JADWIGA COURTHS-MAHLER
Dwie kobiety
Katowice 1991
ISBN 83-85397-26-4
Adaptacja i redakcja tekstu:ELŻBIETA KURYŁO
Redakcja techniczna:ROMAN KLEC
Projekt okładki i strony tytułowej:MAREK MOSIŃSKI
Wydanie powojenne
P.P.U. AKAPIT sp. z o.o. Katowice 1991 r.
Ark. druk. 11,75. Ark. wyd. 12,5.
Skład, druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne
Rzeszów, ul. płk. Lisa-Kuli 19
zam. 2270/91
Baronówna Eliza Falkenau patrzała w ślad za powozem, w któ-rym odjeżdżał na stację jej kuzyn Cyryl. Nie obejrzał się za nią anirazu, lecz gniewnie i ponuro spoglądał przed siebie.
Pożegnali się przed chwilą z większym jeszcze chłodem niż za-zwyczaj. Cyryl z trudem usiłował kilkoma zdawkowymi słowamizamaskować obrazę. Zraniona próżność i zawiedzione nadzieje niepozwalały mu okazać zwykłej uprzejmości.
Eliza oddychając z ulgą przystanęła na stopniach ganku wiodą-cych do dworu w Falkenau. Z niechęcią zmarszczyła brwi. Nieweso-łe myśli zaprzątały ją w tej chwili.
Gdy stała tak bez ruchu pogrążona w zadumie, od strony zabu-dowań gospodarskich ukazał się rządca Kołlermann. Zmierzałwprost ku niej. Jego wysoka, koścista postać w butach z cholewamii grubej kurtce pochylała się nieco naprzód; jasne, mądre oczy,błyszczące w ogorzałej twarzy spoglądały badawczo i przenikliwie naElizę. Kołlermann od pięćdziesięciu lat służył w Falkenau. Był sy-nem fornala i już jako ośmioletni chłopak pasał gęsi. Inteligentny,dzielny i pracowity człowiek awansował z biegiem lat, wreszcie zaśzostał rządcą. Całe jego życie było zrośnięte z Falkenau, toteż wszy-stko, co miało jakiś związek z tym miejscem bardzo go obchodziło.
Baron Donat Falkenau, ojciec Elizy zastał już Kollermannaw majątku, który objął po śmierci swego bezdzietnego stryja, po-przedniego pana majoratu. Kołlermann był wówczas tylko parob-kiem. Baron z wrodzoną sobie przenikliwością ocenił jego zalety
3
i powierzył mu zarząd majątku. Obydwaj byli bardzo zadowoleniz takiego obrotu rzeczy. Baron zyskał w Kollermannie dzielnego,uczciwego i oddanego pracownika, który pomagał mu przy odbudo-wie zupełnie zdewastowanego majątku.
Między zwierzchnikiem i podwładnym zapanował po jakimś cza-sie serdeczny, poufały stosunek. Kollermann lubił i szanował baro-na, jego małżonkę czcił jak świętą, zaś jego dwoje dzieci Joachimai Elizę ubóstwiał.
Kollermann był starym kawalerem. Nie starczyło mu czasu, abyznaleźć sobie dozgonną towarzyszkę, toteż przywiązał się całym ser-cem do swego pana i jego rodziny, która mu okazywała nawzajemszczerą sympatię.
Baron Falkenau poślubił hrabiankę Haldensleben z Neulindeni miał z nią dwoje dzieci, Joachima i Elizę. Były to zdrowe, ładnei wesołe dzieci, które sprawiały rodzicom wiele pociechy. Cała rodzi-na żyła w ogromnej miłości i zgodzie.
Baron pracował usilnie, aby kompletnie zrujnowany majątek do-prowadzić do stanu rozkwitu, było to bowiem dziedzictwo jegojedynego syna. Pomimo pomocy Kollermanna nie udałoby się muurzeczywistnienie tych zamiarów, gdyby jego żona, oprócz wspanialezagospodarowanego majątku Neulinden nie wniosła mu także znacz-nego kapitału.
W Falkenau potrzebne były nowe maszyny rolnicze; należałoprzeprowadzić gruntowny remont zabudowań gospodarczych, po-większyć inwentarz żywy i martwy, jak również dać odpoczynekziemi, wyniszczonej dłogoletnią gospodarką rabunkową, oraz zadrze-wić wytrzebione tereny leśne. W tym celu baron ulokował połowęmajątku żony jako hipotekę na Falkenau. Suma ta miała stanowićdla Joachima spuściznę po matce, a ponieważ zużyto ją dla niego,przeto baron oprocentował ją bardzo nisko. Zdewastowanego mająt-ku Falkenau nie można było nadmiernie obciążać. Przez długie lataposiadłość ta nie przynosiła prawie wcale dochodów, mimo to baronnie zniechęcał się; powoli majątek poprawił się, został oczyszczonyz długów, a po jakimś czasie stanął na tym samym poziomie coNeulinden, choć nie dawał tak dużych dochodów.
Reszta posagu baronowej została umieszczona w pewnych papie-
4
rach wartościowych i przeznaczona dla Elizy. Eliza miała też w przy-szłości otrzymywać połowę dochodów z Neulinden. Ponieważ dobraNeulinden nie były majoratem, zostały więc przeznaczone na wianodla młodej baronówny.
Były to oczywiście tylko plany, które układali rodzice, dbajączawczasu o zabezpieczenie przyszłości swych dzieci. Zostały one,podobnie jak wiele innych zamiarów i projektów, obrócone w niwecz.
Niby piorun z jasnego nieba spadło na Falkenau nieszczęście,rozbijając okrutnie ciche, pogodne życie rodzinne. Joachim miałwówczas dwadzieścia pięć lat, Eliza siedemnaście, gdy nadeszła doFalkenau okropna wieść: oto młody baron Joachim, który służyłjako oficer w dawnym pułku swego ojca, spadł podczas konkursówhippicznych z konia. Doznał przy upadku pęknięcia czaszki i zmarłnie odzyskawszy przytomności.
Matka usłyszawszy straszną wiadomość nie przeżyła tego nie-szczęścia. W kilka dni później pochowano oboje. Baron Falkenauz godnym podziwu poddaniem zniósł ten cios. Starał się panowaćnad swoją boleścią, zachował kamienny niemal spokój, choć sam byłciężko chory na serce.
Młodziutka baronówna Eliza również walczyła bohatersko z roz-paczą i nie upadała na duchu. Wiedziała, że łzy i wyrzekania niepomogą; usiłowała pocieszyć ojca; stał się on jej jedynym celemżycia. Starała się wszelkimi siłami osłodzić jego smutną starość.
Stosunek ojca i córki był niezmiernie tkliwy i serdeczny. Kochalisię ogromnie, cieszyli się każdym dniem, każdą godziną, którą spę-dzali ze sobą. Eliza czule opiekowała się ojcem i pod jego kierun-kiem wyrosła na dzielną, rozsądną, miłą dziewczynę. Znała się do-skonale na gospodarstwie wiejskim i potrafiła zarządzać majątkiem,co miało się jej przydać w przyszłości. Falkenau było wprawdziemajoratem, który po śmierci barona przechodził w ręce jej kuzynaCyryla, lecz Elizie pozostawało Neulinden; tym majątkiem pragnęłazarządzać sama.
W owych ciężkich czasach ojciec i córka mieli dużo do zawdzię-czania Kollermannowi. Zacny, szlachetny człowiek z niezwykłą deli-katnością, jakiej by nikt się nie spodziewał po rubasznym olbrzymiezajął się baronem i Elizą. Opłakiwał gorąco swego panicza i jego
5
matkę, którą uważał za anioła. Jego serdeczne przywiązanie i szacu-nek skupiły się obecnie na baronie i córce. Podziwiał ich spokóji niepospolity hart duszy.
Poczciwy Kollermann ukrywał pod szorstką powłoką serce szla-chetne i prawe. Potrafił gniewać się i fukać na służbę folwarczną lubdworską, lecz nigdy nikomu nie wyrządził krzywdy. Musiał każdemupowiedzieć prawdę, bez względu na to, czy ktoś miał ochotę słuchaćjego zdania, czy nie. Dla swoich państwa byłby skoczył w ogień, lecznigdy nie uczyniłby kroku wbrew swoim przekonaniom.
Razem z Elizą czuwał nad baronem, starał się oszczędzać muprzykrości. Omawiali we dwoje rozmaite sprawy, naradzali się zesobą, zanim wreszcie przedstawili gotowy plan baronowi. Koller-mann pracował od świtu do późnej nocy, aby utrzymywać wzorowyład i porządek zarówno w Falkenau jak i w Neulinden. Od śmierciJoachima stary baron i Kollermann okazywali mniejsze zaintereso-wanie dla Falkenau. Wiedzieli, że majątek przejdzie w ręce człowiekalekkomyślnego, rozrzutnego, który był znanym karciarzem, hulakąi uwodzicielem, a przy tym siedział po uszy w długach. Mimo toobydwaj zarządzali sumiennie majątkiem przez głęboko zakorzenio-ne poczucie obowiązku.
Kollermann ruszył zamaszystym krokiem w stronę ganku, a pochwili stanął obok Elizy. Jako powiernik ojca i córki, domyślał się,o czym dumała baronówna, jakie było jej zdanie o kuzynie Cyrylu.Pragnąc zwrócić na siebie jej uwagę, zawołał cicho:
— Panieneczko!
Eliza powoli ocknęła się z zadumy i spojrzała na niego. Jejśliczną, świeżą twarzyczkę rozjaśnił uśmiech. Wyprostowała nagłymruchem swoją smukłą, wdzięczną postać, jakby zrzucała z siebiejakiś ciężar. Rządca zdjął czapkę z siwej, krótko ostrzyżonej głowy.
— Co słychać? — spytała Eliza.
Kollermann nie odpowiadał, musiał się przedtem napatrzyć naswoją ukochaną panienkę. Gdy spoglądał na nią, serce mu rosłoz zachwytu. Z ojcowską niemal dumą powtarzał sobie w duchu, żena całym świecie nie ma chyba drugiej takiej jak baronówna Eliza.Nie znał równie ładnej, ani też równie dobrej i miłej panienki.Widywał przecież wiele pań w sąsiednich majątkach i pobliskim
6
mieście garnizonowym, lecz żadna z nich nie warta była rozwiązaćrzemyka u jej obuwia. Był o tym niezbicie przekonany.
Gdy tak stał dłuższą chwilę bez słowa, dziewczyna uśmiechnęłasię filuternie. Zdawało się, że w jej wielkich, lśniących, błękitnychoczach zaświeciło słońce. Można było z łatwością zrozumieć zachwytKollermanna. Eliza miała gładkie, białe czoło ocienione gęstwinązłocistych loków. Kształtna główka była wdzięcznie osadzona nasmukłej szyi, rysy miała miłe, choć nieregularne. A przy tym uśmie-chała się tak czarująco, że każdy kto spojrzał na nią, ulegał bezwied-nie jej urokowi.
Miała na sobie prostą, białą sukienkę, która w miękkich fałdachspływała ze szczupłej postaci, odsłaniając maleńkie nóżki w zgrabnychpantofelkach. Suknia miała krótkie rękawy, toteż widać było aż połokcie toczone ramiona. Najpiękniejsze były ręce Elizy: drobne, kształt-ne i wypielęgnowane, ręce arystokratki z krwi i kości. A jednakKollermann wiedział, że te drobne rączki potrafiły okiełznać najdzik-szego rumaka i powozić czwórką ognistych koni. Umiały one ująćza rogi oporną krowę i zaganiać niesforne cielęta do zagrody. Wyda-wało mu się dziwne, że mimo to pozostały tak piękne i delikatne.
— No i cóż? Czy Kollermann przyszedł jedynie po to, abyprzyjrzeć mi się dokładnie? — spytała filuternie Eliza.
Uśmiechnął się.
— Nie tylko dlatego, panienko. Chciałem także powiedzieć, żeFafner wyzdrowiał i stoi mocno na swoich czterech nogach. Aniśladu okulenia — odpowiedział a jego twarz zajaśniała wielkimzadowoleniem.
Eliza uśmiechnęła się trochę zakłopotana. Potem jednak na jejtwarzy ukazał się przekorny wyraz.
— Aha, więc mój wierzchowiec wyzdrowiał? — spytała z udanąpowagą.
— Tak, panieneczko. Jeżeli panienka ma ochotę na przejażdżkę,to proszę bardzo. Mamy znowu czyste powietrze w Falkenau.
Spojrzeli sobie w oczy i wybuchnęli śmiechem.Eliza zarumieniła się .lekko.
— Oj, ależ z Kollermanna szczwany lis — rzekła — zawsze wie,co piszczy w trawie.
7
— To przecież nie sztuka, panienko, tym razem w trawie pisz-czało tak głośno, że nawet głuchy by usłyszał. A przy tym, jeżelichodzi o sprawy mego pana barona i jaśnie panienki, ja staję sięjasnowidzem. Nosiłem panienkę na ręku, znam panienkę jak rodzo-ne dziecko. Ostatnio, kiedy panienka miała pojechać konno ze swo-im kuzynem i nagle spytała: „Prawda, że Fafner jeszcze kuleje?",wtedy zrozumiałem, o co chodzi. Pomyślałem sobie, że Fafner musijeszcze jakiś czas pokuleć. Dopiero kiedym zobaczył, że kuzynekodjeżdża na kolej, pozwoliłem mu wyzdrowieć. Phii, stary Koller-mann wiedział doskonale i bez pomocy Fafnera, że pan Cyryl do-stanie kosza.
Eliza z przestrachem rozejrzała się wokoło.
— Cicho! Cicho! — zawołała.
— Dobrze, dobrze, panienko, nie pisnę już ani słowa. Niechpanieneczka nie lęka się, pan baron także będzie rad, że kuzynekdostał odprawę.
— Gdybym była tego pewna! Miałam ostatnio wrażenie, że tatu-siowi zależy na tym, abym została w przyszłości dziedziczką Fal-kenau.
Kollermann zamyślił się, wreszcie odparł:
— No, panienko, nic w tym dziwnego! Panu baronowi jest przy-kro, że dzieci nie będą korzystać z owoców jego pracy. Do pioruna,to przecież bardzo boli! Ale pan baron woli się zrzec majoratu, niżodzyskać go kosztem takiej ofiary. Mogę przysiąc, że nasz panpodziękuje Bogu, gdy się dowie, że panienka odpaliła tego nicponia,przepraszam, chciałem powiedzieć barona Cyryla. Ten ananaschciałby oprócz Falkenau, które wkrótce zmarnuje, dostać takżenasz wspaniały majątek Neulinden. Ale niech obejdzie się smakiem!Nasza panienka ma bystre oczka i także wie, co w trawie piszczy.
— Jeżli głośno piszczy — zażartowała Eliza. — Ale teraz niechKollermann już przestanie irytować się na kuzyna Cyryla.
— Cóż, panienko, kiedy mnie to okrutnie gryzie. Myśmy tuharowali z panem baronem, a ten ptaszek w krótkim czasie wszystkoroztrwoni. Wyobrażam sobie tę gospodarkę, a niech to diabli wez-mą! Człowiek pęka ze złości, gdy pomyśli o tym. No, moja noga niepostanie w Falkenau, gdy ten nicpoń zacznie tutaj rządzić. Choćby
8
mi serce krwawiło, nie zostanę tutaj. Pojadę z moją panienką doNeulinden.
— Miejmy nadzieję, że jeszcze długo pozostaniemy w Falkenau.A teraz muszę już odejść i przygotować ostrożnie tatusia. Lękam siędla niego każdego wzruszenia...
— Wszystko będzie dobrze. Do widzenia, panienko!
— Do widzenia! — rzekła uprzejmie i weszła do domu!Eliza lękała się wszelkich rozmów z ojcem, które by mogły go
denerwować. Od czasu śmierci żony i syna baron ogromnie pod-upadł na zdrowiu. Liczył sześćdziesiąt pięć lat, a od dwóch latwiedział że jego życie wisi na włosku. Lekarz powiedział mu otwar-cie, że musi wystrzegać się wszelkich wzruszeń, gdyż każdy wstrząsmoże przyśpieszyć chwilę zgonu. Baron martwił się o córkę, którączekał nowy bolesny cios, lecz mimo to postanowił wyznać jej praw-dę, aby oswoiła się z myślą o jego śmierci.
Eliza na pozór spokojnie i mężnie przyjęła tę wiadomość, w głębiduszy jednak cierpiała myśląc o tym, że utraci jedynego bliskiegoczłowieka, który jej pozostał. Czyniła wszystko, co było w jej mocy,aby oszczędzać ojcu zmartwień, nic więc dziwnego, że drżała wie-dząc, iż musi pomówić z nim o Cyrylu.
Dziewczyna szybko przebiegła stopnie ganku i znalazła się w ob-szernej sali. Panował tu stale półmrok, gdyż okna miały szybkiz kolorowego szkła. W narożniku przy oknie stał okrągły stoliki dwa fotele oraz staroświecka rzeźbiona skrzynia. Przy jednej ześcian zajmował miejsce szeroki tapczan, nad którym wznosił siębaldachim z perskich dywanów. Przed tapczanem leżała na posadzceniedźwiedzia skóra. W głębi sali były dębowe schody, które prowa-dziły na wyższe piętra oraz do suteryn, gdzie znajdowała się kuchniai pomieszczenia gospodarskie.
Dwór w Falkenau, zwany przez służbę i wieśniaków pałacem, byłbardzo obszerny. Pochodził on z tej epoki, gdy szlachetne linie stylurenesansowego zaczynały powoli ustępować miejsca barokowi.W owym czasie gdy budowano pałac, baronowie Falkenau bylijeszcze bardzo możni i bogaci. Jeden z nich uczynił Falkenau majo-ratem, lecz majątek ten dziwnym trafem przechodził już kilkakrotniew ręce bocznych linii rodu.
9
Eliza otworzyła szerokie, dębowe drzwi i weszła do gabinetuojca. Był to przestronny pokój, który nosił na sobie piętno indywi-dualności właściciela. Urządzenie gabinetu składało się z ciężkichdębowych mebli, posadzkę pokrywał miękki, zielony dywan. Przyoknach znajdowały się story tej samej barwy; były one obecnieodsłonięte, pokój tonął w powodzi światła.
Baron Falkenau siedział przy biurku pochylony nad jakąś grubąksięgą. Gdy córka weszła do pokoju, podniósł oczy i spojrzał na niąwyczekująco. Twarz miał szczupłą, o szlachetnych rysach, włosyprzyprószone siwizną.
— Jestem tatusiu! Cyryl prosił, abym cię raz jeszcze pozdrowi-ła — rzekła Eliza siadając na poręczy fotela.
Baron spojrzał przenikliwie na córkę. W ostrym świetle słonecz-nym widać było wyraźnie rys cierpienia na jego twarzy. Pozostałamu wprawdzie wysoka i barczysta postać, lecz nie posiadał dawnejsprężystości i dziarskiej postawy; garbił się wciąż, jakby uginając siępod brzemieniem cierpień fizycznych i duchowych. Oczy tylko płonę-ły dawnym żywym ogniem.
— Więc Cyryl odjechał? Zdecydował się bardzo szybko na wy-jazd; z początku nie miał tego zamiaru.
— Zmienił zamiar i dobrze zrobił, tatusiu. Jest dla nas obcymczłowiekiem i takim pozostanie, choć to nasz najbliższy krewny.Gdy przyjeżdża, mam zawsze wrażenie, że coś zmieniło się w Fal-kenau. Cieszę się ogromnie, że znów jesteśmy sami.
Baron z uśmiechem pogładził jej policzek.
— Dziecko, twoje słowa brzmią bardzo niegościnnie.
— Bywają chwile, gdy trudno jest okazywać komuś gościnność —odparła ze śmiechem.
Spojrzał na nią z powagą.
— Czy zaszło coś między wami, że Cyryl wyjechał tak nagle?Skinęła głową i pełna troski, patrzyła na ojca. Chciała mu
oszczędzić każdej, najdrobniejszej nawet przykrości wiedząc, że muto szkodzi. Baron ujął z uśmiechem rękę jedynaczki.
— No, dziewczynko, powiedz mi już wszystko.
— A nie będziesz denerwował się, tatusiu?
10
— Bądź spokojna, sam wystrzegam się wszelkich wstrząsów.Mów, dziecko, mów.
Zaczerpnęła tchu i rozpoczęła:
— A więc dziś rano Cyryl zapytał mnie, czy chcę zostać jegożoną...
— A co mu odpowiedziałaś?
— Odmówiłam mu, tatusiu!
— Dlaczego, Elizko? — zagadnął z uśmiechem. Ten uśmiechuspokoił ją, przekonała się, że ojciec nie przejmuje się tym takbardzo.
— Po pierwsze dlatego, że go nie cierpię, po drugie, bo wiem, żechodzi mu wyłącznie o mój posag. Cyryl wie doskonale, że Fałkenaunie przynosi wielkich dochodów, że nie wystarczą one na pokryciejego długów, a chciałby nadał prowadzić wielkopańskie życie. A te-raz powiem ci jeszcze trzeci powód odmowy: nie mam w ogólezamiaru wychodzić za mąż.
— Trzy ważne powody — zaśmiał się baron — zwłaszcza tentrzeci!
— Chyba uznajesz moje powody, tatusiu?
— Poczekaj, dziewczynko, poczekaj... Pomówimy jeszcze o tym.
— Dobrze, ale powiedz mi najpierw, czy bardzo jesteś zmart-wiony.
— Dlaczego?
— Bo odmówiłam Cyrylowi.
— Wcale mnie to nie martwi, kochanie.
— Bo miałam wrażenie, że ujmowałeś się kilka razy za nim.
— Tylko dlatego, że nie chciałem być niesprawiedliwy. Przyzna-ję, że wolałbym, aby moim następcą został ktoś inny, nie zaś Cyryl....
glinka7-1987