Autor: ARTUR C. SZREJTER Tytul: SPRAWA LOKERA Z "NF" 12/97 Szczeka Garm g�o�no przed Gnipa jam�, Okowy p�kaj�, Fenrir - wilk p�dzi wolny, Wiele wiem, przysz�o�� widz�, Bog�w przeznaczenie, zwyci�zc�w upadek. Voluspa t�um. A. Za�uska-Stromberg I �y� teraz jako normalny, szary cz�owieczek. Mia� nawet lod�wk� i pralk�, kupi� je po tym, jak przygodna znajoma spyta�a, czy rzeczywi�cie jest na tyle bogaty, by wszystkie posi�ki je�� w restauracjach, a ubrania oddawa� do pralni. Nauczy� si� wi�c gotowa� i pra�, z czasem sprawia�o mu to przyjemno��, cho� z bieganiny po kuchni najbardziej lubi� podpala� gaz. Wznieca� ogie�. Przypomina�o to stare czasy. Budzi�a si� wtedy t�sknota, bolesna jak ostry smak w�dki. Alkoholu nie lubi�, ale si� przyzwyczai� - co� pi� trzeba. Przy obcych zmusza� si� do kawy czy herbaty, ale tylko gor�cej, zimnej by nie prze�kn��. Czu� jakby go gasi�a. Kiedy by� sam, wlewa� w siebie butl� w�dy. Przykre uczucie zimna przechodzi�o. Mia� wtedy nadziej�, �e zachowa� co� z siebie. Z dawnego siebie. Nie bez przyczyny Francuzi nazywali ten trunek eau-de-vie - woda �ycia. W pi�tek, tu� przed po�udniem, jak zwykle zapuka� listonosz. Sympatyczny m�ody ch�opak, dawanie mu napiwk�w by�o przyjemno�ci�. Straci� wzrok w wypadku, ale dzi�ki sensorycznym czytnikom, umieszczonym w opuszkach palc�w, nie mia� problem�w z wykonywaniem pracy roznosiciela. - Dzie� dobry, panie Loker - a� dziw, �e mimo listopada nie trz�s� si� w sztywnym mundurku. - Paczka. Gospodarz wpu�ci� go do �rodka. Listonosz przekroczy� pr�g z wyra�n� ulg� - jednak by� przemarzni�ty. Wystuka� na pakiecie odbiorczym kod Lokera, ten za� potwierdzi� dostarczenie przesy�ki naci�ni�ciem odpowiedniego przycisku. Listonosz zr�cznie zgarn�� monet�, zasalutowa� i wyszed�. Ani razu si� nie potkn��, ani razu nie przytrzyma� �ciany. Zna� przedpok�j Lokera jak w�asny, od kilku lat bywa� tu co najmniej raz w tygodniu. Loker spojrza� na przesy�k�. Z Nantes. Od niezawodnego Marcela. Dobrze spisuje si� ch�opisko, wydajny jak �aden inny agent. Pozostali tak si� nie starali, ale te� nie obieca� im tyle, co Marcelowi. Uni�s� spory, zadziwiaj�co lekki pakunek. Co te� m�wiono o nim na miejscowej poczcie - regularnie dostawa� z ca�ego �wiata nic nie wa��ce paki. Jak na tak niewielkie miasteczko, dobry temat do plotek. Starannie umy� r�ce, zabra� przesy�k� i otworzy� drzwi do piwnicy. Drzwi do Warsztatu. II - Niebo ciemnieje - rzek�a Sigyn. Rudow�osy nie zwr�ci� uwagi na jej s�owa. Skazani na dwuosobow� samotno��, dok�adnie wiedzieli, co drugie mo�e powiedzie�. Mia� wi�c zdecydowanie dosy� czu�ej �onki. Wkurza�a go. Chyba nawet nienawidzi� jej, cho� wiedzia� - Ogie� mu �wiadkiem - �e na to nie zas�ugiwa�a. Co pocz��, by�a niezdarna, g�upia i za du�o szczebiota�a. Zrobi�a jednak co�, dzi�ki czemu potem jej nie zabi�. Trzyma�a nad nim srebrn� czar�, do kt�rej, zamiast na jego g�ow�, sp�ywa� �r�cy jad w�a. Gada umie�ci�a tam olbrzymka Skadi nienawidz�ca Rudow�osego. Za to, �e przyczyni� si� do �mierci jej ojca. Te� pow�d. G�upia suka. Wi�zy by�y do�� d�ugie, m�g� wi�c zmienia� pozycje, ale na tyle kr�tko, i� nie mia� co marzy� o oddaleniu si� od ska�y, na kt�rej czuwa� w��. Co by zrobi� bez Sigyn? Dobrze, �e nie skr�ci� jej karku. - S�yszysz mnie? Niebo ciemnieje. - S�ysz�, kobieto. No to co? Nie musisz si� wydziera�. Co wiecz�r ciemnieje. Na pi�knej twarzy odbi� si� niedorzeczny wyraz my�lenia. - Nie, to nie wiecz�r. Nie mia� zamiaru si� sprzecza�. Zacz�� zmienia� zdanie dopiero, gdy z wysoka, ze sfer niebieskich, dobieg�o pianie koguta. Pia� Gallinkambi. Pia� dla Rudow�osego i jego potomstwa. Og�asza� wolno��! - O �e�... - zacz��, ale odebra�o mu mow�. Napi�� mi�nie, pr�buj�c rozerwa� wi�zy. G�wno z tego wysz�o. Kochani kuzyni nie bez powodu sporz�dzili p�ta z jelit jego w�asnego syna, �adne inne sznury nie opar�yby si� jego mocy. Musia� zaczeka�. - Czy to znak? - zapyta�a Sigyn. - Zgad�a�. - I co teraz b�dzie? Z nami? - W jej oczach czai� si� strach. Wygl�da�a na kompletnie zagubion�. Ograniczona krowa. - Nie p�acz! Nic nie b�dzie. Chyba wiesz, �e ju� nied�ugo nic nie b�dzie. - Ale ja ciebie kocham! - rozrycza�a si� na dobre. Naprawd� wzruszy�a go. I zdoby�by si� na ciep�e s�owo, lecz nagle rozbrzmia� Zew Psa. Garm raczy� wreszcie rozewrze� mord�. Wycie przebi�o si� przez korytarze Podziemnych �wiat�w, by wtargn�� w nat�a�e oczekiwaniem powietrze. Jord-Ziemia wstrzyma�a oddech na mgnienie oka, zastyg�a w niemym oczekiwaniu - i ona zrozumia�a, �e zaczyna si� taniec �mierci. Kr�puj�ce Rudow�osego wi�zy rozsypa�y si� w proch. Przypomnia� sobie smak wolno�ci. W�� pr�bowa� uciec. Rudow�osy chwyci� go i �cisn��. Gad rzygn�� jadem, a potem wn�trzno�ciami. Rudow�osy odrzuci� sflacza�e cia�o. - �egnaj! - krzykn�� do Sigyn. I ju� go nie by�o. III Zapali� �wiat�o i wszed� do ch�odni. - Wita pa�stwa wasz ulubiony manikiurzysta - rzek� z u�miechem do dwunastu od�wi�tnie ubranych os�b. Le�a�y z zamkni�tymi oczami na ruchomych katafalkach. - Dzi� w ch�odni, jutro w ziemi. Taki ju� los cz�owieka. Nuc�c pod nosem jedn� z podnosz�cych na duchu piosenek "Laibachu" (nie wiedzia�, dlaczego podoba�y mu si� stare marsze najprawdziwszych z prawdziwych S�owe�c�w), przyst�pi� do zabiegu. Na�o�y� cienkie r�kawiczki, a z kieszeni wyj�� c��ki do paznokci. Jak zwykle nie musia� babra� si� w brudzie. Zak�ad pogrzebowy Knuta Larssona znakomicie przygotowywa� do ostatniej podr�y. Czyszczenie paznokci wliczono w cen�. W ko�cu nieboszczyk le�y podczas mszy z d�o�mi splecionymi na piersi. Co by by�o, gdyby podchodz�cy cz�onkowie rodziny ujrzeli brud za paznokciami. Strach pomy�le�. Umarlak jest ca�kiem sztywny, nie�le si� trzeba nabiedzi�, �eby odgi�� mu �ap� od brzucha. Loker nie musia� si� do tego posuwa�. Po prostu przekazywa� r�kom truposza troch� w�asnego ciep�a. Zastyg�e mi�nie taja�y, ramiona stawa�y si� mi�kkie jak stary pomidor. Dotykanie ich nie nale�a�o do przyjemno�ci. Ale praca nade wszystko. R�wniutko obci�te paznokcie chowa� do safianowego woreczka. Dwustuletni safian posiada� rzadk� zalet� - wysysa� z paznokci ostatnie �lady �ycia. Lokera nie interesowa�a zasada, na jakiej to si� dzia�o. Liczy� si� efekt. Na nast�pnym katafalku le�a�o m�odziutkie dziewcz�. Naprawd� szkoda, �e tak pi�kne cia�o si� zmarnowa�o. Wykwity na d�oniach �wiadczy�y o chorej w�trobie. Rak albo co� dziedzicznego - na alkoholizm dziewczyna by�a za m�oda. Pi�kne cia�o, pi�kne i paznokcie. D�ugie, zadbane. Do woreczka! Na zako�czenie podzi�kowa� zgromadzonym, wy��czy� �wiat�o, �eby spoczywali w pokoju, i cichutko wymkn�� si� z ch�odni. Sto dwadzie�cia paznokci - nie�le, jak na godzin� roboty. M�g� mie� dwa razy tyle, ale brzydzi� si� dotyka� n�g obcych ludzi. Przewa�nie �mierdzia�y. Rzadko kto umiera z wymytymi girami. Zaniedbuj� tego i w zak�adach pogrzebowych - n�g nie wida�. Wystarcz� skarpety i wyglansowane lakierki. Pe�ny szyk. Mijaj�c nocnego stra�nika pozwoli�, by odp�yn�� ode� sen. Nie chcemy przecie�, by nasz ulubiony zak�ad pogrzebowy zosta� okradziony przez przypadkow� �ajz�. IV Ze szczytu najwy�szej wie�y Utgardu Rudow�osy patrzy� na opanowuj�ce ziemi� szale�stwo. G�ry dr�a�y, wstrz�sane spazmami d�ugo oczekiwanej przemiany. Budzi�y si�, po tysi�cletnim �nie, Skalne Olbrzymy. Rozprostowywa�y plecy, mru�y�y oczy odwyk�e od �wiat�a, wreszcie, niepewnie, stawa�y na kamiennych nogach. Pojawia�o si� ich coraz wi�cej, ��czy�y si� w gromady i pod��a�y na zach�d, prze�wiadczone, i� tam dope�ni si� ich los. Ziemia p�ka�a. G��bokie jamy si�gaj�ce krainy umar�ych poch�ania�y wioski i miasta, lasy i jeziora. W miejsce �yznych p�l, wypi�trza�y si� gorej�ce wulkany. Wypluwa�y z bezz�bnych mord ca�y gniew Ziemi, mog�cej wreszcie wyst�pi� przeciw depcz�cym j� nieczystym stworzeniom. Spienione morza wyst�pi�y z brzeg�w. Zach�annymi j�zorami si�ga�y p�askowy��w, gniewne, i� nie udaje im si� wedrze� na szczyty. Z otch�ani wodnych wynurzy� si� Jormungand, synek Rudow�osego. Ale� ur�s� od ich ostatniego spotkania! Nie odznacza� si� pi�kno�ci�, urod� odziedziczy� po matce, dziewi�ciusetg�owej olbrzymce. Mia�, co prawda, tylko jeden �eb, ale za to jaki - jego paszcza mog�aby po�kn�� tuzin wielkolud�w. W�owe cielsko zwija�o si� w konwulsjach b�lu - r�s� ca�y czas, od momentu wynurzenia uty� trzykrotnie. Na grzbiecie pojawi�y si� dwa b�ble, puchn�ce niczym wrzody. P�kaj�c, uwolni�y czarne b�ony skrzyde�. Jormungand znieruchomia� i odpoczywa�, czeka� go daleki lot, wprost na podniebne pola boskiego Asgardu. Z p�nocy nadchodzi�y karne zast�py Oszronionych Olbrzym�w. Wy�oni�y si� ze �nie�nej zadymki. Brody i krzaczaste brwi oblepia� im l�d. Podmuch Lodowych P�l mrozi� wszelkie przejawy �ycia na ich drodze. Za� z po�udniowych kres�w nadci�ga�o czyste szale�stwo - P�omienni Giganci. Niesforni i krzykliwi, k��bili si� niczym po�ar na pok�adach kamiennych statk�w - tylko takie okr�ty mog�y znie�� �ar, wype�niaj�cy cia�a olbrzym�w. Rudow�osy u�miechn�� si�, patrz�c na rozpalonych braci. By� jednym z nich mimo ogromu czasu sp�dzonego w gronie bog�w, nie zapomnia� o swym pochodzeniu. ...
bogg