15175.txt

(391 KB) Pobierz
Vanderberg Club 

Vanderberg

 

 

Rozdzia� 1

 

Major Vanderberg skrzywi� pomalowan� w barwy wojenne twarz i gro�nie potrz�sn�� dzid�. �adna z niesamowicie popl�tanych ga��zek kilka krok�w przed nim nie drgn�a od czasu kiedy na nie patrzy�. By�by przysi�g� jednak, �e niepokoj�cy d�wi�k, odg�os, kt�ry sprawi�, �e teraz serce wali�o mu jak m�otem, dobieg� w�a�nie z ton�cego w p�mroku k��bu krzew�w. Usi�owa� uspokoi� oddech ale p�uca jak na z�o�� domaga�y si� coraz wi�kszych porcji powietrza. Drgn�� ca�ym cia�em kiedy przera�liwie zimna kropla wody uderzy�a w rozpalon� sk�r� na jego plecach. Z najwy�szym trudem powstrzyma� si� od spojrzenia w ty�. Nerwowo prze�kn�� �lin�. Bransolety na przegubie d�oni zagrzechota�y cicho kiedy ociera� gromadz�cy si� nad brwiami pot. Po chwili znowu uchwyci� drzewce broni obiema r�kami i powoli, usi�uj�c zignorowa� coraz silniejsze uk�ucia strachu ruszy� do przodu. Posuwa� si� prawie po omacku, ani na chwil� nie mog�c opu�ci� oczu. Jak zahipnotyzowany wpatrywa� si� w ciemniej�ce przed nim chaszcze przygotowany do b�yskawicznej reakcji gdyby... Gdyby co? Nast�pi� jaki� atak? Nagle ukaza� mu si� ... Nie! Uczucie strachu by�o tak silne, �e przystan�� mimo woli gotowy do natychmiastowej ucieczki. Musi przesta� o tym my�le�. Musi przesta� wyobra�a� sobie widok jaki ujrzy kiedy nareszcie rozgarnie ko�cem dzidy ga��zie krzew�w... Do��! Zrobi� nast�pny krok. I jeszcze jeden. Co� bole�nie uk�u�o go w bos� stop�. Jeszcze tylko kilka ma�ych krok�w. Jeszcze par� ostro�nych st�pni�� i... Us�ysza� to znowu! Ciche westchni�cie? Nie. Syk wci�ganego powietrza? Nie, to nie to. Odg�os przypomina� raczej niesamowicie d�ugi wdech � d�wi�k towarzysz�cy pr�bie wci�gni�cia powietrza do p�uc bardzo chorego i bardzo ma�ego dziecka. Pr�bie trwaj�cej jednak na tyle d�ugo, �e z ca�� pewno�ci� mo�na by�o wykluczy� jakiekolwiek dziecko.

Vanderberg opanowuj�c dr�enie r�k pochyli� dzid� jeszcze bardziej i podj�� sw�j powolny, jakby odgrywany w wy�nionej przez kogo� pantomimie, marsz. Kamienne ostrze prawie dotyka�o po�o�onych najbli�ej ga��zi. Oczami wyobra�ni widzia� to co�, paranoiczne monstrum czaj�ce si� w najciemniejszym zakamarku. Co� co usi�owa�o go wci�gn��, sprawi�, �eby sam, z w�asnej woli wszed� do pu�apki. Nagle przypomnia� sobie tamtego cz�owieka.

Jego cia�o le��ce po�rodku p�ytkiego koryta, wod� wlewaj�c� si� do p�otwartych ust i wyp�ywaj�c� stamt�d ale ju� w zupe�nie innym kolorze. Pami�ta�, �e wygl�da�o to tak jakby �mier� zatrzyma�a cia�o w pierwszej fazie przemiany w wielk� o�miornic�. Zachowywa� jeszcze ludzkie kszta�ty a jednocze�nie, cho� jeszcze nieudolnie, usi�owa� odp�yn�� wyrzucaj�c z siebie chmury ciemnego p�ynu.

D�onie majora bezwiednie zacisn�y si� na topornie obrobionym drzewcu. Mia� ochot� pchn�� na o�lep, wbi� ostrze w co�, co ukrywa�o si� w zaro�lach i uciec, uciec st�d jak najszybciej, biec gdzie� przed siebie byle tylko dalej od zwodniczego spokoju tego miejsca. W jego umy�le pojawia�y si� kolejne obrazy ofiar jakie zobaczy� lub tych tylko, znacznie straszniejszych, o kt�rych mu m�wiono. Wyobra�nia by�a du�o bardziej precyzyjnym narz�dziem je�li chodzi�o o dostarczanie pami�ci makabrycznych szczeg��w. Stworzona przez ni� kolekcja martwych cia� by�a du�o bardziej plastyczna od rzeczywistej... Nie, nie mo�e si� teraz odwr�ci� i uciec. To by�oby jeszcze gorsze. Jeszcze bardziej niebezpieczne.

Powoli pochyli� si� lekko i ugi�� nogi. Delikatnie, z najwy�sz� ostro�no�ci� rozchyli� drzewcem pierwsze ga��zie. Nie zobaczy� niczego podejrzanego. Czu� tylko, �e jest blisko, �e wyci�gni�cie r�ki zaledwie dzieli go od ostatecznego rozwi�zania. Zacisn�� z�by. W�a�nie mia� posun�� si� jeszcze dalej kiedy z ty�u dobieg� go st�umiony jeszcze odg�os krok�w.

Szlag! Nie teraz, nie w tej chwili! � chcia� krzykn�� ale spieczone wargi wyda�y tylko w�ciek�e sykni�cie. Jasny szlag! Ktokolwiek to by� nie m�g� zbli�y� si� teraz. Trzeba by�o co� zrobi� i to szybko, bez najprostszej nawet analizy sytuacji. Vanderberg odskoczy� do ty�u. Przez chwil� jeszcze cofa� si� patrz�c w napi�ciu na ciemniej�ce przed nim krzewy, potem odwr�ci� si� i pobieg� w g��b betonowego tunelu. Tu by�o znacznie ja�niej. Rz�d okratowanych �ar�wek pod sklepieniem zasilany z jakiego� awaryjnego uk�adu ledwie m�y�, co druga lampa by�a st�uczona lub zepsuta ale i tak w por�wnaniu z mrokiem kolektora wydawa�o si� to prawie dziennym �wiat�em.

Odg�os krok�w by� coraz g�o�niejszy. Dochodzi� zza zakr�tu g��wnego tunelu albo z jakiego� bocznego korytarza. Vanderberg nie mia� ju� czasu. Wiedz�c, �e robi g�upio wyskoczy� zza za�omu muru i stan�� o�lepiony �wiat�em dw�ch latarek.

� O...O jasna cholera! � gruby g�os jednego z dw�ch m�czyzn w roboczych kombinezonach zdradza� najwy�sze zaskoczenie. Drugi, ni�szy i t�szy dr��c� r�k� poprawi� na g�owie plastikowy kask.

� Ty... Kkkur... Co� takiego! � widok p�nagiego faceta o pomalowanej w wojenne barwy twarzy, kt�ry trzyma� w r�ku dzid� w kana�ach pod wielkim miastem musia� ich nie�le przestraszy�. � Tttty...- m�czyzna wyra�nie si� j�ka�. � Wi... widzisz go, cz�owieku?

� Psiakrew.

Obaj stali niezdecydowani kieruj�c promienie latarki prosto na jego twarz. Ni�szy przest�powa� z nogi na nog�.

� C... Cccco... co on tu robi?

� Cholera go wie. Hej, ty! Do ciebie m�wi�...

� Nie mo�ecie teraz i�� dalej � powiedzia� Vanderberg. Czu� si� g�upio trzymaj�c w r�kach dzid�. Po chwili wahania odstawi� j� opieraj�c o �cian�. Napi�te poprzednio nerwy teraz odmawia�y mu pos�usze�stwa.

� Bbbbo co? � odezwa� si� ni�szy. � Ppppatrz, cholera, zzzboczeniec jaki�.

� Co ty tu robisz?! � krzykn�� wy�szy. Jego twarz nie zdradza�a jednak tej pewno�ci siebie jak� chcia� tchn�� we w�asny g�os. � Tu nie wolno �azi� byle komu!

� Nnnno co ... Nnno co si� tak gapisz?

� Nie mo�ecie i�� dalej � Vanderberg czu� krople potu sp�ywaj�ce po plecach. � Nie teraz.

� Osz ty, cholera twoja � m�czyzna w kombinezonie s�u�b miejskich nagle przerzuci� latark� do lewej d�oni. Praw� wyj�� z kieszeni na udzie du�y klucz francuski. � Jazda st�d, bo we�miemy na policj�!

� Ppprzylej mu! � ni�szy r�wnie� chcia� poczu� co� w r�ku. Wyci�gn�� zza paska kr�tki �om. � Ppprzy�aduj mmmu na ostro...

Obaj na razie nie ruszali si� z miejsca. Strach jednak wyra�nie zmienia� si� w agresj�.

� Spokojnie � Vanderberg si�gn�� do pasa ale wbrew swym s�owom wcale nie by� spokojny. � Zaraz poka�� wam legitymacj�...

� Psiakrew! To ju� w zwi�zku zawodowym zbocze�c�w wydaj� wam legitymacje? Jazda st�d! � klucz francuski pow�drowa� do g�ry a jego w�a�ciciel ruszy� w kierunku zagradzaj�cego mu drog� cz�owieka.

Vanderberg uskoczy� lekko. Spod przepaski na biodrach wyszarpn�� pistolet, zarepetowa� go i wymierzy� celuj�c do nich obur�cz.

� Spokojnie... � zacz�� ale nie m�g� si� opanowa�. � Zje�d�a� st�d! � wybuchn��. � Jazda jeden z drugim bo...

Obaj cofn�li si� rzucaj�c niespokojne spojrzenia.

� No ju�!!!

� Osz, kurde... � m�czy�ni w roboczych kombinezonach zawr�cili jak na komend� i ruszyli biegiem co chwil� zerkaj�c do ty�u. Kiedy znikli za najbli�szym zakr�tem Vanderberg odetchn�� g��boko. Przy�o�y� do czo�a ch�odn� r�koje�� pistoletu by po chwili, kiedy pokry�a si� mgie�k� zabezpieczy� go i schowa� z powrotem do ukrytej kabury. Mia� ochot� kl�� na ca�y g�os. Miesi�ce przygotowa�, stracone nerwy, si�y, wreszcie strach... I nic. Wiedzia�, czu�, �e dzisiaj, tam, przy k�pie ton�cych w p�mroku krzew�w by� ju� blisko... A potem ci dwaj. Jasny szlag!

Wola� nie my�le� o wszystkich b��dach, kt�re pope�ni� z powodu nerw�w. Wiedzia�, �e nie ma po co wraca� do kolektora. Ju� nie ma po co. W�ciek�y na siebie, na dw�ch intruz�w i na ca�y �wiat wzi�� swoj� dzid� i powl�k� si� do pordzewia�ej drabinki prowadz�cej na wy�szy poziom.

Wspina� si� powoli bo d�ugie drzewce przeszkadza�o mu obijaj�c si� o skorodowane blachy, zaczepiaj�c o ka�dy wyst�p, ka�d� szpar� w cembrowinie studzienki. Na wy�szym poziomie nie by�o �adnego �wiat�a. Musia� wyj�� ma��, "laryngologiczn�" latark� by w jej �wietle odnale�� w�a�ciw� drog�. W�skie schodki, potem rz�d klamer i znowu drabinka. Z latark� w z�bach przedosta� si� do g��wnego kana�u. Im bli�ej powierzchni tym bardziej ch��d dawa� si� we znaki. Vanderberg dr�a� z zimna kiedy dotar� do korytarza prowadz�cego na antresol� nad g��wnym zbiornikiem. Bose stopy nieprzyjemnie plaska�y o mokry beton, malutka latarka dawa�a tylko tyle �wiat�a, �eby mniej wi�cej odnale�� w�a�ciw� drog�. Nie potrafi� omija� ka�u� z przera�liwie zimn� wod�. Zdyszany i zzi�bni�ty min�� awaryjny spust studzienki opadowej i w�skim przej�ciem przedosta� do pomieszczenia o�wietlonego turystyczn� lamp�.

� Cze��, Charlie.

M�czyzna siedz�cy na sk�adanym, p��ciennym krzese�ku zerwa� si� gwa�townie jakby oczekiwa� wizyty chodz�cych trup�w. Wszyscy w ekipie powoli zaczynali wariowa�.

� Ale mnie przestraszy�e� � Charles Wade przez chwil� uspokaja� przyspieszony oddech. � Czy m�g�by� si� tak nie skrada�?

� Trudno nadej�� g�o�no nie maj�c but�w.

� Cholera... Kawy?

� Jasne.

� Je�li jest co� jeszcze w termosie � Wade schyli� si� wchodz�c do ma�ego namiotu, ustawionego wprost na betonowym pod�o�u.

� Chyba nie wy��opa�e� wszystkiego?

� Daj spok�j. Tu wok�... Wade na moment zawiesi� g�os. � Tu co� chodzi�o...

� Szczury.

� Szczury... � Wade powt�rzy� jak echo. � Mam do�� tego czekania w samotno�ci. Do�� siedzenia w ciemno�ci i do�� podskakiwania na ka�dy szelest. Cholera � jego g�os dochodzi� przyt�umiony z wn�trza namiotu. � Zawsze mia�em wra�enie, �e nie boj� si� mroku, a teraz... � wyczo�ga� si� ty�em trzymaj�c w r�ku niewielki termos. Potrz�sn�� nim energicznie. � W tym te� niewiele zosta�o. Przepraszam.

� Drobiazg. Skoczymy do baru na g�rze.

Wade wsta� mru��c oczy przed �wiat�em turystycznej lampy. Gdyby nie rysuj�cy si� pod swetrem brzuszek, jego kr�pa sylwetka przypomina�aby raczej boksera a nie cz�owieka pracuj�cego na uniwersytecie. Grube, w�la...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin