Courths Mahler Jadwiga - Relikwiarz Lukrecji Borgii.doc

(950 KB) Pobierz

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Relikwiarz
Lukrecji
Borg i i

I Akapit

KATOWICE 1991


ISBN 83-85397-04-3

Adaptacja i opracowanie edytorskie
Halina Kutybowa

Redakcja techniczna
Lech Dobrzański

Opracowanie graficzne
Marek Mosiński

Wydanie pierwsze powojenne P.P.U.Akapit sp. z o.o. Katowice 1991

Ark. druk. 11,25. Ark. wyd. 11,50

Druk i oprawa: Zakłady Graficzne w Poznaniu

Zam. 77077/91


Znany przemysłowiec, Szymon von Werner, szef słynnych wer-
nerowskich fabryk od czasu, gdy przedsiębiorstwo jego zostało przeo-
brażone w spółkę akcyjną, poświęcił się wyłącznie muzyce. Od najwcześ-
niejszej młodości miał do niej zamiłowanie i byłby ją obrał sobie jako
zawód, gdyby nie zmuszono go do objęcia kierownictwa fabryki. Ojciec
wytłumaczył mu, że powinien zostać jego następcą w wielkim przed-
siębiorstwie; on sam także przecież został następcą swego ojca.

I Szymon von Werner nie uchylił się od tego obowiązku, lecz po
śmierci ojca prowadził sumienne fabrykę, a tylko podczas rzadkich
wolnych chwil uprawiał w dalszym ciągu studia muzyczne.

Odkąd wernerowskie fabryki stały się wielkiem towarzystwem
akcyjnym, prowadzonym przez dobrych dyrektorów, miał więcej czasu,
by oddawać się ukochanej sztuce i czynił to z wielkim zapałem. Szymon
von Werner, pomimo że doprowadził fabrykę do najwyższego rozkwitu
i spełniał sumiennie swoje obowiązki, stał się znakomitym muzykiem.
Grał nie tylko po mistrzowsku na fortepianie, lecz był również świetnym
kompozytorem, a także mistrzem gry na organach oraz wspaniałym
dyrygentem.

Żył teraz wyłącznie dla muzyki. W lewym skrzydle swojej pięknej
willi, położonej w Lankwitz pod Berlinem, kazał wybudować wspaniałą
salę koncertową, gdzie zamierzał urządzać koncerty. Dziś właśnie
odbywała się uroczystość otwarcia tej sali, w której mogło się pomieścić
przeszło sześćset osób.

Tylu też gości zostało mniej więcej zaproszonych na dzisiejszą
uroczystość. Przyjmował ich w westybulu maitre de plaisir państwa von

3


Werner. Hall zapełniał się powoli, stamtąd zaś tłum gości przechodził do
sali koncertowej, utrzymanej w barwach białej i złotej. Podłoga była
wyłożona czarnym drzewem i pokryta kobiercami rozmaitej wielkości.
Na wysokiej estradzie stało kilka fortepianów koncertowych, za nimi
wznosiły się organy. Ta część sali była odgrodzona purpurową aksamit-
ną kurtyną; w tej chwili jednak kurtyna była odsłonięta i, spływając
w pięknych, ciężkich fałdach, stanowiła jakby ramę dla estrady.

W głębi, na białej ścianie za estradą wisiał portret naturalnej
wielkości pani von Werner. Był to portret z jej młodzieńczych lat.
Przedstawiał ją w pozycji siedzącej. Piękna kobieta spoczywała w głębo-
kim fotelu. Miała na sobie czarną, wydekoltowaną suknię, z ramion jej
spływało szare miękkie futro. Jedną ręką opierała o poręcz fotela
— miała wyjątkowo piękne, uduchowione ręce — drugą bawiła się
wspaniałym sznurem pereł, okalających smukłą szyję i zwisających aż na
kolana.

Piękne oczy tej kobiety o fascynującym wyrazie zdawały się panować
nad całą salą koncertową. Miało się wrażenie, że oczy te żyją.

Przy wejściu do sali, nieco na uboczu, pan i pani von Werner
przyjmowali swoich gości. Pani von Werner dobiegała dziś do pięć-
dziesiątki, lecz mimo to była jeszcze piękna. Miała na sobie białą
aksamitną suknię, biała, powiewna narzutka okrywała jej klasyczne
ramiona. Oczy wszystkich przyciągał jej słynny garnitur turkusowy.
W kasztanowatych włosach jaśniał przepyszny diadem, składający się
z czternastu wielkich turkusów w brylantowej oprawie. Szyję zdobił
turkusowy naszyjnik, miała również odpowiednią broszę, kolczyki
i bransolety. Pani von Werner wkładała te kosztowne klejnoty tylko
podczas wielkich uroczystości, gdy musiała niejako reprezentować dom
męża. Zazwyczaj jednak była kobietą skromną, odznaczającą się wielką
naturalnością i prostotą. Była znana jako doskonała gospodyni, bardzo
praktyczna, energiczna i zaradna. Tylko w szczególnych wypadkach,
jak na przykład dziś, powierzała kierownictwo na swoich przyjęciach
specjalnemu maitre de plaisir, musiała się bowiem poświęcić swoim
gościom. Czyniła to z nadzwyczajnym wdziękiem. Każdy z gości miał
wrażenie, że jest szczególnie mile widziany w tym wspaniałym, bogatym
domu. Dla każdego potrafiła znaleźć uśmiech i kilka uprzejmych słów.
Była wielką damą w całym znaczeniu tego słowa.

4


Zanim poślubiła pana von Werner, była żoną pewnego włoskiego
księcia i mieszkała wiele lat w Rzymie, w wytwornym pałacu Alferini.
Wówczas była jeszcze młodą, piękną kobietą, a cały Rzym leżał u jej
stóp. Przyjmowała wszystkie hołdy z niedbałym spokojem, tak jak
obecnie przyjmowała hołdy berlińskiego towarzystwa. Wśród gości jej
znajdowali się nie tylko przedstawiciele finansjery, ale również wybitne
osobistości z kół rządowych i artystycznych. Widziało się kilku minist-
rów, kilku generałów, panów z poselstwa włoskiego i francuskiego,
artystów, artystki, profesorów i znakomitych uczonych.

Teraz do gospodarzy zbliżyło się dwóch mężczyzn, którzy przed
chwilą weszli do sali. Starszy z nich, wysoki, siwy pan zwracał
powszechną uwagę, choć nierównie większe zainteresowanie budził
jego towarzysz, młody człowiek, mogący liczyć lat trzydzieści kilka.
Jego energiczną, przystojną, ogorzałą twarz rozjaśniały szare, głę-
boko osadzone oczy o wyrazie inteligentnym i przenikliwym. Nie moż-
na było przeoczyć tych dwóch mężczyzn. Sądząc z podobieństwa,
można ich było wziąć za ojca i syna, lecz młodzieniec był tylko
bratankiem starszego pana, jedynym synem jego jedynego zmarłego
brata. Stryj, pan Antoni Ravenow był jednym z głównych akcjonariuszy
Wernerowskich Fabryk. Zdobył on ogromny, milionowy majątek.
Jego starszy brat był urzędnikiem i nigdy nie mógł się dorobić fortuny.
Umarł jako ubogi człowiek. Ponieważ Antoni Ravenow owdowiał
i był bezdzietny, więc przygarnął swego bratanka Norberta, którego
wychowywał jak własne dziecko. Norbert Ravenow od osiemnastego
roku życia mieszkał u swego stryja i miał zostać jego jedynym
spadkobiercą.

Kochał i szanował swego stryja, który darzył go nawzajem ojcow-
skim przywiązaniem. Norbert skończył politechnikę i otrzymał tytuł
inżyniera. Od dwóch lat pracował w wernerowskich fabrykach, gdzie
uchodził za dzielnego i bardzo zdolnego pracownika. Nie można
zaprzeczyć, że stryj utorował mu drogę, mimo to Norbert i bez protekcji
zdołałby się wybić, dzięki swej pracowitości i wrodzonym zdolnościom.
Stryj i bratanek powitali panią domu. Piękna kobieta uśmiechnęła się
z macierzyńską życzliwością do młodego człowieka:

— Cieszę się, że pan w samą porę powrócił z podróży, aby móc
przybyć na naszą uroczystość.

5


—  I ja cieszę się z tego, proszę pani, zwłaszcza że program koncertu
przedstawia się ogromnie obiecująco.

—  Słyszałam od mego męża, że pan podczas swojej podróży
wywiązał się znakomicie z poruczonego mu zlecenia. Stryj pański może
być dumny z pana.

—  Niechże mnie pani nie zawstydza! Spełniłem tylko mój obowiązek.

—  Och, gdyby wszyscy ludzie pojmowali w ten sposób swoje
obowiązki! To by zupełnie wystarczyło.

Norbert Ravenow oddalił się z ukłonem, aczkolwiek byłby chętnie
porozmawiał dłużej z tą czarującą kobietą. Wiedział jednak, że pani von
Werner musi się zająć innymi gośćmi. Uśmiechnęła się raz jeszcze do
niego, mówiąc:

—  Pogawędzimy jeszcze później, panie Norbercie!
Tymczasem Antoni Ravenow zamienił kilka słów z panem domu:

—  Cieszę się, panie von Werner, że dziś wieczorem będą mógł
podziwiać pana w roli dyrygenta. Widziałem w programie, że zamierza
pan dyrygować uwerturą ze Śpiewaków norymberskich.

Pan von Werner uśmiechnął się, trochę zażenowany.

—  Widzi pan, moja miłość dla muzyki sprawiła, że nie odstrasza
mnie nawet tak poważne zadanie. Muzyka, to mój „konik"!

—  Trudno, te „koniki" stanowią naszą największą przyjemność
w życiu. Ze mną dzieje się to samo, mam na myśli moją namiętność do
zbierania.

—  Czy pan ostatnio znowu wzbogacił swoje słynne zbiory?

—  Nie. Na wiosnę wybieram się znowu do Italii. Niejeden piękny
okaz w moich zbiorach mam do zawdzięczenia pańskiej żonie. Dała mi
wiele cennych wskazówek. Teraz także przed wyjazdem muszę zasięg-
nąć jej rady. Może poda mi kilka adresów.

—  Uczyni to z wielką przyjemnością, zna przecież doskonale Rzym
i wszystkich tamtejszych antykwariuszy.

—  Tak, tak. Teraz nie będę pana jednak zatrzymywał dłużej, panie
von Werner.

Pan Ravenow pożegnał gospodarza, po czym wraz ze swoim
bratankiem udał się w głąb sali, aby zająć miejsca.

Podczas, gdy Ravenow rozmawiał z panem domu, Norbert roz-
glądał się po sali, szukając kogoś wzrokiem. Oczy jego zabłysły na

6


chwilę, gdy spotkały się z oczyma pewnej młodej panienki. Panienka
ta zdawała się go przyciągać, jak magnes, gdyż zaczął dążyć w po-
bliże niej. Stryj jego szedł za nim bez sprzeciwu, pozostawiając
bratankowi wybór miejsca. Gdy jednak spostrzegł panienkę, do której
śpieszył jego bratanek, w oczach jego pojawił się filuterny wyraz. Obok
panienki siedziała druga, jeszcze młodsza od niej, dalej zaś rodzice obu:
pan Jerzy Hall, również akcjonariusz wernerowskich fabryk, oraz jego
żona.

Gdy Norbert Ravenow ze stryjem ukazali się w sali koncertowej,
młodsza z panienek pociągnęła starszą za rękaw.

—  Różo! W tej chwili wszedł inżynier Ravenow ze swoim stryjem
— szepnęła.

Róża Hall spostrzegła inżyniera Ravenowa wcześniej niż siostra;
aczkolwiek na jego widok serduszko jej mocniej zabiło, udawała zupełną
obojętność.

—  Widzę go, Riko.

Erika Hall wykrzywiła usteczka. Nie wyrosła jeszcze zupełnie
z wieku podlotka, a przy tym była znacznie bardziej żywego usposobie-
nia niż siostra.

—  Mój Boże, nie róbże takiej obojętnej miny, Różo! Przecież się
zaczerwieniłaś! A Norbert Ravenow jest naprawdę bardzo przystojnym
mężczyzną.

—  Uważasz? — spytała Róża z pozornym spokojem.

-— Uważasz? — powtórzyła drwiąco młodsza siostra. — Tak,
uważam. A jeżeli będziesz nadal siedziała z taką skamieniałą twarzą, to
zakocham się w nim beznadziejnie i zacznę go tak kokietować, aż zwróci
uwagę na mnie i przestanie się zajmować taką lodowatą dziewicą, jak ty.

Róża obejrzała się przestraszona.

—  Ależ, Riko, na miłość boską, nie mów tak głośno! Jeszcze ktoś
usłyszy!

—  Ach, co tam! Rodzice są zajęci rozmową ze swymi sąsiadami i nie
wiedzą, co się wkoło nich dzieje, a krzesła obok nas nie zostały jeszcze
zajęte. A poza tym wszystko mi jedno! Uważam inżyniera Ravenowa za
czarującego młodzieńca i szkoda mi go dla każdej innej kobiety, oprócz
ciebie, Różo! Tak, żebyś wiedziała!

—  Proszę cię, Riko...

7


—  Aha, kapitulujesz! Teraz prosisz już, żebym ci go nie odbijała!
No, zrób zaraz weselszą minę! Jeżeli w dalszym ciągu masz zamiar
udawać lodowatą dziewicę, to zacznę go kokietować.

Róża zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

—  Jesteś dzieciakiem, Riko!

—  Lepiej być dzieciakiem, niż soplem lodu. Spójrz, Riko, jak on się
rozgląda po sali, zupełnie jakby kogoś szukał. Jak ci się zdaje, kogo on
szuka?

—  Skądże ja mogę wiedzieć?

—  Naturalnie, że możesz wiedzieć i wiesz! A jeżeli w dalszym ciągu
będziesz udawała obojętną, to nie dopuszczę do tego, abyś choć raz
mogła z nim pomówić bez świadków.

—  Ach, Riko, nie męcz mnie tak — rzekła Róża z westchnieniem
i nagłym rumieńcem, gdyż w tej samej chwili oczy jej napotkały
rozradowane spojrzenie Norberta.

Rika spojrzała na nią z zadowoleniem.

—  Tale? Męczę cię? Chwała Bogu, to znak, że jesteś zdolna do
cieplejszych uczuć! A ja sądziłam, że zastygłaś cała pod lodową
powłoką.

—  Czy uważasz, Riko, że to ładnie, gdy mnie męczysz wciąż
docinkami i wprawiasz w zakłopotanie?

Rika spojrzała tkliwie na Różę.

—  Więc męczę cię naprawdę? Przepraszam cię, moja biedna Różo,
byłam znowu trochę nietaktowna. Ale chciałam koniecznie wybadać,
czy Norbert Ravenow może mieć nadzieję. Mam wrażenie, że nie będę
potrzebowała go pocieszać. Och, uczynię dla was jeszcze znacznie
więcej, zobaczysz, Różo! Patrz, patrz idzie wprost do nas, prowadzi za
sobą swego stryjka, który o niczym nie ma pojęcia. Mój Boże, jak jego
oczy błyszczą, kiedy patrzy na ciebie. Słabo mi się robi! Kto wie, może go
nieszczęśliwie kocham? Bo przy nieszczęśliwej miłości nigdy nie wiado-
mo, czy człowiek ma zepsuty żołądek, czy też to ból w sercu. W każdym
razie, to okropne. A mnie się naprawdę zdaje, że kocham się nieszczę-
śliwie w inżynierze Ravenowie. Moja własna siostra ukradła mi jego
serce. Czy to nie tragiczne?

—  Riko, błagam cię, przestań. Niedobrze mi się robi! Zachowujesz
się tak, jakbyś się, Bóg wie, ile razy nieszczęśliwie kochała.

8


—  Bo też tak było! Ja potrafię kochać się bez wzajemności co dzień
w kim innym. Ach, to taka rozkosz kochać się nieszczęśliwie!

—  Ależ, Riko — rzekła Róża ze śmiechem—przecież powiadasz, że
to takie uczucie, jakbyś miała zepsuty żołądek. Nie wyobrażam sobie,
żeby to miało być rozkoszą.

—  Nie rozumiesz tego, bo nie wiesz, co to nieszczęśliwa mi-
łość. Spójrz lepiej — inżynier zmierza wprost do nas. Będę sie-
działa obok ciebie, jak bałwan kamienny i będę udawała, że niczego
nie widzę i nie słyszę. Zrobię to dla niego, żebyś wiedziała! A później
urządzę już tak, żebyście przez chwilkę mogli zostać sam na sam! Co mi
dasz za to?

—  Wszystko, czego zechcesz, Riko, ale teraz uspokój się!

—  Wszystko, czego zapragnę? No, gdybym nie była tak wspaniało-
myślna, to mogłabym cię w tej chwili ograbić! Boże, jak jego oczy płoną!
Patrz, już się zbliża!

W chwilę potem Norbert Ravenow powitał obie panienki. Stryj jego
spostrzegł je również i także przywitał się z nimi. Antoni Ravenow
zwrócił się z uśmiechem do Eriki:

—  Czy mogę poprosić, aby pani ustąpiła mi miejsce obok swego
ojca? Może pani przesunie się o jedno krzesło dalej?

—  Z przyjemnością, proszę pana. Będzie pan jednak musiał się
rozłączyć ze swoim bratankiem.

—  To nie szkodzi, widujemy się przecież ciągle.

Róża przesunęła się więc także o jedno miejsce dalej, obok niej zaś
usiadł Norbert Ravenow. Po chwili szepnął do Róży:

—  Nareszcie! To mi się należało od losu, jako odwet za to, że tak
długo nie widziałem pani.

Róża zmusiła się do spokoju, aczkolwiek jej serce mocno biło.

—  Czy doprawdy nie widzieliśmy się już tak długo, panie in-
żynierze?

Pochylił się ku niej, patrząc na nią z wyrzutem.

—  Więc pani tego nawet nie pamięta? A ja podczas podróży
liczyłem godziny do powrotu! Marzyłem o dzisiejszym wieczorze, bo
wiedziałem, że nareszcie zobaczę panią.

—  Przecież pańska podróż nie trwała tak długo...

—  Całe trzy tygodnie, podczas których nie widziałem pani. Czas ten

9


wydawał mi się bardzo długi. Śpieszyłem się bardzo, żeby zdążyć na
dzisiejszy koncert.

—  Więc i pan cieszył się, że usłyszy ten koncert? Ja cieszę się, że
usłyszę Willnera. Będzie grał „Pieśń czarownicy". W pierwszej części ma
dyrygować profesor Schillings a jego żona odśpiewa „Pieśni dzwonów".

—  Mnie zależy na tym koncercie jedynie dlatego, bo mogę siedzieć
obok pani — szepnął Norbert.

Zaczerwieniła się i spojrzała mu przelotnie w oczy. Spojrzenie jej
zdradziło więcej niż słowa.

—  Dzięki, serdeczne dzięki za to spojrzenie — szepnął młodzieniec
— daje mi ono znowu cień nadziei.

Słowa te przeniknęły do serca Róży, jak zapowiedź gorącego
szczęścia. Nie miała odwagi spojrzeć raz jeszcze na Norberta.

Tymczasem sala zapełniła się po brzegi, nie było już wcale wolnych
miejsc. Koncert rozpoczął się. Zapanowała głucha cisza. Ludwik
Willner wykonał dwie pieśni profesora Schillingsa. Akustyka nowej sali
okazała się znakomita. Na zakończenie pan von Werner dyrygował
wstępem do „Śpiewaków z Norymbergi". Rzęsiste oklaski nagrodziły
wszystkich wykonawców.

Po koncercie goście rozproszyli się po wspaniałych apartamentach
willi. Wszędzie rozstawiono stoły z przekąskami i chłodnikami. W salo-
nach ustawiono małe stoliki, przy których goście mogli się posilać.

Rodzice Róży byli tak pochłonięci rozmową z Antonim Raveno-
wem, że pozwolili córce odejść z Norbertem. Pani Hall z uśmiechem
rzekła do niego:

—  Może pan się zajmie moimi córkami, panie inżynierze? Gdybyś-
my się miełi zgubić w tym ścisku, to w każdym razie spotkamy się za
godzinę w saloniku obok biblioteki.

—  Niech pani będzie spokojna — odparł Norbert — dziękuję pani
za tak wielkie zaufanie.     Następnie zwrócił się do stryja:

—  Ciebie także zastanę chyba w bibliotece, kochany stryju?

—  Dobrze, mój chłopcze.

Norbert oddalił się z młodymi panienkami. Wszyscy troje weszli do
olbrzymiej sali jadalnej, gdzie stał ogromny stół zastawiony wyszukany-
mi przysmakami. Norbert zaopatrzył siostry we wszystko, czego
pragnęły. Nagle Erika spojrzała na Różę i powiedziała:

10


—  Widzę tam moją przyjaciółkę Heddy. Przepraszam cię, Różo,
lecz muszę z nią chwilkę pogawędzić. Panie inżynierze, zostawiam moją
siostrę pod opieką pana. Spotkamy się później w czerwonym salonie
pod obrazem „Niebiańska i ziemska miłość". Gdybym się jednak
zagadała, to na pewno przyjdę za godzinę do biblioteki.

I zanim Róża lub Norbert mogli coś powiedzieć, Erika znikła.
Ujrzeli ją po chwili w gronie młodych panienek.
Norbert spojrzał płomiennie na Różę.

—  Właściwie matka pani powierzyła mi swoje obydwie córki, lecz
panna Erika zniknęła tak szybko, że nie mogłem się zdobyć na słowo
protestu.

Róża zaczerwieniła się po uszy. Łobuzerskie spojrzenie Eriki
zdradziło jej, że siostra postanowiła dotrzymać słowa i pozostawić ją
sam na sam z inżynierem Ravenowem. Norbert jednak nie powinien był
domyślić się tego.

—  Niech się pan nie martwi, panie inżynierze, Erika jest w towarzys-
twie swoich przyjaciółek. Nie możemy uczynić nic ponadto, jak
poczekać na nią w czerwonym salonie.

Norbert uśmiechnął się.

—  Pod kopią obrazu Tycjana „Niebiańska i ziemska miłość".
Musimy tedy posłuchać rady panny Eriki.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin