Courths Mahler Jadwiga - Kaprysy losu.doc

(1059 KB) Pobierz

 

Jadwiga Courths-Mahler

KAPRYSY LOSU

Tłumaczyła Małgorzata Barankiewicz

Czyta Ewa

 

Właściciele ogromnej plantacji Larina stali na werandzie dużego bungalowu. Byli to dwaj postawni mężczyźni o ogolonych twarzach, ojciec i syn. Mieli na sobie krótkie spodnie i marynarki z kolorowego lnu. Ich widok mógł wzbudzać zachwyt i podziw.

—  Pojadę teraz na dół, ojcze. Trzeba zapędzić słonie do rzeki, a ja chciałbym być przy tym obecny.

—  Jedź, Janie. Rozejrzyj się jeszcze raz po plantacjach i sprawdź, czy wszystko jest w porządku. Jutro będziesz musiał zająć się przygotowaniami do podróży, a pojutrze wyjeżdżasz już do Kandy.

—  Wiem, ojcze. Z Kandy pojadę pociągiem do Kolombo, żeby zdążyć na parowiec. A potem — do Europy.

Ojciec położył dłoń na ramieniu syna.

—  Cieszysz się, że wyjeżdżasz, Janie?

Syn spojrzał zatroskany na dziwnie posępną twarz ojca, która poprzecinana głębokimi zmarszczkami zdawała się być naznaczona przez nielitościwy dla niego los.

—  Nie wiem, ojcze, czy mam się radować. Gdybym nie musiał zostawić cię tutaj samego, z pewnością cieszyłbym się, że jadę do Europy. Wiesz jednak, że opuszczam cię tylko dlatego, bo zmiana klimatu jest dla mnie konieczna.

—  Ale przecież zapominasz o sprawie najważniejszej, Janie. Obiecałeś, że tam, za oceanem, poszukasz sobie żony.

Jan spoglądał w dal nieobecnym wzrokiem.

—  Żony? Ach tak, ojcze, bardzo chciałbym założyć rodzinę. Życie

tutaj nie jest proste. Zwłaszcza gdy jest się kawalerem. Często, patrz;)*: na mojego przyjaciela Schlutera, myślę, że wspaniale jest mieć młoda żonę. Ale czy mnie uda się znaleźć tę właściwą? Przecież to wcale nie jest łatwe sprowadzić w ten daleki zakątek świata białą kobietę. Nie każda będzie chciała przyjechać tu ze mną, a z tych, które zechcą, nie każda mi się spodoba.

—  Musisz szukać, Janie. Postaraj się, by twoja żona była Niemką. Jan spojrzał na ojca pytającym wzrokiem.

—  Dlaczego właśnie Niemką, ojcze? Mama była Holenderką, ty też jesteś Holendrem. Dlaczegóż ja nie miałbym poślubić Holenderki?

Przez oblicze wiekowego mężczyzny przemknął cień.

—  No dobrze, może to być Holenderką, Janie. Syn spojrzał na ojca badawczym wzrokiem.

—  To dziwne, ojcze, że ty tak wysoko cenisz sobie wszystko co niemieckie. Ale jeszcze mniej zrozumiałe jest dla mnie to, że ja podzielam twoje zdanie.

Stary mężczyzna zaczerwienił się. Odwrócił się, by Jan nie mógł widzieć jego twarzy.

—  To wcale nie jest dziwne, Janie. Kiedy mieszkałem na Sumatrze, większość czasu spędzałem wśród Niemców. Twoja matka została wychowana na niemieckiej pensji, a i twoi przyjaciele w Soardzie są Niemcami. Są dla ciebie tacy mili. Dzięki nim i ty pokochałeś ich kraj.

Jan skinął głową i uśmiechnął się.

—  Większą część moich wakacji, ojcze, zamierzam spędzić w Niemczech, w Alpach Bawarskich.  Harry Schliiter zapewnił mnie, że w Tyrolu i w Bawarii znajdę wystarczająco dużo śniegu i lodu. A tego mi potrzeba. Już najwyższy czas, żebym na własnej skórze poczuł znowu chłód śnieżnej zawiei.

Jan przeciągnął się. Nawet nie zauważył, że oczy ojca zapłonęły gniewem.

—  Tak więc chcesz pojechać w góry? — zapytał ochrypłym głosem. Oczy Jana nabrały blasku.

—  Na to najbardziej się cieszę. I dlatego też tylko na krótko zatrzymam się w Holandii. Tam przecież nie ma gór, ojcze.

—  Nie, tam gór nie ma.

—  Tak mi przykro, ojcze, że muszę cię zostawić samego. Ostatnio byłeś taki melancholijny i smutny.

—  Nie zwracaj na to uwagi, Janie. Nic mi nie jest.

—  Wiem przecież, że będziesz się czuł bardzo samotny, kiedy ja odjadę.

Stary mężczyzna zmusił się do uśmiechu.

—  Przecież i ty zostajesz tu sam, kiedy ja dla zmiany klimatu wyjeżdżam do Europy. Niestety, razem nie możemy pojechać.

—  Ale mnie nie jest tak ciężko, gdy ty mnie opuszczasz, ojcze. Ja mam towarzystwo Schluterów. Ty prawie nie wychodzisz z domu, a z Harrym spotykasz się tylko przypadkiem, i to bardzo rzadko. Jesteś skazany na obcowanie tylko z tubylcami.

—  Nie martw się o mnie, Janie, czas szybko minie. Dzięki Bogu, pracy jest tutaj pod dostatkiem. Te sześć miesięcy to naprawdę niedługo.

—  Obawiam się jednak, że gdy wyjadę, staniesz się jeszcze bardziej smutny i melancholijny.

Ojciec położył rękę na ramieniu syna i powiedział:

—  Ale kiedy wrócisz, moja radość będzie podwójna. A jeżeli jeszcze przywieziesz ze sobą żonę...

Jan zaśmiał się.

—  Nie licz tak bardzo na to,  bo  kiedy wrócę sam,  będziesz rozczarowany.

—  Pozostawmy to własnemu losowi, Janie.

—  Tak należy uczynić, ojcze. A teraz muszę zjechać do doliny, poganiacze czekają już na mnie. Nie zapędzą słoni do wody, zanim nie przyjadę.

—  Bądź ostrożny, w wodzie zwierzęta lubią zachowywać się niesfornie.

Jan zaśmiał się.

—  Ja pojadę na moim Jumbo. Wiesz przecież, że on potrafi zmusić inne słonie do posłuszeństwa.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, po czym Jan dwoma susami zbiegł ze schodów werandy i wsiadł do stojącego przed domem samochodu. Pokonując ostro zakręty, dotarł do rzeki.

Tam czekali już jego ludzie ze słoniami, które spędzono tu na kąpiel z pobliskich plantacji.

Jan wyskoczył z samochodu, zdjął kapelusz, buty i marynarkę i wrzucił do wozu. Ściągnął też przez głowę koszulę, tak że został tylko w krótkich spodenkach, po czym podszedł do najpotężniejszego słonia.

—  No, mistrzu Jumbo, już czekasz na kąpiel. Możemy zaczynać! Jumbo, słoń największy z całego stada, lekko poruszył kłapciastymi

uszami i spojrzał na swego pana. Następnie zmrużył jedno oko i zapraszającym gestem wyciągnął trąbę. Jan wskoczył na nią zwinnie, a Jumbo podniósł go eleganckim ruchem na swój grzbiet. Poganiacze poszli w ślady Jana, tak że po chwili każdy z nich siedział już na grzbiecie dorosłego słonia. Młode słonie biegały obok bez jeźdźców.

Jan jechał przodem. Jumbo wszedł do wody i wydał donośny dźwięk, który zapewne był dla reszty stada hasłem do kąpieli. Po chwili obejrzał się, jak gdyby chciał sprawdzić, czy inne słonie podążają za nim.

To była wesoła kąpiel. Z początku widać było wystające znad lustra wody szerokie szare grzbiety, ale po chwili Jumbo zanurzył się w wodzie całkowicie. Za jego przykładem poszły inne słonie. Dla poganiaczy nie było prostym zadaniem utrzymać się na grzbietach rozswawolonych zwierząt, które znakomicie bawiły się w rwącej rzece. Kilka razy i oni znaleźli się pod wodą, ale nie było w tym nic groźnego.

Jan przemawiał do Jumbo jak do człowieka. Ten słoń przewodził całemu stadu, inne brały z niego przykład. Był to niezwykły widok, kiedy te ogromne zwierzęta płynęły jedno obok drugiego w dół rzeki.

Tak dotarli prawie do mostu. Wtem z lasu na przeciwległym brzegu wyjechał samochód. Kiedy mężczyzna siedzący za kierownicą zobaczył stado kąpiących się słoni, zatrzymał samochód i zeskoczył na ziemię.

—  Jak się masz, Janie!

—  Witaj, Harry!

—  Dobrze, że i ja nie zapędziłem dzisiaj moich słoni do kąpieli. Rzeka mogłaby wystąpić z brzegów — zażartował Harry Schliiter, właściciel Soardy i przyjaciel Jana.

—  Przecież nie musisz prowadzić swoich słoni do rzeki właśnie wtedy, gdy my mamy czas kąpieli. Jakie masz plany na dzisiaj, Harry?

—  Właśnie jadę do domu. Czy możesz pojechać ze mną? Dorze przyda się trochę rozrywki. Kiedy dowiedziała się, że jedziesz do Europy, znowu zaczęła tęsknić za ojczyzną.

—  Jeżeli możesz poczekać, aż wyprowadzę słonie z wody, chętnie pojadę z tobą. I tak chciałem się pożegnać z panią Dorą.

—  Pożegnać? Oj, czuję, że to spotkanie znowu skończy się łzami. to już tak blisko?

—  Tak, pojutrze już wyjeżdżam, a jutro nie chciałbym zostawiać i>n .1 samego. Poczekaj kilka minut, słonie zaraz wyjdą z wody.

Jan skierował Jumbo w kierunku brzegu. Ten nie wydawał się tym uszczęśliwiony, ale Jan umiał sobie z nim poradzić.

—  Jumbo, chyba nie chcesz być dla innych złym przykładem. No, wychodź z wody.

Jumbo zmrużył jedno oko i zatrąbił, dając tym sygnał pozostałym słoniom, by poszły w jego ślady. Olbrzymie cielska zaczęły wta-¦ mi': się na brzeg. Pierwszy wyszedł z wody Jumbo, a tuż za nim reszta

la. Nadzorując koniec kąpieli, Jan zdjął z siebie mokre rzeczy,

ąsnął się z wody i założył suche ubranie. Po kilku minutach był

gotów.

Kiedy poganiacze zaczęli zaganiać słonie na plantacje, Jan wskoczył ilo swojego samochodu i ruszył przez most na drugi brzeg rzeki, /.itrzymał się obok Harrego Schlutera.

Przyjaciele przywitali się, po czym pojechali w kierunku Soardy, do posiadłości Schlutera. Dom, w którym mieszkał Harry Schluter, położony był na wzgórzu. Powietrze było tam lepsze. Przyjaciele w szybkim tempie pokonywali zakręty i w niedługim czasie znaleźli się przed bungalowem Schlutera. Na werandzie siedziała szczupła, młoda kobieta. Na widok mężczyzn podniosła się z fotela i zdecydowanym ruchem odłożyła na stół robótkę. Szybko zbiegła po schodach i rzuciła się w ramiona męża.

Po chwili przywitała się także z Janem.

—  Wspaniale, że pan przyjechał, Janie. Tak bardzo potrzebny mi jest teraz pana dobry humor. Właśnie dostałam list ze smutną nowiną od mojej przyjaciółki Waltraut. Niestety, nie będzie mogła do mnie przyjechać. Jej ojciec nie zgadza się na jej wyjazd.

Jan potrząsnął jej dłonią.

—  Pani Doro, ale byłoby to przecież wbrew naszej umowie, gdyby pani przyjaciółka przyjechała do Soardy właśnie wtedy, kiedy ja będę

I w Europie.

—  Niestety, ja nie mogę decydować o terminach, Janie. Waltraut musi czekać na dobry humor ojca, on musi wyrazić zgodę na jej podróż. Ona bardzo chce tutaj przyjechać, ale cóż z tego, kiedy ojciec nie chce na to zezwolić. Mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko cierpliwie czekać. A teraz jeszcze i pan nas opuszcza. Jestem pewna, że wróci pan tutaj z żoną.

—  Proszę, niech chociaż pani mnie oszczędzi, pani Doro, już dosyć nasłuchałem się na ten temat od  ojca.  Nie mam nic przeciwko porzuceniu kawalerskiego stanu, ale musiałbym znaleźć taką dziewczynę, jak pani przyjaciółka. Czy może mi pani jeszcze raz pokazać jej zdjęcie, pani Doro?

Dora przyniosła zdjęcie przyjaciółki. Jan długo wpatrywał się w urocze oblicze dziewczęcia, a potem westchnął głęboko.

—  Tak więc, jak powiedziałem: pani znajdzie dla mnie dziewczynę taką, jak ta na zdjęciu, a ja ożenię się z nią bez chwili wahania — zażartował.

Pani Dora zaśmiała się.

—  To już mi pan mówił nieraz, Janie, ale któż wie, może tym razem wróci pan tu z młodą i piękną żoną. A kiedy Waltraut w końcu przyjedzie do mnie, pan już od dawna będzie szczęśliwym małżonkiem.

Jan znowu zaczął wpatrywać się w zdjęcie Waltraut. Oddając je pani Dorze, powiedział:

—  Któż wie, pani Doro. Jestem już zmęczony moim monotonnym życiem. Dlaczego tylko Harry ma mieć szczęście nazywać piękną młodą kobietę swoją żoną?

Pani Dora zaśmiała się serdecznie.

—  Już teraz wprawia się pan w komplementach, Janie. Kiedy wyrusza pan w podróż?

—  Właśnie przyszedłem, żeby się pożegnać, pani Doro. Pojutrze ruszam w drogę.

Dora Schluter powstrzymywała się od łez, nie chcąc, by mąż zauważył, jak bardzo dokuczała jej tęsknota. Nie chciała go zasmucać.

—  Więc to już tak niedługo?

—  Tak. Chciałem panią i Harrego serdecznie prosić, byście od czasu do czasu zajrzeli do mojego ojca. Bardzo się o niego niepokoję. Kiedy ja wyjadę, będzie jeszcze bardziej smutny.

8

Będę go odwiedzał, Janie. Ale nie potrafię go rozweselić! Ze smutku nie da się go już wyleczyć, Harry. Odkąd znam mego i»i<      '.awsze był taki. Coś mu ciąży na sercu, coś, czego należałoby •/         w jego przeszłości. Nigdy jednak o tym nie mówi i dlatego nie Jr       w stanie mu pomóc. Proszę cię tylko, byś od czasu do czasu do lin      zajrzał, żeby nie czuł się taki samotny. Ależ naturalnie.

I Yinczasem pani Dora kazała jednej ze służących przynieść zimne napoje. Młodzi siedzieli we trójkę na tarasie i rozmawiali. Mieli sobie wn-lc do powiedzenia. Nadszedł jednak czas rozstania. Dla wszystkich była to przykra chwila: tu, w obcym kraju, gdzie żyli samotnie z dala od tak)1 o świata, każde rozstanie napawało smutkiem.

I'ani Dora płakała, oczy obu młodych mężczyzn też stały się wilgotne. Jan zapanował jednak nad sobą i powiedział:

Pani Doro, jasne oczy i wesoły uśmiech — tak powinniśmy się /i-.riiać. Te sześć miesięcy minie bardzo szybko, a potem znowu się /o!>.iczymy. Harry, pojedź ze swoją żoną kilka razy do Kandy, żeby nie zapomniała, co to śmiech i taniec.

1 )ora uśmiechnęła się przez łzy. Jeszcze raz uściśnięto sobie dłonie, a potem Jan wskoczył do swojego samochodu i odjechał. Po jego i ul jeździe młoda kobieta rzuciła się w ramiona męża, a ten mocno tulił ją do siebie.

Jan pojechał najpierw na swoje plantacje, by jeszcze raz sprawdzić, i zy wszystko jest w porządku, a potem wrócił do domu.

Trzeciego dnia Jan odjechał. Ojciec spoglądał za nim oczyma pełnymi smutku. Na jego twarzy malował się ból. Czy kiedykolwiek /obaczy jeszcze swojego syna, jedynego syna, którego oszczędził los?

Ciężkim, wolnym krokiem powrócił do domu. Opadł na fotel, łokcie •parł o blat stołu. Jego myśli powędrowały w przeszłość, szukając w odległym świecie tego, co było mu tak drogie, a co utracił.

—  Czy masz dla mnie chwilę czasu, kochany ojcze?

—  Chwilę? Chwila już minęła.

—  To może pięć minut?

—  No dobrze, na to mogę się zgodzić. Co leży ci na sercu, Waltraut?

—  Znowu dostałam list od Dory Schliiter. Prosi mnie bardzo, żebym przyjechała do niej na dłużej. Czy naprawdę nie pozwolisz mi jej odwiedzić?

—  Ależ dziecko. Na ten temat rozmawialiśmy już dość często.

—  Tak, ojcze. Ale, niestety, nigdy nie wyraziłeś zgody na mój wyjazd.

—  Czy naprawdę kiedykolwiek brałaś poważnie pod rozwagę to, że mogłabyś mnie opuścić na tak długo?

—  Drogi ojcze, przecież ty nawet nie będziesz miał kiedy za mną tęsknić. Niestety, zawsze tak bardzo jesteś zajęty swoimi interesami. A kiedy nie jesteś w biurze, idziesz do klubu. W domu najczęściej rozmawiasz z Rudolfem o interesach lub sprawach, których ja nie rozumiem. Wy dwaj zapominacie wtedy o tym, że istnieję, i dlatego nawet, kiedy mnie tu nie będzie, ten fakt tak naprawdę nigdy nie dotrze do twojej świadomości.

Georg Roland spojrzał trochę niepewnie na córkę. Wyglądała pięknie w eleganckim kostiumie. Była smukła i zgrabna. Na moment ból rozlał się na jego twarzy. Po chwili jednak na jego oblicze powrócił spokój. Chwycił dziewczynę za rękę i przyciągnął do siebie. Teraz stała tuż przy nim, opierając się o biurko.

—  Waltraut, dla kogo ja pracuję, dla kogo rzucam się w wir interesów?

Te słowa zabrzmiały bardziej czule niż zazwyczaj. Wzruszyło to dziewczynę. Jedną ręką objęła ojca za szyję, drugą pogładziła delikatnie jego czoło i rzekła:

—  Wiem, ojcze, że robisz to dla mnie.  Ale co mi po tych bogactwach, które dla mnie zbierasz, kiedy twoja miłość przysparza mi tyle cierpienia. Wolałabym zrezygnować z majątku i być biedna, jeżeli tylko nie musiałabym być taka samotna.

Ojciec siedział z zamkniętymi oczami w jej objęciach i był szczęśliwy. Po chwili powiedział jednak zdecydowanie:

—  Wszystko będzie inaczej, Waltraut.

—  Czy chcesz wreszcie wycofać się z interesów i odpocząć od spraw firmy? Czy choć trochę będę ciebie miała dla siebie? Oczywiście, wtedy gotowa jestem zrezygnować z podróży do Dory.

10

1 >jciec pokręcił przecząco głową.

Ależ, dziecko, chyba nie wyobrażasz sobie, że w moim wieku inn/iia wycofać się z interesów? Przecież tego nie zrobię!

Rudolf mógłby cię zastąpić.

Rudolf? No tak, może później, kiedy nie będę czuł się na si-Imli dalej prowadzić naszą firmę, on zostanie moim następcą, mmii > /c w jego żyłach nie płynie moja krew. Ale teraz nie wolno mi •tę poddać, a ty nie możesz być zazdrosna o moje interesy. Takie wielkie przedsiębiorstwo handlowe wymaga dużo pracy, to przecież d/u-lo całego mojego życia. Kiedy odziedziczyłem je po moim ojcu, pinsperowało już całkiem nieźle, ale ja uczyniłem je potężnym. I / lego jestem dumny. Tak długo, jak tylko będę zdolny do pracy, I* ! się całkowicie poświęcał firmie „Rołand". Ale wiedz o tym, że ii i jeżeli nie mogę poświęcić ci dużo czasu, kocham cię gorąco i        lc o tobie.

/nowu pogłaskała go po włosach.

Wiem o tym, ojcze. Gdybym nie była o tym przekonana, byłoby mi icszcze bardziej przykro, że tak niewiele jestem z tobą. Spojrzał na nią badawczym wzrokiem.

-  Ale przecież masz Rudolfa? Czy to dla ciebie nic nie znaczy? Nie spostrzegła, że w jego pytaniu krył się niepokój.

-  Tak, oczywiście, kocham Rudolfa i wiele on dla mnie znaczy, koi-ham go, jakby był moim prawdziwym bratem, i wiem, że poświęca mi k ażdą wolną chwilę. Ale tych chwil jest tak niewiele. Także i on zajęty ii--n| całkowicie interesami. Ciągle z tobą debatuje lub idziecie razem do Uulm. Wy dwaj zawsze jesteście razem i nie możecie zrozumieć, że ja i       stawiona sama sobie czuję się bardzo samotna. Dlaczego nie i       olisz mi wyjechać, przecież nie jestem tu niezbędna. Podczas mojej i      ilecności domem zajęłaby się nasza gospodyni. Pozwól mi wyjechać u.i i ejlon, ojcze.

Wyprostował się gwałtownie i niezręcznie, a wyraz jego twarzy stał iv taki zacięty i nieprzystępny, iż odniosła wrażenie, że jest on dla niej ¦upetnie obcym człowiekiem. Wiedziała doskonale, że ojciec najwięcej w ymagał od siebie samego. Nigdy się też nie oszczędzał. Ale było w nim ids lakiego, czego nie potrafiła pokonać, a co niczym mur stawało na ii rodzę do jego serca.

11

—  Nie mogę, Waltraut, nie mogę ci pozwolić opuścić mnie na tak długo. Wyprawa do twojej przyjaciółki trwałaby pewnie pół roku, bo na samą podróż tam i z powrotem potrzebne są prawie dwa miesiące. A poza tym nie mogłabyś sama wybrać się w tak daleką podróż.

—  Ależ, ojcze. Na statku byłabym przecież pod opieką kapitana. Przecież jest tak wiele kobiet, które zmuszone są podróżować same.

Ojciec gwałtownie zaprzeczył.

—  To nie jest możliwe już chociażby z tego powodu, że mam wobec ciebie inne plany. Ale o tym porozmawiamy później, już dawno minęło pięć minut. Chcę zostać sam.

Pocałował ją w czoło, a smutek i troska w jego oczach sprawiły, że zrezygnowała z dalszego nagabywania. Przygnębiona, ale spokojna pożegnała się z ojcem i opuściła jego prywatny gabinet znajdujący się na pierwszym piętrze wielkiego budynku. Spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby wstrząsnąć sercem, a z jego piersi wydobyło się głuche westchnienie, które zabrzmiało jak pełen bólu jęk.

Kiedy Waltraut szła w kierunku schodów, drzwi windy otworzyły się gwałtownie. Wysiadł z niej wysoki, młody mężczyzna. Mógł mieć nieco więcej niż trzydzieści lat, był bez kapelusza i płaszcza. Z jego szczerego i sympatycznego oblicza spoglądały inteligentne szare oczy. Twarz mężczyzny, zazwyczaj bardzo energiczna i stanowcza, na widok dziewczyny nabrała pełnego czułości wyrazu. Kiedy winda ruszyła do góry, z uśmiechem podszedł do niej i ujął za rękę.

—  Ty tutaj, Waltraut? W tym biurze, do którego zazwyczaj nie pałasz sympatią?

Waltraut westchnęła głęboko.

—  Tak, Rudolfie, tego miejsca nie darzę sympatią. Raczej nienawiścią. Dla mnie to taki wielki moloch, który pożera wszystko, co kocham — powiedziała ze złością w głosie.

Rudolf zaśmiał się cicho.

—  Widzę, siostrzyczko, że dzisiaj jesteś bardzo bojowa. Czyżbyś była w złym humorze?

Spojrzała na niego z wyrzutem.

—  Jestem po prostu smutna, bardzo smutna, ponieważ ojciec po raz nie wiem który nie spełnił mojej prośby.

—  Jakiej prośby?

12

/imwu dostałam list od Dory. Tak bardzo prosiła, żeby ją ¦i -u   Mogłabym pojechać do niej na kilka miesięcy.

V li. więc znowu ta podróż, Waltraut? A ojciec po raz kolejny

¦<l/il się na nią?

Niestety.

< /y naprawdę chciałabyś nas zostawić samych, moja mała i   ,ut? — zapytał Rudolf z ciepłym uśmiechem. i  >|ivała na niego wzrokiem pełnym wyrzutu.

1'r/ecież wy wcale mnie nie potrzebujecie, jestem tu całkowicie in i  Powiedziałam to ojcu. i' nilolf pogładził jej dłoń.

Zbędna? Chyba nie mówisz tego poważnie, Waltraut? — zapytał, miech zniknął z jego twarzy.

()czywiście. Wy zawsze macie jakieś plany i spotkania, nigdy nie

/asu dla mnie. Jestem ciągle sama i tym bardziej odczuwam swoją

ość, że nie mam żadnego zajęcia, które wypełniłoby mi czas.

Przecież odpowiadasz za cały dom. Waltraut wzruszyła ramionami.

—  To tylko tak się mówi. Tak naprawdę to dom funkcjonuje lepiej, iły nie usiłuję w nim nic zmienić. Pani Hag wszystkim kieruje i zna się

tym o wiele lepiej niż ja. A poza tym nasi ludzie bez zarzutu IK-lniają swoje obowiązki. Wszyscy wokół mnie je mają, tylko ja nie. um tutaj po prostu zbędna.

Kudolf położył delikatnie rękę na jej ramieniu.

—  Ależ, siostrzyczko, cóż się z tobą dzieje. Takiej cię nie znam. Kąciki jej ust drgnęły.

—  Czy w ogóle ktokolwiek mnie zna, czy ktokolwiek poświęca mi iioć trochę czasu i stara się przynajmniej trochę mnie poznać? Ojciec

11 Auża, że wszystko jest w najlepszym porządku, jeżeli tylko zarabia dla 11 mię pieniądze, a ty jesteś cały czas zajęty interesami, które z nim piowadzisz.

Spojrzał na nią bacznym wzrokiem i pogłaskał po policzku.

—  Może byłoby rzeczywiście dobrze, gdybyś mogła na jakiś czas u vjechać. Wtedy dopiero uświadomiłabyś sobie, że tak naprawdę to ty u steś najważniejszą osobą, wokół której kręci się całe nasze życie, i że mylisz się twierdząc, iż jesteś tu niepotrzebna.

13

—  Ale ojciec na to się nie zgodzi.

—  On obawia się rozstania z tobą. Spojrzała na niego pytająco.

—  Czy naprawdę tak sądzisz?

—  Ależ, Waltraut, przecież on cię naprawdę kocha.

—  Tylko wtedy, kiedy ma czas o tym pomyśleć, a to zdarza się nader rzadko — powiedziała z goryczą.

—  Jesteś niesprawiedliwa, Waltraut — rzeki z wyrzutem. Dziewczyna westchnęła ciężko.

—  Możliwe. Bardzo potrzebna mi jest miłość ojca. Wiesz chyba o tym. Oczywiście, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ojciec pracuje tylko dla nas, dla ciebie i dla mnie.

—¦ Przede wszystkim dla ciebie, Waltraut, ty jesteś przecież jego jedynym dzieckiem.

Spojrzała na niego poważnie.

—  Mimo to znaczysz dla niego więcej niż ja.

Słuchał zdumiony, patrząc na nią pełnym przerażenia wzrokiem.

—  Waltraut, chyba nie jesteś zazdrosna? Przecież nie masz mi za złe tego, że twój ojciec stał się i dla mnie prawdziwym ojcem?

Z uśmiechem złapała go pod rękę i posłała mu pełne miłości spojrzenie.

—  Ależ skądże znowu, broń Panie Boże. Nie możesz tego tak rozumieć, Rudolfie. Nie jestem zazdrosna o to, że ojciec darzy cię miłością, myślałabym tak samo, gdybyś był moim prawdziwym bratem. Ale ja po prostu widzę fakty. To przecież zupełnie zrozumiałe, że jesteś mu znacznie bliższy niż ja. Kiedy przyszłam na świat, on już od lat kochał cię jak własnego syna. I był do ciebie tak bardzo przywiązany, że ciężko mi było zdobyć miejsce w jego sercu. To jest tak, jak gdybym miała starszego brata. A co taki mężczyzna jak mój ojciec mógł zrobić z małą dziewczynką? Gdyby moja matka jeszcze żyła,  wszystko wyglądałoby inaczej. Dopóki była wśród nas, nigdy nie czułam się osamotniona, chociaż już wówczas nader rzadko byłam z ojcem i z tobą. Ale teraz nie mam już matki.

Jej słowa były pełne bólu. Z twarzy Rudolfa wyczytać można było wzruszenie.

—  Niestety, odeszła od nas. Twoja ukochana, wspaniała matka

14

ba uosobieniem prawdziwej dobroci. Nigdy nie zapomnę, że trosz-ła się o mnie bezdomnego jak o własnego syna. Wiem, co czujesz, Waltraut, wiem, jak bardzo ci jej brakuje, jaka samotna jesteś bez niej. I ia bardzo boleśnie odczuwam tę pustkę, którą zostawiła po sobie. Jak ha rdzo musiała cierpieć wiedząc, że musi cię opuścić, tak gorąco cię kochała.

Waltraut skinęła głową, połykając łzy.

—  Widzisz, tak jak dla matki wszystkim byłam ja, tak dla ojca w. szystkim jesteś ty. Tak było zawsze i nie ma w tym nic złego. Ale teraz mc mam już matki i to czyni mnie taką samotną. Dlatego życzę ci / całego serca miłości ojcowskiej. Ojciec bardziej potrzebuje syna, i matka córki. Musisz mnie zrozumieć.

Spojrzał na nią uważnie.

—  Rozumiem cię, moje biedactwo! Matka napełniała cały dom s/częściem i dobrocią, dawała nam wszystkim radość i ciepło. Odkąd jej i u nie ma, ty czujesz się osamotniona. Tym bardziej, że w tym samym i /asie zabrano ci najukochańszą przyjaciółkę, która po ślubie przeniosła się do dalekiego kraju. Rozumiem też, że nie potrafisz innych młodych kobiet obdarzyć tak głębokim uczuciem, twoja znajomość z nimi jest mniej lub bardziej powierzchowna. Większą część dnia spędzasz sama w domu. Ojciec i ja mamy interesy, które nas całkowicie pochłaniają i odrywają od domu. Rozumiem, że byłoby dla ciebie o wiele lepiej, rdybyś na jakiś czas mogła wyjechać do swojej przyjaciółki Dory. Tam łatwiej byłoby ci zapomnieć o bólu po stracie matki, a kiedy wróciłabyś /  powrotem, odczułabyś z pewnością, jak przyjemnie jest mimo wszystko w ojcowskim domu, ile w nim ciepła. Czy chcesz, bym się wstawił za tobą u ojca i poprosił, by spełnił twoją gorącą prośbę?

Waltraut złapała go mocno za rękę.

—  Ach, proszę cię, Rudolfie, uczyń to. Może ciebie ojciec posłucha. Wiesz, tak bardzo brakuje mi Dory, a i ona tęskni za mną, szczególnie wtedy, gdy jej mąż wyjeżdża, a ona zostaje sama w domu. Minęły już prawie trzy lata, odkąd wyjechała na Cejlon. I mimo że jest bardzo ./częśliwa ze swoim mężem, który potrafi odczytać w jej oczach każde życzenie, to jednak ucieszyłaby się ogromnie, gdybym mogła ją odwiedzić. Jej matka nie może sama udać się w tak daleką podróż, a ojciec, jeżeli nawet zdecyduje się pojechać do niej w odwiedziny, może zostać

15

tam tylko na krótko. Kiedy jej mąż zajęty jest na plantacjach, a tak jest zazwyczaj, ona zostaje zupełnie sama. Chociaż jej nowa ojczyzna jest podobno niebiańsko piękna, Dora z całą pewnością byłaby szczęśliwa, gdybym do niej przyjechała. Kiedy będziesz rozmawiał z ojcem i on będzie miał wątpliwości, czy wypada mi udać się w tak daleką podróż samej, powiedz mu, że pod opieką kapitana byłabym podczas rejsu całkowicie bezpieczna, a w porcie czekałaby na mnie Dora ze swoim mężem.

Śmiejąc się pocałowała go w policzek.

—  Uczynię wszystko, by mogło się spełnić twoje marzenie.

—  Jesteś taki dobry jak zawsze, Rudolfie.

—  Ale musisz wiedzieć, że postępując w ten sposób, samemu sobie zadaję ból. Będzie mi ciebie bardzo brakowało — powiedział, a jego twarz przybrała wyraz powagi.

—  Przecież te kilka godzin, które w ciągu dnia możesz mi poświęcić, będziesz mógł inaczej wykorzystać.

Pociągnął ją lekko za ucho.

—  To była mała złośliwość, Waltraut.

Dziewczyna wyprostowała się i pocałowała go po siostrzanemu w policzek.

—  Zapłaciłam za moje przewinienie. A teraz postaraj się przekonać ojca, by pozwolił mi wyjechać. Tak bardzo chciałabym odwiedzić Dorę, a poza tym nigdy jeszcze nie płynęłam parowcem. Gdybym była mężczyzną, ojciec już dawno wysłałby mnie w dalekie kraje, tak jak i tobie pozwolił podróżować.

Spojrzał na nią z uśmiechem.

—  Gdybyś była mężczyzną? Ależ, Waltraut, w twoim wieku siedziałem pilnie w ławach szkoły handlowej i nie myślałem o podróżach.

Dziewczyna ściągnęła usteczka i powiedziała:

—  No tak, wy, mężczyźni, dojrzewacie później niż my, kobiety. Ale nie chcę cię już dłużej zatrzymywać. Do zobaczenia.

—  Do widzenia, Waltraut!

Pożegnali się serdecznym uściskiem dłoni, po czym Waltraut zbiegła szybko po schodach.

Rudolf Werkmeister poszedł szukać swego przybranego ojca, Geor-ga Rolanda.

16

K lcdy przestąpił próg prywatnego gabinetu przybranego ojca, zobaczył a- zdumieniem, że siedzi on za biurkiem z głową w dłoniach.

—  Czy nie przeszkadzam, drogi ojcze? — zapytał Rudolf zaskoczony i zdumiony tym, że zastał go w takim stanie.

Georg Roland drgnął, nie słyszał bowiem, jak Rudolf wchodził do pokoju. Teraz podniósł wzrok i spoglądał na Rudolfa zmieszany. Z trudem udało mu się ukryć zdenerwowanie.

—  Przestraszyłem cię, ojcze? Źle się czujesz?

Młody mężczyzna z niepokojem patrzył na bladą twarz starszego pana. Georg Roland odetchnął głęboko i zdawał się powoli powracać do rzeczywistości.

—  To dziwne, Rudolfie, właśnie myślałem o twoim ojcu. Dziś właśnie jest rocznica jego śmierci. Kiedy tak nagle pojawiłeś się przede mną, zdałem sobie po raz pierwszy sprawę, jak bardzo jesteś do niego podobny. Nie słyszałem, kiedy wszedłeś do pokoju, zagłębiony byłem w rozmyślaniach o dawnych czasach. Kiedy podniosłem wzrok, odniosłem wrażenie, jak gdyby to twój ojciec stał przede mną.

To zdarzało się nader rzadko, żeby Georg Roland rozmawiał ze swoim przybranym synem o jego ojcu.

—  Czy rzeczywiście jestem tak bardzo podobny do mojego ojca? — zapytał Rudolf.

Starszy pan skinął głową.

•— Im jesteś starszy, tym bardziej stajesz się do niego podobny.

¦— Kiedy umarł, był mniej więcej w moim wieku?

2 Kaprysy losu

17

—  Tak, miał trzydzieści cztery lata, tyle, ile ty masz teraz.

—  A dziś jest rocznica jego śmierci — ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin