko w charakterze grotów do strzał lub noży. Vipo podarował ozdobę
Oonie, aby nosiła ją na szyi na skórzanym rzemieniu.
Gdy żona Vipa zabiła Oonę z zazdrości, Vipo zabił swą żonę z nienawiści i gniewu.
Potem głośno odśpiewał tragiczną pieśń. Śpiewał jak szaleniec, a łzy spływały po jego wło-
chatych policzkach. W plemieniu naradzali się, czy by go nie zabić, bo - jak to wariat - zacho-
wywał się inaczej niż wszyscy, więc się go bali. Vipo zaczął rysować podobizny Oony na
mokrym piasku nad morzem, później zaś rył jej wizerunki na skałach w pobliskich górach -
wielkie, z daleka widoczne obrazy. Rzeźbił posągi Oony w drewnie, potem w kamieniu.
Czasami z nimi sypiał. Niezborne głoski swojego języka połączył w zdania, które wykrzyki-
wał, przywołując Oonę. Inni też nauczyli się tego zdania, też je wykrzykiwali, i też znali
Oonę.
Vipo zginął z ręki zazdrosnej kobiety, której mąż nie tykał od miesięcy. Mąż ów kupił
od Vipa jeden z posągów Oony, i to za wielką cenę - olbrzymią płachtę, wykonaną z kilku
skór bizonich. Vipo zbudował z niej piękny, nieprzemakalny dom, a nawet zostało mu jeszcze
na ubranie. Układał coraz więcej zdań o Oonie. Niektórzy mężczyźni podziwiali go, inni nie-
nawidzili, kobiety zaś nienawidziły go wszystkie, bo patrzył na nie tak, jakby ich nie widział.
Kiedy Vipo umarł, wielu mężczyzn posmutniało.
Ale w zasadzie po śmierci Vipa ludzie poczuli ulgę. Był jakiś dziwny. Niektórzy przez
niego nie sypiali po nocach.
FIKCJE I FAKTY 8/1984
przełożył Artur Ubik
BADACZ ŚLIMAKÓW
Kiedy pan Peter Knoppert wpadł na pomysł, żeby w wolnych chwilach zająć się obser-
wacją ślimaków, nie miał najmniejszego pojęcia, że garść tych stworzeń zamieni się w mgnie-
niu oka w setki osobników. Zaledwie dwa miesiące po tym, jak pierwsze ślimaki znalazły się
w gabinecie pana Knopperta, wzdłuż wszystkich ścian, na biurku, na parapetach i nawet na
podłodze stanęły naczynia i miski rojące się od ślimaków. Pani Knoppert protestowała gorąco
i przestała wchodzić do gabinetu. Powiedziała, że w gabinecie czuć, a poza tym zdarzyło jej
się przypadkiem nadepnąć na ślimaka i do końca życia nie zapomni wrażenia, jakiego wtedy
doznała. Im bardziej jednak żona i przyjaciele ubolewali nad tym niezwykłym i raczej odraża-
jącym spędzaniem wolnego czasu, tym więcej przyjemności pan Knoppert zdawał się w nim
znajdować.
„Do tej pory nie zauważałem przyrody - mawiał często pan Knoppert, będący wspólni-
kiem w firmie maklerskiej i człowiekiem, który całe życie poświęcił wiedzy o finansach. -
Dopiero ślimaki otworzyły mi oczy na piękno świata zwierząt”.
Na uwagi przyjaciół, że ślimaki to właściwie wcale nie zwierzęta, a w ich ciasnych sko-
rupkach z trudem można się dopatrzyć piękna natury, pan Knoppert z uśmiechem wyższości
odpowiadał, że oni nie wiedzą o ślimakach tyle, co on.
Była to prawda. Pan Knoppert był świadkiem zachowań ślimaków nie opisanych dotąd
- w każdym razie nie opisanych dostatecznie - w żadnej encyklopedii ani w dostępnych mu
podręcznikach zoologii. Pewnego wieczoru pan Knoppert zajrzał do kuchni, żeby coś przeką-
sić, i przypadkiem zauważył dwa dziwnie zachowujące się ślimaki w porcelanowej salaterce
obok zlewozmywaka. Stały one naprzeciwko siebie, jak gdyby na ogonach, wykonując tane-
czne ruchy, jak para węży zahipnotyzowana przez grającego na flecie. W chwilę później ich
głowy połączyły się w namiętnym pocałunku. Pan Knoppert pochylił się i oglądał je ze wszy-
stkich stron. Wydarzenia rozwijały się. Z prawej strony głowy, u ślimaków pojawiły się zgru-
bienia podobne do ucha. Instynkt podpowiedział panu Knoppertowi, że jest świadkiem swego
rodzaju aktu miłosnego.
Weszła kucharka i powiedziała coś do niego, ale pan Knoppert uciszył ją niecierpliwym
ruchem ręki. Nie mógł oderwać wzroku od fascynujących stworzeń w misce.
Kiedy już zgrubienia na kształt uszu połączyły się dokładnie krawędziami, jakiś białawy
pręcik, podobny do czułka, wystrzelił ze zgrubienia jednego w kierunku zgrubienia drugiego
ślimaka. Pierwszy domysł pana Knopperta upadł, kiedy również drugi ślimak wysunął taki
sam pręcik. Bardzo dziwne, pomyślał pan Knoppert. Obydwa pręciki cofnęły się, a następnie
znowu wysunęły do przodu i pozostały tak, łącząc oba ślimaki. Pan Knoppert przyglądał się
temu uważnie z bliska. To samo robiła kucharka.
- Widziała pani kiedyś coś takiego? - zapytał pan Knoppert.
- Nie. Pewno się biją - odpowiedziała obojętnie kucharka i odeszła. Był to przykład
ignorancji, z którą pan Knoppert spotykał się później na każdym kroku.
Pan Knoppert obserwował tę parę ślimaków ponad godzinę, do momentu, aż najpierw
zgrubienia, a następnie pręciki zniknęły, same ślimaki zaś zmieniły pozycję i przestały się
sobą interesować. Przez ten czas inna para rozpoczęła flirt i z wolna ustawiała się do poca-
łunku. Pan Knoppert powiedział kucharce, że tego wieczoru nie należy podawać ślimaków i
zabrał salaterkę z nimi na górę, do swego gabinetu. Od tego czasu w domu państwa Knopper-
tów nigdy nie podawano ślimaków.
Tego wieczoru pan Knoppert przewertował wszystkie encyklopedie i parę naukowych
książek, którymi dysponował, ale nie znalazł absolutnie niczego na temat rozmnażania się
ślimaków, chociaż nudny cykl rozwojowy ostrygi opisany był szczegółowo. Po dwóch czy
trzech dniach pan Knoppert doszedł do wniosku, że być może to, co zaobserwował, wcale nie
było kopulacją. Jego żona, Edna, kazała mu albo zjeść ślimaki, albo je wyrzucić; było to
wtedy, gdy stanęła na ślimaku, który wypełzł na podłogę, i pan Knoppert pewnie by się
zastosował do jej życzenia, gdyby nie pewne zdanie dotyczące gromady Gastropoda, na które
natknął się w dziele Darwina pod tytułem: O powstawaniu gatunków . Zdanie to było napisane
po francusku, którego to języka pan Knoppert nie znał, ale słowo sensualité wprawiło go w
stan takiego napięcia, w jaki wpada pies gończy, kiedy nagle złapie trop. Pan Knoppert był
właśnie w bibliotece, pracowicie więc przetłumaczył zdanie za pomocą słownika francusko-
angielskiego. Na treść jego składało się niecałe sto słów, mówiących o tym, że ślimaki uja-
wniają w czasie kopulacji zmysłowość nie obserwowaną nigdzie indziej w świecie zwierząt.
Tylko tyle. Informacja ta pochodziła z notatek Henri Fabre'a. Najwyraźniej Darwin postano-
wił nie tłumaczyć tego fragmentu dla przeciętnego czytelnika, pozostawiając go w języku
oryginalnym dla niewielu wykształconych czytelników, którym mógł on być przydatny. Pan
Knoppert poczuł się od razu jednym z tych niewielu wykształconych i jego okrągła, różowa
twarz pojaśniała szacunkiem dla samego siebie.
Dowiedział się, że jego ślimaki należą do słodkowodnych i składają jaja w piasku lub
ziemi, do dużej miski do mycia włożył więc wilgotną ziemię i spodek z wodą, i przeniósł tam
swoje ślimaki. Następnie zaczął czekać na jakieś wydarzenia. Ale nie nastąpiła ani jedna
kopulacja. Podnosił jednego ślimaka za drugim, oglądał je, ale nie widział ani śladu ciąży.
Jednego tylko ślimaka nie mógł podnieść. Muszla była przyklejona do ziemi. Pan Knoppert
podejrzewał, że ślimak zagrzebał się głową w ziemi, żeby umrzeć. Tak minęły jeszcze dwa
dni, a trzeciego dnia rano pan Knoppert znalazł w miejscu gdzie przebywał ślimak, wzruszoną
ziemię. Zaciekawiony, pogrzebał w niej zapałką i ku swojej radości odkrył dołek pełen
błyszczących świeżych jaj. Jaja ślimaka! Nie mylił się więc! Pan Knoppert przywołał żonę i
kucharkę, żeby zobaczyły. Jaja były bardzo podobne do dużego kawioru, tyle że białe, a nie
czarne czy czerwone.
- No, przecież jakoś muszą się rozmnażać - skomentowała to jego żona. Pan Knoppert
nie mógł zrozumieć jej braku zainteresowania. On, jeśli tylko był w domu, spoglądał na jaja
co godzinę. Każdego ranka zaglądał, żeby sprawdzić, czy zaszła jakaś zmiana; jaja były jego
ostatnią myślą, zanim położył się spać. Na dodatek jeszcze jeden ślimak wygrzebał jamkę. A
następna para właśnie kopulowała! Pierwsza porcja jaj zmieniła kolor na szary i zarysowały
się skręty muszli z boku każdego jaja. Niecierpliwość pana Knopperta sięgnęła zenitu.
Wreszcie nadszedł poranek, wedle dokładnych obliczeń pana Knopperta osiemnasty od dnia
złożenia jaj, gdy zajrzawszy do dołka, ujrzał pierwszą malutką ruszającą się głowę, pierwszy,
gruby, krótki czułek niepewnie badający gniazdo. Pan Knoppert był szczęśliwy jak ojciec
nowo narodzonego dziecka. Wszystkie siedemdziesiąt, a może i więcej jaj w dołku, cudownie
ożyło. Obserwował pozytywne zamknięcie cyklu rozrodczego. A świadomość, że nikt, w każ-
dym razie nikt z jego znajomych, nie poznał nawet cząstki tego, co on wiedział, nadała jego
wiedzy smak odkrycia, podniecającego uczucia wtajemniczenia. Pan Knoppert notował kolej-
ne kopulacje i składanie jaj. Opowiadał o biologii ślimaków zafascynowanym, ale częściej
zdumionym przyjaciołom i znajomym, dopóki żona nie zaczynała się skręcać z zakłopotania.
- Kiedy to się skończy, Peter? Jeśli będą się rozmnażać w takim tempie, zajmą cały
dom! - powiedziała żona, gdy w piętnastu czy dwudziestu dołkach nastąpił wylęg.
- Natury nie można zatrzymać - odpowiedział pogodnie. - Zajmują tylko gabinet, a tam
jest dużo miejsca.
Coraz więcej szklanych pojemników i misek wnoszono do gabinetu. Pan Knoppert wy-
brał się na targ i dokupił jeszcze sporo zdrowo wyglądających ślimaków; kupił także kopulu-
jącą akurat parę, czego nikt wokół nie zauważył. W ziemi, pokrywającej dna pojemników,
pojawiało się coraz więcej dołków z jajami, z których z czasem wylęgało się po siedemdzie-
siąt do dziewięćdziesięciu ślimaczków, przezroczystych jak krople rosy, pnących się do góry
Zgłoś jeśli naruszono regulamin