5339.txt

(76 KB) Pobierz
TOMASZ PACY�SKI 

SI�DMY KOT

I
Obie mo�liwe drogi za rozstajami wygl�da�y podobnie. Podobnie, to znaczy r�wnie �le. Puszcza�skie trakty nikn�ce w 
zamglonym mroku, ciemne tunele w�r�d wysokich �wierk�w i sosen.
D�oni� w d�ugiej r�kawicy m�czyzna poklepa� po karku parskaj�cego, buchaj�cego z nozdrzy k��bami pary 
wierzchowca. Ko� uspokoi� si� troch�, lecz wci�� ta�czy� wstrzymywany w miejscu.
I b�d� tu m�dry, pomy�la� niech�tnie m�czyzna. �adnych �lad�w, �adnych kolein wyrytych ko�ami woz�w. To nie 
jest ta droga, na pewno nie ta. Tylko, �e �adnej innej nie wida�.
Na twarzy ocienionej nasuni�tym na oczy kapturem burej opo�czy, narzuconej na sk�rzany kaftan poznaczony 
odciskami od zbroi, odbi�a si� irytacja. Wildniss. Przekl�ta puszcza. Kraj ponurych, ciemnych, milcz�cych las�w, 
jezior i przepastnych bagien. Puszcza pe�na zwierza, pogan i diabli wiedz�, czego jeszcze. Kraj mgie� i mroku. i 
smutku, przenikaj�cego wszystko i wszystkich.
Spogl�daj�c bezradnie na rozdro�a, machinalnie opar� d�o� na obuchu przytroczonego do siod�a topora. Nie mia� ju� 
nadziei na to, �e dogoni towarzyszy przed zmierzchem. Dobrze, je�eli w og�le odnajdzie dzi� drog�. Cho� do 
zmierzchu by�o jeszcze daleko, musia�by najpierw odnale�� w�a�ciwy trakt, tym, s�dz�c z braku �lad�w na 
piaszczystym, pokrytym igliwiem pod�o�u, nikt ostatnio nie przeje�d�a�.
Nie ba� si� noclegu w g�uszy. Nie pierwszy to raz, nawet w tej przekl�tej puszczy. Od lat ju� t�uk� si� po pograniczu, 
nieraz wyprawia� si� na zakonne tereny nawet samopas. Wiedzia�, �e puszcza nawet tak wielka nie jest bez granic, �e 
przecinaj� j� trakty, ma�o wprawdzie ucz�szczane, odk�d stosunki z pa�stwem zakonnym przypomina�y 
niewypowiedzian�, lecz ca�kiem realn� wojn�. Ale go�ci�ce pozosta�y, pozosta�y te� chaty smolarzy i bartnik�w. 
Zawsze znajdzie si� trakt.
Mia� zbyt wiele do�wiadczenia, by poczu� l�k z tak b�ahego powodu, jak zgubienie drogi. Jednak �wiadomo�� tego 
do�wiadczenia pot�gowa�a tylko rozdra�nienie. Co� takiego zdarzy�o si� pierwszy raz. M�oda jeszcze twarz, ocieniona 
kapturem, skrzywi�a si� jeszcze bardziej.
Westchn�� ci�ko.
- No i co? - spyta� na g�os, poklepuj�c konia po szyi. - Trzeba rusza�, co, stary? w kt�r� stron� radzisz?
Ko� uspokoi� si� ju� ca�kiem po wyczerpuj�cym k�usie, kiedy jego je�dziec mia� jeszcze nadziej�, i� dogoni zagubione 
wozy. Rzuci� tylko g�ow�, stoj�c bez ruchu.
- Nie wiesz? - mrukn�� m�czyzna. - Nie wiesz, albo nie chcesz powiedzie�. a masz taki du�y �eb, �e to ty powiniene� 
si� martwi�, nie ja...
Ko� nie zareagowa�. Nie zamierza� wida� si� martwi�.
- No dobrze... Nie chcesz, to nie... Pojedziemy zatem w prawo, tam trakt jakby szerszy, bardziej rozje�d�ony...
Stukn�� konia pi�tami po bokach, kieruj�c si� w ciemny tunel z obwis�ymi do samej ziemi �apami ogromnych 
�wierk�w po obu stronach.
Gadam do siebie, pomy�la� niech�tnie. Albo i do konia... To te� mi si� nie zdarza, a przynajmniej nie powinno.
Nie zajecha� daleko. Po dw�ch, g�ra trzech stajaniach, teren zacz�� widocznie opada�. Pow�lone graby i wysokie, 
ciemne olchy zast�pi�y �wierki, szeroki dot�d trakt zw�a� si�, wij�c pomi�dzy k�pami turzyc i wid�ak�w. Nie by�o 
w�tpliwo�ci, prowadzi� prosto do bagna.
Gdy zn�w stan�� na rozstajach i popatrzy� na obie odchodz�ce od nich drogi, tylko pokr�ci� g�ow�.
- Ju� wiem, dlaczego taki szeroki - powiedzia� na g�os. - Ka�dy nim jedzie dwa razy, tam i z powrotem...
Pozostaje tylko jedna droga, doda� ju� w my�li. Bo wraca� nie ma sensu.
- Ruszamy, koniku - zdecydowa�. - Co s�dzisz o tym? Boisz si�, �e wilcy ci� w nocy ogryz�?
Pokiwa� g�ow�.
- Ca�kiem niewykluczone...
Trzepn�� wierzchowca r�kawic� mi�dzy uszy. Ko� zata�czy� w miejscu, ruszy� charakterystycznym dla siebie, 
podryguj�cym krokiem. M�czyzna splun�� z niech�ci�.
Nie do��, �e zgubi�em drog�, to jeszcze to bydl�, wredne, g�upie i niezdarne, pomy�la�. Jego ko� zgubi� onegdaj 
podkow�, trzeba by�o przesi��� si� na jedynego, prowadzonego z taborem luzaka.
- Wszystko przez ciebie - monologowa� m�czyzna, jad�c ciemnym, w�skim, lecz na szcz�cie nie prowadz�cym na 
razie w bagna traktem. - Zamarudzi�em u brodu przez ciebie, wody ci si� zachcia�o. Pijesz, jakby na mr�z sz�o, a to 
koniec lata dopiero. Ech, ogry�liby ci� wilcy, mia�bym spok�j. Wolej mi na piechot�...
Wredna szkapa nie zmieni�a swego podryguj�cego kroku, kt�ry podrzuca� nim w siodle. Czu�, jak na ty�ku dojrzewaj� 
siniaki.
Las przerzedza� si� wyra�nie, wida� by�o, �e jeszcze ca�kiem niedawno prowadzono tu wyr�b. M�czyzna powesela� 
nieco. Wyr�b oznacza�, �e niedaleko do traktu lub bindugi. Albo chocia� do osady drwali czy smolarzy. Pop�dzi� 
swego niewydarzonego wierzchowca, bez rezultatu. Ko� nie przyspieszy� nawet odrobin�, zacz�� tylko bardziej trz���.
- Jeszcze prze�pimy si� na sianku - podrygiwania wierzchowca nie przy�mi�y nawrotu optymizmu. - Mo�e ci� wilcy 
nie ogryz�... Swoj� drog�, dziady, co to po wsiach z lir� chodz� i cudno�ci prawi�... Dziady zaw�dy prawi�, �e na 
rozstajach wr�a mo�na spotka�. Albo chobo�da czy k�obuka, do zmok�ej kury podobnego. Osobliwie w tych 
stronach... Prawi�, �e rycerza na rozstajach, co w�a�ciw�, cho� trudn� drog� wybierze, nagroda niechybna czeka. Bo 
jak �le wybierze, to zguba pewna, potwory i bestyje na drodze spotka. Mo�e i ja co na drodze napotkam, s�aw� si� 
okryj�, nagrod� znajd�...
Brutalnie szarpni�ty ko� wry� si� kopytami w ziemi�.
-...albo �mier�... - doko�czy� m�czyzna z rozp�du, wpatruj�c si� w trakt przed sob�. z twarzy powoli znika� u�miech.
W niedalekiej perspektywie mrocznego nadal traktu b�yszcza�y zielonkawe �lepia. Nisko, tu� nad ziemi�.
R�ka pow�drowa�a do zatkni�tego za pasem topora. Zakl�� pod nosem. Miecz zosta�, przytroczony przy siodle, kusza 
na wozie. Tylko top�r i n� za cholew�. Top�r dobry na knecht�w, nie na takie co�...
W�a�nie, jakie co�? Zacznij my�le�, skarci� si�, reagujesz jak...
Przyjrza� si� uwa�niej. To tylko �bik, zaraz skoczy w g�szcz. Pokr�ci� g�ow� z niesmakiem, dziwi�c si� swojej reakcji. 
�e ko� si� sp�oszy�, to normalne, zw�aszcza taka chabeta. Ale �eby za widok �bika chwyta� za top�r...
Ze z�o�ci� kopn�� konia po bokach. Wierzchowiec ruszy�, acz niech�tnie, parskaj�c i rzucaj�c �bem. �lepia zbli�a�y si�, 
ju� mo�na by�o dostrzec bure, pr�gowane futro przycupni�tego na drodze zwierz�cia.
Pewnie kocica, pomy�la�, ma m�ode. Dlatego zosta�a na drodze, czeka, a� ma�e si� ukryj�. Zaraz uskoczy i zniknie. 
Pr�gowany ogon uderza po bokach.
Jeszcze kilka krok�w.
Co� ten ogon nie taki... Nie wygl�da jak uci�ta t�po futrzana pa�a, kt�r� chlubi si� ka�dy szanuj�cy si� �bik. Ogon, 
owszem, gruby, lecz zw�aj�cy si�, jak u zwyk�ego...
M�czyzna wstrzyma� konia na kilka krok�w przed zwierz�ciem. Roze�mia� si� g�o�no. To kot. Zwyk�y, bury kot. 
Wida� osada blisko, poszed� sobie na ptaszki.
Kot nie spuszcza� z je�d�ca przeci�tych pionowymi �renicami nieruchomych oczu. Tylko ogon coraz szybciej uderza� 
po bokach.
�ci�ni�ty kolanami wierzchowiec ani my�la� ruszy� naprz�d. Nie pomog�o smagni�cie ci�k� r�kawic� mi�dzy uszy. 
Rzuca� tylko �bem na boki, drepcz�c w miejscu. M�czyzna �ci�gn�� wodze, chc�c nad nim zapanowa�. Nie zd��y�.
Kot wygi�� grzbiet, b�ysn�y ma�e kie�ki. Zasycza� w�ciekle.
Ko� wspi�� si� na tylne nogi, przednie kopyta zawis�y nad kotem, kt�ry przypad� do ziemi. Je�dziec przypad� do 
ko�skiej szyi, zaskoczony stara� si� utrzyma� w siodle.
Tylne kopyto konia trafi�o na wykrot. z przera�liwym kwikiem, jakby ju� ogryzali go wilcy, ko� zwali� si� na bok, w 
wysokie paprocie. M�czyzna rozpaczliwie stara� si� wyrwa� nogi ze strzemion. Zdo�a� tylko jedn�.
Gdy dotkn�� ziemi, a ci�kie zwierz� zwali�o si� na uwi�zion� w strzemieniu nog�, poprzez �omot us�ysza�, a raczej 
poczu� g�uchy trzask. B�l eksplodowa� w ca�ym ciele, po o�lepiaj�cym b�ysku pod zaci�ni�tymi powiekami przysz�a 
ciemno��.
Ciemno�� odp�ywa�a niech�tnie i powraca�a, gdy ze wszystkich si� stara� si� przez ni� przebi� do rzeczywisto�ci. 
Rzeczywisto�ci, w kt�rej nie by�oby t�pego b�lu. w kt�rej nie wpija�yby si� w twarz nieruchome, przeci�te pionow� 
�renic� �lepia.
Ju� nie by�o b�lu, tylko odr�twienie, si�gaj�ce a� do l�d�wi. Uchylenie powiek nie powodowa�o ju� uderzenia b�lu. w 
ustach czu� smak krwi i zesch�ych li�ci. Pr�bowa� si� poruszy�. Nie m�g�.
Przez straszliw� chwil� s�dzi�, �e uderzenie o ziemi� i ci�ar konia, kt�ry go przywali�, z�ama� krzy�e. �e ju� nigdy si� 
nie poruszy. Zaciskaj�c do b�lu z�by, spr�bowa� zacisn�� pi��. Chyba si� uda�o. Teraz druga r�ka. Poczu� w 
zaci�ni�tych palcach igliwie i inne le�ne �mieci. Wci�� nie otwieraj�c szerzej oczu, spr�bowa� z nogami. Najpierw 
jedna... Potem...
B�l gor�c� fal� przep�yn�� przez ca�e cia�o. w oczach zn�w pociemnia�o. w ustach s�ony smak krwi z przygryzionego 
j�zyka.
Ale� boli! Ale to dobrze. Boli, znaczy czucie zosta�o. Pewnie z�amana.
Otworzy� szerzej oczy. To w�a�nie rzeczywisto��. Tu� przed twarz�, na k�pie mchu rozsiad�, si� kot. Siedzia� 
nastroszony, z �apami podwini�tymi pod siebie. Nieruchomymi oczyma wpatrywa� si� w przestrze�, tylko uszy drga�y 
ledwo dostrzegalnie.
Konia nie by�o w okolicy, wida� upadek zni�s� bez szwanku. To nie by� jego wypr�bowany, wyszkolony ko�, kt�ry 
wiedzia�, �e od rannego nie wolno odej��. Trzeba b�dzie si� wlec na piechot�, pomy�la� m�czyzna z niech�ci�, �ycz�c 
nie potrafi�cej si� zachowa� szkapie jak najrychlejszego spotkania z watah� wilk�w. a to nie b�dzie �atwe ze z�aman� 
nog�, jedyna nadzieja, �e sadyby ludzkie blisko. Trzeba zrobi� jakie� �ubki, inaczej nie da rady.
Dr�twota zn�w ogarniaj�ca nog� by� niepokoj�ca. Z�amanie powinno bole�, nawet gdy si� nie porusza�. Tymczasem, 
gdy ust�pi�a nag�a fala b�lu po poruszeniu, przesta� cokolwiek czu�. Ostro�nie, by nie poruszy� si� nad miar�, uni�s� 
g�ow�. Spojrza�.
Patrzy� przez chwil�, po czym zamkn�� oczy i pozwoli� g�owie opa�� na dywan igliwia. Ju� nie musia� martwi� si� tym, 
jak zrobi� �ubki, j...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin