Samantha James - Pierwszy raz.pdf

(864 KB) Pobierz
10448294 UNPDF
SAMANTHA JAMES
PIERWSZY RAZ
PROLOG
Boston, 1830
Z ciężkim sercem wdychała intensywny zapach morza. Wiedziała, że już nie
może się dłużej oszukiwać.
Umierała.
W pokoju byli jej dwaj ukochani synowie. Przeszył ją ostry ból, nie tak jednak
ogromny jak rozpacz, która gościła w jej sercu. Wstrząsnął nią kolejny paroksyzm
strachu - jakże mogła im powiedzieć, że już wkrótce utracą ją na zawsze? Wszakże ich
ojciec nie dbał ani o ich brudne ręce, ani o poszarpane ubrania.
Cierpiała w milczeniu. Patrick O'Connor nie troszczył się o rodzinę, czas
spędzał w barze na dole pijąc do upadłego w towarzystwo swych klientów. Na samą
myśl o takiej niesprawiedliwości zbierało się jej na płacz. Co stanie się z chłopcami,
gdy ona odejdzie już z tego świata? Ojciec ledwo ich zauważał.
Ogarnęło ją drżenie. Co za okrutny los sprawił, że ona pożegna się z życiem, a
jej dzieci - z matką? Krzyk rozpaczy i gniewu uwiązł w jej krtani, wydobyła z siebie
tylko charczący szept. Poczuła, jak czyjeś maleńkie paluszki obejmują jej wychudzoną
dłoń. Loretta O'Connor uścisnęła słabo dziecięcą rączkę i już jej nie puściła. Nie mogła
znieść myśli o nieuchronnym rozstaniu.
Patrick O'Connor wkroczył nagle do pokoju i stanął obok łóżka, ale w jego
spojrzeniu nie było śladu ciepła. Prychnął tylko pogardliwie, obrócił się napięcie i
zdjął koszulę z wieszaka. Nie zaszczycił umierającej małżonki ani słowem, na dzieci
nie spojrzał. Tak, jak zwykle - pomyślała Loretta z rozpaczą. I nic się już nie zmieni.
Jej serce rozdzierał płacz. Nie zwracała uwagi na podniesione głosy i rubaszny
śmiech mężczyzn, jaki dobiegał z dołu. Patrzyła tkliwie tylko na swoich synów -
Morgana i Nathaniela. Na jej spierzchnięte wargi wypłynął cień uśmiechu. Nikt by się
nie domyślił, że ci chłopcy są braćmi. A jednak nimi byli.
Nathaniel, malec o włosach jak len i buzi aniołka, przyszedł na świat zaledwie
przed czterema laty. Morgan, jego starszy brat, brunet o smagłej cerze - zawsze
poważny i zamyślony - już w dziesiątej wiośnie swego życia odznaczał się
spostrzegawczością i sprytem. Loretta nie mogła się nadziwić, że jej dzieci tak bardzo
się od siebie różnią.
Poczuła bolesny ucisk w sercu.
Dobry Boże - myślała w niemej udręce - kto poprowadzi ich przez życie, kto im
wskaże właściwą drogę? Dziękowała w duchu Stwórcy, że jej trzecie maleństwo
umarło, bo jakże okrutny los czeka tych dwoje, gdy jej już nie będzie. Chwała Panu za
to, że obdarzył Morgana rozumem i siłą. Obawiała się jednak poważnie o Nathaniela.
Żywy i pogodny, wykazywał czasem upór i nieodpowiedzialność swego ojca (niech
diabli wezmą łajdaka!), co mogło przysporzyć mu kiedyś ogromnych kłopotów.
Usłyszawszy szelest w nogach łóżka, Loretta przycisnęła chusteczkę do piersi i
zobaczyła, że Nathaniel zerka na nią niepewnie. Ucichł - ach, jakże to do niego nie
pasowało - a jego spokój zdawał się sięgać niebios. Choć był jeszcze taki maleńki,
wyczuwał nieomylnie, że dzieje się coś złego. Spróbowała się uśmiechnąć, lecz nie
mogła.
Zbliżał się koniec.
Ledwo oddychała. Zapragnęła nagle tyle powiedzieć, ale nie było już czasu.
Przeniosła wzrok na Morgana. Gdyby starczyło jej sił, wykrzyczałaby cały ból,
jaki ściskał jej serce. Chłopiec miał czerwone obwódki wokół pięknych szarych oczu, w
których kręciły się łzy, jednak nie płakał. Nigdy zresztą nie płakał, choćby spotkała go
największa krzywda.
Drżąc na całym ciele Loretta uścisnęła dłoń syna, a ten wysiłek wyssał z niej
resztki życia. Rozchyliła usta i przywołała go wzrokiem.
Morgan pochylił się nad łóżkiem.
Popatrzyła z miłością na jego wychudzoną bladą twarz.
- Mój dzielny chłopcze - szepnęła - jakże ja będę za tobą tęsknić... Jakże bardzo
bym chciała zostać przy tobie.
Łzy napłynęły mu do oczu, lecz nie zapłakał.
- Kochanie, musisz teraz opiekować się młodszym braciszkiem. - Wiem, że
wiele od ciebie wymagam, ale na pewno podołasz.
Chłopiec, oszalały z przerażenia, potrząsnął przecząco głową.
- Nie, mamo, ja...
- Podołasz... - zapłakała cicho Loretta. - Jesteś starszy. Nathaniel to jeszcze
mały chłopiec. Brak mu twej siły i odwagi.
Morgan znowu zaprzeczył.
- Ależ tak, kochanie. Jestem z ciebie bardzo dumna. - Chcąc podtrzymać syna
na duchu, Loretta przycisnęła jego rękę do swej wychudzonej piersi. - Proszę cię,
Morganie... Musisz zrobić dla niego to wszystko, czego nie mogę oczekiwać od twego
ojca. Nie chcę, by twój maleńki braciszek stał się do niego podobny. Nathaniel
potrzebuje kogoś takiego, jak ty. Prowadź go. Chroń go - dyszała ściskając dłoń
chłopca, a na jej twarzy malowała się udręka. - Błagam cię. Nie zawiedź mnie. Obiecaj,
że się nim zaopiekujesz, bo w przeciwnym wypadku nigdy nie zaznam spokoju.
Morgan przełknął ślinę.
- Przyrzekam - powiedział, usiłując powstrzymać drżenie głosu. - Zrobię to. Dla
ciebie, mamo.
- Nie, synku. Nie dla mnie. Dla Nathaniela - mówiła coraz ciszej. - Moje ty
kochanie... Bądź dzielny. Musisz być silny i odważny - za was obu... Wierz w siebie i w
Pana Boga Najwyższego. A On niech błogosławi was obu, najdrożsi.
Uciekły z niej resztki sił. Przymknęła oczy, palce obejmujące dłoń Morgana
osłabły i zwiotczały. Chłopiec przywarł do jej ręki, jakby chciał na zawsze zatrzymać
życie, które się właśnie skończyło.
Walczył ze łzami, ale coś paliło go w gardle i wzbierał w nim gniew tak silny, że
niemal rozsadzał mu pierś.
Chciał krzyczeć i wrzeszczeć, by znaleźć jakieś ujście dla tego gniewu i smutku,
a przede wszystkim - strachu. Zamiast krzyczeć, stał jednak sztywno przy łóżku,
wyprostowany jak żołnierz na warcie.
Nathaniel podszedł do brata i spojrzał z lękiem na matkę.
- Czy mama śpi? - spytał cichutko.
Morgan milczał. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Czuł, że już nigdy nie będzie
tak bardzo cierpiał.
Usłyszał echo ostatnich słów matki. Bądź dzielny. Musisz być silny i odważny.
Przełknął ślinę.
Ale jak mam to zrobić? - myślał. - Jak?
- Nie - odparł w końcu ochrypłym szeptem. - Mama umarła. Umarła. - Zamilkł
na chwilę; w pokoju zaległa przerażająca cisza. - Tak jak te kotki, które utopił ojciec.
Młodszy chłopczyk zaczął szlochać.
- Co my teraz zrobimy? - łkał. - Nikt już nas nie będzie kochał. Nikt się o nas
nie zatroszczy. Tata...
Morgan niezręcznie, z wahaniem, poklepał malca po ramieniu.
- Nie martw się - powiedział. - Masz jeszcze mnie. A ja nigdy cię nie opuszczę.
Jak powiedział, tak się też miało stać.
Mijały miesiące. Maleńki Nathaniel nie cierpiał zbyt długo po stracie matki i
wkrótce o niej zapomniał.
Morgan jednak wciąż pamiętał o tej, która dała mu życie.
Dochował również swej obietnicy.
Ojciec chłopców nie zmienił się. Był tak samo małoduszny i nikczemny, jak
przedtem. Wciąż ponury niby chmura gradowa, coraz częściej zaglądał do kieliszka.
Morgan, skończywszy dwanaście lat, nie miał już czasu dla siebie - przebywał głównie
w barze i kuchni. Nathaniel często pozostawał bez opieki i nic dziwnego, że wyrósł na
małego, przebiegłego nicponia, który często dopuszczał się różnych wybryków.
Właśnie wybiła północ, gdy Patrick O'Connor wrócił do domu owej nocy.
Pchnął mocno drzwi i wtoczył się do pokoju jak pijak, którym w istocie był. W
mięsistej dłoni dzierżył ogryzek świeczki. Chłopcy zadrżeli na twardych siennikach
umieszczonych w głębi pokoju. Wstrzymali oddech i zamarli w bezruchu, by się nie
zdradzić, że nie śpią.
Ale i tak nic im to nie pomogło. Patrick O'Connor zachwiał się, zrobił kilka
niepewnych kroków w stronę stołu, powiódł przekrwionymi oczami po blacie, po
czym przymrużył nagle powieki. Wrzasnął wściekle, zerwał brutalnie synów z posłania
i wrócił na miejsce.
- Rano leżało tu jeszcze sześć złotych monet, a teraz widzę tylko pięć!
Nathaniel spojrzał na ojca swymi ogromnymi, niebieskimi oczami i zwilżył
językiem wargi.
- Może spadły na podłogę? - spytał nieśmiało.
Patrick O'Connor pochylił swe zwaliste cielsko nad podłogą, przeszukując
wzrokiem wyszczerbione deski.
- Chyba nie - warknął, prostując się z trudnością.
- W takim razie pewnie się mylisz.
- Wcale się nie mylę! - ryknął, a na jego twarzy pojawił się wyraz wściekłości. -
Nie po raz pierwszy brakuje pieniędzy! Ale obiecuję wam, że ostatni. Odpowiadajcie
natychmiast: który z was zabrał monetę?
Milczeli, ale Morgan nie uląkł się ojca. Przeciwnie, wysunął podbródek i patrzył
mu w oczy z podziwu godnym spokojem.
- Odpowiadajcie, nicponie! - wrzasnął O'Connor. - Który z was ukradł monetę?!
Podłoga zaskrzypiała, choć pijany łajdak zrobił tylko jeden krok naprzód.
Nathaniel stał tuż obok brata i ciężko oddychał. Morgan przypomniał sobie wyraźnie,
że tego popołudnia widział w jego brudnej rączce kilka cukierków. W oczach
Nathaniela błysnął strach. Malec zadrżał i przypadł do ziemi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin