15199.txt

(1087 KB) Pobierz
Gerald Durrell

•



Gerald'
Moja rodzina i inne zwierzęta
tłumaczyli
Anna Przedpełska-Trzeciakowska
i Andrzej Trzeciakowski
■		
T-VoS2)/^ski		i S-ka
Warszawa 1993		
Tytuł oryginału angielskiego „My Familly and Other Animals"
Copyright © by Gerald Durrell 1956
Copyright przekładu © by Anna Przedpełska-Trzeciakowska
Copyright © by Prószyński i S-ka 1993 Wszystkie prawa zastrzeżone
Projekt okładki: Jerzy Matuszewski
Opracowanie merytoryczne serii: Dorota Malinowska Ewelina Osińska Małgorzata Szelachowska
Opracowanie techniczne serii: Barbara Wójcik
Korekta:
Teresa Pajdzińska
■

ISBN 83-85661-13-1
Wydanie II Wydawca: Prószyński i S-ka Warszawa, ul. Różana 34
Łamanie: Grażyna Janecka
Druk i oprawa: Zakłady Graficzne s-ka z o. o.,
ul. Okrzei 5, 64-920 Piła.

Mam melancholię własną,
z tysiąca pierwiastków złożoną
i z tysiąca rzeczy wyciągniętą;
i w istocie - rozważanie zjawisk,
które w długich moich podróżach oglądałem
- i częste ich przeżuwanie -
wytworzyło we mnie
ten smutek humorystyczny.
WILLIAM SZEKSPIR
Mojej Matce




Ach, czasem udawało mi się uwierzyć
w sześć niemożliwych rzeczy już przed śniadaniem.
LEWIS CARROLL
Głos ma obrona

Ta książka opowiada o pięcioletnim pobycie naszej rodziny na greckiej wyspie Korfu. W pierwotnym zamierzeniu miała być nieco nostalgicznym opisem przyrody na wyspie. Popełniłem jednak podstawowy błąd, wprowadzając już na pierwszych stronicach moją rodzinę. Z chwilą, kiedy znaleźli się na papierze, zaczęli się tam zaraz panoszyć i zapraszać swoich przyjaciół do następnych rozdziałów. Trzeba było chytrych podstępów, by z wielkim trudem zachować od czasu do czasu kilka stron wyłącznie dla zwierząt.
Starałem się namalować tu nie przesadzony, odpowiadający prawdzie obraz mojej rodziny: są tacy, jacy mi się wówczas wydawali. Sądzę jednak, że dla usprawiedliwienia ich dość osobliwego sposobu zachowa-nia powinienem wyjaśnić, iż w okresie naszego pobytu na Korfu byliśmy młodzi: Larry, najstarszy
dwadzieścia trzy lata, Leslie dziewiętnaści
osiemnaście, a ja, najmłodszy, byłem •»■
pobudliwym wieku lat dziesięciu. M pewności co do wieku naszej matki, i
Л
przyczyny, że nie pamiętała swojej daty urodzenia. Mogę tylko powiedzieć jedno, że była dostatecznie dorosła na to, by mieć czworo dzieci. Matka żąda również, bym tu zaznaczył, iż jest wdową, gdyż jak to bystro zauważyła, nigdy nie wiadomo, co sobie ludzie pomyślą.
Starając się zamknąć pięć lat wydarzeń, obserwacji i pogodnego bytowania w książce nieco mniej obszernej od „Encyklopedii Brytyjskiej", zmuszony byłem całość skrócić, przyciąć i ujednolicić, tak że niewiele pozostało z autentycznego toku wydarzeń. Musiałem również pominąć wiele sytuacji i postaci, które chętnie bym opisał.
Wątpię, czy niniejsza książeczka zostałaby napisana bez pomocy i gorącej zachęty kilku osób. Mówię o tym, aby odpowiedzialność została rozłożona na wszystkich winowajców.
Składam więc gorące podziękowania: Doktorowi Teodorowi Stephanidesowi. Udostępnił mi, z typową dla siebie hojnością, materiały swojej nie opublikowanej książki o Korfu i pozwolił je wykorzystać. Obdarzył mnie również nieprzeliczoną ilością okropnych kalamburów, z których kilka tu przytaczam. Matce i rodzeństwu. Przecież to oni, acz nieświadomie, dostarczyli mi większości materiału! Nadto pomagali mi, jak mogli, podczas pisania tej książki, dyskutując zawzięcie i nigdy nie dochodząc do zgodnych wniosków, kiedy ich o cokolwiek pytałem.
Mojej żonie, która sprawiła mi ogromną radość, zaśmiewając się do rozpuku podczas lektury tego ręko-
8
pisu, by wreszcie powiedzieć, że tak ją ubawiły moje błędy ortograficzne.
Sophie, mojej sekretarce, odpowiedzialnej za wprowadzenie przecinków do tej prozy oraz za bezlitosne likwidowanie najbardziej rzucających się w oczy błędów składni.
Szczególny hołd chciałbym tu jednak złożyć mojej matce, której tę książkę dedykuję. Jak łagodny, pełen zapału i wyrozumiałości Noe sterowała zręcznie po wzburzonym oceanie życia łodzią pełną swego dziwacznego potomstwa, przez cały czas zagrożona możliwością buntu na pokładzie, wśród niebezpiecznych mielizn, jakie stanowił brak pokrycia wystawionych czeków oraz rozrzutność, nigdy nie wiedząc, czy załoga zaaprobuje obrany kurs, ale pewna, że wina za wszystkie niepowodzenia zostanie zrzucona właśnie na nią. Że przeżyła tę wielką podróż, to cud prawdziwy, ale na szczęście przeżyła, a co więcej, wyszła z tego bez większego uszczerbku na umyśle. Jak słusznie powiada mój brat, Larry, możemy być dumni z tego, jakeśmy ją wychowali: przynosi nam chlubę. Na dowód, że osiągnęła ten szczęśliwy stan nirwany, gdzie już nic nie może wstrząsnąć ani zdumieć, przytoczę fakt, że niedawno, podczas weekendu, kiedy była sama w domu, została uraczona niespodziewaną przesyłką w postaci klatek zawierających dwa pelikany, szkarłatnego ibisa, sępa oraz osiem małp. Śmiertelnik mniejszego ducha uląkłby się zapewne, ale nie matka. W poniedziałek rano zastałem ją w garażu. Gonił ją w kółko rozwścieczony pelikan, którego próbowała nakarmić sardynkami z puszki.
9
- Dobrze, żeś przyjechał, kochanie - sapała. -Z tym pelikanem mam odrobinę trudności.
Kiedy zapytałem, skąd wiedziała, że te zwierzęta są moją własnością, odpowiedziała: - To przecież oczywiste, kochanie. Któż inny przysłałby mi pelikany?
Z czego wniosek, że zna przynajmniej jedno ze swojego potomstwa.
Chciałbym na koniec podkreślić z całą stanowczością, że wszystkie anegdoty o wyspie i jej mieszkańcach są całkowicie prawdziwe. Życie na Korfu to jak występowanie w jakiejś niezwykle barwnej i błazeń-skiej operze komicznej. Atmosferę i czar tego miejsca najtrafniej określa w skrócie notka na mapie admiralicji. Jest to szczegółowa mapa wyspy i przyległego wybrzeża. Na dole znajduje się następująca uwaga: „Ponieważ boje wytyczające mielizny są często nie tam, gdzie trzeba, zaleca się marynarzom, by szczególnie uważali żeglując wzdłuż tych brzegów".

Część pierwsza
Wielka jest radość w szaleństwie, ale to wie tylko człek szalony.

S.ĄC   '




'



: j<?   .   *:   *пч і л*
Migracja
Dojmujący wiatr zdmuchnął lipiec i przepędził ołowianą szarość sierpniowego nieba. Padał kąśliwy, ostry kapuśniak, wydymany podmuchami wichury w brudnoszare płachty. W Bournemouth budy plażowe wzdłuż linii brzegu zwracały swoje drewniane, obojętne twarze ku zielonoszarym, spienionym falom, które skakały chciwie na cementowy falochron. Wiatr miotał mewy nad ląd; unosiły się teraz ponad dachami miasta na rozpiętych skrzydłach, kwiląc zrzędliwie. Była to pogoda zdolna wyczerpać największą cierpliwość.
Moja rodzina, rozpatrywana jako grupa, nie przedstawiała tego popołudnia szczególnie wdzięcznego widoku, ponieważ słota przyniosła normalny zestaw chorób, do jakich każdy po kolei miał skłonność. Mnie - a leżałem na podłodze znacząc kolekcję muszli -przyniosła katar zalegający w czaszce jak cement, tak że musiałem oddychać charcząc przez otwarte usta. Mój brat, Leslie - zgarbiona, ciemna postać przed kominkiem, oświetlona czerwonym blaskiem płomieni -
13
dostał zapalenia ucha środkowego, które krwawiło lekko, ale nieustannie. Moja siostra, Margo, miała nowe cętki trądziku na twarzy już i tak w krostach niby w czerwonej woalce. Matce dostało się głębokie, char-kotliwe przeziębienie i atak reumatyzmu na dokładkę. Tylko mój najstarszy brat, Larry, pozostawał nietknięty, ale nasze słabości wystarczały, by go zirytować.
To Larry, rzecz jasna, był inicjatorem wydarzeń. Pozostali byli zbyt apatyczni, by myśleć o czymkolwiek prócz własnych nieszczęść, ale opatrzność postanowiła, by Larry szedł przez życie jak mały, jasny sztuczny ogień, który sypie ludziom w głowy iskry swoich pomysłów, potem zwija się z kocią obłudą w kłębek i nie chce brać odpowiedzialności za skutki. W miarę jak płynął wieczór, poirytowanie Larry'ego rosło. Wreszcie, rozejrzawszy się gniewnie po pokoju, postanowił zaatakować matkę jako oczywistą przyczynę nieszczęścia.
-Czemu musimy znosić ten cholerny klimat? -zapytał nagle, wskazując z emfazą zdeformowane strugami deszczu szyby okienne. - Spójrz na to! A jak już o tym mowa, spójrz także na nas!... Margo cała opuchnięta, z gębą jak talerz czerwonej owsianki... Leslie z paroma funtami waty w każdym uchu... Gerry, który wydaje takie odgłosy, jakby miał wrodzone rozszczepienie podniebienia... I spójrz tylko na siebie: z każdym dniem wydajesz się starsza i bardziej zramolała.
Matka wyjrzała spoza wielkiego tomu zatytułowanego „Łatwe przepisy z Radżputany".
14
- To nieprawda - oznajmiła z oburzeniem.
- Owszem, prawda - upierał się Larry. - Zaczy-nasz wyglądać jak strach na wróble... a twoje dzieci jak seria ilustracji z encyklopedii medycznej.
Matka nie potrafiła znaleźć jakiejś druzgocącej odpowiedzi, zadowoliła się więc tylko straszliwym spojrzeniem, po czym skryła się znowu za książkę.
- Potrzeba nam słońca - ciągnął Larry. - Nie uważasz, Les? Les!
Les wyciągnął kłąb waty z jednego ucha.
- Co mówisz? - spytał.
- No, proszę! - Larry obrócił się do matki z triumfem. - Porozumienie z nim staje się poważnym problemem technicznym. Pytam się ciebie, czy można żyć w tej sytuacji? Jeden brat nie słyszy, co się do niego mówi, a drugiego nie można zrozumieć... Naprawdę, czas temu zaradzić. Nie można oczekiwać ode mnie, żebym tworzył nieśmiertelną prozę w atmosferze smętku i zapachu eukaliptusa.
- Tak, kochanie - zgodziła się niepewnie matka.
- Potrzeba nam wszystkim - Larry był teraz w swoim żywiole - potrzeba nam wszystkim słońca... kraju, w którym moglibyśmy wzrastać...
- Tak, kochanie, byłoby bardzo przyjemnie - przyznała matka, nie bardzo słuchając.
-Dostałem dzisiaj list od George'a. Powiada, że Korfu jest cudowna. Czemu nie mielibyśmy się spakować i pojechać do Grecji?
- Proszę bardzo, kochanie, jeśli masz ochotę - zgodziła się nieostrożnie matka.
15
W rozmowie z Larrym bardzo się na ogół pilnowała, by czegoś pochopnie nie obiecać.
- Kiedy? - spytał Larry, zaskoczony jej ustępliwością.
Stwierdziwszy, że pope...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin