Krentz Jayne Ann Nie Wszystko Jest Pozorem Przełożyła ZOFIA GRUDZIŃSKA Prolog Szeć miesięcy wczeniej... Pojawiła się jak wcielenie mciwej wojowniczej księżniczki, w nieskazitelnej czerni kostiumu o powcišgliwym kroju, stosownym dla kobiety interesu, w czółenkach na wysokim obcasie. Ciemne włosy cišgnęła z tyłu głowy w purytański węzeł, na szyi zwišzała apaszkę dobranš odcieniem do błękitno-szmaragdowych ogników w roziskrzonych oczach. Kelnerzy w białych frakach uskakiwali jej skwapliwie z drogi, gdy zdecydowanym krokiem przemie- rzała labirynt między stolikami nakrytymi lnianymi obrusami i zastawionymi eleganckimi kryształami. Ani na chwilę nie oderwała wzroku od celu. Zgromadzone na sali grube ryby i pomniejsze płotki biznesu Seattle poczuły, że niebawem stanš się wiadkami dramatu... a przynajmniej wydarzenia, które posłuży za wymienity żer dla plotkarzy. W wielkiej klubowej jadalni zapadła cisza. Jack skulił się na wyciełanej skórš kanapce. Patrzył, jak zbliża się zdecydowanym, miarowym krokiem. 5 Jayne Ann Krentz - O, kurczę... - mruknšł pod nosem. Na modlitwy było już za póno. Wystarczyło jedno spojrzenie na zastygłe w wyrazie zimnej wciekłoci rysy inteligentnej twarzy Elizabeth Cabot, by zrozumiał, że przegrał. Oczywicie rano dowiedziała się wszystkiego, a to, co zaszło między nimi poprzedniej nocy, w najmniejszym stopniu nie zaważy na jej decyzjach. Przybrał maskę niewzruszonego sloicyzmu i czekał cierpliwie jak kto, kto uznaje nieuchronnoć losu. Zbliżała się coraz bardziej. Był zgubiony! Mimo przygnębiajšcej wiadomoci końca, przed jego oczami nie przesuwało się cale minione życie, lecz obrazy z jednej tylko - wczorajszej -nocy. Przypomniał sobie, jak słodki i goršcy był dreszcz oczekiwania i jak potężny zew pragnienia, które ogarnęło ich oboje. Niestety to było wszystko, co ich połšczyło. Gdy nadeszła chwila wybuchu, jego potęga zaskoczyła nawet Jacka, gdyż wiedział, jak usilnie starał się przez ostatni miesišc trzymać w ryzach podniecenie. Przypływ zerwał tamę samokontroli - na przekór ostrzeżeniom płynšcym z dowiadczenia, naturalnego u mężczyzny w jego wieku. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich niedocišgnięć - Elizabeth nie należała do kobiet, które udajš orgazm, by podbechtać męskš próżnoć. Owszem, zeszłej nocy zachowała się bardzo mile, była diabelnie grzeczna, jakby to tylko ona ponosiła odpowiedzialnoć za to, że nie udało jej się dojć do szczytu. Właciwie nie wyglšdała nawet na zaskoczonš! Jakby nie oczekiwała niczego ponad powierzchownš przyjemnoć i dzięki temu zaoszczędziła sobie rozczarowania. Oczywicie przepraszał i przysięgał, że się poprawi - gdy tylko fizjologia mu na to pozwoli. Ale ona wyjaniła, że nie ma czasu, musi wracać do domu, mglicie tłumaczšc się czekajšcš jš z samego rana konferencjš, do której musi się przygotować. Nie bardzo mu się to podobało, lecz musiał odwieć jš na Wzgórze Królowej Anny, do tej pseudogotyckiej potwornoci, którš zwała swoim domem. Jeszcze kiedy w drzwiach rezydencji całował jš na dobranoc, był pewien, że będzie miał kolejnš szansę i tym razem wszystko załatwi, jak należy. Teraz wiedział już, że drugiego razu nie będzie. Elizabeth dotarła do jego stolika, dygocšc na całym ciele 6 Nie wszystko jest pozorem z pasji, której tak jawnie i bolenie zabrakło w finale zeszłonoc-nego dramatu. - Ty dwulicowy, fałszywy, podstępny sukinsynu! Nie jeste lepszy od padalca, który wysysa cudze jaja! - syknęła spomiędzy mocno zaciniętych szczęk. - Mylałe, że ci to ujdzie płazem, tak? - Nie krępuj się, Elizabeth, ršb prosto w oczy, co o mnie mylisz! - Czy naprawdę sšdziłe, że nie dowiem się, kim jeste? Że możesz traktować mnie jak pieczarkę: trzymać w mroku niewiedzy i karmić kłamliwym gównem? Nie miał nic na swojš obronę, ale musiał spróbować. - Ani razu cię nie okłamałem! - Aha! Do cholery, ani razu nie powiedziałe mi prawdy! W cišgu całego minionego miesišca ani jednym słówkiem nie zdradziłe, że to ty jeste tym gnojkiem, który zorganizował przejęcie Galłowaya! - Tamten interes ubiłem dwa lata leniu... to nie ma nic wspólnego z naszymi sprawami. - Ma mnóstwo wspólnego, i ty dobrze o tym wiesz! Dlatego mnie oszukałe... Narastała w nim wciekłoć - mimo beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazł, a może włanie dlatego? - Nie moja wina, że nigdy nie mielimy okazji porozmawiać o fuzji Galiowaya. Nie zapytała mnie o to! - A czemu miałabym cię o to pytać? - Podniosła głos. - Skšd miałam niby wiedzieć, że byłe w niš zamieszany? - Nie była oficjalnie zatrudniona w Gallowayu, więc jak mogłem przypuszczać, że miała jakie zwišzki z tš firmš? -odparował hardo. - Nie o to chodzi. Nie rozumiesz? Przejęcie Galiowaya było najbardziej bezlitosnym, zimnokrwistym zamachem, jakie widział tutejszy wiat interesu. A ty byłe łajdakiem, którego wynajęto, żeby rozszarpał firmę na strzępy... - Elizabeth... - Przez tę fuzję ucierpieli ludzie! -Zacisnęła kurczowo dłonie na skórzanym pasku eleganckiej torebki, która zwisała jej z ramienia. - I to bardzo! Z takimi typami jak ty nie robię interesów. Jack kštem oka dostrzegł zmieszanego kierownika sali, Hu- 7 Jayne Ann Kreniz gona, który dreptał w pobliżu sšsiedniego stolika i najwyraniej nie miał pojęcia, jak załagodzić zajcie, które zaczynało grozić skandalem. Kelner, zmierzajšcy w kierunku stolika Jacka z tacš, na której stał dzbanek wody z lodem i koszyk z pieczywem, zatrzymał się jak wryty nieopodal. W obszernej jadalni nie było człowieka, który nie wsłuchiwałby się łakomie w gwałtownš wymianę zdań, ale Elizabeth wydawała się nie zauważać, że nie sš sami. Jack tymczasem dal się porwać fascynacji, choć w jego sytuacji była to reakcja raczej samobójcza. Mimo wszystko nie podejrzewał, że ta kobieta jest zdolna odegrać takie przedstawienie! W cišgu miesięcy ich znajomoci zawsze wydawała mu się osobš opanowanš i zrównoważonš. - Uspokój się lepiej - powiedział przyciszonym głosem. - Niby dlaczego? Wymień choć jeden powód! - Nawet dwa... po pierwsze nie jestemy sami. Po drugie, kiedy się wreszcie opanujesz, pożałujesz sceny, którš urzšdziła. Mylę, że będziesz żałować dużo bardziej niż ja. Rozchyliła wargi w grymasie pogardy tak lodowatej, że powinna zamienić kosmyki jej włosów w sople. Zatoczyła dłoniš niedbały łuk, wskazujšc na całš jadalnię. Jack uznał to za bardzo zły znak. - Cholernie mało mnie obchodzi, że nie jestemy sami. -Słowa, wypowiadane dobitnym głosem, z pewnociš dotarły aż do klubowej kuchni. - Według mnie działam dla dobra ogółu, gdy ujawniam przed wszystkimi, jakim jeste gnojkiem i kłamliwym sukinsynem. I nie pożałuję ani jednej chwili! - Owszem... kiedy sobie przypomnisz, że mamy podpisany, zapięty na ostatni guzik kontrakt dotyczšcy Excalibura. Czy ci się to podoba, czy nie, jedziemy na jednym wózku. Widział, jak drgajš jej powieki, a w renicach pojawia się wyraz zaskoczenia. Z wciekłoci zapomniała o kontrakcie, który podpisali wczorajszego ranka. Szybko jednak odzyskała równowagę. - Gdy tylko wrócę do biura, zadzwonię do radców Fundacji. Możesz uznać naszš umowę za niebyłš. - Nie wysilaj się i nie udawaj! Nie zdołasz się wykręcić z umowy tylko dlatego, że nagle uznała mnie za sukinsyna. Podpisała ten cholerny kontrakt i teraz zamierzam cię zmusić, by dotrzymała zobowišzań. 8 Nie wszystko jest pozorem - Jeszcze zobaczymy! Jack wzruszył ramionami. - Jeli chcesz, żebymy następne dziesięć czy dwanacie miesięcy przesiedzieli na sali sšdowej, proszę bardzo. Ani na krok ci nie ustšpię i wiesz, że w końcu wygram na całej linii. Oboje wiemy o tym doskonale! Była w potrzasku. Jack wiedział, że osoba o jej inteligencji musi zdawać sobie sprawę z tego prostego faktu. Mijały pełne napięcia sekundy; patrzył, zjakim wysiłkiem jego przeciwniczka godzi się z przegranš. Na jej twarzy pojawił się wyraz bezsilnej wciekłoci. - Zapłacisz mi za to. - Elizabeth sięgnęła ku tacy w dłoni wcišż zastygłego w bezruchu kelnera i chwyciła dzbanek z wodš. - Wczeniej czy póniej zapłacisz za to, co zrobiłe! - Cisnęła Jackowi w twarz zawartoć naczynia, a on nawet nie próbował się uchylić. Mógł jedynie schować się pod stół, ale byłaby to sromotna ucieczka, wolał więc siedzieć prosto. Lodowata woda na policzkach obudziła w nim temperament, który dotychczas z takim wysiłkiem usiłował utrzymać na wodzy. Spojrzał prosto w twarz Elizabeth, która gapiła się na niego szeroko otwartymi oczami, i dojrzał w nich pierwsze oznaki wiadomoci, że zrobiła z siebie niezłe widowisko. - Nie chodzi ci o sprawę Gallowaya, prawda? - spytał cicho, -Chodzi ci o wczorajszš noc! Kurczowo cisnęła torebkę i cofnęła się o krok, jakby jš uderzył. - Nie waż się wspominać wczorajszej nocy! I wcale nie o niš chodzi, niech cię wszyscy diabli! - Oczywicie, że o niš. - Jack strzšsnšł z ramienia kawałeczek lodu, który przyczepił się do marynarki. - Rzecz jasna, biorę na siebie całkowitš odpowiedzialnoć. Tylko tak może postšpić dżentelmen, prawda? Nabrała ze wistem powietrza, jakby jego słowa uraziły jš do żywego. - Nie próbuj wszystkiego sprowadzać do kwestii seksu. To, co zaszło minionej nocy. to tylko niesłychanie drobna czšstka sprawy... właciwie tak nieważna i niegodna wzmianki, że nie ma żadnego znaczenia w całokształcie wydarzeń! A więc ostatnia noc nic dla niej nie znaczyła... Jack utracił 9 Jayne Ann Kreniz, resztkę siły woli, którš dotychczas p...
GAMER-X-2015