Clive Cussler - Dirk Pitt 08 - Cyklop.pdf

(2029 KB) Pobierz
5 - Cussler Clive - Cyklop.rtf
CLIVE CUSSLER
Cyklop
71375599.002.png
5 MARCA 1918 MORZE KARAIBSKIE
PROLOG
Cyklopowi pozostała niespełna godzina Ŝ ycia. Jeszcze czterdzie ś ci osiem minut, a stanie si ę wspólnym grobowcem trzystu dziewi ę ciu osób -
pasa Ŝ erów i załogi. Po ś ród, jak na ironi ę , pustego morza i pod diamentowo czystym niebem nast ą pi nie przewidziana i niczym nie zwiastowana
tragedia. Nawet mewom, które przez ostatni tydzie ń pod ąŜ ały uparcie kilwaterem statku to nurkuj ą c lotem błyskawicy, to znów szybuj ą c z
ospał ą oboj ę tno ś ci ą ponad falami, dobra pogoda przyt ę piła silnie wyczulony instynkt.
Od południowego wschodu wiała lekka bryza ledwie poruszaj ą c ameryka ń sk ą flag ą wywieszon ą na rufie statku. O trzeciej trzydzie ś ci nad
ranem wi ę kszo ść nie pełni ą cych wachty członków załogi i pasa Ŝ erów spała. Kilka osób, którym parna duchota pasatów nie dawała zmru Ŝ y ć oka,
stało na górnym pokładzie i opieraj ą c si ę o reling obserwowało, jak dziób statku tnie z sykiem wybrzuszaj ą ce si ę leniwie masy wody. Główne
natarcie morza zdawało si ę szykowa ć pod gładk ą powierzchni ą , gdzie w gł ę binach wzbierały pot ęŜ ne siły.
W sterówce Cyklopa porucznik John Church gapił si ę półprzytomnie przez jeden z wielkich okr ą głych iluminatorów. Miał psi ą wacht ę od
północy do czwartej rano i nie przychodził mu do głowy inny sposób walki z senno ś ci ą . Poprzez mgł ę ot ę pienia rejestrował, Ŝ e fale rosn ą ,
dopóki jednak były rzadkie i niezbyt strome, nie widział powodu do redukowania szybko ś ci.
Ci ęŜ ko wyładowany w ę glowiec, popychany sprzyjaj ą cym pr ą dem, wlókł si ę mimo to z szybko ś ci ą zaledwie dziewi ę ciu w ę złów. Jego
maszyny stanowczo wymagały kapitalnego remontu i w tej chwili pracował tylko lewy motor. Prawy nawalił wkrótce po wypłyni ę ciu z Rio de
Janeiro i pierwszy mechanik zameldował, Ŝ e maszyn ę mo Ŝ na naprawi ć dopiero po wej ś ciu do portu Baltimore.
Porucznik Church pi ą ł si ę mozolnie po szczeblach kariery osi ą gaj ą c w ko ń cu stopie ń oficerski. Był chudym, przedwcze ś nie posiwiałym
m ęŜ czyzn ą pod trzydziestk ę . Pływał ju Ŝ na wielu ró Ŝ nych statkach i cztery razy okr ąŜ ył kul ę ziemsk ą . Ale Cyklop był najosobliwsz ą jednostk ą , z
jak ą si ę zetkn ą ł w ci ą gu dwunastu lat słu Ŝ by w marynarce wojennej. Odbywał na tym o ś mioletnim statku swój pierwszy rejs, w trakcie którego
zd ąŜ yło ju Ŝ zaj ść kilka dziwnych incydentów.
Zaraz po opuszczeniu przez statek portu macierzystego prawa ś ruba posiekała na miazg ę marynarza, który wypadł za burt ę . Potem doszło do
kolizji z kr ąŜ ownikiem Raleigh, z której obie jednostki wyszły z lekkimi uszkodzeniami. Bryg miał na pokładzie pi ę ciu wi ęź niów. Jednego z
nich, skazanego za brutalne zamordowanie kolegi z tego samego statku, odstawiano do wi ę zienia marynarki wojennej w Portsmouth w stanie
New Hampshire. Wpływaj ą c do portu Rio Harbor, statek był o włos od wej ś cia na raf ę , a kiedy pierwszy oficer zarzucił kapitanowi nara Ŝ enie
statku na niebezpiecze ń stwo wskutek zmiany kursu, nało Ŝ ono na ń areszt i zakazano opuszczania kajuty. Do tego dochodziły nieustanne
problemy z silnikiem prawej burty, utyskuj ą ca załoga i zapijaj ą cy si ę do nieprzytomno ś ci kapitan. Kiedy Church podsumował w my ś lach te
niefortunne zdarzenia, dr ę czyło go przeczucie nadci ą gaj ą cego nieszcz ęś cia.
Z ponurej zadumy wyrwał go dobiegaj ą cy z tyłu odgłos ci ęŜ kich kroków. Odwrócił si ę i zesztywniał na widok kapitana przekraczaj ą cego
próg sterówki.
Komandor porucznik George Worley był postaci ą Ŝ ywcem wyj ę t ą z kart powie ś ci “Wyspa skarbów”. Brakowało mu tylko przepaski na oku i
drewnianej nogi. Budow ą przypominał byka. Szyi wła ś ciwie nie miał, a jego wielka głowa zdawała si ę wyrasta ć wprost z ramion. R ę ce o
dłoniach tak pot ęŜ nych, Ŝ e rozmiarem mogły si ę równa ć z tomem encyklopedii, zwisały lu ź no wzdłu Ŝ tułowia. Worley nigdy nie przejmował si ę
zbytnio regulaminem marynarki wojennej i nosił zazwyczaj na pokładzie uniform zło Ŝ ony z laczków, małego kapelusika oraz bielizny. W
przepisowym mundurze Church widywał kapitana tylko podczas postojów Cyklopa w portach, kiedy Worley schodził na brzeg w sprawach
słu Ŝ bowych.
Z chrz ą kni ę ciem, które miało zast ą pi ć słowa powitania, Worley podszedł do barometru i postukał w szybk ę wielkim knykciem. Wpatrywał
si ę kilka sekund we wskazówk ę , po czym skin ą ł głow ą .
- Nie tak ź le - powiedział z lekkim niemieckim akcentem. - Wygl ą da na to, Ŝ e na nast ę pne dwadzie ś cia cztery godziny mamy spokój. Przy
odrobinie szcz ęś cia morze b ę dzie gładkie jak stół, chyba Ŝ e da nam popali ć podczas mijania przyl ą dka Hatteras.
- Ka Ŝ demu statkowi daje popali ć przy przyl ą dku Hatteras - mrukn ą ł bezbarwnie Church.
Worley wszedł do kabiny nawigacyjnej i popatrzył na wykre ś lon ą ołówkiem lini ę wyznaczaj ą c ą kurs Cyklopa i jego przybli Ŝ on ą pozycj ę .
- Zmieni ć kurs o pi ęć stopni na pomoc - polecił wracaj ą c do sterówki. - Opłyniemy Wielk ą Ławic ę Bahamsk ą .
- Ju Ŝ jeste ś my dwadzie ś cia mil na zachód od głównego kanału - zauwa Ŝ ył Church.
- Mam swoje powody, by unika ć ucz ę szczanych szlaków Ŝ eglugowych - odparł szorstko Worley.
Church dał po prostu znak głow ą sternikowi i Cyklop wszedł w zwrot. Ta niewielka zmiana kierunku sprawiła, Ŝ e fale nacierały teraz na
dziób od lewej strony i statkiem zacz ę ło silnie kołysa ć .
- Nie bardzo mi si ę podoba stan morza - stwierdził Church. - Fale robi ą si ę jakby bardziej strome.
- To cz ę ste na tych wodach - odparł Worley. - Zbli Ŝ amy si ę do miejsca, gdzie Pr ą d Północnorównikowy spotyka si ę z Pr ą dem Zatokowym.
Widywałem tu ju Ŝ powierzchni ę płask ą jak stół, a kiedy indziej wysokie na dwadzie ś cia stóp fale, przepi ę kne bałwany w ś lizguj ą ce si ę pod kil.
Church zacz ą ł co ś mówi ć , ale przerwał i nadstawił ucha. W sterówce rozległ si ę zgrzyt metalu szoruj ą cego o metal. Worley zdawał si ę
niczego nie słysze ć , ale Church podszedł do tylnego bulaja i wyjrzał na długi pokład ładunkowy Cyklopa.
Jak na owe czasy był to wielki statek. Miał 542 stopy długo ś ci i 65 stóp szeroko ś ci. Zbudowano go w Filadelfii w roku 1910 i pływał w
słu Ŝ bach pomocniczych marynarki wojennej wchodz ą cych w skład Floty Atlantyckiej. W siedmiu przepastnych ładowniach mogło si ę pomie ś ci ć
l0 500 ton w ę gla, ale w tym rejsie przewo Ŝ ono w nich 11 000 ton magnezu. Kadłub grz ą zł gł ę boko w falach, a zanurzenie o dobr ą stop ę
przekraczało znak Plimsolla. Zdaniem Churcha statek był niebezpiecznie przeci ąŜ ony.
Spogl ą daj ą c w kierunku rufy Church rozró Ŝ niał majacz ą ce w ciemno ś ciach dwadzie ś cia cztery Ŝ urawie do bunkrowania w ę gla z
gigantycznymi dwuszcz ę kowymi chwytakami zabezpieczonymi na wypadek pogorszenia si ę pogody. Dostrzegał tam co ś jeszcze.
Pokład w okolicach ś ródokr ę cia zdawał si ę unosi ć i opada ć w rytmie przechodz ą cych pod kilem fal.
- Bo Ŝ e - mrukn ą ł. - Kadłub przegina si ę na falach.
Worley nie zadał sobie nawet trudu, by spojrze ć .
- Nie ma si ę czym przejmowa ć , synu - burkn ą ł. - Niewielkie napr ęŜ enia mu nie zaszkodz ą .
- Nigdy nie widziałem, Ŝ eby statek tak si ę naddawał - nie ust ę pował Church.
Worley opadł w wielki trzcinowy fotel, który trzymał na mostku, i wsparł nogi o szafk ę na busole.
- Synu, nie martw si ę o starego Cyklopa. B ę dzie Ŝ eglował po morzach i oceanach, kiedy nas ju Ŝ dawno nie b ę dzie na tym ś wiecie.
Beztroska kapitana nie rozproszyła niepokoju Churcha. Wzmogła tylko dr ę cz ą ce go od jakiego ś czasu przeczucie zbli Ŝ aj ą cego si ę
nieszcz ęś cia.
Przekazawszy wacht ę innemu oficerowi, Church zszedł z mostka i zatrzymał si ę w kabinie radiowej, by wypi ć fili Ŝ ank ę kawy z dy Ŝ urnym
radiooperatorem. Gdy wchodził, radio, jak na ka Ŝ dym statku nazywaj ą fachowca od ł ą czno ś ci bezprzewodowej, podniósł na niego wzrok.
- Dzie ń doberek, poruczniku.
- Jest co ś interesuj ą cego z pobliskich jednostek?
1
71375599.003.png
Radio zsun ą ł słuchawk ę z jednego ucha.
- ś e co prosz ę ?
Church powtórzył pytanie.
- Nic, tylko radiowcy z dwóch statków handlowych graj ą w szachy na odległo ść .
- Powiniene ś si ę przył ą czy ć dla zabicia nudy.
- Wol ę warcaby - stwierdził radio.
- Jak daleko od nas s ą te handlowce?
- Sygnały s ą bardzo słabe... b ę dzie jakie ś sto mil.
Church usiadł okrakiem na krze ś le, zło Ŝ ył ramiona na oparciu i wsparł na nich podbródek.
- Poł ą cz si ę z nimi i spytaj, jaki jest u nich stan morza.
Radio wzruszył bezradnie ramionami.
- Nie da rady.
- Nadajnik ci szwankuje?
- Jest w porz ą siu, jak szesnastoletnia dziwka z Hawany.
- No to nie rozumiem.
- Rozkaz kapitana Worleya - odparł radio. - Kiedy wychodzili ś my z Rio, wezwał mnie do swojej kajuty i przykazał, Ŝ ebym przed
zawini ę ciem do Baltimore nie przekazywał Ŝ adnych depesz bez jego wyra ź nego polecenia.
- Podał powód?
- Nie, sir.
- Cholernie dziwne.
- Na mój rozum, ma to co ś wspólnego z tym wa Ŝ niakiem, którego zabrali ś my w Rio w charakterze pasa Ŝ era.
- Z konsulem generalnym?
- Dostałem ten rozkaz, jak tylko wszedł na pokład...
Radio urwał i docisn ą ł słuchawki do uszu. Potem zacz ą ł notowa ć na kartce tre ść nadchodz ą cego komunikatu. Po kilku chwilach spojrzał ze
ś ci ą gni ę t ą twarz ą na Churcha.
- Sygnał SOS.
Church wstał.
- Jaka pozycja?
- Dwadzie ś cia mil na południowy wschód od Anguilla Cays.
Church przeliczył to sobie w pami ę ci.
- To by było mniej wi ę cej pi ęć dziesi ą t mil przed nami. Jest co ś jeszcze?
- Nazwa jednostki Crogan Castle. Rozwalony dziób. Powa Ŝ nie uszkodzona nadbudówka. Nabieraj ą wody. Konieczna natychmiastowa
pomoc.
- Rozwalony dziób? - powtórzył Church tonem niedowierzania. - Od czego?
- Nie powiedzieli, poruczniku.
Church ruszył do drzwi.
- Powiadomi ę kapitana. Nadaj do Crogan Castle, Ŝ e idziemy do nich pełn ą par ą .
Radio popatrzył na niego ze zbolał ą min ą .
- Błagam, sir, nie wolno mi.
- Rób, co mówi ę ! - rozkazał Church. - Bior ę na siebie pełn ą odpowiedzialno ść .
Odwrócił si ę , przebiegł korytarzyk i wspi ą ł si ę po drabince do sterówki. Worley nadal siedział w trzcinowym fotelu bujaj ą c si ę w rytm
przechyłów statku. Okulary miał zsuni ę te na czubek nosa i czytał wy ś wiechtany numer czasopisma “Liberty”.
- Radio złapał sygnał SOS - oznajmił Church. - Niecałe pi ęć dziesi ą t mil od nas. Kazałem mu potwierdzi ć odbiór i powiadomi ć ich, Ŝ e
zmieniamy kurs i idziemy z pomoc ą .
Worley wytrzeszczył oczy, zerwał si ę z fotela i ś cisn ą ł zaskoczonego Churcha za ramiona.
- Czy ś pan zwariował? - rykn ą ł. - Kto, u diabła, dał panu prawo uchylania moich rozkazów?
Ramiona Churcha eksplodowały bólem. Miał wra Ŝ enie ze te ogromne łapska zaciskaj ą ce si ę niczym imadła rozgniataj ą mu bicepsy na
miazg ę .
- Dobry Bo Ŝ e, kapitanie, jak Ŝ e mo Ŝ emy nie pospieszy z pomoc ą jednostce znajduj ą cej si ę w niebezpiecze ń stwie?!
- Je ś li ja tak mówi ę , to mo Ŝ emy, do cholery!
Wybuch Worleya ogłuszył Churcha. Widział jego podeszłe krwi ą , rozbiegane oczy i czuł zaje Ŝ d Ŝ aj ą cy whisky oddech.
- To podstawowe prawo morza - nie ust ę pował. - Musimy udzieli ć im pomocy.
- Ton ą ?
- W komunikacie było, Ŝ e “nabieraj ą wody”.
Worley odepchn ą ł od siebie Churcha.
- Diabła tam. Niech si ę skurczybyki przyło Ŝą do pomp i zaprztalaj ą , póki jaki ś statek nie obroni im dupy; ale nie b ę dzie to Cyklop.
Sternik i oficer wachtowy gapili si ę oniemiali na Churcha i Worleya w ś ciekle mierz ą cych si ę wzrokiem. Atmosfera w sterówce pełna była
napi ę cia. Wszelkie urazy narosłe mi ę dzy tymi dwoma w ci ą gu ostatnich tygodni znalazły wreszcie uj ś cie.
Oficer wachtowy wykonał ruch, jakby chciał si ę wtr ą ci ć . Worley rzucił mu w ś ciekłe spojrzenie.
- Pilnuj swojego nosa i patrz dok ą d płyniesz - warkn ą ł.
Church rozcierał posiniaczone ramiona i wpatrywał si ę w kapitana.
- Protestuj ę przeciwko pa ń skiej odmowie reakcji na sygnał SOS i domagam si ę stanowczo zapisania tego w dzienniku okr ę towym.
- Ostrzegam pana...
- śą dam równie Ŝ , by odnotowano tam zakaz nadawania, który otrzymał od pana radiooperator.
- Panie, przeci ą gasz pan strun ę - wycedził zimno Worley. Jego usta zacisn ę ły si ę w w ą sk ą lini ę , twarz miał zlan ą potem. - Czuj si ę pan
aresztowany z zakazem opuszczania kajuty.
- Aresztuj jeszcze paru swoich oficerów - warkn ą ł Church trac ą c panowanie nad sob ą - a b ę dziesz pan musiał sam prowadzi ć t ę łajb ę .
Nagle, zanim Worley zd ąŜ ył odpowiedzie ć , Cyklop zwalił si ę w gł ę bok ą dolin ę mi ę dzy falami. Chc ą c utrzyma ć si ę na nogach, wszyscy
obecni w sterówce odruchowo, wiedzeni instynktem wykształconym w ci ą gu wieloletniej słu Ŝ by na morzu, złapali si ę najbli Ŝ szego solidnie
zamocowanego obiektu. Płyty poszycia kadłuba zaj ę czały pod naporem fal i dało si ę słysze ć kilka trzasków.
- Matko Boska - mrukn ą ł sternik głosem bliskim paniki.
- Przymknij si ę ! - warkn ą ł Worley, kiedy Cyklop prostował si ę na falach. - Ta balia nie takie ju Ŝ harce wytrzymywała.
2
71375599.004.png
Churchowi za ś witała teraz w głowie przyprawiaj ą ca o mdło ś ci my ś l.
- Crogan Castle, ten statek, który wzywał pomocy, zgłaszał, Ŝ e ma wyrw ę w dziobie i uszkodzon ą nadbudówk ę .
Worley spojrzał na niego spode łba.
- I co z tego?
- Nie rozumie pan? Musiał si ę nadzia ć na jak ąś gigantyczn ą , zdradliw ą fal ę .
- Bzdury pan pleciesz. Id ź pan do swojej kabiny. Nie chc ę ogl ą da ć pa ń skiej g ę by do czasu zawini ę cia do portu.
Church, niezdecydowany, stał przez chwil ę zaciskaj ą c pi ęś ci. Potem, doszedłszy do wniosku, Ŝ e dalsza dyskusja z Worleyem to strata czasu,
rozlu ź nił powoli dłonie. Odwrócił si ę i wyszedł bez słowa ze sterówki.
Znalazłszy si ę na pokładzie przystan ą ł i spojrzał przed dziób. Powierzchnia morza sprawiała zwodniczo spokojne wra Ŝ enie. Wysoko ść fal
zmniejszyła si ę do dziesi ę ciu stóp i masy wody nie przelewały si ę ju Ŝ przez pokład. Przeszedł na ruf ę i stwierdził, Ŝ e kiedy statek unosi si ę i
opada na długich, leniwych martwych falach, przewody rurowe doprowadzaj ą ce par ę do wyci ą garek i sprz ę tu pomocniczego ocieraj ą si ę o
nadburcia.
Nast ę pnie zszedł na dół i zlustrował dwie ładownie rudy przesuwaj ą c snop ś wiatła latarki po zainstalowanych tam masywnych stemplach i
podporach, które miały uniemo Ŝ liwi ć przesuwanie si ę ładunku magnezu. J ę czały i trzeszczały z wysiłku, ale sprawiały solidne wra Ŝ enie. Nie
zauwa Ŝ Ŝ adnych ś ladów rozsypywania si ę rudy na skutek przechyłów statku.
Cho ć dr ę czył go wci ąŜ dziwny niepokój, był tak zm ę czony, Ŝ e z najwi ę ksz ą rado ś ci ą poszedłby do swojej kajuty, zagrzebał si ę w koi,
zamkn ą ł z rozkosz ą oczy i zapomniał o wszystkich problemach. Musiał zmobilizowa ć cał ą sił ę woli, by nie ulec tej pokusie. Jeszcze tylko
inspekcja znajduj ą cej si ę w dole maszynowni. Trzeba sprawdzi ć , czy nie zgłaszano czasem podniesienia si ę poziomu wody w z ę zach. Nie.
Wynik obchodu zdawał si ę uzasadnia ć wiar ę , jak ą Worley pokładał w Cyklopie.
Gdy szedł korytarzem w kierunku mesy oficerskiej na fili Ŝ ank ę kawy, otworzyły si ę drzwi kabiny, a wychodz ą cy z nich ameryka ń ski konsul
generalny w Brazylii, Alfred Gottschalk, zatrzymał si ę na chwil ę w progu mówi ą c co ś do osoby znajduj ą cej si ę w ś rodku.
Church zerkn ą ł Gottschalkowi przez rami ę i zobaczył, jak lekarz okr ę towy pochyla si ę nad wyci ą gni ę tym na koi m ęŜ czyzn ą . Twarz pacjenta
sprawiała wra Ŝ enie znu Ŝ onej i po Ŝ ółkłej - jej młode rysy zdecydowanie kontrastowały z siwizn ą g ę stej szopy włosów nad czołem. Otwarte oczy
odbijały strach pomieszany z cierpieniem i udr ę k ą ; był to wzrok człowieka, który zbyt wiele ju Ŝ w Ŝ yciu widział. Scenka ta stanowiła tylko
kontynuacj ę całej serii dziwnych incydentów, w jakie obfitował rejs Cyklopa.
Pełni ą c przed wypłyni ę ciem statku z Rio de Janeiro funkcj ę oficera pokładowego, Church zaobserwował wje Ŝ d Ŝ aj ą c ą do doku kolumn ę
samochodów. Z limuzyny prowadzonej przez kierowc ę wysiadł konsul generalny i kazał wyładowa ć swoje kufry i walizy. Nast ę pnie podniósł
głow ę i uwa Ŝ nym spojrzeniem ogarn ą ł sylwetk ę Cyklopa od prostopadłego, niezgrabnego dziobu, do pełnej gracji rufy przypominaj ą cej
kształtem kielich do szampana. Pomimo Ŝ e konsul był przysadzisty, pulchny i wygl ą dał niemal komicznie, emanowała z niego nieokre ś lona aura
wła ś ciwa osobie nawykłej do obracania si ę w ś ród ludzi z najwy Ŝ szych szczebli władzy. Srebrzystoblond włosy miał przystrzy Ŝ one na prusk ą
modł ę , a Ŝ za krótko. W ą skie brwi niemal idealnie współgrały ze starannie przyci ę tym w ą sikiem.
Drugim pojazdem w kolumnie była sanitarka. Church widział, jak wyci ą gaj ą z niej i wnosz ą na pokład kogo ś na noszach, poniewa Ŝ jednak
twarz tego człowieka przykryta była g ę st ą siatk ą przeciw moskitom, nie udało mu si ę wypatrzy ć rysów. Chory nale Ŝ ał najwyra ź niej do ś wity
konsula. Gottschalk jednak niewiele si ę nim interesował, po ś wi ę caj ą c cał ą sw ą uwag ę zamykaj ą cej kolumn ę ci ęŜ arówce marki Mack.
Przypatrywał si ę z niepokojem, jak jeden z bomów ładunkowych statku unosi w powietrze i opuszcza do ładowni dziobowej wielk ą ,
podłu Ŝ n ą skrzyni ę . Jak na zawołanie na pokładzie pojawił si ę Worley, by osobi ś cie nadzorowa ć operacj ę uszczelniania luku. Kiedy dobiegła
ko ń ca, przywitał Gottschalka i odprowadził do przydzielonej mu kabiny. Niemal natychmiast rzucono cumy, statek odbił od nabrze Ŝ a i wyszedł
w morze.
Gottschalk odwróciwszy si ę zobaczył stoj ą cego w korytarzu Churcha. Mru Ŝą c podejrzliwie oczy, wyszedł z kabiny i zamkn ą ł za sob ą drzwi.
- Mog ę w czym ś pomóc, poruczniku...
- Church, sir. Ko ń czyłem wła ś nie obchód statku i szedłem do mesy oficerskiej na fili Ŝ ank ę kawy. Dotrzyma mi pan towarzystwa?
Przez twarz konsula generalnego przemkn ą ł ledwie dostrzegalny wyraz ulgi, a jego usta rozci ą gn ę ły si ę w u ś miechu.
- Z przyjemno ś ci ą . Nigdy nie potrafi ę spa ć dłu Ŝ ej ni Ŝ kilka godzin. ś on ę doprowadza to do szału.
- Tym razem została w Rio?
- Nie, wysłałem j ą przodem do naszego domu w Maryland. Zako ń czyłem swoj ą misj ę w Brazylii. Reszt ę mej słu Ŝ by dla departamentu stanu
mam nadziej ę sp ę dzi ć w Waszyngtonie.
Gottschalk wydał si ę Churchowi zbytnio nerwowy. Rzucał ukradkowe spojrzenia w gór ę i w dół korytarza i bez przerwy przykładał do
małych ust płócienn ą chusteczk ę . W pewnej chwili uj ą ł Churcha za rami ę .
- Czy byłby pan tak uprzejmy, poruczniku, i zanim napijemy si ę kawy, zaprowadził mnie do ładowni baga Ŝ owej?
- Prosz ę bardzo, sir, jak pan sobie Ŝ yczy - odparł Church spogl ą daj ą c mu w oczy.
- Dzi ę kuj ę - powiedział Gottschalk. - Chc ę co ś wyj ąć z jednego z moich kufrów.
Je ś li nawet Church uznał to Ŝ yczenie za niezwykłe, nie skomentował go ani słowem. Skin ą ł po prostu głow ą i ruszył w kierunku dziobowej
cz ęś ci statku, a mały, gruby konsul generalny posapuj ą c podreptał jego ś ladem. Wspi ę li si ę na pokład i wkroczyli na pomost biegn ą cy od
pomieszcze ń rufowych, pod nadbudówk ą mostka spoczywaj ą c ą niezgrabnie na szczudlastych podporach, do dziobówki. Spomi ę dzy dwóch
przednich masztów, które wspierały a Ŝ urow ą konstrukcj ę ł ą cz ą c ą wysi ę gnice do bunkrowania w ę gla, s ą czyła si ę niesamowita po ś wiata
zawieszonej tam latarni pozycyjnej odbijaj ą c si ę tajemniczym blaskiem w nadpływaj ą cych leniwie falach.
Zatrzymawszy si ę przy luku Church odsun ą ł rygle i o ś wietlaj ą c drog ę latark ą , gestem wskazał Gottschalkowi prowadz ą c ą w dół drabink ę .
Kiedy dotarli na dno ładowni, Church odszukał kontakt i wł ą czył górne o ś wietlenie. Pomieszczenie zalała nieziemsko Ŝ ółta po ś wiata.
Gottschalk przecisn ą ł si ę obok Churcha i podszedł prosto do skrzyni zabezpieczonej ła ń cuchami, których kra ń cowe ogniwa przytwierdzono
kłódkami do ś rub oczkowych wkr ę conych w podłog ę ładowni. Stał tam dłu Ŝ sz ą chwil ę i w nabo Ŝ nym skupieniu wpatrywał si ę w skrzyni ę ,
ą dz ą c my ś lami gdzie indziej.
Church po raz pierwszy przygl ą dał si ę skrzyni z bliska. Na solidnych drewnianych ś ciankach nie było Ŝ adnych oznacze ń . W jego ocenie
mierzyła sobie dziewi ęć stóp długo ś ci, trzy wysoko ś ci i cztery szeroko ś ci. Nie podejmował si ę wysnuwa ć przypuszcze ń co do jej ci ęŜ aru, ale
wiedział, Ŝ e wa Ŝ y sporo. Przypomniał sobie, z jakim trudem windowano skrzyni ę na pokład. Ciekawo ść wzi ę ła gór ę nad udawan ą oboj ę tno ś ci ą :
- Wolno zapyta ć , co jest w ś rodku?
Gottschalk nie odrywał wzroku od skrzyni.
- Znalezisko archeologiczne przewo Ŝ one do muzeum - odparł wymijaj ą co.
- Musi by ć cenne - sondował dalej Church.
Gottschalk nie odpowiedział. Jego uwag ę zaprz ą tn ą ł jaki ś szczegół przy kraw ę dzi wieka. Wydobył z kieszeni okulary do czytania i spojrzał
przez szkła. R ę ce mu dr Ŝ ały, a ciało zesztywniało.
- Otwierano j ą ! - krzykn ą ł zduszonym głosem.
- Niemo Ŝ liwe - uspokoił go Church. - Wierzch jest tak mocno doci ś ni ę ty ła ń cuchami, Ŝ e ogniwa odcisn ę ły si ę na kantach drewna.
3
71375599.005.png
- Ale niech pan tu spojrzy - nie ust ę pował Gottschalk. - Wida ć ś lady po łomie w miejscach, gdzie podwa Ŝ ano wieko.
- Te rysy powstały prawdopodobnie podczas zamykania skrzyni.
- Nie było ich dwa dni temu, kiedy j ą sprawdzałem - stwierdził stanowczo Gottschalk. - Majstrował przy niej kto ś z waszej załogi.
- Jest pan przewra Ŝ liwiony. Kto z członków załogi miałby si ę interesowa ć jakim ś wykopaliskiem, które musi wa Ŝ y ć przynajmniej ze dwie
tony? A poza tym, kto prócz pana dysponuje kluczem do kłódek?
Gottschalk opadł na kolana i szarpn ą ł jedn ą z kłódek. Kabł ą k został mu w dłoni. Nie był stalowy, lecz wystrugany z drewna. Na twarzy
konsula malowało si ę przera Ŝ enie. Jak zahipnotyzowany podniósł si ę powoli z kl ę czek, rozejrzał dziko po ładowni i wykrztusił jedno słowo:
- Zanona.
Jakby słowem tym wyzwolił złe moce, na nast ę pne sze ść dziesi ą t sekund rozp ę tało si ę piekło. Morderstwa dokonano tak szybko, Ŝ e Church
stał jak sparali Ŝ owany, a jego umysł nie nad ąŜ ał z przetwarzaniem tego, co rejestrowały oczy.
Z mroku spowijaj ą cego wierzch skrzyni wyłoniła si ę posta ć m ęŜ czyzny. Nieznajomy miał na sobie mundur marynarki wojennej, ale jego
grube, proste włosy, wydatne ko ś ci policzkowe i uderzaj ą co ciemne, pozbawione wyrazu oczy zdradzały ras ę , z której si ę wywodził.
Południowoameryka ń ski Indianin nie wydawszy najmniejszego odgłosu zatopił podobne do dzidy drzewce w piersi Gottschalka, tak Ŝ e
haczykowaty szpic wyszedł na stop ę za łopatki nieszcz ęś nika. Konsul generalny nie upadł od razu. Odwrócił powoli głow ę i popatrzył na
Churcha szeroko rozwartymi oczyma, jakby go nie poznaj ą c. Próbował co ś powiedzie ć , ale z jego krtani nie wydobyło si ę nic poza bulgotliwym
chrz ą kni ę ciem, po którym krew buchn ę ła mu z ust i spłyn ę ła na brod ę . Gdy zacz ą ł osuwa ć si ę na ziemi ę , Indianin oparł stop ę na jego piersi i
wyszarpn ą ł dzid ę .
Church nigdy przedtem nie widział zabójcy. Indianin nie nale Ŝ ał do załogi Cyklopa i mógł by ć tylko pasa Ŝ erem na gap ę . Jego br ą zowa twarz
nie zdradzała Ŝ adnej wrogo ś ci, Ŝ adnego gniewu ani nienawi ś ci, nosiła tylko nieodgadniony wyraz całkowitej pustki. Niemal nonszalancko
pochwycił dzid ę i zeskoczył cicho ze skrzyni.
Church przygotował si ę do odparcia ataku. Odskakuj ą c w bok unikn ą ł zr ę cznie pchni ę cia włóczni ą i cisn ą ł latark ą w twarz napastnika.
Metalowa tuba z mi ę kkim pacni ę ciem trafiła w praw ą stron ę szcz ę ki krusz ą c ko ść i naruszaj ą c kilka z ę bów. W tym samym momencie Church
wyprowadził cios pi ęś ci ą , mierz ą c w krta ń Indianina. Dzida upadła na pokład, a Church porwał natychmiast drzewce z ziemi i uniósł je nad
głow ę .
Nagle w ładowni wszystko zawirowało i Churcha pochłon ę ła całkowicie walka o zachowanie równowagi na przechylonym pod k ą tem blisko
sze ść dziesi ę ciu stopni pokładzie. Ci ą gni ę ty sił ą grawitacji zdołał jako ś utrzyma ć si ę na nogach i zbiegł w dół zatrzymuj ą c si ę na silnie
pochylonej grodzi dziobowej. Bezwładne ciało Indianina sturlało si ę w ś lad za nim i znieruchomiało u jego stóp, a Church, sparali Ŝ owany
zgroz ą , patrzył bezsilnie, jak skrzynia, uwolniwszy si ę z mocuj ą cych j ą , nie zabezpieczonych kłódkami ła ń cuchów, zsuwa si ę z impetem po
pokładzie, mia Ŝ d Ŝ y czerwonoskórego, a jego nogi przygniata do stalowej ś ciany. Na skutek wstrz ą su wieko skrzyni zsun ę ło si ę do połowy,
odsłaniaj ą c jej zawarto ść .
Church skierował tam półprzytomny wzrok. Nieprawdopodobny widok, który ukazał si ę jego oczom w migotliwym ś wietle przygasaj ą cych i
ponownie rozpalaj ą cych si ę lamp, był ostatnim obrazem, jaki utrwalił si ę w jego mózgu w ci ą gu ułamków sekund dziel ą cych go od ś mierci.
Kapitan Worley, który znajdował si ę w tym czasie w sterówce, był ś wiadkiem wzbudzaj ą cego jeszcze wi ę ksz ą groz ę widoku. Wydawało si ę ,
Ŝ e Cyklop run ą ł nagle w bezdenn ą dziur ę . Jego dziób zanurkował ostro w ogromn ą dolin ę mi ę dzy falami, rufa uniosła si ę stromo w powietrze i
ś ruby znalazły si ę nad powierzchni ą wody. Ś wiatła pozycyjne statku odbijały si ę w czarnej ś cianie kipieli, która w zalegaj ą cym mroku d ź wigała
si ę w gór ę przesłaniaj ą c gwiazdy.
ę boko w trzewiach ładowni rozległ si ę złowieszczy rumor brzmieniem i skutkami przypominaj ą cy trz ę sienie ziemi i cały statek, od dziobu
po ruf ę , zadygotał. Worley nie miał nawet czasu, by wykrzycze ć słowa ostrze Ŝ enia, które przemkn ę ły mu przez my ś l. Podpory puszczały i
przesuwaj ą ce si ę zwały rudy magnezu zwi ę kszały p ę d, z jakim Cyklop walił si ę w przepa ść .
Oniemiały ze zgrozy sternik gapił si ę przez prawy iluminator mostka, jak pot ęŜ na kolumna wysoko ś ci dziesi ę ciopi ę trowego budynku p ę dzi
na nich z rykiem z szybko ś ci ą lawiny. Górna połowa fali załamała si ę i podwin ę ła. Miliony ton wody run ę ły z impetem na przedni ą cz ęść statku
zalewaj ą c całkowicie dziób i nadbudówk ę . Drzwi na obu skrzydłach mostka poszły w drzazgi i woda wdarła si ę do sterówki. Worley trzymał si ę
kurczowo por ę czy, a jego sparali Ŝ owany umysł nie był zdolny do wyobra Ŝ enia sobie tego, co nieuchronne.
Fala przewaliła si ę przez statek. P ę kły stalowe belki i cała sekcja dziobowa skr ę ciła si ę , a kil spaczył. ś ywioł oddarł solidnie nitowane płyty
poszycia kadłuba, jakby były z papieru. Pod niewyobra Ŝ alnym naporem fali Cyklop zanurkował jeszcze gł ę biej. Jego ś ruby znowu zacz ę ły
młóci ć wod ę pchaj ą c statek w wyczekuj ą c ą otchła ń . Cyklop nie mógł ju Ŝ wypłyn ąć .
Zanurzał si ę coraz gł ę biej i gł ę biej, a Ŝ w ko ń cu jego poharatany kadłub z uwi ę zionymi w nim lud ź mi osiadł na niespokojnych piaskach
morskiego dna, a miejsce jego ostatniego spoczynku znaczyło tylko stado zdezorientowanych mew.
4
71375599.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin