Legendy Ethshar 2 - Jednym zakleciem.pdf

(1024 KB) Pobierz
18454612 UNPDF
Jednym Zaklęciem
Lawrence Watt-Ewans
Druga Księga: LEGEND ETSHAR
Tytuł oryginału: WITH A SINGLE SPELL
ROZDZIAŁ l
Mały domek na skraju bagien, w którym stary Roggit przeżył swoje życie, nie należał,
ściśle mówiąc, do wioski Telven. Jednakże znajdując się na przeciwległym zboczu wzgórza,
które stanowiło granicę miasteczka, był na tyle blisko, aby Roggita uważano za Telveńczyka;
nikt tedy nie protestował, kiedy jego uczeń, Tobas, zaprosił mieszkańców na pogrzeb swojego
mistrza.
Oczywiście, pomijając wszelkie subtelne rozróżnienia graniczne, nie należało do
rzeczy mądrych narażać się na gniew czarnoksiężnika ani też jego ucznia — nawet, jeśli był
on tak nie dokształcony jak Tobas, który uczył się dopiero rok czy dwa u nieomal już zupełnie
zdziecinniałego i od dawna zniedołężniałego starca.
Z tych to względów, a także zwykłej ciekawości wywołanej całopaleniem jednej ze
starszych i bardziej ekscentrycznych osób w okolicy ceremonie pogrzebowe przyciągnęły cały
tłum; więcej niż połowę mieszkańców miasteczka. Patrząc, jak rozchodzili się w milczeniu po
zagaśnięciu ognia, Tobas zdał sobie sprawę z niemiłej prawdy, że nikt spośród nich — ani
młody, ani stary, ani w średnim wieku — nie przyszedł wiedziony przyjaźnią czy też
współczuciem dla zmarłego czarnoksiężnika albo dla niego, żyjącego ucznia.
Gdy był młodszy, miał przyjaciół, ale wszyscy odsunęli się od niego, kiedy opuściło go
szczęście. Od śmierci jego ojca uważano go za istotę przynoszącą pecha, nie nadającą się na
przyjaciela dla nikogo.
Patrzył, jak wieśniacy oddalali się parami, trójkami lub całymi rodzinami, a potem
ruszył samotnie na drugą stronę wzgórza do swego domku. Słońce stało jeszcze wysoko na
niebie. Stos wypalił się szybko, ostatnio bowiem było dosyć sucho.
Wspinając się na szczyt Tobas zastanawiał się, czy on sam naprawdę smuci się z
powodu śmierci Roggita i stwierdził ku swojemu zaniepokojeniu, że nie jest pewien, czy
żałuje Roggita, czy tylko martwi się własną przyszłością.
A przyszłość ta była do pewnego stopnia niepewna. Jako uczeń Roggita w momencie
jego śmierci dziedziczył wszystko, co nie zostało wcześniej zapisane innym; o ile wiedział,
Roggit nie miał dzieci ani krewnych, ani nawet byłych uczniów, którym mógłby coś zostawić.
Skromny spadek w całości należał się Tobasowi.
Co prawda nie stanowiło to wielkiej pociechy. Roggit nie był bogaty. Miał niewielki
kawałek ziemi, nazbyt bagnistej, aby nadawała się do uprawy, domek wraz z całym
wyposażeniem i to wszystko.
Przynajmniej nie zostałem bez dachu nad głową tak jak wtedy, gdy umarł ojciec,
pomyślał Tobas. A w domku znajdowały się zapasy ziół i magiczne sprzęty Roggita, w tym
rzecz najważniejsza, jego Księga Zaklęć.
Tobas będzie jej bardzo potrzebował. Na niej jedynie może polegać.
Kiedy udało mu się wreszcie przekonać starego czarodzieja, żeby go przyjął na ucznia,
chociaż każdy kto nie był na wpół ślepy i zdziecinniały widział, że ma co najmniej piętnaście
lat, a nie maksymalnie dopuszczalne trzynaście, Tobas myślał, że zapewnił sobie byt.
Oczekiwał, że spokojnie przepędzi swoje dni zarabiając na chleb jako małomiasteczkowy
czarnoksiężnik sprzedawaniem napojów miłosnych i odczynianiem uroków, tak jak Roggit.
Wydawało się, że będzie to całkiem proste. Został wprowadzony we wstępne tajniki Cechu
Czarnoksiężników — myśląc o tym nieświadomie dotknął rękojeści sztyletu, który miał u
pasa — i przyswoił sobie pierwsze zaklęcie bez trudu, gdy po całych miesiącach najwyraźniej
niepotrzebnych przygotowań Roggit uznał wreszcie, że może go czegoś nauczyć.
Tobas opanował pierwsze zaklęcie dokładnie i ponad wszelką wątpliwość. Ćwiczył
dotąd, aż był w stanie wykonać je w sposób doskonały bez chwili zastanowienia; dopiero
wtedy Roggit przyznał, że je umie i obiecał nauczyć go następnego w ciągu najbliższego
miesiąca. Uczeń z niecierpliwością oczekiwał kolejnego stadium swojej nauki, a tymczasem
dwa dni temu staruszek umarł we śnie zostawiając Tobasowi dom i swoją Księgę Zaklęć, a
także słoiki, pudełeczka i najrozmaitsze tajemnicze przedmioty oraz znajomość tylko jednego
zaklęcia — umiejętność rozpalania ognia.
Dziadek nazywał to Zapłonem Thrindle'a, a Tobas musiał przyznać, że umiejętność
zapalania ognia wszędzie, o każdej porze, w każdych warunkach, bez względu na to, jak
mokre jest paliwo czy jak silny wieje wiatr, pod warunkiem, że ma swój athame, jak
Roggit nazywał zaczarowany sztylet będący kluczem do czarodziejskiej potęgi, oraz kilka
ziaren siarki, jest rzeczą bardzo użyteczną i od czasu do czasu popisywał się zapaleniem tego
czy owego. Użył zaklęcia do zapalenia stosu pogrzebowego Roggita stwarzając odpowiednią
atmosferę ceremonii pogrzebowej i wieśniacy wydali pomruk aprobaty.
Oczywiście nie zawsze udawało mu się z powodzeniem posłużyć swoim zaklęciem,
pomyślał kwaśno; raz wpędził się w zakłopotanie usiłując zapalić czarną skałę, którą
omyłkowo wziął za węgiel. Jedynym rezultatem był deszcz iskier. Na szczęście dziewczyna,
przed którą się chciał popisać, nie wiedziała, że należy oczekiwać czegoś więcej i była
odpowiednio zachwycona.
Mimo swojej niewątpliwej użyteczności Zapłon Thrindle'a nie był zaklęciem, z
którego można by się utrzymać. Nie zarobi nim na chleb ani nie przekona żadnej dziewczyny,
żeby za niego wyszła — większość dziewczyn z miasteczka okazywała mu ostatnio wyraźny
chłód, chociaż nie bardzo wiedział dlaczego. Nigdy się nie spodziewał, że ożeni się z miłości
— było to udziałem niewielu osób — ale wątpił, żeby w obecnej sytuacji którakolwiek
niezamężna kobieta chociaż rozważała możliwość zawarcia z nim małżeństwa z rozsądku.
Musi szybko nauczyć się więcej zaklęć i zdobyć sobie markę jako nowy
czarnoksiężnik wioskowy. Jeśli nie uda mu się wkrótce zapewnić sobie tej pozycji, to ktoś
może zaprosić jakiegoś obcego maga, który pozbawi go zajęcia. Gdyby tak się stało, to nie
utrzyma się z tych paru ziół, które rosną w jego ogrodzie.
Na szczęście miał Księgę Zaklęć Roggita. Ale przyspieszając kroku na opadającym
zboczu wzgórza stwierdził, że mimo woli przychodzą mu na myśl powody, dla których
mógłby nie potrafić jej użyć. Czy Roggit napisał ją w jakimś tajnym języku
czarnoksiężników? Czy potrzebne mu zaklęcia będą wymagały składników, których nie uda
mu się zdobyć? Księga była stara; może jej karty będą dla niego nieczytelne, bo tylko Roggit
mógł sobie z niej odtwarzać to, co już znał. Czy jest w niej jakaś nie znana mu ważna
tajemnica?
Nie chciał marnować czasu. Jeśli straci chociaż jeden dzień na żałobę po biednym
starym Roggicie, to coś może pójść nie tak. Otworzy Księgę Zaklęć, jak tylko znajdzie się w
domu.
Z niecierpliwością przebiegł przez podwórko, otworzył zasuwę i wszedł do domu,
który nie należał już do Roggita. Należał do niego.
Rozejrzał się, jakby był tu po raz pierwszy. Jego własne wąskie łóżko, w zasadzie
raczej kozetka, którego już nie będzie używał, stało w jednym kącie; po drugiej stronie
znajdowało się skromne łóżko Roggita, które miał zamiar zająć. W obu końcach pokoju ziały
paleniska, puste i zimne; było jeszcze ciepło, a od śmierci Roggita Tobas nie zatroszczył się o
ugotowanie czegokolwiek. Długi stół, na którym przyrządzano posiłki, jedzono i który
stanowił warsztat pracy czarnoksiężnika, stał pośrodku. Dłuższe ściany z obu jego stron
zastawione były półkami, szafkami i szafeczkami zapełnionymi przedmiotami niezbędnymi w
skromnym życiu codziennym czarnoksiężnika i w jego tajemnym zawodzie. Sufit był po
prostu spodem krytego słomą dachu, a podłoga zwykłym klepiskiem. Księga Zaklęć leżała w
samotnej glorii na swoim pulpicie.
Niezbyt to wiele, pomyślał krytycznie, ale domek był suchy, a gdy rozpaliło się
palenisko, również ciepły. Nie wyglądał teraz najlepiej — materac na łóżku był goły, bo
jedyne koce posłużyły do owinięcia szczątków Roggita na stosie pogrzebowym, a wiaderka na
drewno i wodę stały puste, gdyż Tobas nie poświęcał wielkiej uwagi sprawom życia
codziennego od chwili śmierci Roggita. Kilka zaklęć, które rzucił Roggit, być może działały
tu i tam, trochę napojów leczniczych i miłosnych mogło gdzieś walać się w tym bałaganie, ale
na wierzchu nie widziało się nic magicznego. Zwykły, skromny dom.
Ale był jego.
Utkwił spojrzenie w Księdze Zaklęć. Ona też należała do niego. Była to jedyna rzecz
Roggita, której nie wolno mu było dotykać. Mizerna garstka półszlachetnych kamieni starego
czarnoksiężnika leżała schowana gdzieś w domku, ukryta nawet przed jego własnym uczniem,
ale Tobas mógł oglądać je do woli, gdy z jakiegoś powodu zostały wydobyte z ukrycia. Tylko
Księga była zakazana.
Podszedł do pulpitu i zaczął ją badać.
Była wielka, gruba, oprawiona w matowe, niebieskoszare aluminiowe płyty; duży,
czarny znak runiczny, którego Tobas nie potrafił odczytać, zdobił jej okładkę. Wiedział, że
większość kart jest pusta, ale Roggit chwalił się, że zawiera trzydzieści różnych zaklęć, a
Tobas widział w niej kilka. Był pewien, że księga ta stanowi klucz do jego przyszłości.
Zawahał się, wciąż jakby związany zakazem starca, ale w końcu dotknął
wyszczerbionej metalowej okładki. Ma do tego prawo, myślał i postępuje najzupełniej
rozsądnie sięgając po Księgę Zaklęć, którą odziedziczył, gdyż chce nauczyć się więcej magii i
zarobić na życie. Teraz należała do niego.
Delikatnie pogłaskał księgę, jak gdyby spodziewając się, że odczuje jej magię, ale w
dotyku była taka sama jak ścianka wiadra na wodę. Uśmiechnął się, rozbawiony swoją naiwną
myślą, że można odczuć magię Księgi —jak gdyby ona ją miała. Wreszcie, bardziej przejęty,
niż gotów był się do tego przyznać przed samym sobą, chwycił wytartą krawędź i podważył
ciężką, oprawioną w aluminium okładkę.
Bez żadnego ostrzeżenia czarna runa na okładce głośno i gwałtownie eksplodowała
mu w twarz, wyrzucając na wszystkie strony pomarańczowe iskry; żadna z nich nie trafiła go,
chociaż jedna osmaliła mu włosy.
Tobas zaskoczony w pierwszej chwili zrobił krok do tyłu, gapiąc się na dymiącą,
poczerniałą okładkę Księgi Zaklęć. Jak się wydawało, Roggit umieścił jakieś zaklęcie
ochronne, aby odstraszać złodziei. A potem Tobas poczuł zapach dymu i zdał sobie sprawę,
że iskry nie były iluzją. Zdziwiony i pełen niesmaku rozejrzał się dokoła; rozrzucone iskry
gasły na twardym klepisku, jedna przypaliła blat stołu, ale wyglądało na to, że nie zrobiły
żadnej szkody.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin