15102.txt

(10 KB) Pobierz
Tomasz Duszy�ski
Grzym�ka Kownycz na kolonii

 

 

Mo�ecie mi nie wierzy�, ale Grzym�ka Kownycz tak�e by� niegdy� ma�ym dzieckiem, nawet bardzo ma�ym. Niekt�rzy bardziej z�o�liwi twierdz�, �e pozosta� nim do �mierci, a inni, �e nawet po niej. Grzym�ka Kownycz prze�y� wiele, ma�o co prawda z tego zobaczy�, bo prze�ycia by�y silne i nie zawsze mi�e, przez co wi�kszo�� �ycia sp�dzi� z zamkni�tymi oczami. Nie umniejsza to jednak faktu, �e nasz bohater �ycie ciekawe i godne opisania otrzyma� w prezencie od si� wy�szych, za co nie do ko�ca zreszt� by� im wdzi�czny. Temat to jednak na zupe�nie inn� histori�, my za� winni�my zaj�� si� pierwszym w �yciu Kownycza wa�nym wydarzeniem, pierwszym i jak�e zarazem przedziwnym.

Do czternastego roku �ycia nie wydarzy�o si� w �yciu Grzym�ki nic ciekawego. Spowodowane by�o to zapewne tym, �e troskliwa matka potrafi�a syna mie� na oku i trzyma� go jak najdalej od centrum jakichkolwiek wydarze�. Pani Kownycz mia�a ch�opca zawsze blisko siebie, na d�ugo�� sznurka przywi�zanego do jego szyi. M�ody Grzym�ka sp�dzi� tedy wi�kszo�� swojego m�odego �ycia na podw�rzu, zataczaj�c nerwowe ko�a wok� palika, do kt�rego by� przywi�zany. W razie potrzeby troskliwa matka i uroki potrafi�a odczynia�, czy to spluwaj�c przez lewe rami�, czy to obwi�zuj�c syna kolorowymi wst��eczkami.

Mimo to Grzym�ka nad wyraz szybko wydoro�la�, sko�czy� p� klasy szko�y podstawowej i uzna�, �e jest wystarczaj�co doros�y, by wyruszy� w �wiat. �wiat co prawda matka z g�owy m�otkiem mu wybi�a, lecz nieoczekiwanie zgodzi�a si� na wyjazd ch�opca na koloni� dzieci�c�, zorganizowan� przez zak�ad pracy papy Kownycza. Ju� wtedy w �ycie Grzym�ki ingerowa� musia�y si�y nadprzyrodzone i one w�a�nie wp�yn�y na matk� naszego bohatera, a jego samego wci�gn�y w wir przysz�ego niesamowitego �ycia.

Kownycz junior na drog� dosta� konserw� i pi�� z�otych, co wystarczy� mu mia�o na dwa tygodnie wakacji. Wi�cej matka rzeczywi�cie dla syna nie mia�a, a m�ody Kownycz by� tak zachwycony wyjazdem, �e z tego szcz�cia z g�odu zemrze� nie by�o mu jak.

Podr� na drugi koniec kraju trwa�a kilka godzin. Podenerwowane dzieci wysypa�y si� z autobusu na parking, przy starym zameczku, w kt�rym sp�dzi� mia�y najbli�sze dwa tygodnie. Kierownik wycieczki z zachwytem przygl�da� si� okolicy, snuj�c ambitne plany gier i zabaw, szukaj�c przy tym odpowiednich miejsc do ich realizacji. Dzieci tak�e szuka�y odpowiednich miejsc, lecz ze zgo�a innych powod�w, w czasie podr�y bowiem kierowca przystank�w nie robi�. Ka�de z dzieci szybko zatroszczy�o si� o swoje potrzeby, tylko Grzym�ka Kownycz nieco otumaniony ze szcz�cia zatacza� wok� autobusu ogromne, acz o wci�� tym samym promieniu ko�o, nie wiedz�c, co w�a�ciwie z sob� pocz��. Na szcz�cie kierownik wycieczki przywr�ci� ch�opca do porz�dku ostrym s�owem i promie� ko�a powoli zacz�� si� zwi�ksza�. Mimo, �e wspomniany okr�g nie zwi�kszy� si� na tyle szybko, by Grzym�ka wyl�dowa� w lesie i w miar� cywilizowany spos�b za�atwi� wa�n� spraw�, to i tak wkr�tce ko�o przerodzi�o si� w owal, p�niej kwadrat, tr�jk�t, a� Grzym�ka Kownycz sta� si� samodzielnym cz�owiekiem i chodzi� tam gdzie chcia� bez niczyjej pomocy.

Nie wydarzy�o si� to pierwszej nocy, ani drugiej, czy trzeciej. Nie wydarzy�o si� to wtedy, bo Grzym�ka by� zbyt zm�czony, by bra� udzia� w jakichkolwiek wydarzeniach. Nie sta�o si� to tak�e ostatniej nocy, bo pewnie by�oby to ju� za bardzo naci�gane. Gdzie� tak pi�tego, no mo�e sz�stego dnia pobytu w przepi�knym zameczku, Grzym�ka zdawa� sobie zacz�� spraw�, �e dziej� si� tutaj rzeczy dziwne. Kierownik wycieczki, dot�d zawsze rozgadany w po�owie zdania, potrafi� nagle zamilkn��, zamacha� nerwowo ramionami, zgrzytn�� i pa�� na miejscu w kt�rym akurat sta�, z przejmuj�cym chrobotni�ciem i B�g jeden wie czym jeszcze. Podobnie dzia�o si� z wi�kszo�ci� kolonijnych dzieci. Niejedno z nich l�dowa�o przy obiedzie z g�ow� w talerzu w po�owie prze�uwania codziennej kaszy. Wtedy najbli�ej siedz�cy wynosili go z jadalni i zanosili w sobie jedynie znane miejsce, o kt�rym Grzym�ka nie mia� bladego poj�cia. Im d�u�ej Grzym�ka my�la� o tych wydarzeniach, tym bardziej dochodzi� do przekonania, �e to z nim jest co� nie tak. Jednak pr�ba na�ladowania zachowa� innych nie spotka�a si� ze zrozumieniem, zgrzytanie nie wychodzi�o zbyt przekonywuj�co, a i siniaki, od padania na pod�og� w najmniej oczekiwanych momentach, bola�y niemi�osiernie. Jednak gdy pewnego dnia przy kolacji s�siad Kownycza w spos�b podobny do innych dzieci zaniem�g�, Grzym�ka uczynnie zaofiarowa� si� pierwszy do pomocy w wyniesieniu kolegi. Dzieci spojrza�y wtedy po sobie, �miej�c si� jedynie z�owieszczo, daj�c tym do zrozumienia Kownyczowi, �e co jak co, ale on to do pomocy nikomu nie jest potrzebny. Gdy jednak ch�opak upiera� si�, �e towarzyszy� b�dzie wynoszonemu koledze, zrobi�o si� tak niemi�o dla samego Grzym�ki, �e od tamtej chwili, do momentu gdy obudzi� si� w �rodku nocy z piekielnym b�lem g�owy, nic nie pami�ta�.

Przez kilka nast�pnych dni Kownycz z trudem ukrywa� rosn�ce w nim przera�enie. My�l o spisku kosmicznych rozmiar�w zaprz�tn�a jego my�li. Czujno�� jednak wszystkich wsp�towarzyszy podr�y zdaje si� u�pi� nie�wiadomie, nie widzia� ju� bowiem w nocy trzydziestu par z�owrogo �wiec�cych z pod ko�der oczu, odprowadzaj�cych go za ka�dym razem do drzwi �azienki. Spok�j trwa� jednak tylko do owej strasznej dwunastej nocy.

Wtedy to Grzym�ka, obserwuj�c spod swej ko�dry sal�, powzi�� straszne w skutkach postanowienie. Przeszywaj�cy ka�dej nocy mury zamku g��boki, wibruj�cy d�wi�k nie dawa� mu spokoju od d�u�szego czasu. Zdawa�o si�, �e pochodzi on z samych trzewi kamiennego kolosa. Tej nocy w�a�nie Kownycz zebra� si� na wielki wysi�ek i postanowi� pozna� �r�d�o owego irytuj�cego ha�asu. Pchn�a go do tego czynu niemo�liwa wprost do opisania si�a, si�a, kt�ra p�niej pcha� go b�dzie do innych, r�wnie nierozs�dnych i tragicznych w skutkach wydarze�.

Plan nocnej wycieczki Kownycz u�o�y� sobie wcze�niej, a w jego zamierzeniach pom�g� mu przypadek. Wcze�niej nie odwa�y�by si� nawet wsta� z ��ka, obawiaj�c si� pe�gaj�cych przez ca�� noc trzydziestu par oczu. Teraz by� jednak niemal pewien, �e nikt mu w planach nie przeszkodzi. Ot� ka�dej nocy dzieci tu� przed za�ni�ciem m�wi�y sobie dobranoc. Niby nic niezwyk�ego, lecz ta co nocna uprzejmo�� zosta�a przerwana opisanymi wcze�niej wydarzeniami w jadalni. Wtedy Kownycz od nikogo nie s�ysza� ju� �ycze�, by dobrze przespa� noc, czu� jedynie �widruj�ce spojrzenia towarzyszy kolonii. Tak dzia�o si� przez kilka nocy. Noc wcze�niej jednak rytua� �ycze� �dobrej nocy� powt�rzy� si�. Co dziwniejsze, tym razem Grzym�ka wyczulony ostatnimi czasy na ka�dy najmniejszy d�wi�k, w s�owie �Dobranoc� us�ysza� now�, fa�szyw� nut�. Dobranoc przez wszystkie dzieci intonowane by�o jednakowo g�o�no, do litery �o�, na drugim �o� wyd�u�a�o si�, by opa�� w szept na �c�. Przy dziesi�tym �dobranoc� przy �o� wy�owi� Kownycz dodatkowy d�wi�k, co� jakby pstrykni�cie! Tej nocy rytua� powt�rzy� si�.

Kownycz odczeka� chwil� dla pewno�ci, poczym wsta� z ��ka i wyszed� na przejmuj�cy ch�odem korytarz. Oczy przyzwyczaja�y si� szybko do ciemno�ci, tote� zdecydowanie skierowa� si� w stron� schod�w, prowadz�cych w d� wysokiego zamku. Droga by�a trudna, tym bardziej, �e Kownycz szed� boso, a kamie� wydawa� si� odmra�a� stopy. Szybko jednak i ta niedogodno�� uleg�a zmianie, kamienna pod�oga wydawa� si� z ka�dym stopniem cieplejsza. Gdy Kownycz stan�� wreszcie na najni�szym pi�trze zamku, w g��bokiej piwnicy, tu� przy obitych stal� drzwiach, nie m�g� powstrzyma� si� z przest�powania z nogi na nog�, lecz zapewniam � nie z podniecenia, czy nag�ej potrzeby. Gor�co stawa�o si� niemi�osierne, ale co zdaje si� normalne, ciekawo�� tak�e. Grzym�ka zdecydowanie pchn�� drzwi i  wkroczy� do pomieszczenia. Nag�e wibracje przeszy�y jego cia�o, Kownycz zawsze mia� wra�liwe stopy, a gilgotanie sta�o si� nie do zniesienia. Widok jednak, jaki ukaza� si� oczom m�odego bohatera, zmusi� go do puszczenia w niepami�� powsta�ych niedogodno�ci. Pok�j zdawa� si� by� po brzegi wype�niony ogromnych rozmiar�w maszyneri�, mrugaj�c� teraz nerwowo �wiat�ami. W pomieszczeniu ustawiono w p�kolu fotele, do kt�rych pod��czono niezliczone przewody i rurki, nie musia� ich Grzym�ka liczy�, by� bowiem pewny, �e jest ich r�wno trzydzie�ci jeden. Co gorsza jednak, na jednym z nich siedzia� teraz kierownik koloni! Musia� zobaczy� Kownycza, patrzy� wprost na niego! Grzym�ka nie by� wstanie wykona� najmniejszego ruchu, a pewnie gdyby nawet chcia� wzi�� nogi za pas, nie na wiele by si� to zda�o. Na szcz�cie nic si� jednak nie dzia�o. Maszyneria bucza�a miarowo, miarowo bucza� kierownik do owej maszynerii pod��czony, spok�j zak��ca�y jedynie �wiec�ce ra�n� czerwieni� dyrektorskie oczy.

Nag�y ruch za plecami Grzym�ki wyrwa� go z ot�pienia. Skoczy� za jedn� z p�ek w chwili, gdy drzwi uchyli�y si� i dw�jka dzieci cicho wsun�a si� do pomieszczenia. Bez s�owa zbli�y�y si� do foteli, co� przy nich pomajstrowa�y i usiad�y. Po chwili i one przejmuj�co zabucza�y.

Grzym�ka przezwyci�y� strach, wyszed� na �rodek pokoju i uwa�nie przyjrza� si� maszynie. Po chwili uwag� jego przyku�a p�ka z licznymi kasetami, na kt�rych zdawa�o mu si�, �e dostrzeg� w�asne imi�. Jedn� z nich pochwyci� �apczywie i przeczyta� widniej�cy na niej napis. � �Grzym�ka Kownycz na koloni � dzie� pierwszy�, wzi�� nast�pn� i nast�pn� i nie wiedzia� za bardzo co o tym wszystkim my�le�. Ch�opiec tak si� rozczyta�, �e uwagi jego nie uszed� nawet napis na urz�dzeniu wmontowanym w t� sam� p�k�. Napisano tam � �Naci�nij� i Grzym�ka nacisn��. Po chwili us�ysza� wyra�nie sw�j w�asny krzyk dobiegaj�cy zza plec�w. Odwr�ci� si� by zobaczy� jedynie napisy ko�cowe. Na olbrzymim ekranie widnia�y nast�puj�ce s�owa � �Dzie� dwunasty, Kownycz odkrywa podziemne laboratorium kosmit�w� i dalej �Dzi�kujemy zak�adowi pracy na planecie Ziemia za udost�pnienie nam do bada� jednego ze swych wyrob�w�.

Grzym�ka...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin