15198.txt

(711 KB) Pobierz
Moja mama
o   Dorocie
łemkowskiej
Katarzyna Т. Nowak
czarownica
Wydawnictwo Literackie
Wierzę w taki raj jak u Borgesa, pełen bibliotek. Ale bardzo bym chciała, żeby ta biblioteka stała na jakiejś łące, blisko wody. Tak, bym co jakiś czas mogła wyjrzeć zza półek, pod nogami miała trawę, a na horyzoncie wodę. Bo gdyby rajem były same ściany pełne książek dookoła, byłoby to dla mnie zbyt ponure.
Dorota Terakowska
Wypowiedzi5? Doroty Terakowskiej pochodzą z jej ► e-maili Щ, z wywiadów, których udzieliła, z jej książek, w tym autobiograficznej Gumy do żucia. Pisząc rozdział o mamie „piwniczan-ce", korzystałam z książki Joanny Olczak-Ronikier Piwnica pod б           Baranami, czyli koncert ambitnych samouków.
„Porywaczk
ma
„Porywaczka małych plastikowych samolocików"
Kiedyś mama właśnie tak zadedykowała mi jedną ze swoich książek: „Kaśce - porywaczce małych plastikowych samolocików"...
Na pomysł porwania samolotu z Krakowa do Berlina naTem-pelhof wpadła grupka kilku moich kolegów licealistów, z których jeden - jak się potem okazało - współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Wszystko - pomysł, przygotowanie, realizacja - trwało niecały miesiąc.
Pewnego dnia, pod koniec listopada 1980 roku, przyszli do mnie: Maciek (sąsiad z osiedla), który miał, tak jak ja, szesnaście lat, oraz Tomek, Paweł i Marek - po siedemnaście. Piąty, Rysiek, nie zjawił się wtedy, ale odegrał w tej historii, jak się później mieliśmy przekonać, główną rolę.
Przyszli i powiedzieli: „Mamy pomysł. Spróbujemy porwać samolot. Samolot leci z Krakowa do Gdańska. Zmusimy pilota, by poleciał do Berlina. Pasażerowie tylko się ucieszą. A na miejscu od razu się poddamy i poprosimy o azyl".
Mieli wszystko zaplanowane: poczynając od tego, jak kupić broń i przenieść ją przez bramkę, a w samolocie zająć różne miejsca. Ja miałam im tylko towarzyszyć. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego właśnie mnie, jedyną dziewczynę, wybrali do tego wyczynu. Dopiero później zrozumiałam: chodziło o to, żeby afera z moim udziałem stała się pretekstem do wyrzucenia mojego taty, Maćka Szumowskiego, ze stanowiska redaktora naczelnego „Gazety Kra-8       kowskiej".
Dorota Terakowska i Maciej Szumowski już wtedy byli znani na Zachodzie jako opozycyjni dziennikarze, więc dla kolegów „porywaczy" miałam stanowić gwarancję uzyskania azylu. Tak przynajmniej mi się wydawało. Kiedy wyskoczyli z tą propozycją, po prostu śmialiśmy się. Chyba od początku traktowaliśmy to jak wygłup. Chociaż trochę jednak wierzyliśmy, że może się uda.
Wszyscy byliśmy z tak zwanych dobrych domów. Zdecydowaliśmy się szybko. Pieniądze na broń załatwił jeden z kolegów. A broń - pistolet - inny kolega, który miał odpowiednie dojścia. Bagaży mieliśmy nie brać, żeby nie budzić podejrzeń.
No i oczywiście pełna konspiracja. O pomyśle wiedziała tylko dziewczyna Maćka.
Nie udało się.
Uznalimy, że pistolet to trochę za mało, by sterroryzować pilota, pasażerów i porwać samolot, dlatego Paweł na zajęciach praktyczno-technicznych w szkole zrobił granat atrapę. Kupili kastet. Pistolet mieliśmy odebrać w toalecie w kawiarni Warszawianka. Okazał się bronią mało przydatną, co najwyżej mógł urwać rękę osobie, która by go użyła. Ale był. I wyglądał. Granat atrapa też robił wrażenie.
I tak 13 grudnia 1980 roku, w słoneczny dzień, zapakowaliśmy się do taksówki. W pięcioro. Rysiek w ostatniej chwili oznajmił, że zbyt się boi, by wziąć w tym udział. Pojechaliśmy na lotnisko i zgodnie z umową rozdzieliliśmy się.
Tomek i ja usiedliśmy przy stoliku i zamówiliśmy herbatę, ale Tomkowi tak trzęsły się ręce, że nie mógł podnieść szklanki do ust. Szczękał zębami.
- Kaśka, przecież tu są sami tajniacy - powiedział.
- Zwariowałeś? Niby dlaczego mieliby tu być? - wyśmiałam go wtedy.
W tym samym czasie Maciek i reszta poszli do toalety, gdzie -jak się potem okazało - schowali niesprawny pistolet, atrapę granatu
з
«
Л
і-я:::
У 0
є
Е в и
w
>|
І
Є
«,! в
Я
w
І
Е
я
N
У
в
з
Ł в &
10
і kastet. Nie rozmawiając ze sobą, zdecydowaliśmy, że żadnego porwania nie będzie, OK, polecimy, ale do Gdańska. W końcu mieliśmy już bilety!
Weszliśmy do samolotu. Ja z Tomkiem, Maciek z Markiem i Pawłem. Usiedliśmy w różnych miejscach.
Samolot był prawie pełny, ale jakoś dziwnie długo nie startował, choć minęła już godzina odlotu. Nagle przy wejściu pojawili się tajniacy. Weszli szybko i od razu podeszli do nas. Kazali nam przejść na tył samolotu. Potem zaprowadzili do poczekalni lotniska. Chłopaków, bladych jak ściana, zakuli w kajdanki. Prowadzili nas przez halę lotniska w szpalerze ludzi, którzy krzyczeli: „Mordercy! Terroryści" - nie wiem do dziś, na nas czy na milicję i taj-niaków, których rzeczywiście na lotnisku było chyba więcej niż pasażerów. Załadowali nas do „suki" i zawieźli na komisariat milicji w Balicach.
Przez moment Tomek i ja siedzieliśmy w jednym pokoju, przy nas milicjanci. Tomek zaczął się śmiać. Odwrócił się do milicjanta i powiedział:
- Mam do pana prośbę.
- Czego? - spytał milicjant.
- Czy mógłby pan nie mówić moim rodzicom, że palę papierosy? Bo mama się zdenerwuje.
Wtedy nas rozdzielili. Zostałam sama. Po około półgodzinie pojawiło się kilku esbeków. Dostałam herbatę i marlboro. Włączyli magnetofon.
Przesłuchanie trwało do rana. Pytano mnie głównie o rodziców: czy o mnie dbają, czy mamusia jest bardzo zajęta, czy się mną opiekuje, czy chciałam porwać samolot, bo mamusia nie ma dla mnie czasu... Odpowiadałam: „Nie, to nieprawda".
Ale na taśmie, którą potem wielokrotnie puszczano w Komitecie Centralnym PZPR, było tylko słowo „prawda". Był też list napisany
rzekomo przeze mnie, w którym tłumaczyłam, że zamierzałam porwać samolot, bo moja mama poświęca się karierze dziennikarskiej w „antyrządowej" gazecie (czyli działalności wywrotowej) i nie ma dla mnie czasu. W torbie miałam pamiętnik, łatwo było skopiować mój charakter pisma.
O świcie mnie i Maćka przewieziono do Milicyjnej Izby Dziecka, pozostałych do aresztu. W Izbie, jako „niebezpieczna", miałam przy sobie non stop milicjantkę. Chodziła ze mną nawet do toalety. Była tam też pani psycholog, ale pytała tylko o jedno:
- Powiedz mi, dziecko, dlaczego ty i czterech chłopców???
Dostałam wysokiej gorączki, myślałam o zbliżających się świętach, chciałam wrócić do domu. Milicjantka była miła, przyniosła mi jakieś gazety, chyba nawet wezwano lekarza. Mnie i Maćka, jako nieletnich, wypuszczono po paru dniach. Wyszliśmy tylko dlatego, że wysoko postawiony funkcjonariusz z Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej sympatyzował z „Solidarnością". Marka, Pawła i Tomka trzymano miesiąc. Tydzień później doszło do kolejnej próby porwania samolotu. Porucznikowi trzęsły się ręce, gdy przyjechał do moich rodziców. Bał się, że to znowu my.
Ale tym razem to jacyś inni młodzi ludzie w Polsce doszli do wniosku, że im może się uda...
Maciej Szumowski, mój ojczym i życiowy partner mamy, naczelny najodważniejszej w tym czasie gazety w Polsce, 14 grudnia 1980 roku musiał zamieścić na pierwszej stronie artykuł o „terrorystach" na lotnisku w Balicach.
W innych gazetach, również na pierwszych stronach, pisano, że na krakowskim lotnisku próba porwania samolotu została udaremniona dzięki zmasowanej akcji SB i milicji.
Wyrzucono mnie ze szkoły, dostałam tak zwany wilczy Met w całym Krakowie. Nie wiedziałam wówczas nic o prowokacji SB ani o przeszłości i działalności kolegi Ryśka, który wycofał się tuż
przed akcją i który - jak się okazało - podsunął pomysł porwania moim kolegom.
Po tej historii spotykaliśmy się przez jakiś czas. Ale po ulicach zawsze chodził za nami pijany, zataczający się facet. Robiono nam zdjęcia. W punkowym klubie Pod Ręką zespół napisał i śpiewał я        piosenkę... o mnie. Mama bała się wypuszczać mnie z domu,
zwłaszcza kiedy wyszło na jaw, że dowody przeciwko mnie zostały sfałszowane. Nie miałam pojęcia o polityce.
S -o
л
і МИ
w O
mm
O
i
э             Nieprzypadkowo umieściłam tę historię na początku. Pokazu
je ona bowiem, że - przez pewien czas, długi czas - nie potrafiły-
в        śmy ze sobą rozmawiać.
O historię z samolotem pytano ją wiele razy i nigdy, w żadnym wywiadzie, w żadnej rozmowie, nie wspomniała o niej słowem. Nie pamiętam, co mi wtedy powiedziała. Zrobiła wszystko, by nic złego mi się nie stało, nic poza wyrzuceniem ze szkoły. Chciała wie-
e rzyć, że to była „tylko prowokacja", nie dopuszczała do siebie myśli, że może w grę wchodziły inne, moje własne, powody, choć z pewnością odebrała ten wybryk jako mój atak na nią. Ja natomiast nic o prowokacji nie wiedziałam, ale na pewno nie chodziło mi tylko o to, by „na złość mamie odmrozić sobie uszy". Chociaż...? Nie potrafię tego wyjaśnić, jeszcze nie. Szukałyśmy siebie chaotycznie - krzykiem, wrzaskiem, wybrykami, niekiedy naiwnie, na pewno nieudolnie - wzajemnie siebie krzywdząc. Jedna o drugiej myślała: „Nie kocha mnie, nie akceptuje, brak jej wrażliwości".
js; u
Я
їй
©
II:
;             „Tajemnicza notatka"
W wydanej w PRL w podziemiu książeczce pod tytułem 13 miesięcy i 13 dni „Gazety Krakowskiej" 1980-1981 próba porwania samolotu opisana jest jako prowokacja SB - i tak zapewne 12       było.
Oto fragment:
f j 14 grudnia 1980 roku na pierwszej stronie „Gazety Krakowskiej" ukazuje się tajemnicza notatka: „W Porcie Lotniczym Kraków Balice nie doszło do uprowadzenia polskiego samolotu".
W informacji jest mowa o tym, że piątka szesnastolatków - licealistów - próbowała porwać samolot relacji Kraków-Gdańsk i skierować go do Berlina Zachodniego. W analogicznej informacji w „Dzienniku Polskim" AdamTeneta surowo napomina rodziców tych dzieci, inteligentów znanych w Krakowie. Podobny ton przyjmuje ogólnopolska relacja w DTV realizowana przez Arkadiusza Pilarza. Wszędzie pojawia się uzupełnienie, że młodzi porywacze dysponowali granatem o sile rażenia 200 metrów. Pod inicjałami szesnastoletniej Katarzyny N....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin