15112.txt

(46 KB) Pobierz
Maciej Jesionowski

Przecie� magia nie istnieje

 

 

I.

 

Mija�o po�udnie. By�o duszno i gor�co. Jednak tu� za budynkiem karczmy kury niezmordowanie kr��y�y grzebi�c w brunatnym pyle. Bez wytchnienia ujada� tak�e ma�y bury piesek, nie spuszczaj�c z oka krzywych i byle jak skleconych drzwi od wychodka.

Drzwi te w�a�nie drgn�y, ukaza� si� w nich wysoki jegomo�� o zatroskanym, bladym obliczu. Poprawi� szeroki pas, szarpn�� klamr�, wyprostowa� si� obci�gaj�c koszul�. Zatrzasn�� kibelek i ruszy� przez podw�rze.

Z zadumy wyrwa� go obrzydliwie mi�kki i cichutki odg�os. Odg�os wdepni�cia. Krytycznie przyjrza� si� zel�wce wysokiego, je�dzieckiego buta, potem zerkn�� na psa, kt�ry siedzia� teraz przy pustej beczce i w milczeniu przygl�da� si� przekrzywiaj�c �ebek. Mamrocz�c pod nosem kl�twy, podszed� do p�otu i wytar� o stercz�ce �erdzie podeszw�. Poprawi� sk�rzan� opask� podtrzymuj�c� w�osy.

Wyszed� na ulic� i od razu skr�ci� do karczmy. W �rodku by�o gwarno i mroczno. Usiad� przy tej samej �awie co nieca�e dziesi�� minut temu. Chcia� doko�czy� przerwany przymusowo posi�ek. Niestety kto� dokona� tego podczas jego nieobecno�ci. Rozejrza� si� w ko�o. �adna parszywa g�ba nie zdawa�a si� nale�e� do winowajcy. I tak przecie� nie mia� szans na rekompensat�. Zawo�a� gospodarza i poprosi� o co� do jedzenia i picia. Nie by�o szans na co� konkretnego. Nie tutaj.

Zamy�li� si� znowu. Ostatnia robota by�a do�� ryzykowna, ale on sobie poradzi�. Zna� si� na tym. No, mo�e nie na TYM, ale w ko�cu wychowa� si� w lasach. W lesie by� nieuchwytny, nigdy nie da� si� zaskoczy�. By� czujny, zawsze gotowy. Dlatego posz�o �atwo. W�a�ciwie robota, jeszcze przed ko�cem, znudzi�a mu si� strasznie. My�la�, �e przemyt to nie byle co. �e trzeba by� szalenie ostro�nym, �e patrole tylko czyhaj� na przemytnik�w. Tymczasem prawda by�a ca�kiem inna. �o�nierze albo grali w str��wkach w karty, albo spali, rzadko wygl�dali na prost�, zielon� lini� wyr�banego lasu, b�d�cego ziemi� niczyj�. Za to przy bramie Sosnowic ma�o kogo obchodzi�o co te� kto wiezie w jukach. Ogranicza� si� tylko o przybywania o r�nych porach, by trafia� na r�ne zmiany �o�dak�w. Obr�ci� tak chyba ze cztery czy pi�� razy od Sosnowic do le�nej por�by.

Sosnowice, b�d�ce w�a�ciwie du�� wiosk�, le�a�y bardzo blisko zachodniej granicy Arnarii. Styka�a si� ona z kr�lestwem Colombano i stamt�d w�a�nie wozi� drogocenny �adunek. P�aca mo�e nie by�a zbyt wysoka, ale stwierdzenie "czysty interes" by�o jak najbardziej na miejscu. Bo w�a�nie to spirytus przysz�o mu szmuglowa�. Nie zna� si� na kupieckim fachu, s�ysza� co� kiedy� o c�ach, o tym �e trzeba p�aci� za przew�z towaru przez granic�. Widocznie kto� nie chcia� p�aci�. Nie obchodzi�o go kto i dlaczego.

Dosta� sw�j posi�ek, skupi� si� na ciep�ej jeszcze, niezidentyfikowanej sztuce mi�sa. Wodzi� wzrokiem za much�, kt�ra wreszcie usiad�a na brzegu glinianej czareczki ociekaj�cej g�st� pian�. Odp�dzi� natr�tnego owada, �ykn�� piwa, otar� usta wierzchem d�oni. Znowu zabra� si� do prze�uwania mi�siwa.

Wyszed� na zewn�trz, przeci�gn�� si� tu� za progiem. Humor poprawi� mu si� nieco, mieszek nareszcie wa�y� swoje. Jego weso�o�� nie trwa�a jednak d�ugo. Z�owrogi bulgot w brzuchu przypomnia� mu o ponurej rzeczywisto�ci.

Jeszcze raz odwiedzi� sk�pane w s�o�cu podw�rko, przekroczy� je roztr�caj�c gdakaj�ce ptactwo. Tym razem uwa�nie obserwowa� pyliste klepisko. Stan�� przed wyg�dk�, zastanowi� si� chwilk�. Znikn�� jednak w �rodku, po paru minutach wyszed�. Wizyta nieznacznie wp�yn�a na popraw� samopoczucia. Skierowa� swe kroki w stron� stajni.

Min�� �pi�cego przy wej�ciu str�a, odnalaz� sw� szar� klacz. Osiod�a� j� i wyprowadzi� na zewn�trz. Wyjecha� na uliczk�, lecz nie skierowa� si� prosto do bramy, pojecha� w przeciwnym kierunku. Mimo wszystko musia� odwiedzi� znachora, kt�ry da�by mu co� na �o��dek.

 

II.

 

Strza�a z chrupni�ciem od�upa�a du�y kawa�ek sosnowej kory i wiruj�c wkr�ci�a si� w le�ne runo. Las znowu pogr��y� si� w ciszy przerywanej sporadycznie przez skrytego w ga��ziach ptaka. Min�a chwila i w powietrzu zasycza� kolejny grot, tym razem wbijaj�c si� z g�uchym stukni�ciem dok�adnie w �rodek pnia. Dok�adnie pi�d� poni�ej zawieszonej na ga��zi drewnianej tarczy.

Taylinel opu�ci�a �uk, zmru�y�a oczy.

� Cholera, znowu pud�o.

Si�gn�a do przewieszonego uko�nie przez plecy ko�czanu. Namaca�a pierzast� lotk�. Ostatnia strza�a. Teraz trafi�, musz� trafi�, my�la�a. Wyci�gn�a j� i osadzi�a na ci�ciwie. Ustawi�a si� w pozycji, w lekkim rozkroku, przyci�gn�a lotk� do policzka. Nie celowa�a zbyt d�ugo, tak jak j� uczono. Zwolni�a strza��, ws�ucha�a si� w cichy szept pi�r i w twarde stukni�cie grotu wcinaj�cego si� w drewno. Sta�a tak jeszcze przez chwil�, nie zmieniaj�c pozycji, nie oddychaj�c. Wreszcie wypu�ci�a powoli powietrze, zni�y�a �uk. Pokona�a dystans dwudziestu paru krok�w jaki dzieli� j� od celu.

Stan�a przed smuk�� sosenk� i odgarn�a blond w�osy o do�� ciemnym odcieniu, kt�re sp�yn�y jej na czo�o i prawe oko, cz�ciowo przes�aniaj�c widok. Teraz widzia�a w pe�ni co zasz�o i nie wiedzia�a czy ma kl�� czy si� �mia�.

W okolicach drzewa le�a�o co najmniej dziesi�� strza�, cz�� by�a powbijana pod ostrym k�tem w mech, niekt�re zaczepi�y si� na niskich krzaczkach rosn�cych za sosn�. Dwie by�y wbite w pie�, kolejna nawet w niski konar. Ale ta ostatnia przeros�a wszelkie oczekiwania. Grot utkwi� w pniu nad tarcz� idealnie przecinaj�c sznurek, na kt�rym zawieszona by�a tarcza. Sama tarcza tymczasem le�a�a pod drzewem, na mi�kkim, le�nym runie. Nie by�o w niej ani jednej strza�y.

Taylinel skrz�tnie pozbiera�a szypy wbite w mech i te zawieszone na krzaku niczym ozdoby na choince. Wyci�gn�a tak�e z drzewa te, kt�re nie wbi�y si� zbyt mocno. Rzuci�a ko�czan na ziemi� i usiad�a opieraj�c si� o szorstk� kor� sosny.

� Pi�kny strza�, nie ma co � odgarn�a kosmyk w�os�w i za�o�y�a go za ma�e, szpiczaste uszko ozdobione migocz�cym kolczykiem. � �eby z dwudziestu pi�ciu krok�w trafi� w cieniutki sznureczek, na kt�rym wisi tarcza! Ha, w ko�cu jestem elfk�.

Ale �eby w sam� tarcze trafi�, to ju�, kurcze, nie wysz�o, doda�a w my�li. Zas�pi�a si�. My�la�a, duma�a, ale za nic nie mog�a sobie przypomnie� czy by�a ju� kiedy� w historii elfka, kt�ra nie potrafi�aby strzela� z �uku. Strzela� celnie, dodajmy. Elfa z t� przypad�o�ci� te� jako� nie potrafi�a pomnie�. C�, fakt by� faktem. Ona, Taylinel, by�a pierwsz� z elf�w le�nych, kt�ra do �uku mia�a dwie lewe r�ce. By�a, co prawda, jeszcze bardzo m�oda, ale elfy ju� w wieku trzynastu lat potrafi� bezb��dnie razi� cel z trzydziestu krok�w. A trzyna�cie lat to tak, jakby umia�y obchodzi� si� z �ukiem od urodzenia. Zawsze uwa�a�a gdy j� pouczano, �wiczy�a bez wytchnienia i � niestety � bez skutku. W ko�cu wszyscy dali sobie spok�j. C�, ewenement, m�wili. Nie poj�a od razu, znaczy nie pojmie tego nigdy. Ona jednak si� nie poddawa�a. Ci�gle chodzi�a w takie miejsca jak to � na s�oneczn� polank�, na kt�rej mo�na si� skoncentrowa� na �wiczeniu. Rozgl�da�a si� za odpowiednim drzewem i wiesza�a na nim drewnian� tarcz�. Prawie now�, z dwunastoma, mo�e trzynastoma �ladami u�ycia.

Westchn�a ci�ko. Jak zwykle po nieudanej serii strza��w, opada�o j� straszliwe zm�czenie. Traci�a wiar�. Mo�e faktycznie nic z tego nie b�dzie? Mo�e powinnam zaj�� si� czym� innym, my�la�a. Sprzedam �uk i kupi� sobie sztylet. Albo lepiej od razu miecz. Tak! L�ni�cy, zimny miecz, do kt�rego b�d� sobie uk�ada� r�k�. Je�li tak �le idzie mi z �ukiem, to z pewno�ci� przeznaczone mi jest macha� �elazem.

 

III.

 

Obr�ci� w palcach drobny, szklany flakonik. Wyj�� zatyczk� i upi� ma�y, dystyngowany �yczek przezroczystej cieczy. Wzdrygn�� si� mimowolnie. Nie m�g� przywykn�� do obrzydliwego smaku lekarstwa. Szybko odgryz� du�y k�s bu�ki, prze�kn�� krzywi�c si� i kr�c�c g�ow�. Schowa� medykament do wisz�cej ko�o siod�a podr�nej torby. Ko� wolno drepta� razem z kolumn� innych podr�nik�w i kupc�w. Jecha� na targ w Wysoburgu. Z wlok�cego si� przed nim wozu s�ycha� by�o odg�osy t�uk�cych si� o siebie, �le przymocowanych pakunk�w. S�ycha� te� by�o plugawe wyzwiska, kt�rymi obrzucali wozacy chudego pastucha, w�a�nie przeprowadzaj�cego owce na drug� stron� drogi. Becz�ce stadko przesz�o, poch�d znowu ruszy�, w�a�ciwym jedynie ��wiom tempem. Ale jemu si� nigdzie nie �pieszy�o. By� pi�kny, s�oneczny dzie�.

� Haldaen!

Obejrza� si� i u�miechn�� weso�o. Pozna� j� natychmiast.

� Tayli! Va fall, me puella?

� Ael entai, Haldaen. Mi�o ci� znowu widzie� � podjecha�a bli�ej, zr�wna�a si� z jego szar� klacz�. Obdarzy�a go pow��czystym spojrzeniem.

� Nic si� nie zmieni�a�.

� Ty te� nie � odpowiedzia�a, a potem roze�miali si� weso�o i uca�owali sobie policzki. Patrzy� przez jaki� czas w jej g��bokie, �wiec�ce wr�cz b��kitem oczy.

� Ej, wy tam! Nie sta� na drodze! Nie tarasujcie przej�cia! � krzykn�� kto� jad�cy za nimi. Wo�nica charkn�� g�o�no i splun�� na trakt.

Haldaen odwr�ci� wzrok, pop�dzi� konia. Taylinel te� otrz�sn�a si� z zamy�lenia i ruszy�a naprz�d. Jechali tak chwilk� w milczeniu, podziwiaj�c rosochate wierzby stoj�ce na skarpach poro�ni�tych z wierzchu g�st�, wysok� traw�. Droga zag��bi�a si� teraz w ma�y w�w�z. S�o�ce la�o im z�oty �ar na g�owy od czasu do czasu kryj�c si� za d�ugimi chmurami lub gin�c za drewnianymi mostkami, przerzuconymi nad jarem. Zbli�ali si� do Wysoburgu, stolicy Arnarii. Haldaen jako pierwszy zdecydowa� si� przerwa� cisz�.

� Jak s�dz� jedziesz do Wysoburgu na Wielki Targ?

� Zgadza si� � kiwn�a g�ow�. � Jak widzisz ja te� zdecydowa�am si� opu�ci� nasz las. Chcia�am spr�bowa� czego� nowego.

� I znalaz�a� co� dla siebie? � zerkn�� na przytroczone za siod�em torby. � Widz�, �e nie masz ze sob� �uku.

� Tak. Mia�am ju� do�� kombinowania z �ukami. To nie jest dobre zaj�cie dla mnie. Ale faktycznie, co� sobie znalaz�am � u�miechn�a si� tajemniczo.

Haldaen mia� nadziej�, �e powie co� wi�cej, ale nie podj�a jednak. Nie c...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin