boleslaw_londynski_jelonek_darmowe-ebookicom.pdf

(167 KB) Pobierz
230860095 UNPDF
 
Bolesław Londyński
JELONEK
 
230860095.001.png
 
Nie wesoło żyło się na świecie Jasiowi i Zosi od chwili, gdy po śmierci matki zmuszeni byli
przenieść się do pewnej starej wiedźmy, która ich morzyła głodem i biła ciągle.
— Już dłużej tu nie wytrzymam, — rzekł pewnego razu mały Jaś i wziąwszy siostrzyczkę
za rękę, poprowadził w pole.
Szli i szli po łąkach, po polach, po kamieniach i nareszcie, pod wieczór, zmęczeni i
wyczerpani, zaszli do wielkiego, starego lasu, gdzie wyszukawszy spróchniałe drzewo,
postanowili ukryć się w niem na nocleg i zasnęli tak mocno, że obudzili się dopiero nazajutrz
o świcie, gdy małe ptaszki zaczęły skakać i ćwierkać na gałęziach.
— Poszukajmy strumyczka, siostruniu, pić mi się chce okrutnie! — zwrócił się Jaś do Zosi.
I wyskoczywszy z dziury w drzewie, śpiesznie skierował się do leżącego w pobliżu źródła,
ani przypuszczając, że tuż przy niem, ukryta w krzakach, siedzi
stara czarownica, w celu obrócenia każdego, kto się zbliży wody zaczerpnąć, w dzikie
zwierzę.
Zosia tymczasem, bojąc się zostać sama w drzewie, pobiegła również za bratem i,
zobaczywszy zdaleka błyszczący strumień, wyprzedziła go nawet.
— Kto się ze mnie wody napjie, ten się w tygrysa zamieni! — wyszemrał strumyk nad
samem uchem dziewczynki.
Zlękła się Zosia takich słów okropnych i zaraz powiedziała o wszystkiem bratu, błagając
go, ażeby nie pił z tego źródła, lecz żeby lepiej poszukał innego. — Zrobię to, — zgodził się
Jaś, — chociaż, co prawda, pić mi się chce ogromnie.
— Pójdźmy stąd, pójdźmy, — upierała się Zosia i pociągnęła go za sobą po wązkiej stromej
ścieżynce.
Odszedłszy spory kawałek drogi, dzieci znowu znalazły źródło, do którego chciwie
przypadły.
— Kto ze mnie napije się wody, ten z człowieka stanie się złym wilkiem, — wyszemrało
źródło, i Zosia, równie jak poprzednio, całą siłą odciągnęła brata.
 
 
— Dobrze, niech będzie jak chcesz, — rzekł Jaś, — lecz pamiętaj, że jeżeli teraz trafimy na
źródło, to już ci nie ustąpię. Tobie się roją jakieś głupstwa, a ja umieram z pragnienia.
Zosia nic na to nie odrzekła. Przez jakieś pół godziny dzieci szły w milczeniu. Nareszcie
zdaleka pokazało się źródło; podwoili kroku i już mieli wody zaczerpnąć, gdy znów dał się
słyszeć głos niewidzialny:
— Kto się ze mnie wody napije, ten się zamieni w jelonka!
Zosia chciała znów odciągnąć brata, ale było już za późno; chłopczyk, przypadłszy do
źródła, chciwie łykał wodę, poczem rzeczywiście, zamienił się na pięknego, rosłego jelonka.
Gorzko zapłakała Zosia, spostrzegłszy taką zmianę, gorzko zapłakał nieszczęśliwy jelonek,
tuląc się i łasząc do dziewczynki.
— Ha, cóż zrobić, miły jelonku, — rzekła nareszcie Zosia. — Nie płacz, nie wyrzekaj, łzy
nic twej niedoli nie pomogą; bądź spokojny, ja chodzić będę za tobą i będę o ciebie dbała.
Przy tych "słowach zdjęła z nóżki podwiązkę i zrobiwszy z niej obrożę, włożyła ją na szyję
bratu, ażeby go łatwiej było oprowadzać po lesie.
W ten sposób przewędrowały cały dzień aż do głębokiej nocy. Nareszcie, zbliżyli się do
maleńkiej niezamieszkałej chaty.
— To doskonale, — rzekła Zosia, — domek pusty, można w nim nietylko przenocować ale
i osiedlić się na stałe.
Przywiązawszy jelonka do płota, przedewszystkiem narwała dlań trawki i po tem dopiero
poszła szukać dla siebie orzeszków i jagódek. Zjadłszy wieczerzę z wielkim apetytem,
położyła główkę na plecach swego wiernego przyjaciela i twardo zasnęła.
Tak przeżył brat z siostrą przeszło miesiąc czasu; nic ich nie martwiło, znikąd nie mieli
smutku, mogliby się byli uważać nawet za zupełnie szczęśliwych, gdyby tylko biedny jelonek
mógł był odzyskać obraz człowieka, ale na nieszczęście, co do tego nie było żadnej nadziei.
W końcu nadeszła zima. Gruba warstwa mokrego śniegu okryła całą otaczającą ich
przestrzeń, błyszcząc na słońcu, niczem brylanty, lub inne drogie kamienie.
Sąsiedni król, do którego ten las należał, zamyślił urządzić polowanie i w tym celu sprosił
do siebie gości z całej okolicy.
Głośno zagrały rogi myśliwskie, wesoło szczeknęły psy gończe, a jeszcze weselej jęli
gwarzyć pomiędzy sobą myśliwi.
Usłyszawszy jakieś niezwykłe ożywienie w lesie, jelonek przeląkł się i posłuszny niejako
czyjejś obcej woli, zaczął się wyrywać w tę stronę, z której dochodził gwar i hałas.
Zosia nie puszczała go zrazu, ale potem widząc, że nie jest w stanie opierać mu się dłużej,
zdjęła podwiązkę i rzekła prawie że z gniewem:
 
 
— Jeżeli już tak koniecznie chcesz tam lecieć, to cię puszczę, tylko nie baw się długo, a na
noc wróć bezwarunkowo. Gdy przyjdziesz do domu, zastukaj do drzwi i powiedz: "otwórz,
siostrzyczko!" Po tych słowach będę wiedziała, że to ty jesteś, a nie jakiś myśliwy, i śmiało
drzwi otworzę.
Jelonek, drżąc z silnego wzburzenia, prawie że nie słuchał mowy Zosi, popędził jak strzała,
przed siebie i przeleciał tuż przy samym królu, który, spostrzegłszy tak piękne zwierzę, chciał
je koniecznie pochwycić i popędził za niem, w towarzystwie kilku myśliwych; ale jelonek tak
zręcznie im się wymykał, tak zgrabnie sadził przez wszystkie rowy i krzaki, że dogonić go
było wręcz niepodobieństwem.
Pod wieczór wrócił do swego domku i stuknąwszy do drzwi, poprosił, ażeby go siostra
wpuściła.
Powtarzało się to przez kilka dni z rzędu.
Gdy jelonek usłyszał głosy myśliwych i dźwięki rogów, w tej chwili zaczynał prosić o
wypuszczenie go z domku i nie mógł się uspokoić dopóty, dopóki Zosia nie dała mu
swobody.
Wyskoczywszy na drogę, nie tracąc chwili czasu, biegł prosto na łowczych króla i bardzo
go to bawiło, że oni chcieli koniecznie go złapać, a wszystkie ich zabiegi były daremne.
Ale pewnego razu udało im się otoczyć biedaka ze wszystkich stron; nie wiedział, jak się
wydostać i pod wpływem wielkiej trwogi, przebiegł tak blizko od głównego łowczego, że ten
ostatni zranił go zlekka w nogę, wskutek czego niemógł już tak zręcznie biegać, jak przedtem.
Zebrawszy resztę sił, biedny jelonek puścił się prosto do domu. Łowczy konno jechał jego
śladem i dopędził go tej samej chwili, gdy ze słowami; "otwórz, siostrzyczko!" wpadł we
drzwi. Łowczy natychmiast doniósł o wszystkiem królowi, który oświadczył w odpowiedzi,
że jutro trzeba zrobić poważną obławę na to osobliwe zwierzę.
Tymczasem, jelonek, położony przez Zosię na ciepłem posłaniu, spędził noc całkiem
spokojnie, nie czując najmniejszego bólu, i nazajutrz zapragnął znowu wybiedz do lasu i
podrażnić myśliwych.
— Nie idź, koźliku najmilszy, — odmawiała go Zosia. — Przeczuwam, że niegodziwi
myśliwi zabiją cię.
Ale jelonek nie chciał słuchać żadnych namów, płakał, tęsknił i rozpaczliwie wyrywał się
na wszystkie strony, dopóty, aż Zosia, zniecierpliwiona, musiała nareszcie ustąpić.
Zbliżywszy się do króla, jelonek przystanął, jakgdyby na coś czekał.
— Patrzcie, patrzcie, — zwrócił się wtedy król do otoczenia: — wszak to ten sam piękny
jelonek, o którym wczoraj opowiadał główny łowczy. Dopędźcie go bezwarunkowo, ale nie
róbcie mu nic złego i postarajcie się go wziąć żywcem.
 
 
Myśliwi przystąpili skwapliwie do wykonania rozkazu króla. Król sam także zadawał ostróg
koniowi i pocwałował za śladem jelonka, nie bacząc na krzaki i doły. W ten sposób cały dzień
zeszedł, a jeźdźcy strasznie byli pomęczeni; co się tyczy jelonka, ten zdawał się być
niezmęczonym i zaledwie słoneczko zaszło, natychmiast skierował się w stronę domku.
Król z jednym z myśliwych pomimo znużenia, jechali jego śladem i w tej samej chwili, gdy
Zosia wyszła z domku na spotkanie swego wiernego przyjaciela, zrównali się z drzwiami.
Spostrzegłszy nieznajomych mężczyzn w kapeluszach z rozwianemi piórami i z
myśliwskiemi tarczami w dłoniach, Zosia bardzo się zlękła.
Król zauważył jej trwogę i starał się ją uspokoić wszelkiemi siłami. Niebawem,
dziewczynka ochłonęła nieco z przestrachu, a król zaproponował jej, ażeby została jego żoną.
— Chętnie, — odparła Zosia, — ale proszę mi pozwolić wziąć i jelonka ze sobą; bez niego
będzie mi smutno.
— Weź, naturalnie, znajdzie się miejsce dla niego. Będę go lubił tak samo, jak i ty, i we
dwoje doglądać go będziemy.
Posadziwszy dziewczynkę na swego okazałego wierzchowca, król wesoło skierował się w
stronę zamku; jelonek biegł obok; wydawał się smutny i widocznie z żalem opuszczał las,
gdzie żyło mu się tak dobrze i swobodnie.
Dziewczynka spostrzegła, że drogi jej przyjaciel wygląda nie wesoło i zrobiło się jej żal
jelonka.
— Co ci jest? — spytała go łagodnie: — co cię tak zmartwiło?
Jelonek zapłakał rzewnemi łzami, zapłakała z nim razem i Zosia, poczem szczegółowo
opowiedziała młodemu królowi, jak zła czarownica zamieniła jej kochanego braciszka w
czworonogie zwierzę.
Król słuchał opowiadania swej narzeczonej z wielką uwagą.
Przyjechawszy na zamek, w tej chwili wydał rozkaz pochwycenia czarownicy i spalenia jei
na stosie.
Rozkaz ten został ściśle wykonany. Zaledwie stara wiedźma zamieniła się w popiół, w tejże
chwili ustały wszelkie jej czary. Czworonogi jelonek przybrał swoją dawną ludzką
powierzchowność. Zosia ucieszyła się niesłychanie.
Rzuciwszy się sobie wzajem w objęcia, oboje długo płakali z radości i wzruszenia.
Nazajutrz ogłoszono wesele. Gości Zjechało się mnóstwo, przyjęcie było wspaniałe, goście
bawili się i ucztowali hucznie aż do późnej nocy. Następnie, rozjechali się do domów, nie
szczędząc młodej parze jaknajserdeczniejszych życzeń.
Młodzi zaczęli kosztować szczęścia w bród.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin