Eugeniusz D�bski Magicbox z podw�jnie zwertyfikowan� powierzchni� robocz� Wszed� po schodkach i przekroczywszy nafaszerowany czujnikami pr�g pod hardestowymi drzwiami znalaz� si� w recepcji posterunku. W duchu przyznawa� si� do tego, �e kocha to miejsce, wiedzia�, �e zatrzyma� si� zaraz za progiem nie po to, by sprawdzi� czy wszystko gra, i nie po to bynajmniej, �eby sprawdzi� kto si� obija, jak s�dzili jego koledzy. Po prostu - musia� przejecha� rozmi�owanym spojrzeniem po jasnej, czystej sali, po dw�ch marszach schod�w i o�miu taflach nieprzenikalnych dla wzroku drzwi. To by�o jego �ycie. Dom - to dom, rodzina, owszem - dzieci i tak dalej, ale �ycie to tu! Posterunkowy Emil Slodovoyt poci�gn�� nosem, klepn�� si� w klamr� przepisowo obci��onego sprz�tem pasa i ruszy� do kontuaru. Kr�luj�cy za nim Lagerfeldt, sz�sta generacja policjant�w w Lauckaevanna City, o jedno pokolenie nawet wi�cej ni� w przypadku Slodovoyta, od�o�y� s�uchawk� i wysun�wszy do przodu �uchw�, skin�� mu g�ow�. Potem, rzuciwszy szybkie dwa spojrzenia, w prawo i w lewo, ruchem brwi wskaza� drzwi z numerem 3. Emil skin�� g�ow� - "Rozumiem", u�cisn�li sobie ponad kontuarem d�onie. - Co� si� dzieje? - Spok�j jak w zakonie o wyt�onej regule - rytualnie odpowiedzia� Lagerfeldt. - Oby tak zawsze - odruchowo odpar� Slodovoyt. Lagerfeldt powinien by� teraz powiedzie�: "Tylko �eby nie zredukowali policji zanim my p�jdziemy na emerytury!". Wydmuchn�� g�o�no powietrze przez nos - "Fhu!". - Tak, ale �eby ten spok�j nie natchn�� naszych prze�o�onych pomys�em redukcji kadry. Niech wpadn� na to dopiero gdy znajdziemy si� na emeryturach! - u�miechn�� si�. Potem wr�ci� do s�u�bowego wyrazu twarzy. - Podejd� potem do mnie. Mam co�. Slodovoyt stukn�� si� palcem w skro� w pastiszu salutowania i poszed� do pokoju numer trzy. Zapuka� w um�wiony spos�b - dwa razy, potem dwa razy i jeszcze raz. Cicho sykn�y rygle i drzwi otworzy�y si�. W progu sta� u�miechni�ty Abdahautch. - Cze��. - Slodovoyt omin�� go i znalaz� si� w pomieszczeniu aresztu rezerwowego. Najstarsi policjanci nie pami�tali, by by� cho� raz u�yty. - Kupili�cie? - zapyta�, cho� ju� zobaczy� stoj�cy w k�cie magicbox. - Kurwa... Ale� masz-sz-szyna!.. - sykn�� wierzchem d�oni odsuwaj�c czapk� na ty� g�owy i pocieraj�c jednocze�nie czo�o opuszkami palc�w; gest wyra�aj�cy zafrasowanie, nabyty dawno temu, kiedy jeszcze bywa�y ku temu powody. - Ja-�e� ci powiadam!.. - wycedzi� pe�en podziwu. Magicbox sta� skromnie w k�cie. Na panelu czo�owym, czarnym jak i aksamitnym jak letnia noc w nowiu, skromnie po�yskiwa� niewielki, ale dobrze wyliczony i zaplanowany napis: "Mitsubishi". Ca�e urz�dzenie by�o wielko�ci dobrego rodzinnego fridge'a, wierzch i boki p�askie, front, jak si� dobrze przyjrza�o ujawnia�, �e jest wypuk�y, taki niewielki fragment cholernie du�ego walca. Ogromna, prawdziwie ogromna komora podajnika w po�owie wysoko�ci urz�dzenia. - Niez�y, he?! - Abdahautch tr�ci� �okciem bok Slodovoyta. Obaj stali w odleg�o�ci trzech metr�w od magicboxa, jakby obawiali si�, �e ich oddechy mog� zamgli� nieskaziteln� powierzchni� p�yty czo�owej. - Podczas prezentacji wysypa� w ci�gu minuty zestaw turystyczny: kocio� zupy, trzy zestawy kolacji... Fur� r�nych pieprzonych sa�atek - zatar� rado�nie r�ce. - Poka�� ci co�. Si�gn�� po stoj�cy na stole kubek i chlusn�� resztk� kawy na panel. Zanim Slodovoyt zd��y� zareagowa� - krzykn��, powstrzyma�, rzuci� si� do wycierania - kawa ze �mietank� dolecia�a do panelu i nie dotkn�wszy go sp�yn�a na pod�og�. A tam sykn�a i znikn�a. - ...Dzia�e�? - Abdahautch zadowolony z efektu tr�ci� go �okciem w bok. - Niezniszczalny, jego ma�. Sam si� broni. Wyla�em ju� na to tyle kawy, �e p�, kurwa, posterunku dosta�oby migotania zastawek, a widzisz co�? - E! - zaprzeczy� oszo�omiony Slodovoyt. Zrobi� jeszcze krok. - Te Japo�czaki to robi� cuda! A by to chuj strzeli�! Czemu nie my? - Nie tylko my jeste�my daleko za ich dupami. Popatrz na Europ�: Niemcy co� rze�bi� w fabrykach Opla, ale to tandeta i wystarcza tylko im tam, w Europie. Podobno Merc ma co� lepszego, ale my�l�, �e to co� mo�e by� co najwy�ej trwalsze. Mo�e dizajn?.. - wzruszy� ramionami tak mocno, �e niemal otar� sobie nimi uszy. - Patrz - wyci�gn�� r�k� i macha� r�k� w miar� wyliczania: - Francuzi si� nie licz�, Angole to samo. Chuj jedyny wie, co si� dzieje w Ruslandii, mo�e s� w stanie wyprodukowa� tylko takie co�, co im daje jakie�, kurwa, par�wki z soji czy chleb z glon�w. Tylko te, w dup� jebane, Japo�ce... Jednocze�nie pokiwali g�owami. Slodovoyt wzi�� d�ugi wdech. - Podw�jnie zwertyfikowana powierzchnia robocza - powiedzia� z szacunkiem Abdahautch. - Co to znaczy, do chuja kr�la? - Nie wiem. Inne modele tego nie maj�, wi�c musi by� lepsze... Napawali si� chwil� widokiem. - Czy si� to nam podoba czy nie - japo�ska, ale zajebista maszyna... - sapn�� posterunkowy Slodovoyt . - Ha, nie ma dw�ch zda�. Zreszt� dlatego j� kupili�my. I popatrz, co - w dup� no�em rozwierceni - zawiera oferta: gwarancja - trzy lata. Wydajno�� - nie ma lepszej. Dizajn - mo�na si� obsra�. A cena - tylko nieco wy�sza od Forda, ju� nie m�wi�c o GM czy USdate. Jak oni to robi�? Kto� zastuka� w um�wiony spos�b. Abdahautch podszed� do judasza, zerkn�� i otworzy�. Wesz�a tr�jka. Przywitali si� z Slodovoytem. Widzieli ju� magicboxa. - Fajny, nie? - zapyta� jeden wskazuj�c kciukiem urz�dzenie. - Fajny?! - prychn�� Slodovoyt. - W�a�nie si� zastanawiali�my, dlaczego Japo�czaki mog� robi� maszyny dwa razy lepsze w tej samej cenie. - Mo�e maj� magicboxy, kt�re robi� magiboxy? - Bajka! - popatrzy� na m�wi�cego z politowaniem. - To jest to, czego by sobie �yczyli wszyscy, ale g�wno tam!.. - Dojd� do tego - z przekonaniem o�wiadczy� najwy�szy z nowoprzyby�ych, Fox. - Tyle luda nad tym pracuje, �e co� musz� wykombinowa�. - A wtedy - raj? Nie? No bo po co b�dziemy pracowa�, skoro ju� naprawd� wszystko wyleci z boxa? Zmarszczyli czo�a, potem niemal jednocze�nie pokiwali g�owami. Tylko Slodovoyt pokr�ci� swoj� przecz�co. - A energia? - Chwil� rozkoszowa� si� ich zaskoczonymi minami. - Za energi� trzeba b�dzie zap�aci�, nie? Kto j� wyprodukuje? - No, magicboxy... Inne... - A czym b�dzie nap�dzany taki box, co? Fox zrozumia�, �e plecie bzdury, skrzywi� si�, a gdy kto� gwa�townie zastuka� do drzwi, podskoczy� do nich, zerkn�� przez judasz i sykn��: - Idzie! Przekr�ciwszy zamek odskoczy� od drzwi. Ustawili si� szeregiem, rami� przy ramieniu, ciasno, �eby dok�adnie zas�oni� magicbox. Kto� otworzy� drzwi, wpad�a czw�rka policjant�w i migiem do��czy�a do szeregu, za nimi wszed� kapitan Greenway. Widz�c szereg podw�adnych stan�� w miejscu i zmarszczy� czo�o. - "For his a jolly good fellow!.." - rykn�� szereg. Do��czyli do nich ci z ty�u, drzwi ju� nie zamykano. W tej chwili posterunek by� odizolowany, a w najbli�szym otoczeniu nie by�o ani kawa�ka obcego cz�owieka. Akcja zosta�a zaplanowana wspaniale i szlifowana od sze�ciu tygodni. Nie mog�o si� nie uda�. Kapitan kr�c�c g�ow� odczeka� a� ucich� ch�r i plasn�� w d�onie. - Wy stare czuby! - powiedzia�. Chwil� trwa� w milczeniu, tylko drgn�y mu kilka razy koniuszki w�s�w, jakby chcia� co� powiedzie�, a nie m�g�. - Wy fiuty pomarszczone... - ruszy� do pierwszego w szeregu, Foxa. Wtedy rozst�pili si� i kapitan zobaczy� prezent. Potkn�� si� i wpatrzy� w magicboxa. - Co... - wyszepta� - ... co to... jest?.. - Kapitanie - zgodnie ze scenariuszem Slodovoyt wyst�pi� przed koleg�w. - Znamy si� nie rok i nie dziesi��. Wyszed�e� z naszego grona, prostych kraw�nik�w, wiesz co to robota i kto j� wykonuje. Nie ma w�r�d nas ani jednego, kto uwa�a�by, �e skrzywdzi�e� kiedykolwiek policjanta - sapn��, sam lekko wzruszony swoimi s�owami. - Kochamy ci�. I chcieli�my, �eby� to wiedzia�... i... - W panice stwierdzi�, �e nie pami�ta, co jeszcze mia� powiedzie�. - I... przyjmij, po prostu nasz dar, i miejmy nadziej�, �e ci b�dzie s�u�y� d�ugo i efektywnie. - Jak ty spo�ecze�stwu! - rykn�� Abdahautch. - Niech �yje kapitanisko! - wrzasn�� kto� z ty�u. W powszechnym rozgardiaszu nikt ju� nie zwraca� uwagi na skr�t w przemowie Slodovoyta. Wszyscy rzucili si� do �ciskania i poklepywania kapitana. Greenway �ciska� d�onie, obejmowa� i ok�ada� pi�ciami plecy �ciskanych. - Ch�opaki... - powiedzia� w ko�cu. - Ja jestem... wzruszony... Wiecie, �e ceni� sobie was... wasz�... Slodovoyt poczu�, �e kapitanowi za chwil� pop�yn� �zy. Postanowi� pom�c prze�o�onemu: - Dobra, nie gadaj tyle, Tom. Lepiej pocz�stuj nas kaw� z tego pud�a. - A w�a�nie! - Greenway potrz�sn�� g�ow�. - Chyba nie my�licie, �e zabior� to do dom... - W�a�nie tak my�limy, kapitanie! - rykn�li ch�rem. Mieli to przetrenowane, poniewa� przewidzieli pierwsz� reakcj� kapitana. Greenway zamacha� r�kami. - OK! OK! - podszed� do magicboxa. - Dwadzie�cia mocnych kaw, �mietanka, cukier. Trzy tuziny p�czk�w. - Dotkn�� weryfikatora. Odwr�ci� si� do czekaj�cych policjant�w. - Jak przyjdzie rachunek za energi� elektryczn� to wywal� nas na bruk - mrugn�� do podw�adnych. Roze�miali si�. Slodovoyt odetchn��. Kilku z nich uwa�a�o, �e to zbyt drogi prezent, �e kapitan postawi si� i nie zabierze pud�a do domu, i wtedy ca�y pomys� si� skisi. Ale, na szcz�cie, Greenway zrozumia�, �e odmow� sprawi im zaw�d, i przysporzy k�opot�w. A i tak mieli w planie, gdyby stan�� okoniem, nie oddawa� maszyny a najpierw zawie�� j� kapitanowi do domu. No, ale po k�opocie. Kawa zacz�a si� materializowa�. We wn�ce podajnika drga�o i mgli�o si� powietrze, pojawia�y si� fili�anki: pierwsza wolno, druga nieco szybciej, potem sypa�y si� jak groch. Naczynia by�y �adnie wykonane, cienki i mi�y w dotyku plastyk, t�oczone wzorki i ani �ladu spoin i zgrzew�w. Naprawd� - dobra maszyna. I dobra kawa. Gorzka i nieco cierpka, g�sta i aromatyczna. Klasa! - Pami�tajcie - od �smej czeka...
noczesc