A.J.Quinnell - Misja specjalna.rtf

(853 KB) Pobierz

A.J.Quinnell

MISJA SPECJALNA

In The Name Of The Father

Przekład MAŁGORZATA DORS

Wydanie polskie: 1999

 

 

CHRISOWI

 

Nie można zarządzać Kościołem

poprzez odmawianie zdrowasiek

 

Arcybiskup Paul Marcinkus

 

PROLOG

Najpierw doprowadził do porządku pistolet, a potem siebie, wykonując obydwie czynności równie skrupulatnie. Broń należała do rodzaju rosyjskich pistoletów typu Makarow. Czyścił ją przy stole w maleńkiej kuchni, a ponieważ miał w tym wprawę, robił to automatycznie. Najpierw wytarł broń miękką szmatką nasączoną dobrym olejem silnikowym, a potem wypolerował ją kawałkiem irchy. Choć słońce wzeszło już godzinę temu, światło w kuchni wciąż się paliło. Od czasu do czasu podnosił głowę, żeby wyjrzeć przez małe okienko. Niebo nad Krakowem było zachmurzone. Zaczynał się kolejny szary, zimowy dzień. Opróżnił magazynek i sprawdził sprężynę. Była w porządku, wcisnął więc naboje z powrotem i zatrzasnął.

Następnie ujął dłonią kolbę – broń była wyważona i poręczna, ale kiedy przykręcił tłumik, lufa zaczęła trochę ciążyć. Nie przejął się tym zbytnio, przecież cel będzie blisko.

Ostrożnie położył pistolet na porysowanym drewnianym blacie i wstał, rozprostowując nogi i ręce.

Potem umył się pod wciśniętym w kącik prysznicem. Łazienka była zbyt mała, aby mogła pomieścić wannę, ale mimo to pamiętał jeszcze, jak się cieszył, gdy wraz z awansem na stopień majora przyznano mu mieszkanie. Po raz pierwszy w życiu mógł mieszkać sam – był to dla niego prawdziwy powód do radości.

Namydlił całe ciało i włosy francuskim szamponem, który kupił w specjalnym wydzielonym sklepie. Potem opłukał się i dwukrotnie powtórzył obie czynności – tak jakby chciał zmyć brud nawet w środku. Następnie ostrożnie się ogolił nie patrząc w lustro. Na łóżku leżał starannie wyprasowany mundur. Pamiętał, że kiedy pierwszy raz go włożył, odczuł niemal erotyczną przyjemność. Ubierał się powoli, a każdy jego ruch był przemyślany, jakby stanowił część jakiegoś rytuału. Potem wyciągnął spod łóżka płócienną torbę. Włożył do niej parę czarnych butów, dwie pary czarnych skarpetek, dwie pary ciemnoniebieskich slipek, dwie wełniane, gładkie koszule, anorak w kolorze khaki i dwie pary niebieskich sztruksowych spodni. Na wierzchu położył saszetkę z przyborami toaletowymi.

Następnie poszedł do przedpokoju po czarną skórzaną walizeczkę. Przyniósł ją do kuchni i położył na stole obok pistoletu. Zamki miały jednakowy szyfr – 1951 – rok jego urodzin. W środku nie było nic poza dwoma skórzanymi paskami przymocowanymi do dna. Ułożył pomiędzy nimi broń i ciasno je zapiął.

Dwie minuty później, niosąc walizeczkę i płócienną torbę, wyszedł z mieszkania nie oglądając się za siebie.

 

Minęły godziny szczytu i na ulicach już się rozluźniło, dojechał więc do mieszczącej się w pobliżu centrum miasta siedziby SB w ciągu zaledwie dwunastu minut. Przez całą drogę słyszał stukot w silniku swojej małej skody; w przyszły poniedziałek miał ją odstawić na przegląd generalny. Automatycznie spojrzał na deskę rozdzielczą. Zobaczył, że od chwili gdy z okazji swojego awansu otrzymał asygnatę na nowiutki samochód, zrobił już ponad dziewięćdziesiąt tysięcy kilometrów.

Normalnie zaparkowałby na dziedzińcu za budynkiem, ale tego ranka zostawił wóz w bocznej uliczce tuż za rogiem, blisko głównego wejścia. Wysiadł z walizeczką nie zamykając drzwi, choć zwykle to robił. Upewnił się jednak, że bagażnik, w którym leżała płócienna torba, jest dobrze zamknięty. Na widok jego munduru przechodnie odwracali wzrok.

Nie wziął ze sobą płaszcza i teraz było mu chłodno. Idąc energicznym krokiem skręcił za róg i wszedł po schodach do budynku.

 

Miał ostatnio znacznie więcej pracy, więc przydzielono mu sekretarkę na pełny etat. Budynek był przepełniony, ale znalazł dla niej miejsce w niszy na wprost swojego biura. Była kobietą w średnim wieku, przedwcześnie posiwiałą i wiecznie zatroskaną. Patrzyła na niego, kiedy szedł korytarzem, a gdy znalazł się dostatecznie blisko, powiedziała niespokojnie:

– Dzień dobry, obywatelu majorze. Próbowałam dodzwonić się do pana do domu, ale musiał pan właśnie wyjść. Telefonowała sekretarka generała Mieszkowskiego. Zebranie odbędzie się nieco wcześniej. – Spojrzała na zegarek. – Zacznie się za dwadzieścia minut.

– Dobrze. Skończyła pani pisać raport?

– Oczywiście, obywatelu majorze.

– Proszę go przynieść.

Ścibor wszedł do biura, położył walizeczkę na pustym biurku i odsunął zasłony. Szare światło przeniknęło do środka.

Sekretarka weszła za nim niosąc zawiązaną brązową tekturową teczkę i położyła obok walizeczki.

– Ma pan jeszcze czas, żeby to sprawdzić. Pozwolę sobie powiedzieć, że to znakomity raport, obywatelu majorze... Zaraz przyniosę panu kawę.

– Nie, dziękuję. Nie będę dzisiaj pił kawy.

Na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. Przyzwyczaiła się już, że Ścibor zawsze przestrzega ustalonego porządku.

– Dziękuję – powtórzył. – Nie chcę, żeby cokolwiek rozpraszało mnie przed spotkaniem.

Skinęła głową i wyszła.

Ścibor pokręcił szyfrowymi zamkami walizeczki, otworzył ją i przez chwilę stał spoglądając na pistolet, po czym go odpiął. Na brązowej tekturowej teczce wydrukowany był czarnymi literami napis SŁUŻBA BEZPIECZEŃSTWA. Kiedy rozwiązał tasiemki, zobaczył kilkanaście kartek maszynopisu, ale nie zawracał sobie teraz głowy czytaniem.

Na pierwszej stronie ułożył broń i tłumik, a potem usiadł. Odwrócił teczkę tak, żeby otwierała się w przeciwną do niego stronę. Prawą ręką ujął kolbę i przesunął palec na spust. Dwukrotnie podnosił pistolet, po czym położył go i zawiązał teczkę. Wyglądała na wypchaną. Wsunął ją do walizeczki i zatrzasnął zamki.

Przez następne piętnaście minut siedział nieruchomo, wpatrując się przez okno w szary budynek po drugiej stronie ulicy. Zaczął siąpić drobny deszczyk.

Wreszcie spojrzał na zegarek, wstał i wziął walizeczkę. Na ścianie po lewej stronie wisiał dokładny plan miasta. Ścibor zatrzymał na nim wzrok przez kilka sekund, a potem stawiając duże kroki skierował się do drzwi.

 

Biuro generała Mieszkowskiego znajdowało się na najwyższym piętrze. W pokoju przed gabinetem szefa siedziała jego sekretarka. Była atrakcyjną kobietą o długich kasztanowatych włosach. Mówiło się, żełączą ją z generałem stosunki nie tylko służbowe. Ręką wskazała stojącą naprzeciwko skórzaną sofę i powiedziała:

– Pułkownik Konopka już jest. Generał niedługo pana poprosi. Napije się pan kawy?

Usiadł i potrząsnął przecząco głową, kładąc walizeczkę na kolanach.

Sekretarka uśmiechnąwszy się powróciła do pisania na maszynie. Od czasu do czasu zerkała na niego. Za każdym razem wzrok miał utkwiony w jakimś punkcie wysoko nad jej głową.

Uznała, że tego ranka jest bardzo spięty – ciekawa była dlaczego. Zebranie nie mogło być powodem – nie miał się czego obawiać. Nawet przeciwnie, należała mu się pochwała.

Znów rzuciła na niego spojrzenie. Patrzył wciąż w to samo miejsce. Tak na oko był tuż po trzydziestce. Bardzo młody jak na majora. Ścibor był atrakcyjnym mężczyzną, choć ponurym i sardonicznym. Miał czarne włosy, nieco dłuższe niż przewidywał to regulamin, i ciemnobrązowe oczy osadzone w szczupłej, niemal ascetycznej twarzy. Lekko cofnięty podbródek podkreślał pełne, ładnie wykrojone usta.

Piwne oczy zwykle nadają spojrzeniu ciepło, ale jego wzrok był zimny jak lód.

Zastanawiała się właśnie, dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważyła, kiedy zadzwonił brzęczyk telefonu. Podniosła słuchawkę, a przykładając ją do ucha, przechyliła głowę na bok. Przy tym ruchu kaskada włosów spłynęła jej na ramię.

– Tak, obywatelu generale... Tak, jest tutaj... Tak, obywatelu generale.

Odłożyła słuchawkę i skinęła do niego głową. Patrzyła, jak wstaje, automatycznie poprawiając krawat.

 

Jak przystało na biuro generała, pokój był bardzo obszerny z solidnym, grubym dywanem na podłodze i czerwonymi zasłonami w oknach. Sam generał siedział za orzechowym biurkiem, przed którym stały dwa krzesła. Jedno z nich zajmował pułkownik Konopka. Pułkownik był szczupły i kościsty, a generał rumiany i otyły. Uśmiechnął się i wskazał puste krzesło.

– Mirek, cieszę się, że cię widzę. Czy moja sekretarka poczęstowała cię kawą?

Ścibor potrząsnął głową.

– Dziękuję, ale nie miałem ochoty.

Skinął głową pułkownikowi i usiadł, kładąc walizeczkę na biurku.

– Znakomicie rozpracowałeś tę grupę z Tarnowa – zabrał głos Konopka. – Problem tylko, czy twój raport wystarczy do wniesienia oskarżenia.

– Jestem pewien, że tak. – Ścibor skinął głową. – Ale pan i generał musicie sami go ocenić. Jest krótki i rzeczowy.

Pochylił się do przodu i błyskawicznie ustawił szyfr w zamkach. Wszyscy milczeli. Generał patrzył wyczekująco. Uśmiechnął się na widok grubej teczki.

– Chyba mówiłeś, że jest zwięzły.

Ścibor położył teczkę przed sobą, a walizeczkę postawił na podłodze tuż przy krześle.

– Bo jest. Ale chcę wam pokazać coś jeszcze.

Powoli odwiązywał tasiemki tekturowej teczki. Oddychał teraz głębiej, ale nikt tego nie zauważył. Obydwaj mężczyźni skupili wzrok na jego dłoniach. Ścibor odezwał się do nich, gdy przeciągał tasiemkę przez ostatni węzełek.

– Obywatelu generale, obywatelu pułkowniku, pamiętacie, jak przyjmowano mnie do bractwa – do “szyszek”? Wiedzieliście o tym wszystko. A ja odkryłem to dopiero wczoraj... I oto moja odpowiedź...

Otworzył teczkę. Zacisnął rękę na kolbie pistoletu i spojrzał na nich.

Zaskoczony generał szeroko rozdziawił usta i wstał z krzesła. Ścibor lewą ręką zamknął teczkę, po czym wycelował w niego i nacisnął spust.

Wyraźnie rozległ się głuchy odgłos. Głowa generała odskoczyła do tyłu, kiedy pocisk wleciał przez otwarte usta, przeszedł przez mózg i wyszedł z tyłu czaszki.

Teraz Ścibor skierował broń w stronę Konopki, który podnosił się przerażony.

Kolejne trzy głuche odgłosy i trzy kule prosto w serce. Konopka upadając złapał się krzesła i pociągnął je za sobą na dywan. Próbował coś powiedzieć, ale z gardła wydobył się tylko bełkot. Major wstał, wycelował i strzelił mu w lewą skroń.

Pułkownik leżał nieruchomo. Cały dywan wokół poplamiony był krwią.

Ścibor obszedł biurko. Generał, który runął do tyłu razem z krzesłem, leżał teraz z głową wciśniętą w kąt między ścianą a podłogą. Ściana w tym miejscu była całkowicie zbryzgana krwawą mazią.

Ścibor stał nieruchomo, patrząc i nasłuchując. Drzwi były grube, więc wątpił, żeby sekretarka cokolwiek usłyszała. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów i odkręcił tłumik. Z powrotem ułożył walizeczkę na biurku. Ręce mu się trochę trzęsły, więc przez chwilę nieporadnie majstrował przy zamkach, zanim je otworzył. Wrzucił tłumik i zatrzasnął wieczko. Potem odpiął kaburę przy pasie i wyjął zwiniętą gazetę, która ją wypychała. Wsunął makarowa, zapiął, wziął walizkę i ruszył do drzwi.

 

Sekretarka zdziwiła się, że tak szybko wychodzi. Oglądając się przez ramię, Ścibor powiedział w głąb pokoju:

– Dziękuję, obywatelu generale. Będę w swoim biurze. – Zamknął drzwi i uśmiechnął się do niej. – Generał Mieszkowski i pułkownik Konopka chcą sami porozmawiać o moim raporcie. Zadzwonią, kiedy będę im potrzebny. A tymczasem generał polecił, żeby mu nie przeszkadzać pod żadnym pozorem.

Skinęła głową. Jeszcze raz uśmiechnął się do niej i wyszedł. Nieświadomym ruchem poprawiła włosy.

 

Windy były strasznie wolne, więc zrezygnował z czekania i zbiegł w dół po schodach. Kiedy wychodził z budynku, oficer na służbie zasalutował mu energicznie. W odpowiedzi machnął ręką.

Dwadzieścia minut później rozległ się dzwonek przy drzwiach skromnego mieszkania księdza Józefa Lasonia na przedmieściach Krakowa.

Duchowny westchnął nieco rozdrażniony. Od dwóch godzin próbował napisać homilię na niedzielną mszę. Będzie miał zaszczyt gościć na niej biskupa, który otwarcie krytykował kazania pisane na kolanie. I przez te dwie godziny ciągle dzwonił telefon, do tego przeważnie w błahych sprawach. Rozważał możliwość odłożenia słuchawki, ale mogło się zdarzyć, że zatelefonuje ktoś z czymś ważnym.

Poczłapał do wejścia w swoich ulubionych starych bamboszach i otworzył drzwi, przybierając zniecierpliwioną minę. Zobaczył mężczyznę z płócienną torbą, w niebieskich sztruksowych spodniach i anoraku w kolorze khaki. Szyję i dolną część twarzy osłaniał mu czarny szal, a ciemne włosy były mokre, bo padał lekki kapuśniaczek.

Nieznajomy odezwał się nieco stłumionym głosem:

– Dzień dobry, proszę księdza. Czy mogę wejść?

Ksiądz wahał się przez chwilkę, ale uświadomił sobie, że nieznajomy moknie, i cofnął się do środka.

W korytarzu mężczyzna zdjął szalik i zapytał:

– Czy ksiądz jest sam?

– Tak. Moja gospodyni robi zakupy. – Mówiąc to przestraszył się, bo niespodziewany gość wyglądał groźnie.

– Nazywam się Mirosław Ścibor. Jestem z SB – przedstawił się.

Teraz ksiądz przeląkł się nie na żarty. SB – SŁUŻBA BEZPIECZEŃSTWA – była polską tajną milicją polityczną, której działalność w dużej mierze skierowana była przeciwko Kościołowi Katolickiemu. Słynnego majora Ścibora uważano za jednego z najbardziej nieludzkich i zawziętych agentów.

Przerażenie księdza odzwierciedliło się na jego twarzy, więc Ścibor uspokoił go:

– Nie zamierzam księdza aresztować ani nie zrobię mu żadnej krzywdy.

Ksiądz trochę się opanował.

– To po co pan tu przyszedł?

– Jako uchodźca... Proszę o azyl.

Strach na twarzy księdza przerodził się w podejrzliwość. Ścibor dostrzegł tę zmianę.

– Proszę księdza, niecałe pół godziny temu zastrzeliłem generała i pułkownika SB. Usłyszy ksiądz p tym w dzienniku.

Duchowny popatrzył w oczy Ścibora i wiedział, że mówi prawdę. Przeżegnał się i wyszeptał: “Niech ci Bóg wybaczy”. Ścibor uśmiechnął się cynicznie.

– Wasz Bóg powinien mi podziękować – powiedział podkreślając słowo “wasz”.

Ksiądz pokręcił głową zasmucony i zapytał:

– Dlaczego pan to zrobił?... I dlaczego pan przyszedł do mnie?

Ścibor zignorował pierwsze pytanie.

– Przyszedłem, bo jest ksiądz łącznikiem w organizowaniu ucieczek na Zachód. Wiem o tym od czterech miesięcy. Podejrzewam, że pomógł ksiądz w ucieczce temu wywrotowcowi Kamieniowi. Już dawno bym księdza aresztował, ale miałem nadzieję, że zdemaskuję całą siatkę.

Duchowny milczał przez chwilę, po czym powiedział:

– Proszę wejść do kuchni.

 

Siedzieli na wprost siebie przy kuchennym stole i pili kawę.

– Dlaczego pan to zrobił? – powtórnie zapytał ksiądz.

Ścibor sączył kawę ze swojego kubka i wpatrywał się w stół. Głos miał zupełnie obojętny, kiedy odpowiadał na pytanie.

– Zgodnie z religią księdza, zemsta należy do Boga. Ja trochę wszedłem w Jego kompetencje... To wszystko, co mam do powiedzenia.

Spojrzał na duchownego, a ten zrozumiał, że temat jest już zamknięty.

– Do niczego się nie przyznaję, ale jakie ma pan plany po przedostaniu się na Zachód?

Ścibor wzruszył ramionami.

– Najpierw musimy wiele spraw omówić, ale kiedy będę już na Zachodzie, spotkam się z Bekonowym Księdzem. Proszę mu przekazać, że... Proszę mu powiedzieć, że przyjeżdżam.


1

Wybór padł na generała włoskiej policji, Maria Rossiego. To on miał przekazać wieści. I był to dobry wybór, bo Rossi nie należał do ludzi, których może onieśmielić papież lub jakakolwiek ziemska istota. Decyzja ta była też rozsądna, bo generał był przewodniczącym komitetu powołanego przez rząd do podjęcia wszelkich środków ostrożności i zapewnienia papieżowi bezpieczeństwa na terenie Włoch. Kierowca skręcił czarną lancią na Dziedziniec Damasco. Rossi poprawił krawat i wysiadł.

Prezentował się wytwornie i elegancko w prążkowanym ciemnoniebieskim garniturze z wełny czesankowej. Z ramion zsunął mu się perłowoszary kaszmirowy płaszcz. W tym mieście wystrojonych mężczyzn Rossi był dumą mistrza krawieckiego. Kremowy jedwab chusteczki wsuniętej do butonierki delikatnie kontrastował z ciemną marynarką. Nieco wyżej w klapie tkwił niewielki, ale piękny kasztanowej barwy goździk. Całość nadawałaby może nieco zniewieściały wygląd innemu mężczyźnie, ale jeśli chodzi o Maria Rossiego, to choć wiele się o nim mówiło, nikt nigdy nie zakwestionował jego męskości.

Gwardziści szwajcarscy znali go dobrze, więc tylko zasalutowali.

W Pałacu Apostolskim czekał na niego Cabrini, Maestro di Camera. Prawie nie rozmawiając podeszli do windy i wjechali na najwyższe piętro. Rossi niemal fizycznie odczuwał ciekawość emanującą od Cabriniego. Rzadkością była całkowicie prywatna audiencja u papieża, zwłaszcza jeśli zorganizowano ją tak nagle. Włoski sekretarz stanu poprosił o nią zaledwie tego ranka. Powiedział, że to sprawa wagi państwowej.

Zbliżyli się do ciemnych ciężkich drzwi papieskiego gabinetu. Cabrini zapukał ostro kościstą ręką, wszedł, zapowiedział Rossiego swym nosowym głosem i wprowadził go. Gdy tylko zamknęły się drzwi za Cabrinim, papież wstał zza zarzuconego papierami stołu, który przypominał miejsce pracy niezgorszego biznesmena. Jakby na zasadzie kontrastu, papież wyglądał dokładnie na tego, kim był – miał na sobie białą jedwabną sutannę, małą białą piuskę, łańcuch i krzyż z żółtego złota, a na twarzy arystokratyczny, ale ciepły uśmiech na powitanie.

Papież stanął przed stołem. Rossi z szacunkiem przyklęknął na jedno kolano i ucałował podsunięty mu pierścień.

Papież nachylił się, ujął Rossiego za ramię i podniósł delikatnie.

– Miło mi widzieć pana, generale. Widzę, że zdrowie dopisuje.

Rossi potwierdził skinieniem głowy.

– O, tak, Wasza Świątobliwość. Tygodniowy pobyt w Madonna di Campiglio zdziałał cuda.

Papież zaciekawiony uniósł brwi.

– A, tak... Jak tam narty?

– Wspaniale, Wasza Świątobliwość.

Papież uśmiechnął się blado.

– Tak bardzo brakuje mi gór...

Ujął ramię Rossiego i poprowadził go w kierunku skórzanych foteli ustawionych wokół orzechowego stolika. Kiedy usiedli, bocznymi drzwiami weszła zakonnica z tacą. Nalała kawę do filiżanek. Rossiemu podała jeszcze kieliszek sambucci, a papieżowi jakiś bursztynowy płyn ze starej nie oznakowanej butelki. Kiedy wyszła, Rossi wypił kawę, skosztował alkoholu i powiedział:

– Chciałbym podziękować Waszej Świątobliwości za przyjęcie mnie w tak krótkim czasie.

Papież skinął głową. Rossi wiedział, że nie lubi on rozmowy o niczym, więc od razu przeszedł do rzeczy.

– Wasza Świątobliwość słyszał zapewne o tym zdrajcy nazwiskiem Jewczenko.

Znów skinienie.

– Przesłuchiwaliśmy go przez ostatnie dziesięć dni. Przechodzi na stronę Amerykanów. Pierwszą rzeczą godną uwagi jest fakt, że chociaż w ambasadzie miał raczej niską rangę, to w KGB zajmował znacznie wyższe stanowisko, niż podejrzewaliśmy. Służył w randze generała i jest jednym z największych zdrajców w ostatnich dziesięcioleciach. Ponadto wyraża chęć współpracy... nawet dużą.

Rossi opróżnił swój kieliszek i postawił go ostrożnie na stole.

– W czasie naszej wczorajszej rozmowy mówił o tym nieudanym zamachu na życie Waszej Świątobliwości 13 maja 1981 roku.

Do tej pory papież słuchał z uprzejmym zainteresowaniem, ale teraz jego oczy przybrały wyraz ożywionej ciekawości.

Rossi kontynuował:

– Jewczenko potwierdził to, co dla nas było oczywiste – że zamach został zaplanowany w Moskwie, skąd pociągane były za sznureczki bułgarskie marionetki. Następnie to, że głównym animatorem całego przedsięwzięcia był ówczesny szef KGB, Jurij Andropow.

Papież posępnie skinął głową:

– A potem wybrano go na generalnego sekretarza KPZR, więc automatycznie został szefem państwa. – Wzdrygnął się. – Ale, panie generale, tego wszystkiego można domyślić się na podstawie analizy faktów.

– Tak, Wasza Świątobliwość. Ale nie braliśmy pod uwagę tego, że skoro raz mu się nie udało, to ośmieli się podjąć kolejną próbę.

Papież przez chwilę myślał nad tym, po czym zapytał:

– A czy Jewczenko powiedział, że Andropow spróbuje jeszcze raz?

– Jest tego pewien – przytaknął Rossi. – Nie zna szczegółów, ale konsultowano się z nim w tej sprawie. Wygląda na to, że Andropow ma obsesję na tym punkcie. Uważa, że Polska jest filarem podtrzymującym sowiecką kontrolę nad Europą Wschodnią. Jej sytuacja zawsze była niezwykle istotna, i zawsze będzie. Jest też przekonany, że Wasza Świątobliwość przedstawia śmiertelne zagrożenie dla dalszego istnienia tego filaru.

Zrobił krótką pauzę dla spotęgowania wrażenia, po czym odezwał się niemal surowo:

– A mówiąc szczerze, postępowanie Waszej Świątobliwości w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy i polityka prowadzona w stosunku do Polski i komunizmu w ogóle nie przyczyniły się do rozwiania tych obaw.

Papież pomachał ręką, jakby chciał odsunąć jakieś myśli.

– Wszystko, co czyniłem, było roztropne i zgodne z naukami naszego Pana.

I z domieszką patriotyzmu na dokładkę, pomyślał Rossi, ale nie powiedział tego głośno. Papież zrobił ruch ręką w jego stronę.

– Czy on naprawdę zdaje sobie sprawę z ryzyka? Przecież gdyby Polacy mieli pewność, że głowę Kościoła zamordowano na rozkaz przywódcy ZSRR, mogliby doprowadzić do wybuchu powstania, które zachwiałoby posadami sowieckiego imperium.

– To prawda – przyznał Rossi. – Rzeczywiście Jewczenko mówił, że część kierownictwa ZSRR sprzeciwia się temu planowi, ale pozycja Andropowa jest nie do podważenia. Poza tym trzeba wziąć pod uwagę, że KGB wyciągnęło wnioski z poprzedniej próby... Wasza Świątobliwość, musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Jeden z najpotężniejszych, najbardziej niemoralnych i bezwzględnych ludzi na świecie, który ma do swej dyspozycji ogromne środki, postanowił zabić Waszą Świątobliwość.

Znów zapadła cisza. Papież zamyślił się, sącząc nalewkę ze swojej szklaneczki. Po chwili zapytał:

– Czy zna pan jakieś szczegóły, generale?

Rossi skrzywił się.

– Bardzo niewiele. Tylko tyle, że zamach zostanie przeprowadzony poza murami Watykanu i poza granicami Włoch. Wasza Świątobliwość ma odbyć kilka zagranicznych pielgrzymek. Dokładne ich trasy są wszystkim znane, bo muszą być. Za niecałe dwa miesiące Wasza Świątobliwość ma wyruszyć na Daleki Wschód. Zamach może być dokonany tam albo podczas następnej podróży. Ale myślę, że stanie się to raczej wcześniej niż później. Andropow znany jest ze swej niecierpliwości i podupada już na zdrowiu... Wasza Świątobliwość, chory człowiek opętany jakąś obsesją będzie się starał urzeczywistnić ją jak najszybciej.

Papież westchnął i ze smutkiem pokręcił głową. Rossi spodziewał się, że usłyszy coś o woli Boga i przebaczaniu wrogom, ale nastąpiła dość długa chwila ciszy. Z na wpół przymkniętymi oczami, papież pogrążył się w myślach. Rossi zaś błądził wzrokiem po pokoju dostrzegając boazerię z jasnego drewna, bezcenne obrazy, wysokie okna przysłonięte fałdami atłasowych zasłon. W te okna miliony ludzkich oczu spoglądały z miłością i czcią. Znów zerknął na dostojnego rozmówcę i odniósł wrażenie, że właśnie zapada jakaś decyzja. Papież otworzył oczy – to znak, że przemyślał sprawę. Te niebieskie oczy, które tak łatwo się śmiały, były teraz zimne jak lód.

Krzywiąc się z bólu, papież wstał. Rossi, trochę niepewnie, również podniósł się z miejsca. Spojrzeli sobie w oczy i papież odezwał się nieco oschle:

– Panie generale, nie jest to zbyt dobra wiadomość, ale dziękuję, że przekazał mi ją pan osobiście i to tak szybko.

Skierował się w kierunku drzwi. Rossi szedł za nim nieco zdezorientowany.

– Wasza Świątobliwość przedsięweźmie wszelkie środki ostrożności? Wasza Świątobliwość zdaje sobie sprawę z powagi... może trzeba odwołać...

Nie dokończył. Papież odwrócił się i stanowczo potrząsnął głową.

– Niczego nie odwołam, generale. O moim życiu, nie będzie decydować żadna siła poza wolą Boga. – Otworzył drzwi. – Jeszcze raz dziękuję, generale. Kardynał Casaroli przekaże ministrowi moje podziękowania.

Nieco oszołomiony, Rossi pocałował podsunięty mu pierścień, wymamrotał kilka słów i poszedł za Cabrinim, który teraz wyglądał na jeszcze bardziej zaciekawionego. Kiedy byli już przy windzie, Rossi zauważył, jak ojciec Dziwisz, osobisty sekretarz papieża, wchodzi do gabinetu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin