James Fenimore Cooper PILOT ROZDZIAŁ PIERWSZY Fal nieprzyjaznych cišgle plšsy I chlust, i chlupot wcišż u burt. Pień Jedno spojrzenie na mapę zapozna czytelnika z położeniem wschodnich wybrzeży Wielkiej Brytanii i przeciwległych jej wybrzeży kontynentu. Otaczajš one małe morze, które od wieków znane było wiatu jako szranki walk morskich i wielki trakt dla handlowych i wojennych flot narodów północnej Europy. Wyspiarze dawno ogłosili się panami; tego morza, na co rozum nie pozwoliłby żadnemu z państw i co prowadziło do częstych konfliktów, przelewu krwi i poważnych strat, zupełnie dysproporcjonalnych w stosunku do korzyci, jakie przynieć może przestrzeganie bezużytecznego i zmylonego prawa. I włanie po tych spornych wodach spróbujemy oprowadzić czytelnika w wyobrani. Czas, kiedy zaszły te wydarzenia, powinien interesować każdego Amerykanina nie tylko dlatego, że był to czas tworzenia się jego narodu, ale i dlatego, że to poczštek ery, kiedy rozum i rozsšdek zaczęły zastępować zwyczaje i feudalne przesšdy kierujšce losami narodów. Wkrótce po wybuchu Rewolucji , gdy do walki przystšpiły królestwa Francji i Hiszpanii, a także Republika Holenderska, kilku wieniaków stało na polu wystawionym na działanie wichrów morskich na północno-wschodnim wybrzeżu Anglii. Ludzie próbowali uprzyjemnić sobie ciężkš pracę i rozweselić się w posępny dzień grudniowy, wypowiadajšc proste sšdy na temat polityki. Od dawna kršżyły wieci, że Anglia prowadzi wojnę z jakš koloniš spoza Oceanu Atlantyckiego, ale słuchali ich jednym uchem, jak zawsze pogłosek- o rzeczach dalekich i nieciekawych. Dopiero kiedy narody, z którymi Anglia zwykła była walczyć, wmieszały się do sporu, szczęk broni zamšcił spokój nawet tych odciętych od wiata i niepimiennych wieniaków. W dyspucie głos zabierał głównie szkocki handlarz bydła, upatrujšcy sposobnej chwili, by ubić interes z włacicielem poletka, i robotnik irlandzki, który przepłynšł kanał i zawędrował tak daleko w głšb wyspy w poszukiwaniu pracy. Negry to furda dla starej Anglii, nie liczšc nawet Irlandii, gdyby Francuzy i Hiszpanie się nie wmieszali rzekł robotnik. Nie ma im za co dziękować, bo człek w tych czasach nie może więcej pocišgnšć z butelki niż ksišdz podczas mszy więtej, jeli nie chce obudzić się w żołnierskiej skórze. Ba, tam u was, w Irlandii, aby zwerbować armię, robi się bęben z beczki od whisky odparł handlarz mrugajšc na słuchaczy. Na północy wystarczy zagrać na kobzie, a lud wali za muzykš tak ochoczo jak w niedzielę do kocioła. Widziałem listę całego regimentu górskiego na tak małym kawałku papieru, że zakryłaby go ršczka damy. Same Camerony i M'Donaldy, choć pomaszerowało szeciuset ludzi. Ale co widzę! Ten młodzik za bardzo chce się dostać na lšd, a jeżeli dno morskie choć trochę podobne jest do powierzchni, jak nic może się rozbić. Ta nieoczekiwana zmiana tematu skierowała oczy wszystkich w stronę, w którš handlarz wskazywał swym kijem. Ku niezmiernemu zdumieniu grupki mężczyzn mały statek opływał włanie cypel lšdu, który tak jak pole, gdzie stali, odgradzał zatoczkę od pełnego morza. W wyglšdzie tego niezwykłego gocia było co szczególnego, budzšcego zdumienie tym większe, że pojawił się na takim pustkowiu. Tylko najmniejszy statek, i to niezbyt często, a od czasu do czasu jaki szalony przemytnik odważał się przybić do lšdu mijajšc mielizny i podwodne skały. miali żeglarze, co tym razem przedsięwzięli tę karkołomnš wyprawę, na pozór tak niebacznie, płynęli na czarnym, płytkim szkunerze. Kadłub jego zupełnie nie pasował do pochyłych masztów podtrzymujšcych reje coraz mniejsze, a w samej górze podobne rozmiarami do łopoczšcego leniwie wimpla , który bezskutecznie próbował rozwinšć się na lekkim wietrzyku. Krótki dzień zimowy miał się ku końcowi i ostatnie skone promienie słońca lizgały się po brunatnych falach, smużyły je tu i ówdzie bladš powiatš. Burzliwe wichry znad Oceanu Niemieckiego zdawały się upione i chociaż ustawiczny szum fał na brzegu sprawiał, że okolica o tej porze wyglšdała jeszcze bardziej ponuro, lekkie tchnienie marszczšce gładkš powierzchnię szło od lšdu. Mimo tej pomylnej okolicznoci było co gronego w wyglšdzie oceanu, który wydawał głuche, otchłanne szmery jak wulkan w przeddzień wybuchu. Wszystko to pogłębiało zdumienie i lęk wieniaków obserwujšcych dziwnego gocia. Wyłšcznie pod grotżaglem i jednym z małych kliwrów , jakie wystajš daleko poza dziób, statek lizgał się po wodach z wdziękiem i łatwociš, która widzom wydawała się magiczna. Spoglšdali to na szkuner, to po sobie zdumionymi oczyma. W końcu handlarz rzekł cicho i uroczycie: Szalona pała stoi tam u steru. I jeżeli ta łupina poszyta jest drzewem jak brygantyny żeglujšce między Londynem i Frith, naraża się na zbytnie niebezpieczeństwo. A teraz mija tę wielkš skałę, która pokazuje głowę przy odpływie. Tak czy owak, żaden miertelnik długo nie utrzyma się na tym kursie, żeby nie pójć na dno. Mały szkuner jednak wcišż płynšł między ławicami i skałami, czynišc tylko małe odchylenia od kursu, co dowodziło, że kapitan zdaje sobie sprawę z ryzyka. Wreszcie statek zapucił się w zatokę, na ile pozwalał zdrowy rozsšdek, żagle zwinęły się, jakby bez pomocy ršk ludzkich, szkunerem zakołysały długie fale docierajšce z oceanu, zdryfował w nurcie przypływu i szarpnšł się na kotwicy. Wówczas wieniacy zaczęli się gubić w domysłach. Jedni utrzymywali, że to statek z kontrabandš, drudzy, że wrogie ma zamiary i że to statek wojenny. Padło podejrzenie, czy to nie widmo, bo czyż statek zbudowany i prowadzony przez ludzi ważyłby się wpłynšć na tak niebezpieczne wody, i to w czasie, kiedy byle szczur lšdowy potrafił przepowiedzieć sztorm. Szkot, który cechował się właciwš swym rodakom bystrociš umysłu, ale i wiarš w zabobony, przychylił się do tej opinii ostrożnie, pełen przesšdnego lęku, ale syn Erinu , który najwyraniej nie miał wyrobionego zdania, przerwał mu okrzykiem: Na Boga! Jest ich dwa! Duży i mały! Widocznie koboldy morskie tak samo lubiš towarzystwo, jak i dobrzy chrzecijanie! Dwa! powtórzył handlarz bydła. Dwa! Nie wyjdzie to na zdrowie temu, kto je widział. Dwa okręty żeglujšce bez załogi w miejscu, gdzie gołym okiem nie dostrzeże się niebezpieczeństwa, to zły znak dla każdego, kto je widzi. A ten drugi! Patrzajcie, patrzajcie, co za piękny okręt, jaki wielki! Przerwał, podniósł z ziemi zawiništko i ogarnšwszy szybkim spojrzeniem oba statki, kiwnšł głowš słuchaczom z wielkš powagš. Zabierajšc się do odejcia podjšł wštek rozmowy: Nie dziwiłbym się, gdyby wiózł listy werbownicze króla Jerzego. Tak, tak, wolę wracać do miasta i pogadać z ludmi, bo te duże okręty wydajš mi się podejrzane. Mały z łatwociš może porwać człowieka, a na duży zmiecilibymy się wszyscy. Ta roztropna przestroga wywołała powszechne poruszenie wród wieniaków, gdyż po kraju kršżyły alarmujšce wieci. Gospodarze pozbierali narzędzia i pocišgnęli ku wsi. Wiele ciekawych oczu ledziło ze wzgórz okolicznych manewry statków, ale do skał okalajšcych zatoczkę nie zbliżał się nikt oprócz tych, którzy mieli szczególne powody zainteresowania tajemniczymi goćmi. Statek, co wywołał tyle niepokoju, był rzeczywicie pięknym żaglowcem, którego olbrzymi kadłub, strzeliste maszty i poziome reje majaczyły ponad morzem w mgłach wieczornych na kształt dalekiej góry wyrastajšcej z głębi. Niewiele żagli widniało na jego masztach, a choć nie podchodził tak blisko brzegu jak szkuner, najwyraniej wykonywał te same manewry i nie ulegało wštpliwoci, że przypłynšł tu w tym samym celu. Fregata gdyż taki to był statek weszła majestatycznie na falach odpływu do małej zatoczki, z szybkociš wystarczajšcš ledwie, by można niš było sterować, aż dotarła do miejsca, gdzie stał jej współtowarzysz, wówczas wykręciła pod wiatr i manewrujšc żaglami usiłowała stanšć w miejscu. Jednakże lekkie tchnienie, które momentalnie wypełniło ciężkie płachty żagli, zamarło i znikły zmarszczki na grzbietach fal pędzonych z oceanu. Pršdy i fale szybko gnały fregatę ku jednemu z cyplów przy ujciu rzeki, gdzie czarne skały wybiegały daleko w morze, toteż załoga spuciła kotwicę i zrzuciła żagle. Kiedy statek wykręcił, pchany odpływem, wielka bandera ukazała się na szczycie masztu; wiatr jš rozwinšł i oczom ludzi ukazał się czerwony krzyż na białym polu, zdobišcy flagę Anglii. Tyle zobaczył nawet ostrożny handlarz, oglšdajšc się poza siebie, kiedy jednak z obu statków spuszczono łodzie, przyspieszył kroku i zapewnił ciekawych i zdumionych towarzyszy, że lepiej oglšdać oba te statki z daleka niż z bliska. Liczni marynarze zeszli z fregaty do łodzi, a kiedy stanšł w niej oficer z młodym pomocnikiem, odbili od burty. Rytmicznymi uderzeniami wioseł kierowali łód wprost ku brzegowi. W chwili gdy mijali szkuner, lekki welbot z czterema atletycznymi mężczyznami u wioseł odskoczył od burty i raczej tańczšc na falach niż prujšc wodę, przecišł kurs szalupy ze zdumiewajšcš szybkociš. Kiedy łodzie zbliżyły się do siebie, załoga na znak oficerów złożyła wiosła. Łodzie unosiły się spokojnie na fali, a przez ten czas odbyła się następujšca rozmowa: Nasz stary zwariował! zawołał młody oficer z welbotu. Myli, że dno Ariela" jest z żelaza i skała nie może wybić w nim dziury! A może przypuszcza, że moja załoga to krokodyle, które nigdy nie utonš! Blady umiech zaigrał na ustach przystojnego młodego człowieka, rozpartego wygodnie na rufie szalupy, gdy odparł: Zbyt dobrze zna twojš ostrożnoć, kapitanie Barnstable, aby miał się obawiać, że rozbijesz statek i potopisz załogę. Jak macie głęboko? Boję się sondować odparł Barnstable. Nigdy ni...
GAMER-X-2015