14996.txt

(318 KB) Pobierz
W�ADYS�AW BOCHENEK

jedna zima z Monik�
Wydawnictwo ��l�sk"    W7�   Katowice 1967

Ok�adk� i  obwolut�  projektowa� Stanis�aw Kluska
Nie pami�tam dok�adnie, kto pierwszy przyni�s� wiadomo�� o tym, �e w najbli�szym czasie b�dziemy mieli now� kole�ank� w redakcji. W ka�dym razie sta�o si� to przynajmniej dwa miesi�ce wcze�niej, bo zd��yli�my ju� w plotkarskich pogaduszkach ukszta�towa� dok�adnie jej rysy, sylwetk� i cechy charakteru, zmieni� je z pi�tna�cie razy i w ko�cu zapomnie� o tym, �e taka kobieta mog�a gdziekolwiek istnie�. Zreszt�, niewa�ne komu przypad� w udziale przywilej zaanonsowania o przybyciu Moniki. Chyba, jak zwykle, uczyni� to Jaromin Wabno � nasz sekretarz redakcji, bo w�a�nie on zaci�gn�� mnie ostatnio do baru na jedno piwo i tam powiedzia� konfidencjonalnie:
� Je�li postawisz mi ma�� w�dk� � zdradz� ci sekret.
My�la�em, �e mnie znowu nabiera, cz�sto tak robi�. Musz� jednak przyzna� bezstronnie, �e lubi�em nawet ten jego spos�b naci�gania i nie zawsze potrafi�em sobie uzmys�owi� dlaczego tak jest.
Jaromin Wabno uwa�a� mnie zapewne za nieco naiwnego, m�odszego koleg�, od kt�rego nie trudno wyci�gn�� kilkana�cie z�otych na pi��dziesi�tk� �czystej",
a ja by�em zadowolony, �e potrafi� rozszyfrowa� jego charakterystyczny u�miech, wtedy, gdy wydaje mu si�, i� sprytnie mnie podszed� now� propozycj�. I w�a�nie tam, w naszym barze, po jednej w�dce Jaromin oznajmi�, �e ju� jutro przyjdzie do nas Monika. Oczywi�cie, nie zna� wtedy jeszcze jej imienia i nie wiedzia� jak wygl�da nowa kole�anka.
Zacz�li�my zn�w bawi� si� przez chwil� w formowanie w wyobra�ni jej postaci, twarzy, oczu i ruch�w, ale ta zabawa wyj�tkowo szybko nam si� znudzi�a. Mo�e dtetego, �e pr�bowali�my to robi� dawniej i �e nic z tego w�a�ciwie nie wysz�o? By�o ju� po szesnastej, uczuli�my g��d po tej jednej w�dce i zam�wili�my, jak zwykle, fasolk� po breto�sku.
Jaromin Wabno mieszka� w s�siednim mie�cie, mia� jeszcze troch� czasu do odjazdu autobusu, wiedzia�em wi�c, �e posiedzimy sobie oko�o p� godziny, a potem trzeba b�dzie p�j�� z nim na przystanek, bo bardzo nie lubi chodzi� sam, bez towarzystwa. O tej jego s�abostce nie m�wili�my nigdy, to by�o znowu takie sobie przyzwyczajenie kolegi, z kt�rego mo�e on sam nie zdawa� sobie sprawy. W ka�dym razie prawie codziennie wynajdywa� jeden ze swoich sposob�w, by mi udowodni�, �e powinienem koniecznie p�j�� w kierunku autobusowego przystanku i to w�a�nie o tej okre�lonej porze.
Siedzieli�my wi�c sobie, jak zwykle � dym z papieros�w w ciasnej salce baru g�stnia� z minuty na minut� i � jak co dzie�, gdy ko�czy�a si� porcja nic nie znacz�cych plotek, zaczyna�em odczuwa� wra�enie oddzielenia si� od tego, co mnie otacza�o: od ma�ych, kwadratowych stoliczk�w, barczystych plec�w i g��w pochylonych nad kuflami, od gwaru g�os�w i przestrzeni wype�nionej zapachem dymu, piwa i roznoszonych potraw. Uczucie izolacji ��czy�o si� u mnie nie tylko z wra�eniem odci�cia si� od tego, co si� wok� dzia�o,
ale z postrzeganiem okre�lonej przestrzeni jako obrazu o st�onych, syntetycznych konturach. Ten stan nie trwa� d�ugo. Czu�em si� znowu wewn�trz czego�, co istnieje naprawd�, w rzeczywisto�ci ludzkiej i wymiernej, sprawdzalnej wszystkimi zmys�ami.
�  Nie pr�buj wchodzi� mi w parad� � powiedzia� Jaromin Wabno, gdy�my ju� szli w kierunku autobusowego przystanku.
�  Nie rozumiem, o co ci chodzi.
�  Oczywi�cie, o t� now�.
�  Rezerwujesz j� dla siebie, nie wiedz�c jeszcze nawet jak wygl�da?
�  M�wi� tak na wszelki wypadek.
U�miechn�� si� i klepn�� mnie w plecy. Obserwowa�em teraz jego sylwetk� i twarz, z my�l�, jak m�j przyjaciel b�dzie si� prezentowa� w oczach tamtej dziewczyny. Nie by�em pewien, czy Jaromin m�g�by si� podoba� kobietom. By� t�gawym, do�� wysokim facetem po czterdziestce. Jak na m�j gust, ch�d mia� nieco przyci�kawy, wyra�nie zarysowan� doln� szcz�k�, niedba�o�� w ruchach i sposobie noszenia ubrania.
�  Tak wi�c od jutra podrywasz dziewczyn� � powiedzia�em, �ciskaj�c na po�egnanie szerok� d�o� mojego przyjaciela.
�  Spr�buj�. A ty nie zapomnij, �e czekamy na felieton. Nie wa��saj  si� po mie�cie, nie baw si� niepotrzebnie w kolorowe uk�adanki, ale patrz z czego �yjesz. Bo jeszcze si� kiedy� doigrasz. Zobaczysz � Powiedzia� to  wszystko  �artobliwym tonem,  ale by�em przekonany, �e tak w�a�nie my�li. Dla niego i dla wielu moich znajomych, obrazki kt�re malowa�em, to bardzo, bardzo �mieszny konik nie przynosz�cy ani zaszczytu, ani pieni�dzy.
Ten ca�y wiecz�r by�em zdecydowany po�wi�ci� na solidne opracowanie felietonu i zapowiada�em sobie, �e

w og�le nie p�jd� na obiad. Kupi�em w najbli�szym barze kilka kanapek, zaparzy�em sobie na maszynce mocnej kawy i usiad�em przy biurku, nad czyst� kartk� papieru. No i � oczywi�cie � utkn��em po kilku zdaniach. Nie zawsze przecie� mo�na pisa� tylko dlatego, �e si� chce to robi�. My�la�em zgo�a o czym� innym a nie o felietonie, gapi�em si� przez okno na o�wietlon� ulic�, na nie ustaj�cy ruch na chodnikach.
Kto�, jaki� uczony zapewne udowodni�, �e wi�kszo�� ludzi, w tym wielu student�w, nie zna higieny my�lenia, bo dopuszcza do siebie zbyt wiele my�li naraz, my�li nieskoordynowanych, o byle czym, obraz�w podrzucanych przez wyobra�ni�, kt�re powoduj� roztargnienie, a nawet swego rodzaju gapiostwo. Zapewne mia� racj� ten uczony, mnie te� przeszkadzaj� nieskoordynowane my�li. Ale przecie�, nie zawsze udaje si� je uchwyci� w karby. Wsta�em od biurka i wybra�em si� na spacer. Zrobi� si� wiecz�r. Jasno o�wietlona ulica prowadzi�a do centrum. Wybra�em moj� zwyk�� tras�, w g�r� miasta. Tu by�o ciszej i mniej ludzi na chodnikach. Dotar�em do zadrzewionego skwerku, do miejsca, gdzie lubi�em chodzi�. Ksi�yc wysun�� si� zza komina, wiatr gna� ma�e ob�oczki na wyp�ukanym, zimnym niebie. Czu�em dym z dalekich, niewidocznych komin�w fabryk i cierpki zapach wi�dn�cych li�ci. Cienkie ga��zie nielicznych drzew tu rosn�cych porusza�y si� przy mocniejszym podmuchu wiatru.
�Gdyby mnie teraz ujrza� Jaromin Wabno � rykn��by �miechem" � pomy�la�em w pewnej chwili. I mia�by racj�. Ale mo�e, dla odpr�enia, potrzebny mi by� w�a�nie widoczek tego skwerku i tamten zapach dymu i wi�dn�cych li�ci?
Tak, jak si� spodziewa�em, spacer dobrze mi zrobi�. �By�em przem�czony nie zawsze sensownymi zaj�cia-
m�w z lud�mi, telefon�w, ko�owania, papieros�w i kawy, za wiele miasta, jako takiego, ciasno zabudowanej przestrzeni, komin�w, dach�w, ulic i ruchu. Powinno si� posiedzie� gdzie� na �aweczce, w parku, albo w lesie, przemy�le� to, co si� ma do powiedzenia, a potem zosta� samemu z sob� i z czyst� kartk� papieru". Tak sobie my�la�em, a jednocze�nie nie by�em znowu tak bardzo pewny, czy to rozumowanie jest absolutnie s�uszne.
Prze�ama�em jednak tamto zm�czenie i felieton by� gotowy wcze�niej, ni� si� spodziewa�em. Potem otwar�em okno na ca�� szeroko��. Mieszka�em w pokoiku na drugim pi�trze i z tej wysoko�ci, w ci�gu dnia mia�em rozleg�y widok na spor� przestrze� miasta, na rz�dy dom�w, sploty wisz�cych drut�w, na dachy i dalek� perspektyw� zamykan� pod horyzontem blokami szarych kamienic. Teraz miasto le�a�o pod moim oknem w zwojach rozrzuconych �wiate� i tylko one wyznacza�y jego widoczne granice. Szeroka, usiana jasnymi punkcikami przestrze� przyt�acza�a mnie zawsze swoim bezosobowym ogromem. Wiedzia�em, �e za chwil� te wszystkie �wiate�ka zaczn� si� niebezpiecznie zbli�a� do siebie, �e utworz� dziwn� szachownic�, co� w rodzaju prostok�tnego pola usianego �wietlistymi punktami. Jeszcze czu�em podmuch ch�odnego wiatru, jeszcze odg�osy ulicznego ruchu dochodzi�y do moich uszu i przeszkadza�y w odbiorze tamtego wra�enia. Nie chcia�em go do�wiadcza� tego wieczoru. Zamkn��em okno i rozrzuci�em na stole moje szkice. Jeden z nich przedstawia� w�a�nie takie �wiate�ka � umiejscowione i przypominaj�ce swoimi wymiarami pole szachownicy. Nikomu dot�d nie wyjawi�em, co ten szkic mia� przedstawia� i nikt do dnia dzisiejszego nie zwr�ci� na� uwagi. Zreszt�, podobnych, mnie tylko znanych kom-
ny czym�, co mnie specjalnie uderzy�o w chwilach do�� dziwacznej koncentracji spojrzenia, w momencie, kiedy uwalnia�em si� niejako z przestrzeni, z rzeczywisto�ci, i kiedy tamte obrazy zaczyna�y krzycze� i rani� mnie swoim uk�adem linii i wzor�w. Potem, na moich szkicach, nigdy zreszt� nie wyko�czonych tak, jak by� powinny, z pewnym zamys�em wykonywane prace � notowa�em tamte skojarzenia wzrokowe. Wychodzi�y z tego dziwaczne uk�ady, nie dopracowane kompozycje, a je�li ju� co� z tego uda�o mi si� zamkn�� w taki kszta�t, jaki, moim zdaniem, by� czym�, co chcia�em rzeczywi�cie wyrazi� � obraz straszy� brzydot�, by� zaprzeczeniem wszelkich kanon�w pi�kna.
To w�a�nie Jaromin Wabno pierwszy zauwa�y� t� cech� moich obraz�w. �One s� potwornie brzydkie" � powiedzia� pewnego dnia, gdy zaprosi�em go do mojego pokoiku na kaw� i �wiartk� winiaku.
Chodzi� potem dooko�a sto�u, na kt�rym le�a�y roz�o�one, tak jak teraz, te moje szkice, rzuca� co chwil� sko�ne spojrzenia, jakby mu trudno by�o si� oderwa� od czego�, marszczy� brwi, krzywi� usta, podchodzi� kilka razy do okna, gapi� si� nawet przez moment na panoram� miasta, potem wr�ci� znowu, zacz�� ko�owa� po pokoju i wreszcie usiad� na brzegu krzes�a, ale odwr�ci� si� bokiem do tych rysunk�w.
�  Wiesz � powiedzia� po chwili � daj  jednego g��bszego.   Mo�e   po   kolorowym   winiaku   zobacz�   je w innym �wietle. � �mia� si�, jak z dobrego kawa�u. C�,   nie  spodziewa�em  si�  po   Jarominie,   �e  b�dzie chwali� moje szkice, ale nie wiedzia�em, �e poczuje do nich niesmak granicz�cy z obrzydzeniem.
�  Dziwny z ciebie facet � powiedzia� po d�u�szej chwili. � To nawet zastanawiaj�ce. Te twoje malarskie knoty strasz� tak� odra�aj�c� brzydot�, �e mog�yby si�
10
nach pr�bujesz przemyca� ckliwe nastroje. Co� si� chyba dzieje z tob�. Ale, co?
Zmiot�em jednym wprawnym ruchem r�ki wszystkie szkice, wypili�my potem po dwa winiaki i przestali�my m�wi� na ten temat. Potem dopiero, po kilku miesi�cach od pami�tnej wizyty Jaromina Wabno u�wiadomi�em sob...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin