Courths Mahler Jadwiga - Zaręczynowy naszyjnik.doc

(304 KB) Pobierz
JADWIGA COURTHS-MAHLER

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Katowice 1991

Zaręczynowy naszyjnik

 


ISBN 83-85397-25-6

Adaptacja tekstu i redakcja

ANNA LUBASIOWA

Redakcja techniczna

LECH DOBRZAŃSKI

Korekta

BARBARA SZANIEWSKA

Projekt okładki i strony tytułowej

MAREK MOSIŃSKI

Wydanie I powojenne.

P.P.U. Akapit, sp. z o.o.

Katowice 1991 r.

Ark. druk. 5,25. Ark. wyd. 6,5

Papier offset, ki. III 70 g.

Zakłady Graficzne w Katowicach

Zam. 0957/7123/1 80.000 + 150 egz.


Przed willą radcy handlowego Henryka Bodmera było jasno jak w dzień. Lampy łukowe przed portalem i z obydwu stron bramy ogrodowej rzucały jasne światło na cały ogród, na wspaniałą willę i na część szerokich schodów.

Długi sznur powozów i aut wjeżdżał przez szeroko otwartą bramę ogrodu aleją żwirową aż pod portal. Tam rozpostarty był czerwony baldachim, ażeby goście przy wysiadaniu nie zostali przemoczeni przez deszcz.

Bardzo wielu gości zostało zaproszonych przez pana domu i jego córkę Brittę dla uświęcenia pięćdziesięciolecia istnienia Zakładów „Nepal", założonych przez ojca obec­nego właściciela, które to zakłady założył będąc zwykłym mechanikiem. Henrykowi Bodmerowi udało się wytrwałą i ciężką pracą doprowadzić fabrykę do takiego stanu rozkwitu, w jakim się teraz znajdowała. Zakłady „Nepal" dumnie wznosiły się na przedmieściu i otoczone były szeregiem domów robotniczych. I robotnicy świętowali ten dzień tak ważny i uroczysty dla ich pracodawcy.

Radca przyjmował tego wieczora w swojej wspaniałej willi mnóstwo gości. Stał w olbrzymiej sali, przylegającej do

3


westybulu i witał każdego wchodzącego, wyjątkowo wyróż­niając się spośród innych mężczyzn swoją okazałą wysmuk­łą postacią i pełną energii twarzą, okoloną szpakowatymi włosami. U jego boku stała jego jedyna córka Britta, spadkobierczyni wielkich bogactw. Jej młoda, smukła po­stać spowita była w białą suknię przybraną od góry do dołu w drobne matowe perełki. Suknia ta przylegała jak pancerz, uwydatniając piękne kształty, a przy najmniejszym porusze­niu ożywiał się dyskretny blask pereł.

Britta Bodmer lubiła bardzo skromność i prostotę, które zwykle osiągają najlepszy skutek, ale dziś przychyliła się do żądania ojca i włożyła wspaniałą toaletę, jako symbol świetności Zakładów „Nepal". Britta wyglądała niezwykle wytwornie w tym stroju.

Złocisto-brązowe włosy w miękkich falach okalały jej miłą twarzyczkę o dużych, aksamitnych oczach.

Chwilami w tych pięknych oczach odbijał się blask szczęścia, gdy od czasu do czasu zwracały się w stronę okna sali przyjęć, gdzie stało trzech młodzieńców, witających się z gośćmi. Ci trzej panowie byli to Ralf i Franciszek Bodmer, bratankowie pana domu, i przyjaciel Ralfa, Jan Sund, syn jednego z głównych akcjonariuszy Zakładów „Nepal", który po śmierci ojca sam został akcjonariuszem i właś­cicielem pięknej willi na przeciwnym końcu miasta. Ale szczęśliwy błysk w oczach Britty odnosił się jedynie do Ralfa Bodmera, którego kochała. Ojciec jej nie był przeciwny zaręczynom dwojga młodych, ale oficjalne zawiadomienie wszystkich miało nastąpić w okresie Świąt Wielkanocnych. Najpierw miał się odbyć jubileusz pięćdziesięciolecia Za­kładów „Nepal".

4


Jedynym poważniejszym zmartwieniem w obfitującym w powodzenie życiu Henryka Bodmera był brak syna, spadkobiercy ambitnych planów dalszego rozwoju fabryki. Chociaż ubóstwiał swoją uroczą córkę, nigdy nie mógł wybaczyć swej zmarłej przed laty żonie, że nie obdarzyła go synem. Ale musiał się pogodzić z losem i sprowadził do swego domu dwóch bratanków, jedynych bliskich krew­nych płci męskiej. Najważniejsze było, że nosili to samo nazwisko. Już od trzech lat obydwaj młodzieńcy zatrudnieni byłi jako inżynierowie w Zakładach „Nepal". Jeden z nich według życzenia Hermana Bodmera, miał zostać jego zięciem i spadkobiercą olbrzymiej fortuny. Ale o tych planach z nikim jeszcze nie mówił. Chciał, by samo dojrzało to, o czym skrycie marzył.

Bratankowie mieszkali w bocznym skrzydle jego willi i codziennie towarzyszyli radcy i jego córce. Mógł dzię­ki temu dobrze zaobserwować charakter i usposobienie każdego z nich i wkrótce doszedł do przeświadczenia, że Ralf Bodmer jest mu droższy i milszy, niż Franciszek. Ale ważne też było, który z nich spodoba się bardziej jego córce.

Z wielką radością skonstatował radca, że Britta tak samo jak on obdarzała Ralfa większą sympatią. Z ca­łą pieczołowitością strzegł to kiełkujące uczucie dwojga młodych, nie zdradzając się w niczym ze swymi plana­mi, a kiedy wybuchła gorąca miłość między Brittą a Ral­fem, jawnie okazał swoje zadowolenie, widząc w tym zrządzenie losu. W ten sposób Ralf miał zostać nie tyl­ko jego zięciem, ale także panem olbrzymich Zakładów „Nepal".

5


Ralf nic nie robił, by zdobyć miłość swego stryja, przeciwnie, okazywał mu całą swoją powściągliwość, wyni­kającą z jego subtelnej natury.

Może dlatego też, że zauważył, jak Franciszek, ubie­gając się o względy ojca i córki, nadskakiwał im, siląc się na mdłe pochlebstwa i uprzejmości. Ale właśnie pow­ściągliwość, skromność i duma Ralfa przypadła do serca stryjowi i Brittcie, a zachowanie Franciszka raziło ich poniekąd.

Ale w pracy zarówno Franciszek, jak i Ralf byli jednakowo skrupulatni i wykonywali swoje obowiązki bez zarzutu. Istniała jednak różnica w pobudkach pracy oby­dwóch chłopców. Pilność i obowiązkowość Ralfa wynikała z pasji do pracy, u Franciszka zaś płynęło to z chęci przypodobania się stryjowi. Chciał się stać niezbędnym,aby tym łatwiej osiągnąć swój cel.

Ralf nie miał żadnych celów przed sobą, był stryjowi z całego serca wdzięczny, że zaraz po ukończeniu studiów dał mu w swoich zakładach korzystną pracę, która czyniła go niezależnym materialnie, gdyż rodzice umierając zo­stawili mu zaledwie tyle, że z trudem i w biedzie dociągnął do końca studiow(

Franciszek, który o pół roku wcześniej skończył studia, wcześniej też zamieszkał w willi stryja. Ale gdy przybył Ralf, serca ojca i córki skłoniły się ku niemu. Ralf widywał już przedtem swoją kuzynkę, ale zawsze na krótko, zachowując w sercu czułe wspomnienie jej uroczej postaci. Teraz, kiedy obydwoje byli dojrzałymi ludźmi, zapałali ku sobie uczu­ciem namiętnej miłości. Ale Ralf przez długi jeszcze czas krył się ze swymi uczuciami, nie śmiąc marzyć o wzajemności.

6


Pewnego wieczora jednak uczucie wzięło nad nim górę i rzuciło mu na usta gorące słowa wyznania.

Rozpromieniona słuchała Britta tych słów gorących i namiętnych, pełnych jednak opanowania i powściągliwo­ści, a po chwili już padli sobie w objęcia i usta ich złączyły się w pierwszym miłosnym pocałunku.

Henryk Bodmer ucieszył się bardzo, kiedy córka go zawiadomiła o ich wzajemnej miłości. Rad był, że wybór Britty padł na Ralfa, który i jemu był miły i drogi. Dał swoje przyzwolenie i po raz pierwszy wyraził zamiar uczynienia Ralfa, swojego przyszłego zięcia — następcą swoim i panem Zakładów „Nepal". Ale poprosił o nierozgłaszanie zaręczyn aż do Świąt Wielkanocnych.

Tylko Franciszek Bodmer został wtajemniczony i po­wiadomiony o przyszłych planach stryja. Henryk Bodmer chciał jakimś odpowiednim stanowiskiem w swoich za­kładach zapewnić także przyszłość i Franciszkowi, ale na razie nie mówił nic o tym. Dotychczas młodzieńcy mieli po pięćset marek miesięcznie, gdyż stryj ich specjalnie wy­znaczył im tak skromne wynagrodzenie, aby nikt nie myślał, że ich wyróżnia jako swoich krewnych. Nie chciał też, żeby się stali rozrzutni. Ponieważ jednak dostawali przy tym bezpłatnie mieszkanie i utrzymanie, powodziło im się bar­dzo dobrze. Ralf był też ze swego stanowiska ogromnie zadowolony i karcił Franciszka, gdy ten ironizując narzekał na skąpstwo stryja.

Ralfa raziła dwulicowość Franciszka, który w obecności stryja i kuzynki był słodki i nadskakujący, a poza ich plecami krytykował ich. Przy tym w swej uczciwości nie podejrzewał, że Franciszek i wobec niego zajmował fałszywe

7


stanowisko. Ten tymczasem czekał tylko na okazję, aby Ralfa przed stryjem i kuzynką oczernić.Wiedział on, że z nich dwóch jednego stryj zechce uczynić swoim następcą, dlatego też używał wszelkich forteli i podstępów, by zdobyć jego względy, i wściekły był, że Ralf, który przybył później, bez najmniejszego trudu ze swojej strony od razu zdobył serca ojca i córki.

Bóg wie, ile go to kosztowało, by z uśmiechem powin­szować w kilku słowach szczęśliwej parze narzeczonych. Zazdrość szarpała jego sercem i postanowił za wszelką cenę dopiąć tego, by skompromitować Ralfa przed stryjem i Brittą i samemu zająć jego miejsce.

Grozą przejmowała go myśl, że on miałby nadal pozo­stać na tym stanowisku, jakie w tej chwili zajmował. Był prawie pewny, że to jemu w udziale przypadnie serce i wiano Britty. I prawdę mówiąc, więcej mu zależało na jej majątku, niż na sercu. Zdumiony był, że jego uprzejmość i nad­skakiwanie nie osiągnęły skutku, gdyż dotychczas z wielkim powodzeniem zdobywał serca kobiet. Ani przez chwilę nie wierzył, że Ralf szczerze kocha Brittę, a sądząc ludzi według siebie, nie wątpił, że Ralf jedynie z wyrachowania przez jakiś podstęp zdobył rękę Britty.

Bez przerwy łamał sobie głowę nad tym, jak by zapo­biec oficjalnym zaręczynom dwojga młodych. Powiedział sobie, że najłatwiej osiągnie to wtedy, kiedy zdyskredytuje honor Ralfa. Jeszcze przedtem próbował Franciszek nie raz podstępem i namową odciągnąć Ralfa od jego obo­wiązkowości, nakłaniając go do czynów, uważanych przez stryja za karygodne, jak do gry w karty i innych zaka­zanych rozrywek. Ale, jak dotąd, wszystkie jego wysiłki

8


spełzały na niczym, rozbijając się o uczciwość i pracowitość Ralfa.

Ale w miarę, jak zbliżała się chwila oficjalnych zaręczyn, Franciszek z całym natężeniem nerwów zaczął zmierzać do swego celu.

Tego wieczora, kiedy między młodymi doszło do wy­znania uczuć, Franciszek powziął pewne postanowienie. Kiedy obydwaj młodzieńcy znaleźli się w swoich sąsiadują­cych z sobą pokojach, Franciszek zaproponował Ralfowi, by poszedł z nim do klubu. Był już późny wieczór i Ralf nie miał ochoty tam pójść. Całą swoją istotą i myślami był przy Brittcie, którą kochał nade wszystko i wydawało mu się niemożliwe prowadzić jakąkolwiek rozmowę z obojętnymi ludźmi. Ale kiedy się opierał, Franciszek rzekł ironicznie:

— Widzę, że już przed ślubem stałeś się pantoflarzem i nie masz odwagi uczynić kroku bez pozwolenia Britty! Więc ja wychodzę sam, gdyż przyrzekliśmy Jankowi Sun-dowi, że przyjdziemy. To nieładnie, iż dlatego, że jesteś niejako zaręczony i zakochany, uważasz już za zbyteczne dotrzymywać przyrzeczenia, danego przyjacielowi.

Ralf wzruszył ramionami i nie uległby pewno namowom Franciszka, gdyby nie lekkie zawstydzenie, że w swoim wielkim szczęściu zupełnie zapomniał o przyjacielu. Nie chciał mu kazać czekać. I tak już się spóźnił na umówioną godzinę. Obawiał się też, że Franciszek w swojej złośliwości mógłby zdradzić jego porozumienie z Brittą, co miało według życzenia stryja pozostać jeszcze w tajemnicy.

Poszedł więc z Franciszkiem. Niestety, Jana Sunda nie zastali już w klubie i Ralf, nudząc się, był zły, że tam przyszedł. W jaki sposób Franciszkowi udało się nakłonić

9


Ralfa, by zasiadł z nim do stołu gry, pozostało tajemnicą. Dość, że wbrew swojej woli Ralf grał z Franciszkiem bez najmniejszej przyjemności, gdyż gry w karty nigdy nie uważał za godziwą rozrywkę. Ale mimo to, że grał niedbale i niechętnie, wciąż wygrywał. Franciszek był wściekły, gdyż całą nadzieję budował na tym, że Ralf przegra w karty dużą sumę i że wreszcie uczyni coś takiego, co zraziłoby doń stryja. Już on postarałby się o to!

W każdym razie był to już maleńki krok, który zbliżył Franciszka do celu.

W drodze do domu Franciszek rzekł żartobliwie:

              Właściwie mówią, że kto ma szczęście w miłości, ten
nie ma szczęścia w grze. Ty zaś miałeś dziś szczęście
w jednym i drugim, gdy ja miałem w obydwu wypadkach
pecha. Ale co do gry w karty, spodziewam się, że mi dasz
rewanż?

Ralf odpowiedział:

              Wiesz dobrze, że niechętnie gram i że dziś uległem
tylko twoim namowom. Ale naturalnie dam ci rewanż, gdy
tylko nadarzy się sposobność.

Aż do uroczystości jubileuszowej obydwaj młodzieńcy nie byli w klubie. Sprawa Franciszka nie posunęła się więc ani o krok naprzód i dlatego z każdym dniem stawał się bardziej nerwowy i niespokojny.

I teraz właśnie stał obok Ralfa i jego przyjaciela Janka z sercem przepełnionym zazdrością, podczas gdy pan domu i jego córka witali gości.

Ralf rozmawiał ze swoim przyjacielem przy czym wzrok jego nie odrywał się od Britty, której oczy pełne szczęścia porozumiewawczo biegły ku niemu. A każde takie spoj-

10


rżenie odbijało się goryczą w sercu Franciszka. Coraz gorętsze stawało się jego pragnienie unicestwienia Ralfa, by zająć jego miejsce.

Bal udał się świetnie. Britta i Ralf musieli naturalnie na żądanie ojca zachować swoją miłość w tajemnicy, ale podczas balu nadarzyła się niejedna okazja zamienienia kilku tkliwych słów, miłosnego uścisku dłoni i głębokiego spojrzenia w oczy. Udało im się nawet znaleźć chwilę na pocałunki w cieplarni, a sprawiały im tym większą rozkosz, że były ukradkowe. Młodzi nie wiedzieli wcale, że świad­kiem ich pocałunku był ukryty za palmami Franciszek, z którego oczu biła nienawiść i zazdrość wobec rywala. Skrył się tam, aby spokojnie pomyśleć o swoich złych planach na przyszłość.

Henryk Bodmer cieszył się bardzo, że udało mu się przyjęcie i że z oczu córki i Ralfa biło promienne szczęście.

Po opuszczeniu cieplarni Franciszek ciągle znajdował się w pobliżu stryja, przymilając mu się i przypochlebiając. Henryk czuł jakby litość dla Franciszka, gdyż był jakby pokrzywdzony. W duchu postanowił dać mu odpowiednie stanowisko w przyszłości. I był wyjątkowo serdeczny dla niego. Podobało mu się to, że Franciszek jakoby nie okazywał zazdrości wobec Ralfa. Nie miał pojęcia o tym, jak bardzo się w tym wypadku mylił.

Najweselszym z gości tego wieczora był Jan Sund. W jego pobliżu zawsze rozlegał się gromki śmiech. Jan był bardzo lubiany w towarzystwie, tylko Franciszek czuł do niego niechęć, zazdroszcząc mu jego bogactwa i humoru, jak w ogóle każdemu człowiekowi, któremu się dobrze wiodło.

11


Ale ta antypatia polegała na wzajemności. Jan znosił Franciszka w swoim towarzystwie jedynie dlatego, że był kuzynem Ralfa. Także i tego wieczora unikał jego towarzy­stwa, chociaż Franciszek i jemu nadskakiwał ze swoją uprzejmością.

Franciszek znowu zajął swoje miejsce u boku stryja, kiedy pewien starszy pan podszedł do radcy handlowego i rzekł:

              Panie radco, czy mogę prosić pana jutro o kilka chwil
rozmowy w sprawie prywatnej?

Henryk Bodmer skłonił się.

   Proszę bardzo, panie Salm, proszę tylko wyznaczyć godzinę, o której mam pana oczekiwać.

   O nie, pański czas jest droższy od mojego. W fabryce nie mógłbym pana odnaleźć, wolałbym przyjść do pań­skiego domu. Proszę, niech pan wyznaczy godzinę, kiedy będę mógł przyjść do pana.

   A więc czy odpowiada panu godzina druga w połu­dnie? Będę wtedy na pewno w domu.

   Przyjdę, panie radco.

Mężczyźni rozmawiali jeszcze przez chwilę, ale potem pan domu został odwołany i pan Salm wrócił do towarzy­stwa.

Bal był do końca świetny i było już bardzo późno, kiedy ostatni goście opuścili gościnną willę.

12


Następnego dnia punktualnie o drugiej radca ze swoimi bratankami wrócił do domu. Wracali zwykle razem autem starego pana, aby wspólnie spożyć obiad. Służący zawiado­mił radcę, że pan Salm czeka już.

Pan Bodmer zawołał:

— Ach prawda, zaraz przychodzę! Wy dwaj idźcie do stołowego i powiedzcie Brittcie i pani Dudach, żeby jeszcze zaczekały na mnie chwileczkę. Gdy tylko skończę rozmowę z panem Salmem, przyjdę natychmiast.

Mówiąc to skinął głową obydwu młodzieńcom i udał się do gabinetu, w którym siedział już pan Salm.

Ralf powiedział pani Durlach, co mu wuj polecił. Franciszek udał się do sąsiedniego salonu, by tam grą na fortepianie zabić czas do obiadu, a pani Durlach poszła do kuchni, aby wstrzymać jeszcze podanie obiadu.

W ten sposób para zakochanych znalazła chwilę samo­tności. Mogli swobodnie porozmawiać o sprawie, która ich mocno obchodziła. Czule przytuleni do siebie siedzieli w kąciku wspaniale urządzonego pokoju. Ralf mówił Brittcie, jak bardzo ją kocha i jak bardzo się czuje szczęś­liwy, że zdobył jej serce. A Britta spoglądała na niego swoimi pięknymi oczyma i odwzajemniała gorące pocałunki uko­chanego.

Kiedy radca wszedł po jakimś kwadransie do pokoju, młoda para lękliwie odsunęła się od siebie. W sąsiednim pokoju dawno już umilkła muzyka, czego zakochani wcale nie spostrzegli. Nie wiedzieli, że Franciszek z pociemniałymi n złości oczyma i zaciśniętymi zębami przyglądał się ich I m-szczotom. Teraz, kiedy przyszedł radca, Franciszek także wszedł do pokoju.

13


  Czy długo kazałem wam czekać na siebie? — zapytał starszy pan, trzymając w ręku pokryte szarym aksamitem pudełko, i z uśmiechem spojrzał na parę narzeczonych.

  Mam nadzieję, że nie dowiedziałeś się czegoś przy­krego, ojczulku? Pan Salm wydawał mi się trochę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin