Carleen Sally - Zostań na kolacji.pdf

(1564 KB) Pobierz
291748184 UNPDF
STEWART SALLY
ZOSTAŃ NA KOLACJI
Roztrąciwszy łokciami gapiów i kolegów dziennikarzy, Allison Prescott dotarła do taśmy rozciągniętej przez
policję wokół miejsca zbrodni i zerknęła za siebie, żeby sprawdzić, czy Rick Holmes, jej operator, gdzieś się
po drodze nie zgubił. Potem przechyliła się przez taśmę i podsunęła mikrofon naj bliżej stojącemu
policjantowi, który akurat odpowiadał na czyjeś pytanie:
- ... Sprawca jest prawdopodobnie ten sarn, co w czterech poprzed¬nich przypadkach. Śmierć nastąpiła od
uderzenia w głowę tępym narzędziem, między północą a czwartą, piatą nad ranem.
- Kto znalazł ciało? - spytała Allison.
- Sekretarka z dziesiątego piętra. - Wskazał na pobliski biurowiec.
- Zobaczyła go, gdy przyszła wcześnie rano i podniosła żaluzje
w gabinecie szefa.
- Czy są jacyś podejrzani?! - krzyknął inny dziennikarz.
- Tym razem nie ma. Ale intensywnie pracujemy nad tą sprawą i spodziewamy się ją wkrótce rozwiązać.
- Czy znacie tożsamość ofiary? - Allison patrzyła wprost na policjanta, starannie unikając widoku ciała
przykrytego prześcierad¬łem. Nie miała dostatecznie długiego stażu, by beznamiętnie przy¬glądać się
miejscom zbrodni.
- Jeszcze nie. Prawdopodobnie następny włóczęga.
Postawny mężczyzna w ciemnym garniturze przepchnął się przez tłum, uniósł taśmę i przedostał się pod nią
do wydzielonej strefy.
- Czy są w tej sprawie nowe poszlaki, panie Raney? - spytała głośno Allison.
Spojrzał na nią spode łba, a potem omiótł wzrokiem grupkę dziennikarzy, bynajmniej nie ukrywając pogardy.
- Policja prowadzi śledztwo w kilku kierunkach. Na tym etapie nie mogę jednak niczego ujawnić prasie. -
Odwrócił się do nich plecami i uniósłszy prześcieradło, mruknął coś bardzo nietelewizyj¬nego. Potem wdał
się w rozmowę z policjantami, całkowicie ignorując
dziennikarzy, zasypujących go gradem pytań. .
- Opinia publiczna ma prawo wiedzieć! - krzyknęła zawiedziona Allison.
Gdyby pół roku temu Raney spojrzał na nią tak, jak zrobił to w tej chwili, uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Teraz
jednak tylko odwzajem¬niła mu się podobnym spojrzeniem, uparcie stojąc na swoim miejscu. - Opinia
publiczna ma prawo oczekiwać, że morderca zostanie złapany i ukarany, a ja próQuję do tego doprowadzić -
stwierdził Raney i ukląkł przy zwłokach.
Allison zgrzytnęła zębami z rozczarowania. Wraz z kolegami z innych miejscowych gazet oraz stacji
radiowych i telewizyjnych musiała tu tkwić, choć nic się nie działo. Czynności policji były żmudne,
dziennikarze czekali jednak wytrwale, każdy z nadzieją na jeden jedyny kąsek, dzięki któremu jego relacja
będzie się różniła od pozostałych.
Wysoki mężczyzna w łachmanach dopchał się do taśmy i stanął obok Allison. Starała się na niego nie
patrzeć, przerażała ją bliskość widma biedy. A jednak coś w tym człowieku ją zafascynowało.
Jego głowę niemal całkowicie przykrywała czupryna kręconych, dość jasnych włosów; o twarzy trudno więc
było cokolwiek powie¬dzieć. Ubranie również było nijakie - znoszone i wypłowiałe - zwróciło jednak uwagę
Allison swą czystością. Brunatna koszula z koca wisiała na mężczyźnie jak kapota stracha na wróble, a
żółtobrązowe spodnie kończyły się kilka centymetrów nad kostkami.
- Kogo tam macie? - gromko spytał policjantów.
Allison poczuła przykre ściskanie w dołku. Ze współczuciem myślała o tym, jak policjanci potraktują
obdartusa. O dziwo jednak sierżant Raney skoczył ku taśmie wyraźnie podekscytowany i podniósł ją, żeby
włóczęga mógł przejść.
- Znasz tego gościa? Popatrz.
Obcy ukląkł przy zwłokach obok Raneya i obejrzał je pod różnymi kątami. Allison bacznie obserwowała
włóczęgę, zaciekawiona zachowaniem inspektora. .
Nie, pomyślała. To nie tylko Raney przyciąga uwagę. Ten obcy też. Może skupieniem albo oszczędnością
ruchów? Wbrew swemu wyglądowi nie zachowywał się jak przegrany człowiek, co charak¬teryzuje
większość bezdomnych.
- Łaził tu po okolicy. - Mężczyzna mówił bardzo cicho, mimo to Allison usłyszała w jego głosie tłumiony
gniew.
W stał, odwrócił się i wtedy na ułamek sekundy skrzyżowali spojrzenia. Natychmiast jednak kudłata głowa
dała nura pod taśmę i włóczęga zaczął przeciskać się przez tłum, nie zważając na pytania dziennnikarzy.
- Jak długo jest pan bezdomny?
- Co pan wie o tych morderstwach?
Tym razem Allison wyjątkowo nie miała pytań. Gorączkowo szukała w myślach logicznego potwierdzenia dla
swej intuicji. Jedyną poszlakę stanowiły jednak oczy tego człowieka. Były jasnoorzechowe, czujne, lśniące.
Wydawały się zdradzać dużą inteligencję. Zresztą mężczyzna natychmiast się od niej odwrócił, jakby się bał,
że wyda się z ... no właśnie, z czym?
Niepostrzeżenie przysunąwszy się do Ricka, szepnęła:
- Trzymaj go w obiektywie jak najdłużej.
Rick zerknął na Allison pytająco, ale posłusznie spełnił jej życzenie.
- Co o nim powiesz? - spytała, gdy nieznajomy znikł z pola widzenia, a Rick opuścił kamerę.
-Nic. - Wzruszył ramionami. - A ty co powiesz? Przecież to ty chciałaś go mieć na taśmie.
- Och, nie wiem. Coś w nim jest. Dziwnie się zachowywał.
- Był spłoszony. - Rick nacisnął jakiś guzik kamery i zaczął się rozglądać za ciekawszym tematem do zdjęć.
- Nie - sprzeciwiła się Allison. - Wcale nie był spłoszony, tylko zły. Widziałam to w jego oczach.
- Wielu włóczęgów ma pretensje do całego świata. .
- Nie o to mi chodzi. Przyjrzałeś mu się dokładnie? Wyglądał inaczej niż jemu podobni.
- Jak to inaczej? Mnie się wydawał zupełnie taki sam. Wystarczy już nam materiału?
- Moim zdaniem, wyglądał inaczej. Silniej, młodziej, więcej w nim było zdecydowania. Poza tym miał bardzo
bystre oczy, nie zamglone, całkiem przytomne spojrzenie. A widziałeś, jak się przepychał między ludźmi? I
pochylał głowę, żeby nie było widać jego twarzy. Choć, prawdę mówiąc, właściwie nie musiał tego robić.
Założę się, że ma trwałą. Nie widuje się wielu bezdomnych, którzy fundują sobie taki skręt.
Rick otoczył Allison wolnym ramieniem.
- Czy przypadkiem przez dziką pogoń za swoim wielkim dniem nie zaczęłaś fantazjować? .
Allison dała mu sójkę w bok.
- Uważaj na to, co mówisz, bo kiedy mój wielki dzień wreszcie nadejdzie, postaram się o innego operatora.
Ale dość żartów. Zróbmy lepiej coś konstruktywnego. - Wybrała tło i ustawiła się, żeby nagrać
wprowadzenie.
- Znajdujemy się na miejscu ostatniego brutalnego mordu, doko¬nanego ne bezdomnym z Oklahoma City ...
Allison gładko doprowadziła wstęp do końca, po czym popatrzyła na gapiów i policjantów. Tu już nie było dla
niej nic ciekawego.
Po drugiej stronie ulicy zauważyła niechlujnego, zarośniętego mężczyznę, który opierając się o latarnię,
śledził scenę wydarzeń.
- Tam - szepnęła do Ricka i dyskretnie skinęła głową, żeby konkurencja nie podebrała jej zdobyczy.
Ostrożnie zaczęła się przesuwać w stronę oberwańca, nie przerywając relacji, jakby realizowała
przygotowany wcześniej scenariusz. - Czy pan znał którąś z ofiar? - spytała, gdy tylko znalazła się
dostatecznie blisko, by podsunąć mikrofon bezdomnemu.
Mężczyzna ciaśniej otulił się dziurawym swetrem, chociaż jesienny ranek był ciepły, a potem przez chwilę
wpatrywał się w Allison z całkowitym niezrozumieniem. Zaraz jednak uśmiechnął się do niej, eksponując
bezzębne dziąsła. Kaprawe oczy mu zabłysły. Wyciągnął ku niej zieloną butelkę.
- Chcesz się napić, dziewczyno?
- Nie, nie. Dziękuję.
I wtedy znów zobaczyła znajomego kudłacza. Kilka metrów dalej opierał się o mur biurowca i mierzył ją
przenikliwym wzrokiem. Nie garbił się teraz i Allison upewniła się, że miała rację. Mimo chudej sylwetki
sprawiał wrażenie mocnego i zdrowego człowieka.
- Teraz tam - poleciła Rickowi, śpiesząc ku nowemu celowi. Ale kudłacz nie czekał. Zaklął i uciekł w
najbliższą uliczkę. Nie zrażona tym Allison pobiegła jego śladem. Okazało się jednak, że kudłacz już nie
szura nogami, lecz pędzi wielkimi susami. Bez trudu zostawił ją daleko z tyłu.
- Bill! - krzyknął za nim jego starszy kompan. Chwiejnie goniąc za przyjacielem, wpadł na Alllison i omal jej
nie prze¬wrócił. - Nie zostawiaj Dealeya! Mam flaszkę! Nie zostawiaj Dealeya!
- Allison, wracaj! Oszalałaś? - rozległ się głos Ricka.
Kudłacz skręcił za róg i zanim Allison tam dobiegła, znikł bez śladu.
- Cholera jasna! - zaklęła, rozglądając się gorączkowo. Mógł dostać się od tyłu do każdego z okolicznych
budynków, bo drzwi miał do dyspozycji co niemiara.
Dealey doczłapał do niej, westchnął z rezygnacją, przytknął butelkę do ust i pociągnął z niej duży łyk.
- Dokąd on pobiegł? - spytała Allison, choć właściwie nie miała nadziei, by Dealey mógł i chciał odpowiedzieć
na jej pytanie.
Włóczęga odjął butelkę od ust i w milczeniu poczłapał przed siebie. Spoglądała za nim przez chwilę,
poruszona jego rozpaczą. Również westchnęła i zawróciła. Wnet spotkała się z Rickiem, który ciężko dysząc
biegł za nią z kamerą. Posłał jej mordercze spojrzenie.
- Co ty wyrabiasz najlepszego? Ścigasz po tych zakamarkach dwóch obwiesiów, którzy bez trudu mogli dać
laleczce w głowę, zabrać śliczny zegareczek i diabli wiedzą co jeszcze.
- Ale nic takiego się nie stało. Chcesz, żebym wzięła od ciebie kamerę?
- Nie chcę. - Pokręcił głową. - Allison, zrozum, musimy skończyć z takimi wariackimi pomysłami. W zeszłym
tygodniu omal cię nie postrzelili. Makler, którego zadręczałaś o defraudację, chciał cię znokautować. Opanuj
się. Żaden materiał nie jest wart twojego życia.
- Chodź, dokończymy robotę - odparła, ignorując kolejną tyradę Ricka. Owszem, stanęłaby na głowie, żeby
zdobyć porządny materiał. Od tego, czy odniesie sukces, zależało, jak będzie wyglądać jej życie.
Wróciwszy na miejsce morderstwa, przywołała na twarz profes¬jonalny uśmiech, stanęła przed kamerą i
dalej realizowała przygoto¬wany scenariusz.
Od pięciu miesięcy pracowała jako reporterka dla Channel 7, w niczym nie zagrażała jednak pozycji Barbary
Walters i nie wyglądało na to, by akurat tego dnia coś miało się zmienić.
- Spoko - powiedział Rick, gdy wreszcie uwinęli się z obowiąz¬kami. - Zrobiłaś bardzo dobry materiał.
Allison ze złością kopnęła w krawężnik.
- Ujdzie w tłoku, ale nic więcej. Nie mam ani jednego elementu, którego nie miałyby inne stacje.
- Ale one nie mają twojej ślicznej buzi i seksownego głosu - odparł Rick, wkładając kamerę do furgonetki i
wspinając się na
miejsce kierowcy.
Allison zatrzasnęła drzwi samochodu po swojej stronie.
- Przynajmniej w jednym się nie mylisz. Nie mają mojej buzi. A w związku z tym nie mają zmarszczek wokół
oczu.
Może powinna była przyjąć propozycję Douglasa, który w ramach
umowy rozwodowej chciał jej zrobić bezpłatną operację plastyczną. Zaczynanie telwizyjnej kariery w wieku
trzydziestu czterech lat było przykrym doświadczeniem, wszystkie dziewczyny dookoła miały bowiem po
dwadzieścia dwa, a starały się wyglądać na dziewiętnaście.
- Nie znam drugiej kobiety, która codziennie rano dokonywałaby oględzin twarzy za pomocą szkła
powiększającego - przyciął jej Rick. - Ten twój przeklęty eks-małżonek doprowadził cię do paranoidalnego
stanu tym ciągłym gadaniem o chirurgii plastycznej. Możesz mi wierzyć, że nikt oprócz ciebie nie widzi tych
wyimagi¬nowanych zmarszczek.
- Przyznasz jednak, że trzydzieści cztery lata to dużo jak na reporterkę, zwłaszcza początkującą.
- Poradzisz sobie. - Mimo tego zapewnienia zwróciła uwagę, że Rick jej nie zaprzeczył.
Gdy skręcili furgonetką za róg, znowu dostrzegła znajomą parę włóczęgów. Wyższy niewątpliwie pocieszał
starszego.
- Rick ...
- Nie. Oni i tak nie będą chcieli z tobą gadać.
- Próbowaliśmy tylko raz. - Uderzyła w błagalny ton, ale zerknąwszy na Ricka zorientowała się, że
bezskutecznie.
Jej operator, niski, chudy, w okularkach i z włosami koloru marchwi, wcale nie wyglądał na dyktatora i
samozwańczego anioła stróża, jakim był. Allison nie miała jednak prawa na niego narzekać. Gdyby nie on,
nie dostałaby tej pracy.
- Musimy zrobić reportaż o bezdomnych, porządny, nie taki powierzchowny - powiedziała, patrząc w zadumie
na ulice, które po zmroku zapełniały się najrozmaitszymi nędzarzami.
- Już mamy jeden.
- Ohoho! Nazywasz porządnym reportażem ten bełkot głupiej Tracy?
- Nie muszę. Zrobił to za mnie szef. - Rick wjechał na parking przy siedzibie stacji Channel 7. - Wysiadaj.
Pomogę ci montować.
- Stop! - zawołała Allison. - Cofnij. Tutaj, pokaż ten kadr!
- Twój podejrzany? - spytał Rick, ustawiając film tak, jak zażyczyła sobie koleżanka.
- O tam, w rogu. Mówię ci, że to jeszcze będzie bomba. Tylko na niego popatrz, weź szkło powiększające.
Nie widzsz, o czym mówię? Sylwetka, postawa ...
- Wiem, wiem. I oczy. - Rick zmarszczył czoło i pokręcił głową.
- Chyba uległem sugestii, ale zdaje mi się, że naprawdę wiem, o co ci chodzi.
- Nareszcie! - wykrzyknęła Allison. - To kiedy ruszamy na ulice, Rick?
- A co ty tam chcesz robić? Włóczyć się, aż znajdziesz tego faceta? Spoufalać się z jakimiś opojami.
Kompletnie oszalałaś, Allison. Podejrzewałem to już w college'u, ale teraz mam pewność. - Ponownie puścił
taśmę.
- Po prostu róbmy pogłębiony materiał o bezdomnych, tak jak
powiedziałam. Prędzej czy później trafimy na tego kudłacza ... jego kumpel nazywał go Bill.
- A jeśli nie trafimy?
- To będę musiała przyznać, że okazałam się zbyt gorliwa, by nie
powiedzieć: za stara do tego zawodu. Rzucę to w diabły i będę dokręcać gwoździe przy jakiejś taśmie
montażowej.
- Chyba śrubki.
- Śrubki na drugi etat, bo muszę wtedy znaleźć co najmniej dwa.
Rick przyjaźnie ją uścisnął.
- No, już dobrze. Wiem, że przez Douglasa mogą cię zlicytować. Słowo daję nie rozumiem tego człowieka.
Po co ciąga cię po sądach pod byle pretekstem? No, więc niech ci będzie, zrobię, co mogę ... chociaż i tak
uważam, że ci odbiło.
- Dziękuję, Rick. Jesteś prawdziwym przyjacielem. - Odwzajem¬niła uścisk i ruszyła do drzwi.
- Ej! - zawołał za nią. - Jeśli ten facet okaże się mordercą, to może naślemy go na Douglasa.
Wybuchnęła śmiechem.
- Nawet o tym nie myśl.
- Ekstra, mamo! - wykrzyknęła Megan, gdy twarz Allison ukazała się na ekranie ich telewizora. - Cała klasa
mi zazdrości. - Wcisnęła się głębiej w wielki fotel, przerzucając patykowate nogi przez poręcz.
- Zdaje się, że po prostu lubisz nie leżeć w łóżku o dziesiątej - zażartowała Allison.
W duchu bardzo się jednak cieszyła, że dwunastoletnia córka aprobuje jej nową karierę. Potrzebowała
magnesu, który działałby na Megan z równą siłą jak pieniądze Douglasa, który w przerwach między
kolejnymi procesami starał się zdobyć względy dziewczynki różnymi kosztownymi pomysłami. Tą taktyką
zamierzał doprowadzić do odebrania Allison prawa do opieki nad córką.
Douglas mógł nieustannie ciągać ją po sądach i na pewno zamierzał to robić, Allison wiedziała jednak, że
dopóki stać ją na adwokatów, dopóty będzie wygrywać sprawy. Niestety, pod względem finan¬sowym była
przy nim zerem. Nagle przebiegł ją niemiły dreszcz, wyobraziła sobie bowiem, co może się stać, gdy
zabraknie jej środków. Nie pogodziłaby się ze stratą Megan, zwłaszcza na rzecz tak nieudanego ojca jak
Douglas! Gdyby tylko miała więcej czasu na zrobienie kariery, gdyby skończyła dopiero dwadzieścia lat, a
nie trzydzieści cztery ... gdyby Douglas nie zakochał się w swojej dwudziestojednoletniej pielęgniarce, a
właściwie gdyby nie poczuł niepohamowanej żądzy ...
Zacisnęła zęby. Nie mogła zmienić przeszłości, postanowiła jednak za wszelką cenę postarać się, by jej
przyszłość wyglądała inaczej niż teraźniejszość.
Spojrzała ponuro na swój telewizyjny wizerunek. Z sofy, oddalonej od telewizora najwyżej o metr, zaczęła
wypatrywać kurzych łapek przy oczach. Wiedziała, że tam są, a w najlepszym razie wkrótce będą. Mimo to
musiała przyznać, że jest fotogeniczna. Wystające kości policzkowe, spadek po indiańskich przodkach,
sprawiały, że na ekranie jej dość pospolita twarz wyglądała interesująco. Półdługie kasztanowe włosy,
lśniące dzięki szczęśliwej kombinacji genów i powtarzanym latarni kosztownym zabiegom fryzjera,
swobodnie opadały jej na ramiona. Całość nie zachwycała, lecz była znośna.
- Szkoda, że tata zabrał duży telewizor - jęknęła Megan.
- E, tam. Na dużym ekranie byłoby widać wszystkie moje zmarszczki.
- Popraw sobie twarz. Tata powiedział, że mimo wszystko nadal może ci zrobić operację.
Allison ciężko westchnęła. Jako córka chirurga plastycznego, Megan stawiała operacje plastyczne na równi z
myciem. Było to dla niej zło konieczne, o które nie ma sensu robić szumu. Każda kobieta, która skończy
trzydzieści lat, powinna dokonać kilku korekt wyglądu. Allison zreflektowała się jednak, że gdyby znalazła się
nieprzytomna na stole operacyjnym, Douglas, zamiast usunąć zmarszczki, praw¬dopodobnie podciąłby jej
skalpelem gardło.
- Co to za facet? - Megan wskazała palcem ku telewizorowi, wyrywając Allison z zadumy. Na ekranie w tle
widać było kudłatego mężczynę, który opiera się o ścianę biurowca. - Wygląda jak piosenkarz rockowy albo
ktoś w tym stylu.
- Ktoś w tym stylu - odparła Allison zaintrygowana, że Megan dostrzegła u mężczyzny te same cechy, które
również, jej zdaniem, wyróżniały go spośród bezdomnych.
- To niby ma być włóczęga? Bajki. Na moje oko to ktoś sławny, kto się ukrywa.
Jeśli Allison miała jeszcze wątpliwości, czy należy wytropić tego człowieka, to w tej chwili uleciały one raz na
zawsze. Dzieci widzą świat z ostrością, która wraz z dorastaniem się zaciera. Naprawdę miała szansę na
swój wielki dzień.
Pozwoliła myślom zabłądzić w świat marzeń. Oto jest już wielką gwiazdą telewizyjną, Douglas i Bonnie
włączają swój wielki telewi¬zor, ale bez przerwy śmieje się do nich z ekranu jej twarz półtorametrowej
wysokości. Teraz Douglas może ją pozywać do sądu nawet co tydzień. Stać ją na to, żeby podkupić mu
adwokata. A gdy tatuś zaproponuje Megan futro na gwiazdkę, córka odpowie mu, że w domu ma już trzy i
nie potrzebuje czwartego.
Przede wszystkim jednak wyprowadzą się z tej skazanej na zagładę rudery do przyzwoitego domu, żeby
Douglas nie mógł więcej twierdzić, że musi zapewnić córce przyzwoite warunki życia. Allison przeklinała
ironię losu, bo to przecież on kupił ten dom, a po rozwodzie zostawił go na jej głowie.
Kupi więc piękny dom za własne pieniądze i sama będzie decydować o stylu ich życia, i nie pozwoli
Douglasowi ich dręczyć.
Nikt już jej nie odbierze ani dóbr materialnych, ani spokoju ducha ... ani córki.
- To już koniec? - Megan brutalnie wyrwała ją z rozmarzenia. Allison spojrzała na ekran i stwierdziła, że toczy
się rozmowa
o podatkach stanowych.
- Koniec mojego materiału. Jest też drugi, o odzysku surowców, ale nie wiem, czy go dzisiaj pokażą.
- Chcę jeszcze obejrzeć tego faceta. Gdybym przyjrzała mu się trochę dokładniej, na pewno poznałabym, kto
to jest.
- Zobaczymy. - Allison uciekła się do najbardziej wyświechtanej odpowiedzi rodziców, choć w gruncie rzeczy
zastanawiała sie nad tym samym co córka. Potrzebowała zdjęcia tego mężczyzny, żeby móc je powiększyć i
przeprowadzić dokładniejsze studia.
Megan ma rację, pomyślała, wciąż kontemplując oczami wyobraźni obraz rzekomego włóczęgi. On
naprawdę przypomina tych zaroś¬niętych gwiazdorów rocka. Ale porusza się jak sportowiec, tylko nie
futbolista z górą mięśni, lecz raczej seksowny, pięknie zbudowany pływak albo łyżwiarz.
Allison złapała się na tych rozważaniach i aż się wzdrygnęła. To przerażające, że ten brodaty obwieś wydaje
jej się pociągający. Oszalałaś, skarciła się w myśli.
Tym razem wyrwały ją z zadumy natrętne dźwięki reklamy.
- No, koniec programu - powiedziała do córki. - Marsz na górę, do łóżka.
- Och, mamo - jęknęła Megan dla zasady.
- Obejrzę prognozę pogody i też pójdę się położyć. Pocałuj mnie na dobranoc.
- Och, mamo - powtórzyła Megan, ale posłusznie ją objęła i zaraz potem wbiegła na schody.
Niedługo uzna, że jest zbyt dorosła na wieczorne całowanie mamy, pomyślała Allison. Robiła to coraz
bardziej opornie.
Trudno, za to być może nadarzyła się okazja, by coś zmienić w życiu. Allison postanowiła od następnego
dnia ostro zabrać się do roboty. Odnajdzie tego człowieka, dowie się, kim jest, i przekona, czy rzeczywiście
trafiła na bombowy temat. Z pewnością już od dawna należy jej się jakiś sukces, choćby dla urozmaicenia.
Po południu, zaraz po tym, jak opustoszały okoliczne biurowce, zatrzymała samochód na parkingu w
południowej części śródmieścia. Z jej notatek wynikało, że wszystkie ofiary morderstw znaleziono w tym
właśnie rejonie.
Było już po godzinach pracy, ale do zmroku wciąż jeszcze pozostawało sporo czasu. Po zapadnięciu
ciemności Allison nie miałaby najmniejszej ochoty pokazywać się tam na ulicach.
Wzięła z samochodu kosz kanapek i ruszyła przed siebie. Wkrótce przystanęła, widząc potencjalnego
rozmówcę, który stał oparty o ścianę budynku.
- Cześć, jestem Allison Prescott. Chcesz kanapkę? - zapropono¬wała, choć nie była pewna, jakie zasady
etykiety obowiązują w tym świecie.
- Za co? - spytał mężczyzna, bacznie jej się przyglądając.
- Za nic. Chcę z tobą porozmawiać. Jestem dziennikarką ze stacji Channel7.
Mimo że miała na sobie dżinsowe spodnie i sportową bluzę, czuła, że niezupełnie pasuje do tego
środowiska. Mężczyzna wyraźnie jej nie ufał. Raz jeszcze zaciągnął się dymem z centymetrowego peta,
cisnął go na chodnik, wyszarpnął jej z dłoni kanapkę i uciekł.
Allison zaklęła pod nosem i poszła z koszykiem dalej.
Trudno, pomyślała. Trzeba wdrożyć plan B: iść do schroniska i tam spróbować nawiązać kontakt. Opiekun z
pewnością mnie nie wyrzuci, gdy zobaczy, że przyniosłam jedzenie.
Najbliższe schronisko, New Hope, było niewielkie i działało dopiero od kilku miesięcy. Postanowiła tam
właśnie skierować swe kroki.
Czytała o New Hope i nawet widziała migawkę stamtąd w mate¬riale, który przygotowała Tracy, mimo to
zdziwiło ją, jak mały i stary jest budynek schroniska. W porównaniu z nim dom Allison, który doprowadzał ją
do rozpaczy, wyglądał jak pałac.
Otworzyła ciężkie drewniane drzwi. Ujrzała przed sobą salę, gdzie na grubo ciosanych ławach siedziało tu i
ówdzie dwadzieścia, może trzydzieści osób. Część jadła, inni rozmawiali. Miejsce pod przeciw¬ległą ścianą
zajmował niski ołtarz przykryty spłowiałą czerwoną satyną, a obok stała byle jak sklecona ambona. Dalej
znajdował się równie toporny stół, będący we władaniu potężnego mężczyzny z resztkami siwych włosów
wiszących wokół łysiny. Podając bezdomym talerze z jedzeniem, wygłaszał płomienne kazanie, które
pasowało do jego gorejących niebieskich oczu, lecz dziwnie kłóciło się z szerokim, nie znikającym z ust
uśmiechem.
_ Wejdź, przyjaciółko - powiedział, gdy spostrzegł, że Allison zawahała się przy drzwiach. - Wejdź,
podzielimy się z tobą tym, co mamy, choć nie wygląda na to, byś przychodziła tu głodna. Jeśli zaś masz w
tym koszyku żywność, witamy cię tym serdeczniej.
_ Prawdę mówiąc, mam tu trochę jedzenia. - Śmiało podeszła to stołu. To mogła być cena kontaktu, którego
potrzebowała.
_ Wygląda na świeżą - powiedział mężczyzna, wyjąwszy z ko¬szyka, który Allison postawiła na stole,
kanapkę owiniętą w folię.
_ Zrobiłam wszystkie dwie godziny temu. - W bezpośrednim zetknięciu mężczyzna wydał jej się jeszcze
większy niż z daleka. Sprawiał wrażenie podstarzałego zapaśnika, który kiedyś przedobrzył z zażywaniem
koksu.
Ubranie miał w niewiele lepszym stanie niż jego podopieczni.
Było czyste, ale wyblakła niebieska koszula ledwo się dopinała na pokaźnym brzuchu, a rękawy kończyły się
dobre dwa centymetry nad przegubami rąk•
Uśmiechając. się do niej, mężczyzna nie przestawał wydawać posiłku.
_ Wiele restauracji oddaje mi resztki, które zostają po zamknięciu,
więc moi przyjaciele są przyzwyczajeni do niezbyt świeżych kanapek.
_ Nie jestem z restauracji. Jestem dziennikarką telewizyjną stacji Channel 7. - W oczach mężczyzny pojawił
się nagły chłód, ale uśmiech nie zniknął z jego ust. - Bardzo chciałabym przygotować pogłębiony materiał o
trudnym położeniu bezdomnych - ciągnęła. _ Niech ludzie siadający do obiadu w ciepłych domach wiedzą,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin