15170.txt

(559 KB) Pobierz
DAWSON SMITH BARBARA
KOPCIUSZEK
1
      Hrabstwo Wessex,
      Anglia Kwiecień 1816 roku
      Dopiero drugi raz w życiu panna Jane Mayhew stanęła twarzš w twarz z nagim 
mężczyznš.
      A przynajmniej sšdziła, że mężczyzna, leżšcy w wielkim łożu pod zmiętym 
przecieradłem, jest nagi. Trzymał w objęciach rozchichotanš blondynkę i patrzył w stronę 
drzwi, raczej lekko zirytowany niż zawstydzony.
      Kiedy usiadł, przecieradło zsunęło mu się z piersi i w szarym porannym wietle 
ukazały się atletyczne mięnie.
      - Co, u licha... Jane?
      Bezwstydnie demonstrował swój umięniony tors, ale Jane nie odwróciła wzroku. Nie 
pozwoli się zastraszyć, tak jak się to zdarzyło wiele lat temu. Dla odzyskania równowagi 
pomylała o zawiništku, które rano zostawiono na jej progu.
      - Lordzie Chasebourne, musimy porozmawiać. Natychmiast.
      - Dobry Boże! Pali się?
      - Oczywicie, że nie. Chodzi o co innego. To bardzo ważne. Uspokoił się nieco.
      - Jeli przyszła w sprawie lekcji, to będziesz musiała zaczekać na swojš kolej - 
powiedział wolno. Leniwie poruszał rękš pod przecieradłem po ciele blondynki, która 
chichotała bez skrępowania. - Wróć o bardziej odpowiedniej porze.
      - Proszę sobie nie żartować - rzuciła Jane. - Zostanę tutaj, dopóki mnie nie 
wysłuchasz. Na osobnoci. - Dla nadania mocy swoim stówom - również dlatego, że nogi pod 
niš drżały, bo tak była przerażona własnš miałociš - usiadła sztywno wyprostowana na 
ozdobionej złotymi frędzlami otomanie. Oparła czubek parasolki o podłogę między stopami 
w solidnych półbutach, trochę zabłoconych od marszu przez wrzosowiska.
      Jeszcze nigdy w życiu nie zachowała się lak miało. Wolała ksišżki od rozmów z 
niepoprawnymi londyńskimi hulakami. Jednak drastyczna sytuacja wymagała 
nadzwyczajnych działań.
      Ethan - lord Chasebourne - wpatrywał się w Jane. Jego smagła wyrazista twarz z 
wiekiem stawała się coraz bardziej męska. Jane pamiętała go jako nieokiełznanego, 
krnšbrnego chłopaka, który tak straszył dziewczynki, że aż piszczały. Tak samo jak teraz 
piszczała ta blond ladacznica, kiedy bezwiednie błšdził dłoniš po jej ciele. Przez cały czas 
patrzył na Jane.
      Nie zadrżała pod spojrzeniem czarnych jak węgle oczu. W ciszy słychać było tykanie 
zegara na kominku i uderzenia kropli deszczu o szyby. Nagle Ethan klepnšł swojš 
towarzyszkę po pupie.
      - Uciekaj - zamruczał miękko. - Póniej dokończymy.
      - Ale Chase, kochanie...
      - Id już - polecił stanowczo.
      Wydymajšc wargi, blondynka chwyciła ozdobiony falbankami różowy szlafroczek, 
który leżał zmięty na dywanie. Zanim panna Mayhew zdšżyła odwrócić wzrok, przed jej 
oczami mignęła para zadziwiajšco dużych piersi. Naga kobieta przesłała Etanowi całusa i 
kołyszšcym krokiem wyszła z sypialni, zostawiajšc za sobš smugę dusznego zapachu perfum.
      Jane słyszała o takich kobietach. Kobietach upadłych. Kobietach, które z chęciš dzielš 
łoże z mężczyznš.
      Na sekundę straciła zimnš krew. Przez chwilę, przez krótkš chwilę, miała ochotę ze 
zbyt wysokiej, szczupłej, niczym się nie wyróżniajšcej kobiety zmienić się w takie kuszšce, 
ładne stworzenie o jasnych włosach, czerwonych ustach i zdumiewajšco wielkich... Co za 
absurdalne myli. Przecież nie chciałaby przycišgać mężczyzn takich jak ten tutaj. Z 
zażenowaniem wspominała czasy, kiedy jej się wydawało, że jest zakochana w Ethanie 
Sinclairze, wtedy jeszcze tylko synu pištego hrabiego Chasebourne.
      Wiele lat go nie widziała, ale wcale się nie zmienił. A jeli już, to tak, że teraz miała o 
nim jeszcze gorsze zdanie.
      Oto szósty hrabia Chasebourne, postrach jej dzieciństwa, leżał wycišgnięty na łożu. 
Jego skóra wydawała się jeszcze bardziej ogorzała na tle białych poduszek, a przecieradło 
zsunęło się oburzajšco nisko na biodra. Niedbale podłożył ramiona pod głowę, jakby 
przyjmowanie w sypialni rozzłoszczonych starych panien nie było dla niego niczym nowym. 
Wytrzymała jego spojrzenie. To naprawdę niedorzeczne, że ten widok tak jš peszył, a 
jednoczenie fascynował. Przecież opiekowała się ojcem w ciężkiej chorobie i poznała 
wszystkie szczegóły męskiej anatomii.
      Ethan spoglšdał na niš z wyższociš.
      - Nadal wtršcasz się w nie swoje sprawy? Proponuję, żeby w przyszłoci przekazała 
mi przez lokaja wizytówkę, zamiast wpadać do sypialni i psuć mi taki miły poranek.
      Jane siedziała sztywna i wyprostowana, zaciskajšc dłonie w rękawiczkach na 
wyrzebionej w koci słoniowej ršczce parasolki.
      - Pilcher nie chciał przekazać wiadomoci. Musiałam wzišć sprawy we własne ręce.
      - Jak dawniej lubisz wszystkimi rzšdzić, co? Chyba nikt ci nigdy nie powiedział, że 
kobieta zdobywa łaskę mężczyzny, okazujšc mu szacunek i uległoć.
      - Nie przyszłam tu szukać łaski - odparła. - Nie jestem też twojš kolejnš głupiš 
dziewkš.
      - A czyjš? - Rozemiał się z własnego dowcipu. - Nie odpowiadaj. Wcale nie jestem 
ciekaw.
      Nie podobało jej się, że poczuła dziwny ucisk w żołšdku, kiedy hrabia mierzył jš 
wzrokiem od stóp do głów. Denerwował jš też umieszek, igrajšcy w kšcikach jego ust. Czuła 
się jak niezdarna prowincjuszka przy wiatowcu, wtajemniczonym w nieznane jej sprawy.
      I rzeczywicie tak było. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić rozmiarów zepsucia, 
jakiemu uległ ten człowiek, okrzyknięty najlepszym kochankiem w Anglii. Miał czelnoć 
oskarżyć żonę o cudzołóstwo i na tej podstawie przeprowadzić rozwód.
      W dodatku burzliwy tryb życia uniemożliwiał mu wykonywanie obowišzków 
wynikajšcych z pozycji społecznej i urodzenia.
      Jane zerwała się na równe nogi i podeszła do łoża.
      - Doć tej pogawędki. Przyszłam tutaj w niezmiernie ważnej sprawie...
      - Nie wiem, na co się chcesz poskarżyć, ale z pewnociš możesz zaczekać, aż się 
ubiorę. Bardzo proszę, żeby łaskawie przeszła do salonu.
      - Nie. - Jane postanowiła, że nie da się zniechęcić. Jeli teraz wyjdzie, Ethan pobiegnie 
za swojš blond ladacznicš. Tacy jak on łatwo ulegajš pokusom. Jane mogłaby czekać i kilka 
godzin. - Wysłuchasz mnie uważnie...
      - Proszę bardzo, jak sobie życzysz.
      Ethan odrzucił przecieradło i wstał z łóżka. Jane zauważyła dwie rzeczy. Po pierwsze, 
wyrósł na wysokiego mężczyznę: jako jeden z nielicznych przerastał jš o głowę. Po drugie, 
budowš zupełnie nie przypominał jej ojca, schorowanego staruszka.
      Na chwilę zaparło jej dech w piersi. Kurczowo zacisnęła palce na ršczce parasolki. 
Ognisty rumieniec zalał jej policzki i spłynšł na całe ciało. Odwróciła się i wbiła wzrok w 
mahoniowe biurko.
      Hrabia prychnšł rozbawiony, przez co poczuła jeszcze większe zażenowanie.
      - Co się stało, panno Maypole?
      Drgnęła na dwięk tego dawnego przezwiska. Ale przecież nie była już zbyt 
wyroniętym podlotkiem, zakochanym skrycie w synu hrabiego.
      - Przypominam, że nazywam się Mayhew.
      - Bardzo proszę o wybaczenie.
      Głos Ethana rozległ się gdzie za jej plecami. Wcale nie brzmiał szczerze. Usłyszała 
kroki bosych stóp; szedł w kierunku garderoby. Zatrzeszczała szafa, skrzypnęła szuflada. 
Oczyma wyobrani Jane widziała, jak Ethan zapina lnianš koszulę na szerokiej piersi, wkłada 
ciasne bryczesy...
      Myli zaczynały się jej wymykać spod kontroli, więc Jane szybko przywołała się do 
porzšdku. W zapiętej wysoko pod szyjš sukni było jej bardzo goršco. Zwykle nie traciła 
czasu na gnune rojenia, zwłaszcza kiedy musiała naprawić jakš niesprawiedliwoć.
      - Lordzie Chasebourne. - Jej głos zabrzmiał wysoko i piskliwie. Mówiła dobitnie, żeby 
hrabia dobrze jš zrozumiał. - Zamierzam wyjanić, po co tu przyszłam.
      - Mów! - krzyknšł.
      - Dzisiaj rano zdarzyło się co, co woła o pomstę do nieba. - Jane z radociš 
zauważyła, że znów ogarniajš więte oburzenie, dzięki czemu odważniej zwracała się do 
hrabiego. - Nie dopuszczę do tego, żeby porzucił Mariannę.
      Hrabia wyszedł z garderoby. Poły koszuli opadały mu na jasne bryczesy. Zapinał 
mankiety srebrnymi spinkami.
      - Mariannę? - zdziwił się.
      Jego widok w niekompletnym stroju podziałał na Jane równie mocno jak nagoć. W 
rozpiętej do połowy koszuli, z ciemnymi włosami w nieładzie, wyglšdał jak ksišżę zepsucia. 
Nerwowo przełknęła linę.
      - Nie udawaj. Na pewno dobrze wiesz ojej istnieniu. Spojrzał na niš zamylony.
      - Pamiętam Mary, hrabinę Barciay, ale to było wiele lat temu. Pamiętam też Marian 
Philips, aktorkę. Nasz zwišzek jednak trwał zaledwie jednš noc, więc chyba nie ma prawa 
oskarżać mnie o porzucenie.
      - Wystarczy - ucięła Jane. - Nie chcę więcej słuchać o twoich kobietach. I tak 
wszystkim wiadomo, jaki z ciebie drań, niepoprawny łobuz...
      - ...rozpustnik, hulaka i lekkoduch - dokończył rozbawiony, odliczajšc na palcach 
kolejne słowa. - A na dodatek łotr i kanalia.
      - Nie miejsce tu na dowcipy. Postšpisz wobec Marianny jak należy. To twój 
obowišzek.
      Ethan wzišł fular i podszedł do wiszšcego między oknami lustra.
      - Gdzie jest ta dziewczyna? - spytał znużonym głosem. - Dużo zapłacę, żeby się 
pozbyć i jej, i ciebie.
      - Zapłacisz! - Jane podeszła bliżej i z oburzeniem spojrzała na odbicie hrabiego. - 
Zrobisz co więcej. Pienišdze to za mało. Postšpisz jak człowiek honoru. Jeli w ogóle jeste 
zdolny do zrobienia czego dobrego w życiu, to musisz zaopiekować się swoim dzieckiem...
      - Zaraz, zaraz. - Odwrócił się gwałtownie, z niezawišzanym krawatem zwisajšcym 
pod szyjš. - Chcesz powiedzieć, że Marianna to dziecko?
      - Ależ oczywicie. A ty, hrabio, musisz natychmiast się niš zajšć.
      Z nieprzeniknionš twarzš, uważnie przyglšdał się Jane. Nagle odrzucił głowę i ryknšł 
miechem.
      - O nie! Dziękuję bardz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin